Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III

— Dziękuję — powiedział Dean, kiedy młoda, uśmiechnięta rudowłosa kobieta postawiła na jego biurku kubek z kawą. — Nie trzeba było.

— Nie ma problemu, i tak zawsze rano zaglądam do kawiarni — odpowiedziała uśmiechając się szeroko. — Charlie Bradbury, recepcjonistka. Poza tym, ktoś musi się wykazać odrobiną manier witając nowego członka zespołu — dodała, rzucając sarkastyczne spojrzenie w kierunku Benny'ego.

— Dean Winchester — odpowiedział Dean, ściskając dłoń dziewczyny. Bardzo młodej dziewczyny. Kim była? Na pewno zapamiętałby tą burzę płomiennych włosów za swoich czasów. Musiała być kimś z zewnątrz, zastanawiał się Dean.

— Czekaj, czekaj — zbliżyła się do niego, wpatrując się ostentacyjnie. — Winchester? Z tych Winchesterów?

Dean zacisnął wygięte w uśmiechu usta w cienką linię i pokiwał potakująco głową.

— Ale przecież...

— Widzę, że o mnie słyszałaś — odparł sucho Dean rzucając w stronę Benny'ego oskarżające spojrzenie.

— No co? — uniósł się Benny. — Dobrze wiesz, że Greenwood to małe i spokojne miejsce. Niewiele mamy ciekawych historii do opowiadania, a musimy czymś zaciekawić nowych — wytłumaczył Laffite w swojej obronie. — A pożar w fabryce butów to już przedawnione dzieje.

— Dobrze, to w takim razie proszę mi opowiedzieć, z bardzo dokładnymi szczegółami, co działo się przez ostatnie dziesięć lat — Dean, przebrany w mundur, rozsiadł w skrzypiącym fotelu i wyłożył nogi na biurko. — No już, słucham.

— Aleś ty ciekawski, panie Winchester. Szkoda tylko, że jesteśmy w pracy, gdzie nie ma czasu na pogawędki — odparła Charlie, uśmiechając się złośliwie i kładąc na jego biurku plik dokumentów. — Zgłoszenia i raporty z ostatniego tygodnia. Miłej lektury.

Dean przewrócił oczami i zgarnął papiery bliżej siebie. Polubił Charlie, wydawała się kimś konkretnym, a od zawsze nie przepadał za ludźmi, którzy byli... nijacy. Chociaż dziwił się, dlaczego ktoś tak czarujący wylądował w takim miejscu jak to.

— Dlaczego Greenwood? — zapytał Dean, gdy Charlie rozsiadała się na swoim miejscu za ladą. — Wiem, że nie jesteś stąd. Wiesz mi, pamiętałbym cię.

Charlie zlustrowała go wzrokiem, po czym zmarszczyła brwi.

— A dlaczego nie? Góry, lasy, świeże powietrze i mała, zaufana społeczność. Czego dziewczyna miałaby chcieć więcej?

Dean skinął głową, doskonale rozumiejąc jej słowa. To nie była jego sprawa. Sam przyjechał tutaj po takim czasie z własnymi tajemnicami i najwidoczniej nie był w tym samotny.

— Miło cię poznać, Charlie — odpowiedział, po czym zaczął wertować przez kartki.

Chwilę później Charlie odebrała telefon od Josha Newmana, starego nauczyciela pracującego wcześniej w Greenwood High, który skarżył się, że jego sąsiad po raz kolejny ukradł jego dynie z pola. Benny zgłosił się, że pojedzie — to nie był pierwszy raz, kiedy odebrali od starego Newmana zgłoszenie oskarżające jego sąsiada — Marcela Oldera o kradzież czy naruszanie praw jego posesji. Jako, że Benny wiedział doskonale, jak poradzić sobie z emerytowanymi staruszkami, wyszedł sam, zostawiając posterunek do dyspozycji Charlie i Deana.

— Rozmawiałeś już z Bobbym? — zagadała Charlie, gdy Dean przeglądał raporty o ostatnich aresztowaniach. Te same, dobrze mu znane nazwiska — najwidoczniej społeczność miejscowych pijaków się nie zmieniła.

— Nie wrócił jeszcze — odpowiedział Dean, czując, jak wielka gula wypełniona strachem powróciła do jego gardła. Wiedział, że nie uniknie spotkania, wiedział, że to będzie dzisiaj, jednak nie potrafił powstrzymać stresu. Za bardzo mu zależało.

— Czy ty się boisz? — zapytała Charlie, wpatrując się w niego przeszywającym na wskroś spojrzeniem.

— Pff, nie, no co ty — odparł Dean, nurkując w pozostałych papierach, jakby to było coś szalenie ważnego.

— Och, proszę cię. Trzęsiesz się jak osika.

— Nie prawda — odparował Dean, krzyżując ramiona na piersi.

— Posłuchaj, słyszałam wiele wersji historii związanych z twoim nazwiskiem. Co jest prawdą a co nie — nie obchodzi mnie to. Ale wiem, że wyjechałeś stąd nie oglądając się za siebie — opowiadała Charlie. — Czy pożegnałeś się ze wszystkimi? Nie wiem. Ale wiem, że przez ostatni tydzień Bobby Singer, największy maruda w mieście wręcz nucił pod nosem wesołe melodyki. Zaczynaliśmy się nawet zastanawiać, czy nie złapał przypadkiem jakiegoś wirusa.

Dean przełknął ślinę, uważnie słuchając słów Charlie. Czy ona przypadkiem nie sugerowała, że Bobby... cieszył się z jego przyjazdu?

— Więc nie trzęś się tak, Dean, bo doskonale powinieneś wiedzieć, że Bobby tak naprawdę jest wielkim pluszowym misiem w środku. I założę się o sto dolców, że powodem jego dobrego humoru był twój powrót.

Dean wpatrywał się w jej usta bez niemalże ani jednego mrugnięcia.

— Jesteś pewna, że pracujesz tu na recepcji? Bo cholera, całkiem nieźle widzisz co się dzieje wokół ciebie.

— Cóż, mogę powiedzieć skromnie, że gdyby nie ja, nasze statystki wyglądałyby o wiele, wiele gorzej. — Charlie zaśmiała się, kręcąc przecząco głową.

Cholera, pomyślał Dean, ona naprawdę jest dobra. Dean zastanawiał się, dlaczego ktoś taki pracuje jako recepcjonista w zapyziałym mieście za marne grosze. Czyżby... nie stop. Miał ochotę zacząć grzebać przy jej nazwisku ale nie chciałby tak zacząć. Nie tym razem. Zdusił w sobie tą ciekawość i wrócił do czytania wczorajszego raportu w sprawie bójki w Roadhouse.

Godzinę później, kiedy Dean zbierał się, aby wyjść na lunch, drzwi komisariatu otworzyły się i stanął w nich przysadzisty mężczyzna średniego wzrostu w policyjnym mundurze ze złotą gwiazdą przytwierdzoną do piersi z napisem „Sheriff". Dean zamarł.

Na pierwszy rzut oka Bobby Singer nic się nie zmienił. Ta sama postura, ten sam krok, ta sama twarz oprószona niechlujnym zarostem. Jakby minęło kilka dni od ich ostatniego spotkania.

— Dean.

Singer przeszedł przez całą długość komisariatu (czyli zrobił kilka kroków), minął Deana i skinieniem głowy nakazał mu iść za nim. Weszli do niewielkiego gabinetu ze ścianami obłożonymi drewnianą boazerią oraz niewielkim biurkiem zajmującym niemal całe pomieszczenie. Dean zamknął za sobą drzwi.

— Miło cię widzieć, Bobby — Dean wymusił z siebie te słowa. Jego głos zadrżał przy pierwszym słowie ale trudno. Musi przetrwać. To nie tak, że Bobby zje go żywcem. Przecież rozmawiali tydzień temu.

— Już zacząłeś?

Dean utkwił w nim spojrzenie; chwilę temu miał wrażenie, że Bobby nic się nie zmienił — ta sama sylwetka, chrapliwy głos i widoczne niechlujstwo w codziennej pielęgnacji. Jednak dopiero gdy stanął tak blisko niego zauważył ślady minionych dziesięciu lat. Bobby na pewno przybrał parę kilogramów — nigdy nie odznaczał się wysportowaną sylwetką, piwny brzuszek od zawsze opierał się na klamerce od paska wsuniętego w spodnie — jednak wyraźnie schudł w nogach, ramionach oraz na twarzy. Wokół jego oczu pojawiło się więcej zmarszczek, linia na czole, która pojawiała się zawsze gdy je marszczył podczas intensywnego zamyślenia teraz zawsze była widoczna — odcisnęła się stając się czymś codziennym. Jego zarost, który wyglądał jak szczecina, oprószyła się siwizną, tak samo jak jego włosy, których znacznie ubyło.

Bobby Singer postarzał się. Dean zastanawiał się, czy Singer tak samo jak on oceniał jego wygląd. Czy on też się zmienił? Jak bardzo? Dziesięć lat temu był chudym chłystkiem, niedoświadczonym i wiecznie umazanym smarem samochodowym. Na pewno się zmienił.

— Benny nie dał mi się obijać — odpowiedział Dean, zastanawiając się, co powiedzieć. Myślał o tej chwili często, zwłaszcza ostatnio, ale w tej jednej chwili zapomniał o wszystkim, co chciałby powiedzieć. Z wyjątkiem jednego słowa.

— Dobrze. Pewnie myślisz, że niewiele się tu dzieje, zwłaszcza po wykonywaniu służby w mieście, ale wierz mi, znajdziemy ci zajęcie.

Bobby pochylił się nad biurkiem i wyciągnął plik dokumentów, podając je Deanowi.

— Bobby, ja... — zaczął Dean. Ale co dalej? Przepraszam? — Dziękuję, że załatwiłeś mi przeniesienie. Nie pożałujesz tego.

— Oby — odparł Singer i odchrząknął. — Charlie ma twój grafik. Mundur znajdziesz w pudłach w archiwum.

Dean przytaknął i czując, że to koniec ich rozmowy, zwrócił się w kierunku drzwi.

— I jeszcze jedno — Bobby spojrzał wprost na Deana dokładnie tak samo, jak zawsze kiedy wpakował się w kłopoty. — Dobrze że wróciłeś, chłopcze.

~ ♦ ~

Nowy mundur w kilku miejscach był zbyt luźny — rękawy koszuli w kolorze jasnej khaki zbyt nachodziły mu na dłonie, a nogawki ciemnobrązowych spodni na wysokości ud były wręcz workowate i za bardzo opierały się na jego stopach. Naszywka z logo hrabstwa trzymała się na ostatnich nitkach a krawat miał wielką ciemną plamę (Dean miał nadzieję, że to tylko ketchup). Jednak nawet z wyjątkiem tego wszystkiego i tak czuł się dziwnie — zamienił czarny mundur miejskich służb policyjnych na prowincjonalną khaki, która nie pasowała do jego urody. Miał wrażenie, że zmienił się w grudę piachu zmieszanego z błotem. To zdecydowanie nie były jego kolory.

— Przejrzałeś się już, ślicznotko? Praca czeka — usłyszał głos Benny'ego dobiegający z klatki schodowej. Pół godziny temu wrócił z interwencji i od razu zameldował, że zabierze Deana na obchód po Greenwood.

— Topię się — odparł Dean, podciągając rękawy koszuli. Musiał ogarnąć ten cały bałagan. I wiedział, że musi zamówić nowy mundur bo dłużej niż tydzień nie wytrzyma we frankowych ubraniach. — Pani Smith nadal prowadzi zakład krawiecki?

Benny pojawił się za jego plecami. Zlustrował go spojrzeniem po czym wyglądał, jakby z całych sił powstrzymywał śmiech.

— Nie. Zmarła cztery lata temu. Biedna kobieta. — odparł Benny kręcąc głową. — Ale Ellen ma w tym jakieś doświadczenie, prawda?

Dean przełknął ślinę. Właśnie. Musiał jeszcze odwiedzić dom Harvellów. I musiał to zrobić już dzisiaj (gdyby Ellen dowiedziała się, że Dean nie odwiedził jej od razu po przybyciu do miasta... Dean nawet nie chciał o tym myśleć).

— No tak — burknął Dean i udał się za Bennym na górę, zakładając na głowę kapelusz. No dobra, teraz czuł się dziwnie.

— No proszę — odezwała się Charlie gdy wyszli z klatki schodowej. — Miasteczko będzie huczało od plotek — dodała, puszczając oczko.

Dean zarumienił się. No tak — był nową atrakcją miasteczka. Przez następny miesiąc będzie głównym tematem rozmów. Zresztą nie pierwszy raz — jednak tym razem będzie musiał to przeżyć bez planowania ucieczki.

— Idziemy, kowboju? — Benny zaśmiał się, rzucając mu kurtkę.

Benny wiózł ich w miejscówki idealne dla zbuntowanej młodzieży oraz lokalnych wyrzutków — czyli miejscach, które znali na pamięć. Z wyjątkiem „nowych" poniszczonych mebli w niektórych budynkach absolutnie nic się nie zmieniło.

— Zobacz na nas — odezwał się Benny, gdy razem z Deanem dojechali do ostatniego miejsca — ruin starej fabryki butów, która spłonęła trzydzieści lat temu. Na szczęście łańcuch zamykający bramę był nienaruszony. — Pamiętasz jak próbowaliśmy się tu włamać? Kiedy to było... ostatnia klasa?

— A teraz pilnujemy, żeby dzieciaki tu nie właziły. Kto by pomyślał? — odpowiedział Dean, przypominając sobie tamtą noc.

— Człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy jak szybko i jak bardzo może się zmienić w życiu. Jednego dnia robisz wszystko aby dopiec dorosłym, chwilę później sam jesteś dorosłym, który nagle zdaje sobie sprawę, że narzeka na dzisiejszą młodzież.

Dean mruknął w odpowiedzi. W rzeczy samej. Kiedy to się stało?

— Nikogo tam nie ma — stwierdził Benny po prześwietleniu latarką osmolonych okien budynku. — Wracajmy.

Po skończonej służbie Dean i Benny udali się do Roadhouse — tak jak się umawiali. Zapraszali rownież Bobby'ego ale ten machnął ręką i kazał im zejść z oczu, a Charlie zapewniała, że jest umówiona ze znajomym w kawiarni.

Dean przyjrzał się starym deskom tworzącym Roadhouse i stwierdził, że przez ostatnią dekadę nikt nie remontował budynku z zewnątrz. I założyłby się o sto dolców, że nic się nie zmieniło w środku. Może z wyjątkiem naczyń — te pewnie często zamawiano po niezdarnych i burzliwych klientach.

Gdy przekroczył próg zajazdu uderzyła w niego mieszanka gorzkiego chmielu, potu, dymu papierosowego oraz tłuszczu. Wziął głęboki wdech, przypominając sobie dobrze znany mu odór. Normalnie by go zemdliło, jednak wiedział, że to Roadhouse — jego drugi dom. Nie zliczy, ile wieczorów tu przesiedział jeszcze zanim ukończył pełnoletność — był to ulubiony lokal Bobby'ego i często zabierał jego i Sama na obiady.

Dean miał rację — nic się nie zmieniło. Stół bilardowy stał w tym samym miejscu (dorobił się kilka nowych uszkodzeń); krzesła były tak samo poobdzierane, a deski podłogi były tak zdarte, że nie szło się domyślić jaki miały odcień drewna.

Razem z Bennym udali się prosto do baru, gdzie za ladą stała odwrócona do nich blondynka.

— Dwa razy czystą whiskey — powiedział Benny, gdy usiedli na zniszczonych hokerach. — I dobry wieczór, Jo — dodał.

Jo?

Blondynka za ladą odwróciła się i przed oczami Deana stała drobna, jednak dorosła kobieta z długimi, jasnymi włosami, dużymi oczami i rysami przypominającymi mu młodą Ellen. Kiedy po raz ostatni widział się z Jo ta miała piętnaście lat i była dokuczliwą, burzliwą nastolatką z buzią pełną pryszczy, której w ogóle nie potrafił zrozumieć.

— Cześć, Benny — odpowiedziała Jo, przyglądając się uważnie Deanowi. — A kogo nam tu przyprowadziłeś... — zastanawiała się Jo przeszywając Deana na wskroś spojrzeniem.

— Cześć Jo. Nie poznajesz mnie? — zapytał Dean, próbując się uśmiechnąć. Szło mu to dosyć opornie.

— Winchester? — Jo niemal otworzyła buzię ze zdziwienia. — Dean Winchester?

— We własnej osobie — Dean zdobył się na odwagę i przywołał w sobie choć odrobinę pewności. Posłał Jo oczko.

Nie wiedział, czego miał się spodziewać, ale na pewno nie tego — Jo odłożyła pustą szklankę na blat i z całej siły spoliczkowała Deana. Jego głowa momentalnie pognała w bok, policzek zaczął niemiłosiernie piec. Miał wrażenie, że jej drobna dłoń odcisnęła się na jego skórze.

— To za to, że nas zostawiłeś bez pożegnania — wysyczała Jo. Nagle nie zostało nic z tej dziewczynki, którą tak dobrze znał. Po chwili kątem oka po raz kolejny zauważył pędzącą w jego stronę dłoń Jo — ale było za późno, żeby mógł zareagować — która z głośnym plaśnięciem wylądowała na jego drugim policzku. — A to za to, że nie odezwałeś się przez tyle lat.

Benny obserwował całą scenę z uniesionymi brwiami i ręką zasłaniającą wielki uśmiech na ustach.

— Okej, należało mi się — odparł Dean. Twarz okropnie go piekła. W życiu by nie powiedział, że w tak drobnym ciele kryło się aż tyle siły. Dean zaczął masować bolące policzki.

— Widziałeś się już z moją matką? — zapytała kąśliwie Jo, przeszywając go na wskroś wzrokiem.

— Jeszcze nie — odparł szczerze. — Byłem na służbie.

— Ach tak? Mamoooo — krzyknęła Jo w stronę kuchni. — Chodź tu szybko!

Nie minęła sekunda a w drzwiach zaplecza pojawiła się kobieta, którą szpony przemijającego czasu zaledwie drasnęły. W jej gęstych, brązowych włosach pojawiło się zaledwie kilka siwych pasm, a wokół oczu i ust kilka dodatkowych zmarszczek.

— Winchester? — jej wielkie, piwne oczy nie ukrywały zdziwienia.

— Cześć, Ellen — odparł Dean uśmiechając się zawadiacko, podchodząc za ladę baru. — Trochę się nie widzieliśmy.

Dean podszedł jeszcze bliżej, aby ją uścisnąć, ale Ellen zamachnęła się i uderzyła go mokrą ścierką.

— No i pięknie — skomentowała Jo, wracając do nalewania whiskey. Benny już nie mógł dłużej wytrzymać i wybuchnął głośnym śmiechem.

Dean otarł z szyi i ramienia mokre krople, mając w duchu nadzieję, że to tylko czysta woda.

— Już nie musisz — powiedział szybko Dean, cofając się o krok. — Twoja córka już mi przyłożyła dwa razy.

— Ach tak? Szkoda, że nie zrobiła tego dziesięć lat temu. Powiedz mi, w Kansas nie ma telefonów?

— Przykro mi — odparł Dean, wlepiając wzrok w podłogę. — Wiesz jak to jest, z czasem coraz trudniej podnieść słuchawkę.

— No proszę. Jeżeli masz język i ręce, to nie widzę żadnego problemu.

Dean poczuł się głupio. Atmosfera wokół nich również zgęstniała. Benny przestał się śmiać, wpatrywał się tylko tępo w już prawie pustą szklankę.

— Gdzie Sammy? — zapytała Ellen, lustrując Deana od stóp do głów.

— Nie przyjechał ze mną — odpowiedział Winchester. — Dopiero co zaczął się semestr i...

— Wiemy. Nadal ma stypendium i od roku spotyka się z Jessicą.

Dean spojrzał na nią zdezorientowany. Skąd o tym wiedziała? Sammy nic mu nie mówił, że utrzymywał kontakt z...

— A co tam u ciebie i Lisy? — zapytała Jo.

Dean stał osłupiały, patrząc to na Jo, to na Ellen. A Benny wpatrywał się w nich wszystkich wzrokiem wygłodniałego rozrywki widza, któremu w rękach brakowało tylko popcornu.

— Ja... Ale... Skąd...

— Przynajmniej w rodzinie jest chociaż jeden przyzwoity Winchester.

Ach tak. Dean poczuł się okropnie. Sammy pewnie regularnie do nich dzwonił i relacjonował im wszystkie szczegóły z ich życia. Jak tylko wróci do swojego pokoju w motelu to utnie sobie z Sammym małą pogawędkę.

Ellen jeszcze raz zlustrowała Deana wzrokiem od stóp do głów, po czym pokiwała głową.

— No już, bo się popłaczesz — powiedziała i zamknęła go w mocnym uścisku. Odstające włosy na głowie Ellen posmyrały go pod nosem. — No to co tam u ciebie i Lisy?

Nagła fala gniewu i smutku przeszła przez jego ciało. Naprawdę nie chciał o tym rozmawiać. Jednym z plusów powrotu do Greenwood był fakt, że nikt tutaj nie wiedział o Lisie i Benie. I nic tutaj by mu o nich nie przypominało. Dean poprzysiągł sobie, że rozprawi się z Sammym jak tylko będzie miał chwilę dla siebie.

— Było minęło.

— Nie ma jej tutaj? — zdziwiła się Jo. — Z opowiadań Sama wynikało, że to coś naprawdę poważnego. Ale najwidoczniej żadna kobieta nie jest w stanie zatrzymać na dłużej Deana Winchestera.

— A co tam u ciebie, Jo? — zagadał Dean. — Na pewno przyprowadziłaś do domu mężczyznę godnego twojej niewyparzonej buźki.

Jo uśmiechnęła się sarkastycznie.

— Nie zmieniaj tematu.

— Po prostu nam nie wyszło — warknął. Wypominanie braku kontaktu przez tyle lat to jedno, ale wciskanie nosa w coś, czego ich nie dotyczyło... tego nie mógł znieść. — Możesz skończyć? Wy dwie? — spojrzał na Ellen. — Zrozumcie, jest mi przykro, popełniłem błąd, naprawdę duży błąd i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Bobby znowu uratował mi tyłek, wróciłem tutaj i chcę zacząć od nowa, więc proszę, ten jeden raz, czy możecie odpuścić?

Przez resztę wieczora nikt nie zadawał mu pytań o Lisę i Bena. Tego wieczoru nie wypił ani jednej kropli alkoholu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro