6. Jak gdyby nigdy nic.
Miałam najdziwniejszy sen.
Śnił mi się wilk, który chciał mnie pożreć. Kiedy już ciągnął mnie do swojej kryjówki, żeby zacząć swoją ucztę, że mną, jako daniem głównym, zaatakowało nas stado innych wilków.
Ten, który chciał mnie zeżreć, zaczął przegryzać gardła innym. Ale, że było ich więcej, koniec końców, dopadły go i zaczęły gryźć. Jako, że było ich więcej mój wilk- prześladowca prawie poległ.
Wtedy nagle, ja złapałam pochodnię i machałam nią w jego obronie.
Mój wilk odwrócił się do mnie i przemówił pięknym, męskim głosem.
- Należysz do mnie Freyu. Jesteś moja na zawsze.
A potem mnie połknął.
Budzę się zlana potem ze wspomnieniem bardzo żółtych ślepi.
Ufff...
Kiedy schodzę na dół zastaję moją rodzinę już przy stole.
- Dzień dobry, śpiąca królewno - Rose wita mnie radośnie. Cieszę się, widząc ją w dobrym humorze. To znaczy, że rodzice przestali się kłócić.
- Dzień dobry - mruczę i siadam do stołu.
Potrzebuję filiżanki mocnej, czarnej kawy.
Czuję na sobie spojrzenie ojca. Patrzę na niego z niemym pytaniem.
On poprawia się na krześle i odchrząkuje kilkakrotnie najwyraźniej zażenowany.
Mam ochotę się roześmiać.
Znam go dobrze i wiem, jak bardzo nie lubi przepraszać. Zwłaszcza publicznie.
- Wiem, tatusiu - rzucam mu ciepłe spojrzenie ponad stołem. Nie mam zamiaru go męczyć.
Ojciec uśmiecha się z wdzięcznością, ale w tym momencie Marianna upuszcza z brzękiem łyżeczkę na swój talerz.
Wszyscy wiemy, że robi to specjalnie. Ja mogę mu darować, ale jego żona na pewno nie. Bombarduje go swoim błękitnym spojrzeniem.
Rose sprytnie zasłania twarz swoją kawą.
- Yyyy, tego... - tata zaczyna bardzo elokwentnie. - Przepraszam za wczoraj. Możesz założyć, co chcesz na bal. Wyglądałaś przepięknie - rozkręca się. - Obie wyglądałyście przepięknie... to znaczy, wszystkie trzy - znowu zaczyna się plątać pod morderczym wzrokiem Marianny.
- W porządku, tato - przerywam jego tortury. - Naprawdę. Dziękuję - to ostatnie słowo rzucam w kierunku mojej macochy. Naprawdę jestem jej wdzięczna.
Macocha odwzajemnia moje spojrzenie z błyskiem w oku. Upija łyk świeżo wyciśniętego soku z burgundów i uśmiecha się troszkę zbyt radośnie. Wygląda, jak mała lisiczka chytruska.
Ją również znam doskonale i wiem, kiedy coś knuje. I to jest jeden z takich razów.
- Bal odbędzie się dopiero za trzy tygodnie - zaczyna niewinnie, swoim wdzięcznym, mocnym głosem. - Jednakże wuj Stefan zaprosił nas do siebie już teraz. To naprawdę idealna okazja żebyś mogła lepiej poznać Fryderyka - to zdanie kieruje oczywiście do Rose.
Moja siostrzyczka rumieni się ślicznie, a jej oczy błyszczą z radości. Wygląda jak wierna kopia swojej matki.
Beznamiętnie przeżuwam swoje jedzenie. Dobrze wiem, co to oznacza, ale postanawiam udawać głupią. Nie mam zamiaru im tego ułatwiać.
- I kiedy jedziecie? - pytam niewinnie.
Rodzice wymieniają porozumiewawcze spojrzenie.
-Freyu... a zaczyna ojciec. Najwidoczniej musi odpokutować za swoje wczorajsze zachowanie.
- Tak, tatusiu? - uśmiecham się słodko biorąc do ust następny kawałek chleba z marmoladą.
Widzę, jak bardzo mu niekomfortowo. I słusznie. Mam ochotę uśmiechnąć się pod nosem.
- Wiem, co robisz, Freyu - Marianna wtrąca się bezceremonialnie jak zwykle. - Dobre zagranie, ale niestety z góry skazane na niepowodzenie. Wiesz dobrze, że musisz z nami jechać.
Ojciec patrzy na nią z wyrzutem, ale ona w ogóle nie zwraca na niego uwagi, całą skupiając na mnie.
Była dla mnie dobra wczoraj i, choć mam ochotę trochę się pobuntować, rezygnuję z walki. Koniec końców i tak musiałabym pojechać, mogę zrobić mały ukłon w jej stronę.
- Nie mogę się doczekać. Wujek Stefan jest taki kochany - nie powiedziałam, że puszczę to bez komentarza.
Ojciec marszczy brwi wyraźnie zmartwiony, a Marianna tylko przewraca oczami.
- Anna pomoże wam przygotować bagaże, wyruszamy zaraz po obiedzie - oznajmia spokojnie po czym z gracją wstaje od stołu. Cholera, tak szybko?
- Dziękuję - rzuca i wychodzi z gracją, jak to tylko ona potrafi, pozostawiając po sobie kwiatową strużkę perfum.
〰️〰️〰️〰️〰️
Postanawiam udać się na przejażdżkę. Nie będzie mi dane jeździć konno przez trzy tygodnie, więc mam zamiar spędzić trochę czasu z Tajfunem.
Wujek Stefan nie toleruje kobiet, które nie zachowują się jak damy, a jeżdżenie konno, według jego opinii, im nie uchodzi.
Naprawdę nie mogę się doczekać, kiedy znowu go zobaczę! Sarkazm pomaga tylko na chwilę. To będzie prawdziwa tortura. Przy nim nie mogę nawet nosić spodni!
Traktuje wszystkie kobiety jak rzeczy, a swoją żonę jeszcze gorzej. Cały dwór wie o jego licznych kochankach i szowinistycznym stosunku do płci pięknej.
W jego obecności, nawet Marianna robi się uległa.
Ja sama, przeważnie staram się unikać go jak ognia. Nie ufam mu ani odrobinę i nienawidzę faktu, że jest naszym wujem i musimy do niego jeździć.
Jest jednakże nie tylko bratem taty, ale przede wszystkim naszym królem i sprzeciw nie jest wskazany.
〰️〰️〰️〰️〰️
Kiedy, wchodząc do stajni, spotykam Jeremię, moje serce przyspiesza.
Nie widziałam go prawie rok i zamieram, dokładnie lustrując go wzrokiem.
Przerzuca siano na poddasze w samych tylko spodniach. Pot spływa powoli strużkami po jego umięśnionym ciele, a ja nagle mam ochotę podejść i go polizać.
Na listość boską Freyu!
Wygląda inaczej, bardziej męsko i pewnie siebie. Jest szerszy w ramionach i na pewno bardziej umięśniony, niż wcześniej.
Kiedy podnosi głowę i mnie dostrzega, zastyga na chwilę w bezruchu, po czym odrzuca widły i podchodzi do mnie z uśmiechem.
Z jego twarzy zniknęła niewinność i figlarność, którą tak uwielbiałam. Spojrzenie ma twardsze, surowsze, chociaż, w tej chwili, kiedy na mnie patrzy, widzę cień dawnego Jeremii.
-Freya! Jak się czujesz? Boli cię głowa? - dotyka lekko mojego czoła tuż przy nasadzie włosów, a ja patrzę na niego zdumiona.
Nie widziałam go prawie od roku, a on mnie pyta o ból głowy?
Czy ja coś przegapiłam?
Mrugam kilkakrotnie próbując zrozumieć jego pytanie, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Och! - wydaje ledwo słyszalny jęk. - Pięknie wyglądasz - rzuca w odpowiedzi na moje kolejne pytające spojrzenie, a ja rozpływam się błogo w reakcji na komplement. Sam wyglądasz niczego sobie!
Obejmuje mnie mocno i podnosi do góry. Obraca się wraz ze mną dwa razy, po czym opuszcza z powrotem na ziemię i obniża głowę sprawiając, że nasze nosy się stykają.
Nie mogę się oprzeć ani chwili dłużej i robię to, o czym marzyłam od wczoraj.
Całuję go mocno, a on mruczy z zadowoleniem i pogłębia pocałunek.
Przytula mnie ciasno do swojego mokrego torsu, a ja jęczę wprost w jego usta. Ummm! Ogarnia mnie fala pożądania. Jest mi tak dobrze!
Potrzebuję naprawdę ogromnej siły woli, żeby zdjąć z siebie jego dłonie, które nie wiedzieć kiedy, i jakim cudem, znalazły się pod moją koszulą.
Odsuwam się z trudem i sapię jakbym przebiegła przynajmniej kilometr sprintem.
Oddycha równie szybko jak ja.
- Jeremia, nie mogę...
Lekko kiwa głową.
- Wiem. Nie teraz. Spotkajmy się wieczorem - mówi zachrypłym głosem. - Uda ci się wymknąć?
Ze smutkiem kręcę głową. Tak bardzo chciałabym go zobaczyć.
- Jedziemy do Stefana.
Żal, który odbija się w jego oczach, jest jeszcze większy, niż mój.
W głębi ducha cieszę się jednak, że od niego ucieknę. Nagle nie jestem pewna, czy nasz mały romans to dobry pomysł. Ten pocałunek nie był ani trochę niewinny. Obudził we mnie tęsknotę za czymś więcej i trochę przeraził. Aż tak łatwo potrafię się zapomnieć?!
Nagle ogarnia mnie złość.
Cholerna Marianna! To wszystko jej wina! Jej głupie komentarze zostawiły ślad w mojej głowie.
Jeremia robi krok w moją stronę, ale powstrzymuję go gestem.
- Proszę, nie podchodź... - błagam i modłę się żeby mnie wysłuchał. Wiem, ze jeżeli znowu mnie pocałuje ( tak, wiem, że to ja go pocałowałam!) poddam mu się z rozkoszą.
Patrzy na mnie z głodem w oczach, ale posłusznie stoi w miejscu.
- Przepraszam - szepcę, nagłe zawstydzona własnym zachowaniem. - Naprawdę nie mogę teraz... - zaczynam bezradnie, ale nie mam pomysłu, co powiedzieć.
Na szczęście Jeremia wcale nie oczekuje ode mnie wyjaśnień. Bez słowa podnosi koszulę ze sterty siada i zakłada je na nagie ciało.
- Kiedy wracasz? - pyta zupełnie opanowany, z kamienną twarzą. Wygląda na to, że wraz z koszulą założył maskę. Mrugam zdezorientowana.
- Nie wiem - szepcę odrobinę urażona. Tak łatwo się poddał!
Rzuca mi zdziwione spojrzenie.
- Za trzy tygodnie Stefan wydaje bal. Na pewno zostaniemy do tego czasu. Nie wiem, ile dłużej - bezradnie rozkładam ręce.
Mam ochotę powiedzieć mu o planowanych zaręczynach pomiędzy Rose a Fryderykiem, ale postanawiam milczeć. Jaki sens ma mówienie o tym Jeremii?
Powoli kiwa głową ze zrozumieniem.
- Bal! - prycha. - Twój wuj jest naprawdę wspaniałym władcą! - rzuca ironicznie. -Wysyła nas na swoją wojnę, gdzie zabijamy cywilów, a sam urządza potańcówki!
Mrugam oczami z niedowierzaniem. Jeremia zabija cywilów?!
- Jeremia, o czym ty mówisz? - łapię go za ramię, ale wyrywa je ze złością.
- Zapytaj o to swojego kochanego wujka pomiędzy tańcami - rzuca z nienawiścią. - Jesteś taka sama, jak cała twoja rodzina.
Nagle patrzy na mnie zupełnie obcy mężczyzna. To nie jest mój Jeremia.
- Jeremia... - zaczynam.
- Jesteś tak samo zepsuta jak oni wszyscy! - wypluwa z siebie kolejne słowa. - Powinien był pozwolić żeby Brad przemówił ci do rozsądku.
Patrzę na niego zupełnie ogłupiała. O czym, on do mnie mówi? Kim jest Brad? Zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie stracił rozumu.
- Jeremia - zaczynam znowu, siląc się na spokój. - Ja nie rozumiem...
Patrzy na mnie z błyskiem szaleństwa w oczach. Dosięga mnie w kilku krokach.
- Nie! - krzyczę, ale on już mnie nie słucha.
Pociąga mój warkocz do tyłu i wbija się dziko w moje usta. Całuje mnie mocno, boleśnie, zupełnie inaczej , niż pięć minut temu.
Zaciskam wargi, ale on się nie poddaje. Ciągnie moje włosy jeszcze bardziej ku dołowi.
Ogarnia mnie szal. Otwieram usta, a on odbiera to jako sygnał dla swojego języka.
Z determinacją gryzę go w niego mocno, aż czuję miedziany smak krwi.
Odrywa się ode mnie z jękiem, a ja kopię go z całej siły kolanem w jądra.
Zgina się w pół i opada na ziemię.
Całą się trzęsę.
Patrzę na niego, jak na zupełnie obcego człowieka.
—Nigdy więcej mnie nie dotykaj! - mówię lodowatym tonem.
W jego oczach widzę żal.
- Freyu... - wyciąga do mnie rękę.
Odwracam się na pięcie i wychodzę ze stajni. Nie chcę żeby zobaczył moje łzy.
Jak tylko opuszczam budynek puszczam się pędem do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro