II
To była ciężka noc. Przewracał się z boku na bok, powieki zbyt ciężkie od zmęczenia nie pozwoliły mu na sen. W jego głowie niemal przez cały czas odbijały się echem słowa jego byłego partnera, w równym rytmie, jakby już na zawsze wyryły się w jego pamięci.
„Wiesz Cassie, nie pasujemy do siebie. Nie mogę być z kimś, kto jest uwiązany w jednym miejscu z kulą u nogi. Musimy się pożegnać".
Tyle. Dwa lata zakończone w trzech zdaniach.
Castiel Novak otarł zaspaną twarz i podniósł się z łóżka. Chłodne powietrze zaatakowało jego ciało, na którym momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Nie chciał wychodzić z łóżka, było za wcześnie, za oknami wciąż księżyc dominował na nieboskłonie. Ale wiedział, że dłużej nie wytrzyma w tym pustym łóżku, skazanym w samotności na swoje myśli. Musiał się czymś zająć.
Udał się do łazienki, odkręcił stary kran, który najpierw się zatrząsł i zapiszczał. Chłodna woda ożywiła jego twarz, zmyła ślady wszelkiego zaspania. Jednak nie pozbyła się widocznych zasinień pod oczami. Jedna gałka oczna była czerwona, oboje oczu opuchnięte od wylewania z siebie łez. Miał nadzieję, że Jack nie zwróci na to uwagi. Nie chciał mu tłumaczyć, dlaczego tak okropnie wyglądał.
Zsunął z siebie wszystkie ubrania i wskoczył pod gorący prysznic. Chwilę musiał siłować się z kranem, aby ustawić odpowiednią temperaturę — nie za zminą, nie za gorącą. Idealną, aby się rozgrzać i rozbudzić.
Nie znosił tej łazienki. Nie znosił tego domu. Był stary, obskurny, wszystko tu było zużyte. Nic się nie zmieniło odkąd sam był dzieckiem. Te same żółte płytki, ten sam zielono-mdły kolor ścian, ten sam zużyty sprzęt. Jedyną nową rzeczą były dwa materace, które musieli kupić, gdy dwa miesiące temu odkryli pod łóżkiem Jacka pluskwy. Nowe materace oraz dezynsekcja kosztowały Castiela znaczną część oszczędności oraz sporo nerwów. Ale przynajmniej Jack na tym nie stracił, a tylko to tak naprawdę się liczyło.
Gdy prysznic finalnie postawił go na nogi, poszedł do kuchni, gdzie zaparzył sobie kawę. Przeklnął siarczyście pod nosem, gdy okazało się, że w lodówce nie było już mleka. Uwielbiał kawę, ale tylko i wyłącznie gdy była wymieszana chociaż z odrobiną mleka. Już wiedział, że po pracy będzie musiał wstąpić na małe zakupy.
Kręcąc głową, wziął do ręki gorący kubek i z grymasem na twarzy usiadł przy stole. Świetny początek dnia, po prostu świetny, pomyślał.
— Co jest na śniadanie? — usłyszał zaspany głos Jacka, który wyrwał go z zamyślenia. Chłopiec stał w progu kuchni, ubrany w zbyt duży biały t-shirt i czarne bokserki, przecierając dłońmi oczy, z włosami powykręcanymi we wszystkie strony.
— Dlaczego nie śpisz? — zdziwił się Castiel. Było dziesięć po piątej, a Jack zawsze miał problemy, żeby wstać chociaż o siódmej. Wstał z miejsca i nalał do czajnika wodę na herbatę.
— Obudził mnie ten głupi kran. Powinnismy go wymienić.
— Jak tylko zaoszczędzę trochę pieniędzy to będzie to pierwsza rzecz jaką kupimy — odparł Castiel.
— Twój szef nie może ci dać jakiejś premii? — zapytał Jack z nadzieją w głosie. — Może sam powinienem się sam gdzieś zatrudnić. Lepsze dodatkowe kilka dolców niż nic.
— Przestań, Jack. Rozmawialiśmy już o tym. Masz czternaście lat i nic oprócz szkoły nie powinno cię obchodzić. Koniec tematu.
— Ale...
— Jack. Dajemy sobie radę — kontynuował Castiel. — Są tacy, którzy w ogóle nic nie mają, nawet dachu nad głową. Proszę cię.
— I tak nie odpuszczę — Jack skrzyżował ramiona na piersi i głośno ziewnął. Wyglądał, jakby również nie przespał nocy. Widząc chłopca w takim stanie Castiel poczuł wyrzuty sumienia.
— Nadal śpiący? Wybacz, nie chciałem cię obudzić.
— Nic się nie stało. I tak chciałem wstać wcześniej. Zapomniałem zrobić zadania z angielskiego.
Castiel westchnął.
— Jacku Kline, ile razy mam ci powtarzać, żebyś zawsze po szkole od razu zaglądał do wszystkich zeszytów?
— Tylko jakiś tysiąc razy.
Castiel odetchnął głęboko, pozwalając sobie na przewrócenie oczami.
~ ♦ ~
Do pracy zdążył w ostatniej chwili. Zbyt długo męczyli się z zadaniem z angielskiego, przez co Jack spóźnił się na autobus. A nie mogli odpuścić — nie tym razem. Mimo, iż całkiem niedawno zaczął się nowy rok szkolny, Jack już miał problemy z egzaminami. Castielowi zostało to wyraźnie wytłumaczone na dywaniku u dyrektora.
I dlatego Castiel na ostatnią chwilę musiał go odwieźć, przez co niemal sam spóźnił się do pracy. A gdyby tak się stało, jego szef zemściłby się na nim, każąc zostawać po godzinach przez cały tydzień. Castiel już to przerabiał i nie miał ochoty na powtórkę.
Zaparkował starego cadillaca wzdłuż Main Street i mając cichą nadzieję, że jego szefa jeszcze nie ma, pociągnął za klamkę tylnych drzwi kawiarni. Ciche przekleństwo wydostało się z jego ust, gdy drzwi niestety ustąpiły co oznaczało tylko jedno — Crowley MacLeod znajdował się w środku. Nie tracąc ani sekundy dłużej Castiel niemal wbiegł do środka, rzucając swoje rzeczy na krzesło w pokoju socjalnym i zawiązując czarny fartuch z logo kawiarni wyszytym czerwoną nitką na piersi.
— Castiel, Castiel, Castiel... — usłyszał swoje imię wymówione chrapliwym szeptem. — Czy zdajesz sobie sprawę z tego, która jest godzina?
Castiel stanął jak sztywny, włosy zjeżyły mu się karku. Stres, ten cholerny stres i strach wdarły się do jego umysłu niczym przeklęte choróbsko, rozprzestrzeniając swoje macki po całym ciele.
Człowiek, który wywoływał w nim tę paranoję był starszy, niższy i tęższy od niego. Na jego pulchnej, oprószonej siwym zarostem, czerwonej twarzy gościł wiecznie ten sam, chytry uśmieszek. Wściekły czy nie wściekły Crowley MacLeod sprawiał wrażenie sadystycznego maniaka, czerpiącego przyjemność ze znęcania się nad innymi. Castiel nie znosił tej pracy. Ale w takim miejscu jak to, nie mógł wybrzydzać, jeżeli chciał zarabiać jakiekolwiek pieniądze.
— Jest ósma trzydzieści jeden, szefie — odparł mechanicznie Castiel, odrywając wzrok od zegarka i spoglądając w świdrujące oczka swojego szefa. — Przepraszam za spóźnienie. To się więcej nie powtórzy.
Minuta. Spóźnił się o jedną, przeklętą minutę.
— To samo słyszałem tydzień temu. I miesiąc temu — ciągnął Crowley. Stał w swoim czarnym jak smoła garniturze, opierając się luźno o ladę. — To jest ostatnie ostrzeżenie. Odrobisz te wszystkie minutki w najbliższą sobotę...
— Szefie, Jack ma wtedy...
— Myślisz, że mnie to obchodzi? Trzeba było myśleć wcześniej i nie spóźniać się do pracy! Myślisz, że ten biznes opiera się tylko na tobie?! — Z ust Crowley'a wypadły drobinki śliny. — Jeszcze jeden wybryk i obiecuję, że wylecisz stąd na zbity pysk. Na twoje miejsce bez problemu znajdę kogoś nowego, w tym zapyziałym pożal się Boże miasteczku.
Castiel poczuł łzy zbierające się w kącikach oczu. Oddychał coraz szybciej, próbując powstrzymać zbliżający się wielkimi korkami atak paniki. Jeszcze chwilka, tylko chwila i będzie po wszystkim...
— Po skończonej zmianie proszę tu gruntownie posprzątać — powiedział chłodno MacLeod i wychodząc głównymi drzwiami, strącił ze stołu najbliższą cukierniczkę, która rozbiła się w drobny mak.
~ ♦ ~
Punktualnie jak zawsze, równo dziesięć minut przed dziesiątą, drzwi kawiarni uchyliły się wprawiając w ruch dzwonek zawieszony na futrynie, gdy Charlie Bradbury uśmiechając się przekroczyła próg. Gdy jej oczy spotkały Castiela polerującego szklanki zdjęła z uszu słuchawki i jednym dotknięciem ekranu telefonu wyłączyła muzykę.
— Dzień dobry, Cassie — oznajmiła, podchodząc do lady. — Wyspany?
Castiel wprawionym ruchem przewiesił szmatkę przez ramię, odkładając szklankę na półkę.
— Jak zawsze — zaśmiał się pusto. — To co zwykle?
— Nie tym razem — odpowiedziała Charlie. Jej uśmiech znikł gdy zobaczyła jego oczy, szkliste i zapuchnięte. — Dzisiaj dodatkowo wezmę dużą czarną.
— Co to za zmiana? Masz towarzystwo? — zapytał Castiel, zaczynając przyrządzać typowe zamówienie Charlie — cynamonowa latte z dodatkiem syropu waniliowego.
— Powiedzmy — odpowiedziała wymijająco.
— Nie daj się prosić.
— Dobrze. To najpierw powiedz mi co tam u ciebie, tylko bez owijania w bawełnę — odparła Charlie i Castiel zauważył w jej spojrzeniu tą dobrze mu znaną iskierkę, która zawsze zwiastuje jego porażkę.
Castiel westchnął. Nigdy nie lubił opowiadać o swoich porażkach w życiu uczuciowym, nawet Charlie, która od kilku lat była jedyną osobą w tym przeklętym miejscu, której nawet całkiem ufał. Przeklinał dzień, w którym weszła do kawiarni z rozpuszczonymi rudymi włosami, słuchawkami przełożonymi za szyję, z których można było usłyszeć kawałek „Walking on sunshine" i przeogromnym uśmiechem, którym tak łatwo zarażała osoby obok. Tak, gburowaty Castiel Novak przeklinał ten dzień jednak pomimo silnych starań oznajmiania tego Charlie, dziewczyna i tak znała prawdę — stała się mu na tyle bliska, że nie raz odbierała od niego telefon w środku nocy.
— Z Jackiem wszystko w porządku? — dopytywała.
— Tak, chociaż dzisiaj rano nas nieźle pogonił — przyznał się Castiel. Na wzmiankę o Jacku na jego ustach przez niewielką chwilkę zagościł nikły uśmieszek, gdy czekał aż ekspres napełni papierowy kubek gorącym mlekiem. — I wiesz dobrze, o co chodzi. Nie będę znowu żalić ci się na ramieniu.
— Nie mów, że znowu chodzi o tego idiotę — Charlie zmarszczyła brwi, rzucając mu współczujące spojrzenie. — Kiedy w końcu uwierzysz, że ten dupek nie jest wart żadnej twojej łzy?
Castiel poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Wziął głęboki wdech, aby nie stracić kontroli nad swoimi emocjami.
— Proszę — powiedział, przekazując jej parujący kubek z latte. — Odpowiedziałem na jedno twoje pytanie, teraz twoja kolej. Kto wpadł w oko nieposkromionej Charlie Bradbury?
Charlie westchnęła.
— Nikt — odpowiedziała, wsypując saszetkę cukru. — To dla nowego.
— To już dzisiaj? — dopytywał.
— Powinien już być.
— Proszę zajrzeć wieczorem — odpowiedział Castiel, podając jej drugi kubek z kawą. — I opowiedzieć wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Wiesz już kto to?
— A co ty taki ciekawski?
— Jako jedyny barista w mieście muszę być na bierząco ze wszystkimi nowościami — odpowiedział Castiel, czując odrobinę rozluźnienia. — A nowy policjant to całkiem gorący temat.
— Mhm... Coś mi mówi, że nie tylko temat — odpowiedziała Charlie. — Pa pa, Cassie.
Wzięła do ręki drugi kubek, zostawiła na ladzie dwa banknoty i puszczając mu oczko, wyszła z budynku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro