Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Co cię nie zabije, to cię wzmocni

Kolejny rozdzialik ^.^

Miłego czytania :*

PS. Mam nadzieje, że końcówka zaciekawi :*

*************

W pewnym momencie czuję jakby ktoś ściągał ze mnie ogromny ciężar.

Łatwiej mi się oddycha. Moje ciało na nowo zaczyna funkcjonować. Wreszcie mogę poruszyć się o własnych siłach.

W pierwszym odruchu mocno zaczerpuję powietrza i energicznie siadam jakby ktoś uwolnił mnie z ciężkich łańcuchów.

Otwieram szeroko oczy i usta. Oddycham szybko, z cichym świstem.

Przebiegam wzrokiem po otoczeniu. Poznaję swoją łazienkę – meble, ściany. Po jakimś czasie zdaję sobie sprawę, że siedzę w wannie w niemal parzącej wodzie.

Przebiegam dłonią po włosach, mocząc niektóre kosmyki.

Dopiero teraz zauważam, że Arnar siedzi przy wannie i wpatruje się we mnie szerokimi, pełnymi radości oczami. W przypływie tego samego uczucia rzucam mu się w ramiona i mocno obejmuję. Nasze ciała dzieli jedynie ściana wanny.

Jego koszula robi się cała mokra na ramionach i piersi. Jego chłodne dłonie zaciskają się na moich nagich plecach.    

– Nie wierzę, że żyjesz... – szepcze mi do ucha.

– A ja nie wierzę, że umierałam – oznajmiam, śmiejąc się w jego koszulę.

– Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że żyjesz.

– Założę się, że ja cieszę się bardziej.

Arnar śmieje się wesoło niemal przez łzy.

Trwamy tak jeszcze przez chwilę.

– Nie chcę tego przerywać, ale... jesteś mokra... i naga.

Na mojej twarzy od razu pojawia się rumieniec. Mój biust przyciśnięty jest do jego torsu. Zdając sobie sprawę z mojego położenia, zaczynam się nerwowo poruszać.

– Możesz... odwrócić wzrok? – pytam lekko zażenowana.

Czuję jak się uśmiecha.

– Tam nie ma nic, czego nie widziałem – odpowiada zadowolony.

Czuję, że robię się czerwona jak burak.

– Arnar! – karcę go.

– W porządku, w porządku.

Odwraca się do mnie plecami, a ja spokojnie mogę się zanurzyć w wodzie aż po szyję.   

– Co się ze mną stało? – pytam cicho.

Arnar zwraca się w moją stronę i opiera dłonie na wannie. Pochyla się delikatnie do przodu.

– Ktoś bardzo chciał cię uśmiercić – odpowiada. – Ten naszyjnik nie był prezentem.

Odwracam od niego wzrok i mówię:

– Powinnam się domyślić... Po co ja głupia go zakładałam?

– Nie mogłaś wiedzieć. Na początku, sam nic nie podejrzewałem – pociesza mnie. – Myślałem, że w zawieszce jest szkło czy coś podobnego, a nie kamień księżycowy.

– Ile dni minęło?

– Zaledwie trzy. Kamień mocno działał, gdybym go nie zobaczył za dwa dni byś już nie żyła...

Spoglądam na niego.    

Bardzo przejął się moją... chorobą. Wygląda na bardzo zmęczonego. Jeśli spał to naprawdę mało. Pod oczami ma sine worki. Ma bladą cerę, prawie niezdrową jakby sam zachorował. Jednak jest odświeżony, a w jego oczach widzę iskierki radości. Jego usta są rozciągnięte w uśmiechu.

Nie muszę przypuszczać... Ja wiem, że wiele przeszedł. Wiem, że czuwał nade mną, choć nikogo o to nie pytałam. Cały czas był ze mną...

Jeśli to nie jest miłość, to nie wiem co nią jest.

Arnar podnosi na mnie wzrok, a ja uśmiecham się lekko – w kącikach moich oczu pojawiają się zmarszczki. Unoszę się lekko i przybliżam do niego.

– Kocham cię.

Wygląda na jeszcze bardziej uszczęśliwionego niż jeszcze chwilę wcześniej – jeśli to oczywiście możliwe.

Całuję go delikatnie i znów się odsuwam.

–Powiem wszystkim, że żyjesz – oznajmia i czule dotyka moich włosów. Przepuszcza kilka kosmyków przez palce; raz dotyka opuszkiem mojego policzka, przez które od razu przebiega przyjemny prąd.

Wychodzi, a ja szybko owijam się ręcznikiem. Szybko przeglądam się w lustrze. Jestem blada, ale na policzkach mam wypieki od gorącej wody. Moja skóra także jest czerwona, a w niektórych miejscach zauważam strupy jakby po jakiejś wysypce. W ustach mam sucho, a żołądek mi ściska z głodu.

Przecieram twarz i wychodzę z łazienki.

***   

– Dzięki Bogu, że żyjesz!

Eliza mocno mnie ściska, nie zważając na to, że stoję przed nią w samym ręczniku.

Niepewnie oddaję uścisk, czując się niezbyt komfortowo.

– Myślałam, że już nie ma nadziei...

– Nic mi nie jest – odpowiadam, uwalniając się z jej objęć.

Nieśmiało pocieram ramiona, gdyż w pokoju nagle znajduje się tłum osób. Arnar stoi niedaleko Elizy. Mel opiera się o komodę jakby wciąż nie wierząc, że żyję. Ernesto wpada nagle do pokoju i zamiera w drzwiach.

Zerkam na każdego z osobna, gdy oni są wpatrzeni we mnie jak w obrazek.

– Cóż... – zaczynam i nie wiem, co dalej powiedzieć. – Nic mi nie jest. Nie musicie się tak na mnie gapić.

– Byłaś prawie martwa, chyba mamy prawo być zdziwieni – odpowiada Ernesto zacięcie, ale wiem, że czuje ulgę.

Uśmiecham się na widok przyjaciela i niewiele myśląc, przemierzam szybko pokój, by wpaść mu w ramiona. Mocno go ściskam, niemal dusząc.

– Tak, też się cieszę, że jednak żyjesz – oznajmia, tracąc dech.

– Tak długo cię nie widziałam...

– Cóż... Zajęcia księżniczki pewnie pochłaniają wiele czasu.

Uśmiecham się.

Arnar nagle wychodzi z pokoju, mijając nas zwinnie.

– Gdzie idziesz? – pytam za nim.

– Muszę porozmawiać ze strażą. Ktoś przecież podrzucił ten naszyjnik, a ja dowiem się kto.

Zerkam na niego ze zmarszczonymi brwiami. Nawet o tym nie pomyślałam. Chyba po prostu jestem szczęśliwa, że przeżyłam...

– Nie martw się – mówi, pochodząc do mnie i całując w czoło. – Zajmę się tym.

Wychodzi.

Obejmuję się ramionami. Nagle cały mój radosny nastrój wyparowuje. Siadam na łóżku i wpatruję się w swoje dłonie.

– Zostawimy cię samą – oznajmia królowa i zmierza do wyjścia. Przy okazji ciągnie za sobą Mel i Ernesto wciąż się opierających.

W końcu zostaję sama.

***

Nie mogę dłużej siedzieć bezczynnie.

Sama rozczesuję sobie włosy, zaplatam w warkocz i wpinam w niego srebrne perełki. Wyswobadzam się z ręcznika i zakładam wybraną suknię. Na dolną partię składają się czarne, niebieskie i szaro srebrne warstwy tiulu. Przy talii znajduje się kolor czarny i tak stopniowo przechodzi do prawie białego. Mam dość mocno odsłonięte plecy oraz dekolt. Rękawy są cienkie i prawie spadają mi z ramion.

Zakładam buty, a we włosy wpinam malutką tiarę.

Przemierzam korytarze.

Nie jestem niczyją marionetką. Nikt nie będzie mną pomiatać jak jakąś szmacianą lalką.

Tutaj cię uwięzimy, tutaj okaleczmy, tutaj zabijemy.

Z frustracji zaciskam mocno pięści.

Wchodzę do jednego z gabinetów na ostatnim piętrze.

Teraz to ja będę stawiać warunki. Granice możliwości ich działania się zmniejszą. Nie będę bezbronną dziewczynką, którą można od tak sprzątnąć.

Wyciągam kartkę, pióro maczam w tuszu i dość ładnym pismem bazgram ze złością kilka zdań.

Jestem sprytniejsza od was. Mądrzejsza, szybsza, silniejsza, niebezpieczna.

Jestem królową, a królowe walczą o swoje przetrwanie.

Wołam do strażników:

– Przyprowadźcie do mnie Mel.

Moje serce nagle ściska się na myśl, że ją wykorzystuję. Lecz potem otacza je zimna jak lód powłoka. Muszę być twarda, przypominam sobie.

– Wzywałaś mnie – odzywa się zlękniona Mel, która przed chwilą wkroczyła do pokoju.

– Musisz coś dla mnie zrobić.

Zerka na mnie niepewnie.

– Tym razem i jedynym, muszę coś od ciebie żądać, a ty wykonasz moje polecenie bez ani jednego zająknięcia. – Robię przerwę, w której składam kartkę i zapieczętowuję królewską pieczęcią. – Zaniesiesz to Victorowi, a on ma to przekazać przywódcy.

Mel rozchyla usta, ale nic nie mówi. Przyjmuje ode mnie list, kłania się i wychodzi.

Jeszcze ostatni raz analizuję słowa, które zawarłam w liście:

Żyję. Następnym razem musicie się bardziej postarać.

Znacie to powiedzenie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni"?

Dzięki wam stałam się silniejsza.

**************************************

Dziękuję za 11 tysięcy odsłon, tysiąc gwiazdek i 70 komentarzy po poprzednim rozdziałem :**** ^.^ A kolejne podziękowania się Wam należą za to #6 miejsce na liście fantasy :**** Dziękuję, dziękuje, dziękuję :*

No i co myślicie o końcówce? Wzbudza zainteresowanie? ^.^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro