Bal jesienny
3500 słów! Mam nadzieję, że tyle wystarczy ;D Miłego czytania.
*Jeśli są jakieś błędy, śmiało poprawiajcie. Ciężko jakiś zauważyć jak rozdział jest tak długi.*
***************************
- Ruchy, ruchy!
Królowa jest jakby w swoim żywiole. Pełna energii kieruje służbą i rozstawia wszystkich po kątach. Różnorodne kwiaty wędrują z pokoju do pokoju, meble zostają wnoszone i ponownie wynoszone, listy gości wędrują z rąk do rąk, talerze w wielkich wieżach stają na stołach.
To zamieszanie sprawia, że się uśmiecham.
Lubię przyglądać się różnym przygotowaniom. Pamiętam, że zawsze kiedy zbliżało się jakieś święto wychodziłam na ulicę i obserwowałam ludzi. Patrzyłam jak wieszają lampiony i kwiaty na dzień wiosny lub jak zespoły muzyczne rozkładają się na środku rynku na przeróżne święta w lecie. Widziałam spieszących się ludzi, kupujących dekoracje na ostatnią chwilę. To wszystko bardzo mnie ekscytowało, bo wiedziałam, że szykuje się coś wspaniałego. Ludzie nagle sobie w tych dniach pomagali i byli dla siebie mili, jednoczyli się - i to właśnie było wspaniałe.
Teraz też czuję, że powstaje coś wspaniałego. Królestwa zjednoczą się tego dnia, zawrzemy kolejne sojusze, zapewnimy pokój na kolejne lata. Z popiołów powstanie kolejne królestwo - moje królestwo.
***
Oddalam się szybko, by królowa nie przydzieliła mnie do jakichkolwiek prac. Arnar nie miał takiego szczęścia, gdyż pomaga przy wieszaniu kotar.
Normalnie od tego jest służba. Jednak tego dnia status społeczny nie ma znaczenia, dziś wszyscy jesteśmy sobie równi.
Wchodzę do swojego pokoju, w którym zastaję Mel. Siedzi na moim łóżku i coś szyje.
- Co tam masz? - pytam, podchodząc bliżej.
- O nie, nie, nie - odpowiada dziewczyna, chowając materiał za plecy. - Nie podglądaj. Chcę widzieć twoją minę jak ją założysz.
Unoszę kącik ust.
- Mam nadzieję, że będę się wyróżniać - oznajmiam.
- Nawet bardziej niż możesz sobie to wyobrażać - mówi, szczerząc się głupkowato.
Wzdycham, ale nie drążę tematu. Skoro jest to niespodzianka to muszę być cierpliwa, nieważne jak bardzo korci mnie, żeby zobaczyć to cudo.
Rozlega się pukanie do drzwi.
- Mogę?
Odwracam się, by spojrzeć w oczy Arnara.
- Co ty tu robisz? Nie powinieneś przypadkiem pomagać w sali balowej? - pytam ze złośliwym uśmieszkiem.
- Kazałem mnie kryć przez pięć minut przed Elizą - szepcze jakby to była tajemnica.
Śmieję się.
- Mam coś dla ciebie. - Podchodzi do mnie. Widać, że trzyma coś za plecami. - Zamierzałem ci go wcześniej dać... Jednak wydaje mi się, że ten moment jest najlepszy.
Staje przede mną lekko zakłopotany.
- No co tam masz? - Zachęcam go tym pytaniem do dalszego kroku. - Nie każ mi się dłużej niecierpliwić.
Chłopak uśmiecha się delikatnie i wyciąga zza pleców niebieski woreczek. Podaje mi go i czeka aż go otworzę.
Z ekscytacją zaglądam do środka. Wkładam tam dłoń i wyciągam naszyjnik. Ze zdziwienia prawie go wypuszczam z palców.
Arnar przyjmuje moją reakcję z zadowoleniem.
- Pamiętasz go?
Zerkam na niego z oczami dużymi jak spodki.
- Pamiętam, ale jak...? Skąd wiedziałeś...?
- Można powiedzieć, że od razu wpadłaś mi w oko - odpowiada zagadkowo. - Ogólnie nie jest to zbyt romantyczne, bo cię śledziłem... Ale widziałem jak przymierzałaś ten naszyjnik, ale nie było cię na niego stać... Więc kupiłem go dla ciebie. Może to było głupie, bo nawet ciebie nie znałem i nie widziałem czy kiedykolwiek jeszcze spotkam. - Uśmiecha się promiennie. - Jednak los chciał, żeby...
Nie dokańcza, bo przerywam mu wywód pocałunkiem. Przyjmuje go z chęcią od razu obejmując mnie ramionami.
- Dziękuję z całego serca. Bardzo, bardzo dziękuję.
Mel nagle zrywa się z łóżka i mówi:
- A ja dziękuję tobie. Naszyjnik zainspirował mnie do kolejnego pomysłu. - Wyciąga mi z dłoni prezent. - Teraz to będziesz wyglądać jak bogini. A ty będziesz mi dziękować za tak piękną dziewczynę - tym razem zwraca się do Arnara.
Oboje wybuchamy śmiechem.
- Już jest piękna - odpowiada Arnar, ściskając mnie za rękę. Robi mi się ciepło na sercu.
- A więc będzie nieziemsko piękna.
***
Cały mój proces przygotowania do balu trwa kilka godzin. Kąpiele w gorącej wodzie z olejkami eterycznymi sprawiają, że moja skóra jest odżywiona i miękka. Włosy wydają się bardziej lśniące i gęstsze.
Czuję się lekko śpiąca i zrelaksowana. Mel pozwala mi się zdrzemnąć pół godziny, gdyż wieczór szykuje się długi i wymaga dużo energii.
Po krótkiej drzemce pomaga mi się ubrać. Przez cały czas muszę mieć zamknięte oczy, żeby "nie zniszczyć niespodzianki". Czuję jak układa moje włosy i związuje je w luźny kok na karku. Niektóre kosmyki luźno okalają moją szyję. W uszy wkłada mi jakieś małe kolczyki. Na głowę wkłada coś bardzo ciężkiego.
Delikatnie pudruje moją twarz, nadaje policzkom rumieńce. Na usta nakłada mi...
- Czy to jest truskawka? - pytam zdziwiona i prawie otwieram oczy, by się przekonać czy to prawda.
- Nie otwieraj - beszta mnie od razu. - Tak, truskawka. Nada twoim ustom czerwony kolor i będzie pięknie pachnieć. No i smakować oczywiście. Tylko staraj się jej za bardzo nie zlizywać!
- Postaram się - mówię, śmiejąc się. - Masz ciekawe pomysły.
Tym razem to ona się śmieje.
Na stopy wsuwa mi dość wysokie szpilki.
- Mogę się zobaczyć?
- Tak - mówiąc to pomaga mi wstać i zaprowadza mnie do lustra. - Tylko jeszcze naszyjnik.
Na skórze czuję chłód zimnego metalu i kamieni. Najmniejszy z nich osadza się pomiędzy piersiami.
- Teraz już możesz.
Kiedy otwieram oczy, zamieram. Z uśmiechem mrugam kilka razy jakby nie wierząc w to co widzę.
Największe wrażenie robi na mnie suknia. Sięga do ziemi mimo, że stoję w prawie siedmiocentymetrowych butach, która zrobione są z kilku pasków opasujących moją kostkę i śródstopie. Suknia ma wysokie rozcięcie, sięgające połowy mojego uda. Jest ona bardzo prosta i zwęża się lekko przy talii. Dekolt też jest... oszałamiający. Sięga on końca mostka i zakończony jest we literę „V". Ramiączka są bardzo cienkie i prawie niewidoczne. Tył sukni również wykończony jest w literę „V", jednak długość rozcięcia jest o wiele większa - sięga do połowy pleców. Jej kolor jest idealny - bordowo fioletowy, jeden kolor wpada w drugi. Zastanawiam się wciąż jakim cudem ta suknia się trzyma, patrząc na tak małą ilość materiału i jej cienkie ramiączka.
Niesamowite i zarazem bardzo odważne jest umieszczenie korony na mojej głowie. Jest ona sporych rozmiarów, więc ciężko jej będzie nie zauważyć. Zrobiona jest z zimnego metalu, a jej końce zakończone są ostrymi szpikulcami. Trudno ją opisać, gdyż pełno w niej malutkich zawijasów i ostrych zakończeń. Ogólnie wygląda lekko przerażająco.
(przy tym zdjęciu chodzi tylko o koronę)
Naszyjnik od Arnara stanowi idealne wykończenie całego stroju. Tasiemka z wplecionymi kawałkami srebra i niebieskich kamieni jest mocno zawiązana na szyi. Drobne niebieskie kamienie spuszczone są z tasiemki na srebrnych, cieniutkich rzemykach. Jeden sięga między piersi i tam właśnie spoczywa najmniejszy kamyczek ze wszystkich. Już wiem, że Mel mocniej wcięła dekolt, by był widoczny. Splecione z tyłu włosy idealnie ukazują moją szyję z naszyjnikiem.
- Nie żartowałaś mówiąc, że będę wyglądać jak bogini.
***
Mel uznaje, że najlepiej będzie jak na salę wejdę jako ostatnia. Wszyscy będą mogli mi się przyjrzeć i tym samym łatwiej będzie mnie rozpoznać. Poza tym powiedziała, że muszę się pochwalić jej dziełem.
Więc nie wychodzę z pokoju przez następne kilka minut, strasznie się denerwując. Zagryzam wargę, niszcząc pracę Mel.
- Mówiłam ci, że masz nie zlizywać!
Ponownie nakłada sok z truskawki.
- Nie mogę już iść? Bardziej się denerwuje siedząc tu niż gdybym już tam była.
- Siedź i nie marudź.
Po jakimś czasie wypuszcza mnie z pokoju. Przymierzam szybko korytarze, będąc święcie przekonana, że jestem już cholernie spóźniona. Na szczęście z daleka widzę, że dopiero zamykają drzwi. Zauważają mnie i ponownie je otwierają.
Uspokajam oddech i przechodzę próg.
Sala balowa rozświetlona jest tysiącem świec. Jest gorąco, trochę duszno i w tym momencie cieszę się, że Mel wybrała tak skąpe ubranie. Goście mają na sobie warstwy materiałów i od razu im współczuję.
Bal trwa w najlepsze. Muzycy grają w kącie, żeby nie przeszkadzać w tańcach. Stoły rozłożone dla biesiadników - i tych co przyszli tylko coś zjeść, a nie tańczyć - porozstawiane są pod ścianami. Służący śmigają pomiędzy stołami i ludźmi roznoszą potrawy i zbierają brudne talerze. Wszyscy trzymają w dłoniach kieliszki z szampanem i białym winem.
Parkiet zatłoczony jest parami, a suknie kobiet są ogromne i ocierają się jedna o drugą. Kiedy partnerzy obracają partnerki, ich suknie zajmują każdy skrawek parkietu, stwarzając interesujący efekt - rozłożone suknie o różnych wzorach tworzą jakby drugą podłogę.
Podchodzę kilka kroków do krawędzi schodów i nagle oczy wszystkich skupiają się na mnie. Pary przestają tańczyć, biesiadujący zamierają z widelcami w powietrzu, rozmawiający milkną. Mam wrażenie, że nawet muzyka cichnie.
Oblewam się rumieńcem.
Nagle nie wiem co zrobić ze swoimi rękami i nogami. Nie wiem, czy skrzyżować stopy - to od razu odpada, bo pewnie szybko spadłabym ze schodów - czy może stanąć luźniej, czy może na baczność. Nie wiem, czy ułożyć jedną rękę na biodrze, czy może złożyć obie na brzuchu - nie, to by raczej dziwnie wyglądało - czy zostawić je tak jak teraz - ułożone wzdłuż ciała. Nie wiem, czy się uśmiechnąć, być zupełnie poważną czy tylko delikatnie unieść kąciki ust. Nie wiem też na kogo patrzeć.
Nagle mam wrażenie, że wszystko zamazuje mi się przed oczami. Stoję jakby nie widząc gości. Zastanawiam się, czy wyglądam aż tak źle jak myślę.
Zgromadzeni wciąż mi się przyglądają, nadal milcząc. Pragnę się schować lub uciec z krzykiem, bo mam wrażenie, że wszyscy czegoś ode mnie oczekują - nie wiem, może przemowy, uśmiechu, paru miłych lub zabawnych słów. Naprawdę nie wiem, na co oni wszyscy czekają.
Nagle słyszę jak wszyscy wciągają powietrze w płuca z zachwytu, a na ich ustach pojawia się życzliwy uśmiech.
Co, do cholery, teraz się stało?
Ktoś wyrywa cię z tej niezręcznej sytuacji. Obejrzyj się, ale delikatnie!, odpowiadają przodkowie. W ich głosie można wyczuć dumę... ze mnie.
Bardzo powoli odwracam głowę i podążam wzrokiem za...
Arnar..., wzdycham w myślach.
Tak, tak. Wiemy, że go kochasz, odpowiadają i mam wrażenie, że przewracają przy tym oczami.
Nadal lekko przerażona, ale z wielką ulgą patrzę jak staje obok mnie.
- Gotowa? - szepcze, wpatrując się w zgromadzonych.
- Nie.
Uśmiecha się z rozbawieniem. Zerka na mnie i wyciąga do mnie swoją dłoń.
- Już nie masz wyjścia.
Mam ochotę przewrócić oczami. Kładę swoją dłoń na jego, a on delikatnie ściska palce.
- Dziękuję za ratunek - mówię, zaczynając schodzić po schodach. Arnar prowadzi mnie z gracją dumny z tego, że jest moim partnerem.
- Poradziłabyś sobie beze mnie.
- Nie sądzę - odpowiadam, uśmiechając się niepewnie.
- Jest aż tak źle?
Unoszę brwi, mówiąc mu tym samym: "A nie widać?". Znów uśmiecha się z rozbawieniem.
- Przyzwyczaisz się - mówiąc to wzrusza ramionami. - Założę się, że za jakiś czas będziesz w tym lepsza ode mnie.
- Myślisz, że trema szybko przejdzie?
- Trema jest zawsze, ale zmniejsza się z czasem.
Ludzie rozstępują się przed nami. Docierają do mnie szepty zgromadzonych:
- To ona?
- Wygląda... majestatycznie.
- Wygląda jak jej matka. Jest taka piękna...
- Popatrz na jej suknię. Wyzywająca, seksowna i zarazem... zwiewna. Wygląda przepięknie, wyróżnia się z tłumu. Popatrz na nas. Wszystkie wyglądamy tak samo, a ona jak... mityczna muza.
- Oboje wyglądają jak przyszli monarchowie.
- Królowa... Założyła koronę... Odważnie.
- Sojusz z nimi jest nam potrzebny.
- Tak, zwłaszcza z królową. Jest potężna, naprawdę potężna.
Wszystkie te komentarze sprawiają, że wyprostowuję się z dumą. Czuję, że stres mija i staję się pewniejsza siebie.
- Myślę, że teraz już jestem gotowa - mówię do Arnara, a ten się uśmiecha.
- Mówiłem, że tak będzie - odpowiada i zerka na mnie. - Zatańczysz?
- Cóż... - Odwracam się do niego. - Chyba nie mam wyboru, prawda?
Arnar uśmiecha się jeszcze szerzej. Przyciąga mnie do siebie, a jego dłoń spoczywa na moich nagich plecach. Przebiega mnie przyjemny dreszcz. Wyciągam powietrze do płuc.
- Mam dla ciebie niespodziankę.
Przekrzywiam głowę zainteresowana.
W tle rozbrzmiewa muzyka, którą znam już od dawna.
- Ty nie potrafisz...
- Już tak.
Uśmiecham się szeroko, czekając na pierwsze mocniejsze dźwięki muzyki.
Kładę dłoń na jego ramieniu, a drugą zaciskam na jego dłoni. Pojawiają się żwawsze dźwięki i zaczynam się szybko poruszać (w tym momencie z jednej strony żałuję, że mam taką suknię - obawiam się, że materiał gdzieś mi się obsunie i pokaże coś czego bym nie chciała pokazywać tak dużej grupie ludzi; z drugiej cieszę się, że mam na sobie właśnie nią - dzięki rozcięciu łatwiej mi się poruszać i wyglądać seksowniej niż gdybym ubrała rozkloszowaną suknię).
Za każdym razem kiedy Arnar mnie unosi przez tłum przechodzi westchnienie zachwytu. Przy każdym moim szybszym ruchu, patrzą ze zdziwieniem na moje stopy, które poruszają się z niemożliwą prędkością. Każde zbliżenie do Arnara z nogą na jego udzie, podczas gdy moja suknia wędruje niebezpiecznie wysoko, ludzie odwracają zakłopotani wzrok jakby to nie był widok przeznaczony dla nich.
Kiedy muzyka lekko zwalnia Arnar wypuszcza mnie z objęć, a ja podchodzę powoli do tłumu. Potem znienacka chłopak przywiera do moich pleców, dłońmi przesuwając po moim ciele. Odwracam twarz w jego stronę. Jesteśmy bliscy pocałunku, jednak oddalamy się od siebie robiąc następną pozę. Arnar z obrotem przyciąga mnie do siebie i opuszcza w dół na swoich ramionach. Potem krążymy wokół siebie, chłopak mną obraca, ponownie opuszcza. Na ziemi obraca mną jak małym bączkiem i z całej siły ciągnie do siebie. W powietrzu wykonuję pozę - jest to jeden z najtrudniejszych wyskoków w tym tańcu.
Widownia zamiera, gdy jestem w powietrzu. Ląduję w ramionach Arnara, za co jesteśmy nagradzani brawami.
(zatańczyli dokładnie ten sam układ, co na filmiku; muzyka też ta sama)
Jeszcze kilka razy mną obraca, gdy tylko jedną nogą obejmuję jego udo. Ponownie stykamy się mocno ciałami, przebiegając po swoich policzkach palcami. Arnar ponownie mnie unosi, obracając się ze mną wokół własnej osi. Przyjmuję pozycję "porcelanowej baletnicy" (3:33 min - nie wiedziałam jak to inaczej nazwać :'D) i jest to końcowa pozycja.
Rozlegają się brawa. Arnar wypuszcza mnie z ramion.
Dygam nisko, on się głęboko kłania.
Pod koniec jestem wykończona, ale na tyle szczęśliwa, że pragnę się śmiać.
- Jakim cudem się tego nauczyłeś? Pamiętasz dokładnie wszystkie kroki!
- Można powiedzieć, że miałem dobrą motywację.
- Właśnie widzę. I kocham cię za to.
Arnar się rumieni, a ja wykorzystuję jego zakłopotanie i szybko całuję go w usta.
- Dziękuję. To mi naprawdę pomogło.
- O nie, nie. Tylko na tym nie poprzestaniemy.
Przyciąga mnie bliżej do siebie i całuje na oczach wszystkich, tak jak jeszcze nie całował nigdy. Jego dłonie delikatnie przesuwają się po moich plecach. Mam wrażenie, że nie wypada tego robić przy takim zgromadzeniu. Jednak czuję ekscytację bijącą ze wszystkich ciał.
Stanowimy chyba najgorętszą parę na tym parkiecie.
***
- Hej, hej, kogo ja widzę?
Odwracam się, upijając łyk szampana.
- Oh, witaj. Widzę, że wszedłeś na wyższy poziom cywilizacyjny - oznajmiam, wskazując na jego odświętny strój.
Hassun jest lekko zdezorientowany, ale przyjmuje komplement skinieniem głowy.
- Naturalnie, trzeba się wtopić w tłum - mówi dyskretnie się do mnie przysuwając. - Ale muszę przyznać, że nasze ubrania są bardziej zwiewne... lżejsze.
Uśmiecham się rozbawiona.
- Cóż, może gdybyś nie włożył koszuli, kamizelki i marynarki byłoby ci chłodniej.
- Jakoś wytrzymam te parę godzin - odpowiada, puszczając do mnie oko.
- Twój talent do flirtu jest bardzo przydatny. Za chwilę cię wykorzystam w spotkaniu z angielską królową, bo wydaje mi się, że jest trochę oziębła. Trzeba ocieplić trochę jej nastrój - mówię, unosząc szybko brwi.
- Panie przodem - oznajmia, pokazując ręką przed siebie i tym samym kłaniając się lekko.
Przewracam oczami, ale idę pierwsza.
- A tak w ogóle to wyglądasz przepięknie - szepcze za mną.
- Ej, to nie na mnie masz wykorzystywać swój flirt - besztam go. - Ale dziękuję.
Docieramy do królowej Anglii. Ubrana jest w kremową, szeroką suknię, która zajmuje więcej miejsca niż jej drobna osóbka. Jest młoda, może kilka lat starsza ode mnie. Nosi się z powagą i dumą. Mam dziwne przeczucie, że ciężko z niej będzie zrobić swojego sojusznika.
Staję obok niej przy stole z przekąskami. Od razu zwracam się do niej z komplementem - trzeba dobrze zacząć:
- Masz przepiękną suknię.
To akurat jest prawda. Może ja bym się w niej dobrze nie czuła, ale wygląda świetnie.
Kobieta odwraca się do mnie:
- Moja nie umywa się co do twojej.
Oj, chyba coś poszło nie tak. Mimo wszystko się nie poddaję, trzeba kontynuować rozmowę.
- Moja przyjaciółka jest najlepszą krawcową jaką znam.
Królowa odwraca się do mnie i stajemy twarzą w twarz.
- Wiem, że poszukujesz sojuszników - mówi prosto z mostu. - Jednak ja nie będę jednym z nich.
Mrugam kilka razy kompletnie zbita z tropu. Już kilkoro władców się zgodziło i żaden z nich jakoś nie jest wrogo nastawiony. Przeciwnie - w pewien sposób mnie podziwiają.
- Przepraszam, ale nie rozumiem - odpowiadam, bo naprawdę nie wiem co innego rzec.
- Wiem, że jesteś potężna. Czuć to z końca pomieszczenia - oznajmia, krzyżując ramiona na piersi. - Jednak nie zaryzykuję życia moich żołnierzy i poddanych, by ratować twoje i tak już upadłe królestwo.
Auć. To nie było miłe.
- Nie potrzebuję twoich ludzi - oburzam się. - Nie o to proszę...
- Wiem, o co prosisz. Jednak ja ci tego nie dam, bo podpisując sojusz z tobą podpisuję akt własnej śmierci. Myślisz, że nie masz wrogów? Stowarzyszenie Kobry to nie jedyne zagrożenie, choć i tak niebezpieczne. Oberwałabym z ich strony tak mocno jak ty kiedy im się postawisz. To by zniszczyło moje królestwo. Może inni są po twojej stronie, bo uważają cię za potężną. Potęga to nie wszystko. Ty nawet nie masz wojska!
Stoję jak zamurowana.
- Nie podpiszę z tobą sojuszu.
Odwraca się do mnie plecami i odchodzi.
Jeszcze chwilę stoją z rozdziawionymi ustami, nie bardzo wiedząc jak się ruszyć z miejsca.
- Myślę, że nawet mój flirt, by nie pomógł - odzywa się Hassun.
- Co za bezczelne babsko?! - wykrzykuję zła, a mężczyzna mnie szybko ucisza.
- Ej, bo cię jeszcze usłyszy...
- Niech słyszy!
- Uspokój się. To tylko pogorszy sprawę. Chwilowo jako jedyna nam się sprzeciwiła.
- Co jeśli reszta podąży za nią? Mamy jak na razie trzech sojuszników i jednym z nich są Włochy - oznajmiam załamana.
- Wszystko będzie dobrze. Patrz, nadciągają król i królowa Zambii - oświadcza, odstępując na krok ode mnie.
Tłumię swój gniew i przywołuję na usta uśmiech.
- Słyszeliśmy bardzo dużo o tobie - oznajmiają od razu. - I chcemy pomóc.
Tak otwartego wyrażenia chęci pomocy jeszcze nie słyszałam.
Lekko zaskoczona mówię:
- To dla nas zaszczyt. Dla całego królestwa.
- Będziemy w stanie przesyłać wam statkami pożywienie i broń. Żołnierze są nam jednak potrzebni, ale wiemy, że sobie poradzisz. Jesteś bardzo silna duchowo i fizycznie. Czujemy jak twoje ciało wibruje mocą, dlatego uznaliśmy, że sama doskonale sobie poradzisz bez naszego wojska. Masz w sobie moc stu mężczyzn.
- Dziękuję za tak miłe słowa. Żywność w zupełności nam wystarczy. Jakoś radziliśmy sobie przez te lata o własnych siłach - odpowiadam, uśmiechając się życzliwie.
- To prawda - potwierdza Hassun. - Mimo wrogiej władzy stworzyliśmy własną jednostkę. Zmieniliśmy styl życia, ale przeżyliśmy.
- Wasz lud jest tak dzielny - oznajmia z podziwem królowa.
- Dziękujemy - odpowiadamy jednocześnie, a potem wybuchamy śmiechem.
- Jesteście całkiem sympatyczni - wtrąca król. - A ty to kto? - zwraca się do Hassuna.
- Dowódca wojsk - oznajmiam za niego.
- Dla ludu wódz.
- Razem z pewnością odbudujecie królestwo.
***
Szukam Arnara. Już jakiś czas temu gdzieś zniknął.
Przechodzę salę kilka razy wzdłuż i wszerz. Nadal go nie widzę.
Zaczynam się lekko martwić. Przez cały bal praktycznie nieodstępował mnie ani na krok. Przedstawiał i pomagał mi rozmawiać z innymi władcami. Był bardzo dumny z tego, że mógł stać u mojego boku.
Mam nadzieję, że nic mu nie jest. Patrząc na niedawne wydarzenia, obawiam się teraz o każdego kto zniknie nawet na pięć minut.
- Idę poszukać Arnara - oznajmiam Hassunowi.
- Pewnie nic mu nie jest - odpowiada pocieszająco. - Pewnie już się upił i poszedł spać do siebie.
- Mam nadzieję, że to tylko to o czym myślisz. Mam złe przeczucia.
Kiwa głową i podąża za mną wzrokiem, kiedy odchodzę.
Wychodzę z sali balowej. Staram się zachować spokój, ale coraz bardziej się denerwuję i szybkimi - można powiedzieć - susami przymierzam korytarze.
Nagle słyszę jego przyciszony głos. Kamień spada mi z serca. Całe napięcie ze mnie schodzi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Zadowolona wychodzę za róg...
Całe moje szczęście znika. Uśmiech schodzi mi z twarzy, a pojawia się grymas niezadowolenia i obrzydzenia.
Otwieram usta, ale nie mogę nic powiedzieć. Czuję jak moja warga zaczyna drżeć.
Arnar jest cały i zdrowy, a mnie przechodzi przez myśl, że lepiej by było gdyby ktoś go porwał lub pobił do nieprzytomności.
Przed nim... stoi jakaś dziewczyna. Dość ładna w lawendowej sukni. Kasztanowe włosy ma spięte z tyłu i przysuwa się do chłopaka.
Żołądek podchodzi mi do gardła. Mam wrażenie, że za chwilę zwymiotuję.
I wtedy następuje nieubłaganie moment, gdy dziewczyna zbliża się do niego tak blisko... Że stykają się ciałami i... Całują.
Mam ochotę krzyknąć: "Nie!". Jednak nic nie wychodzi z moich ust.
Tylko samotne łzy spływają mi po policzkach niczym ostatnie łzy nadziei.
***************************
Dziękuję za 15 tysięcy odsłon, 2 tysiące gwiazdek i komentarzy :***** Ostatnio zmotywowaliście mnie też do napisania taaaaak długiego rozdziału, za co Wam dziękuję :*
Pewnie jest w Was pełno emocji, więc piszcie w komentarzach :***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro