Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

38. W burdelu.



Droga w dół okazuje się sporo łatwiejsza, niż przypuszczałam. Nie wiem, czy pomaga mi świadomość zbliżającej się ziemi, czy też zjadają mnie nerwy, niemniej jednak jesteśmy na dole zanim zdążę się porządnie wystraszyć.

– Co teraz? – pytam Eleny, która skonsternowana rozgląda się dookoła, najwyraźniej czegoś szukając. Kiedy ściąga ze ściany żelazny hak, rzucam jej ironiczne spojrzenie.

– Wiesz, że mogłaś mi po prostu pozwolić spaść, prawda? – Nawet nie sili się na komentarz, tylko wodzi twardym przedmiotem po podłodze, hałasując tak bardzo, że tylko czekać miejscowych, żywych i umarłych.

– Jest! – wykrzykuje z radością i otwiera klapę w podłodze. – Pomóż mi! – poleca, a ja posłusznie klękam tuż przy niej. – Cholera, nie ma drabiny! – Wraca spojrzeniem do pomieszczenia, ja tymczasem zanurzam głowę w piwnicy. Nie widzę nic oprócz szarych ziemniaków i pociętego drewna, zapewne na opał. – Dasz radę wyciągnąć mnie za ręce? – pyta w końcu. Po raz setny ogarniam jej idealną sylwetkę wzrokiem i kiwam głową potakująco.

– Powinnam dać radę – mówię. – To znaczy, o ile...
Nie udaje mi się nawet dokończyć zdania, kiedy Elena wskakuje do piwnicy i po krótkiej chwili wyrzuca w górę jakis szmaciany tobołek, który ląduje tuż obok mnie.

– Gotowe! Teraz mnie wyciągnij – poleca. Łapię jej dłonie i ciągnę mocno do siebie. Już za chwilę jest na tyle wysoko, żeby samodzielnie podeprzeć się na rękach, podnosi długą nogę na podłogę i chwilę później jest już na górze i rozwiązuje szmaciany gałgan. Wysportowana hiena!

Wyjmuje z niego bordowo – czarny gorset z kokardką na prawie nieistniejącym dekolcie. Odsuwa go od siebie na długośc ramion i przygląda się z niesmakiem marszcząc śliczny, prosty nos.

– Ładny – rzucam złośliwie. Nawet ja nie jestem taka głupia, żeby nie wiedzieć, że będzie udawała pracownicę burdelu.

– Dziękuję. – No, nawet jej powieka nie drgnie, naprawdę mi imponuje swoim spokojem. – Pytanie, co włożymy na ciebie.

No tak! Przyznam, że tego nie przemyślałam. Ona zresztą też nie.
– Wiem! – wykrzykuję nagle uradowana.
Wybiegam na zewnątrz, sprawdzam szybko juki i z satysfakcją wycigam z jednej z nich burgundową sukienkę. Zadowolona z siebie, rozkłądam ją szybko i, dumna jak diabli, pokazuję Elenie.

– Naprawdę? Myślisz, że to się nada? – Podnosi wysoko swoje idealne, czarne brwi, a ja mam ochotę pacnąć ją w tę śliczną buźkę.
– Nadało się na bal, nada się i do burdelu – mówię, trochę już zła. Ludzie, czy ona musi być taka denerwująca?

– Może tak być – rzuca w końcu łaskawie i wchodzi z powrotem do wieży. Pospiesznie zdejmuje z siebie ubranie, a ja odwracam sie do ściany, co kwituje cichym śmiechem. – Ale wiesz, jak to zabrzmiało, prawda?

Nie odpowiadam, bo nie wiem, o co jej, do cholery, chodzi tym razem. Wzruszam ramionami i zaczynam zdejmować swoje ubranie.
– Wyglądałaś na tym balu jak dziwka.

Odwracam się gwałtownie na te słowa, w pierwszej chwili gotowa spalic ją żywcem, jednak, ku własnemu zaskoczeniu, wybucham śmiechem.
– Coś w tym jest – wyduszam z trudem i bez dalszego skrępowania zrzucam z siebie ubrania. A patrz sobie, cholero jedna, jest na co!

Elena nie odzywa sie więcej. Gdybym wiedziała, że widok mojego nagiego ciała sprawi, że zamilknie chodziłabym cały czas na golasa!

Powolnie, z satysfakcją i wyzwaniem w oczach, zakładam sukienkę. Jest mi trochę przykro, kiedy łapię dłonią w miejscu rozcięcia i jednym zdecydowanym, szybkim ruchem, ciągnę za materiał, obrywajac go i skracając moją balowa kreację do wyuzdanej wersji, siegającej połowy uda.

– Nie jest źle. – Elena kwituje mój wygląd. – Trzymaj sztylet, na wszelki wypadek. – Podaje mi go, kiedy zakładam wysokie buty. Posłusznie przypinam go z powrotem do łydki i podciągam długa cholewkę. – Gotowa? – pyta raz jeszcze.

Kiwam szybko głową. Wiem, że musimy się pospieszyć. Jeszcze chwila, a Fryderyk wjedzie do wioski, wymachując mieczem. Nie mam większych złudzeń co do tego, że nie będzie czekał na sygnał.

Freyu? – W mojej głowie rozlega się głos Mara. Naprawdę, ma chłop wyczucie! – Wszystko w porządku? Już niedługo będę. Jesteście cały czas w obozie?

Jego głos paraliżuje mnie na chwilę. Skupiam się mocno na utrzymaniu barier. Wyobrażam sobie ogniste drzwi, z czarnymi, metalowymi okuciami, zaryglowane na tysiąc spustów i trzymajace go z daleka od wirów moich myśli. Nie może się teraz do nich dostać, nie teraz! Słyszę walenie i zastanawiam się, czy to moja wyobraźnia, czy naprawdę puka w moje wyimaginowane drzwi. To na pewno moja wyobrażnia. Nagle moją głowę wypełnia szum wody tak mocny, jakby płynął z najpotężniejszego wodospadu. Zasłaniam rekoma uszy, chcąc zagłuszyć huk.

– Zablokuj go! – Bardziej czytam z ruchu warg Eleny, niż słyszę jej głos. Dotyka mojego ramienia i zagląda mi uważnie w twarz. Sama go zablokuj, jak myslisz, że to takie proste! Skupiam się ze wszystkich sił, starając odepchnąć jak najdalej potworny hałas. Zaraz pekną mi bębenki!

Freyu, powiedz mi, że nie poszłyście do wioski! – jego głos brzmi przerażająco, a przed moimi oczami znikąd wyrasta jego brzydka twarz i świecące żółtym blaskiem, oczy.

Rozmawiaj ze mną, do cholery! Macie zawrócić w tej chwili! Jak dostanę w swoje ręce tego osła, Fryderyka, to osobiście urwę mu...

Skupiam się jeszcze bardziej na wypchnięciu go ze swoich mysli i w końcu jego głos zanika. Uf, całe szczęście!

– W porządku? – Elena rzuca mi pytające spojrzenie.

– Tak, udało mi się wyrzucić go z głowy – potwierdzam i poprawiam, nieco nadwyrężony moim uściskiem, warkocz.

– Szczęściara... – Z ust Eleny wydobywa sie smutny szept. Jest mi jej odrobinę szkoda. Może powinnam ją przytulić? Wygląda na taką rozczarowaną, myślę, że w głębi duszy jest dob...

– Rozpuść te rude kudły, zamiast trzymać je ściśnięte niczym zakonnica! Pamiętaj, dokąd idziemy! – No, i proszę. Czar prysł!

Puszczamy się pędęm, i mimo powagi sytuacji, mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Naprawdę wyglądamy jak dwie kurtyzany spóźnione do pracy! Biegusiem!

Budynek, do którego wchodzimy, nie różni się wyglądem od pozodstałych ruder, przynajmniej z zewnątrz. W środku jest już zupełnie inaczej.

Panuje tu półmrok, rozświetlony tylko gnieniegdzie blaskiem świec, odbijających się od bordowych ścian. Nie znam się na burdelach, ale, moim skromnym zdaniem, ten wygląda zupełnie standardowo. Rozglądam się z zaciekawieniem. Widzę kilka czerwonych kanap, a na nich siedzące kobiety w strojach identycznych, jak ten, który ma na sobie Elena. Wyglądają na znudzone i raczej zmęczone życiem. Kilka z nich coś popija, kilka po prostu siedzi, żadna nie zwraca na nas najmniejszej uwagi. Na ścianach widzę trochę obrazków, ukazujących nagie kobiety. Niestety, nie mam okazji przyjrzeć się im dokładniej, bo nagle, z sąsiedniego pomieszczenia, podchodzi do nas starsza już kobieta, w czarnej, rozłożystej sukni z wielkim dekoltem, ukazującym bujne, choć nieco pomarszczone, piersi. Jest tak mocno umalowana, że nie jestem w stanie bliżej okreslić jej wieku, lata młodości ma już jednak dawno za sobą.

– Nie potrzebujemy nowych pracownic – mówi na powitanie, uśmiechając się żółtymi zębami. – Chociaż... – Obrzuca nas uważniejszym spojrzeniem, najwidoczniej rozważając jednak możliwość zatrudnienia. – Jesteście całkiem ładniutkie, zwłaszcza ty, rudzielcu. Wielu chłopów lubi rude, wyobrażają sobie, że ujarzmiają wiedźmę, heheheheh. Jeśli wiesz, co mam na myśli, malutka – Rechocze lubieżnie ze swojego, jakże wysublimowanego, żartu. Zanim zdążę zareagować ściska boleśnie moją pierś. No wiecie co! Rzucam jej oburzone spojrzenie i jestem gotowa zdzielić ją w ten, zbyt mocno umalowany, pysk.

– Łapy przy sobie! – krzyczę, odpychając jej dłoń.

– O, temperamentna! Dobrze, kochana, mam tu kilku takich, przy których będziesz mogła się wykrzyczeć...

– Jesteśmy to po dzieci – Elena przerywa jej stanowczo, nie wdając się w szczegóły. – Gdzie one są?

Kobieta kładzie palec na uszminkowanych na czerwono ustach i rozgląda się dookoła, wybałuszonymi ze strachu oczyma.

– Proszę, proszę, ślicznotki. Pokażę was Papie, on zdecyduje czy się nadajecie do tej roboty – mówi nienaturalnie głośnym tonem, po czym ruchem ręki zachęca nas do podążenia za nią. Elena przewraca oczami, ale rusza posłusznie.

Wchodzimy po wyłożonych czerwonym dywanem schodach na piętro, przechodzimy długi, równie urokliwie udekorowany korytarz. Na samym jego końcu znajdujemy małe drzwiczki zamknięte na skobel. Czy tu je trzymają?

– Pośpieszcie się, nie wiem jak długo będą spać! Trzeba upozorować ucieczkę, mam pewien pomysł.

Kobieta wchodzi do otwartego pomieszczenia tuż obok. Ponagla nas ruchem ręki. Widzę, że Elena jest równie nieufna i niechętna jak ja, ale po krótkiej chwili wahania, przekraczamy próg pokoju.

Zamieram. W środku, na podłodze, leżą dwaj mężczyżni, nadzy od pasa w dół. Ich blade nogi przeplatają ciała sześciu nagich kobiet, ręce nawet we śnie obłapiają ich krągłości. Krótkawe koszule nie są w stanie przykryć nagich tyłków i przyrodzenia. Widok jest... niepokojący. Pomieszczenie cuchnie alkoholem, potem i... Czymś jeszcze, czego nie jestem w stanie zidentyfikować.

Burdelmama uśmiecha się szpetnie.

– Tym dwóm nigdy nie jest mało. Potrafią, bydlaki, ruchać się jak mało kto.

Czuję, że moja twarz robi się czerwona od wstydu.

– Jaki jest twój plan? – Elena najwidoczniej również ma dosyć, jej głos jest ostry i rozkazujący.
— Spokojnie, panienko — Kobieta posyła jej ostrzegawcze spojrzenie. — Pamiętaj, że ja jestem po waszej stronie.
Widzę, że Elena pragnie ją uderzyć równie mocno jak ja. Powstrzymuje się jednak i patrzy wyczekująco, zniecierpliwiona.

— Dobrze, moje drogie. Jak tylko otworzymy drzwi, zwiążecie mnie, a skobelek rzucimy na podłogę przy śpiących kawalerach. Niech myślą, że sami wypuścili dzieciaki. Tych dwóch tak się nad nimi użalało... uwierzą. Zobaczycie, sami w to uwierzą. A wy zabierajcie te bachory i spier... – reflektuje się na chwilę pod groźnym spojrzeniem Eleny – uciekajcie jak najszybciej, duszyczki. Jest tu z pięćdziesiąt chłopa, ja nie dam ręki sobie uciąć, że one wszystkie śpią. Tych dwóch utrudzonych stróżowało dziś... — Patrzy na nich niemal z czułością. Ledwo nad sobą panuję.

Elena bez słowa wychodzi z pomieszczenia, podchodzi do małych drzwiczek i otwiera drewniany skobel.
Pomieszczenie jest maleńkie, to chyba schowek na szczotki. W środku jest tak ciemno, że nic nie widzę. Dopiero po chwili, kiedy Elena otwiera drzwi szerzej, a moje oczy przyzwyczajają się do panującej tam ciemności, dostrzegam trzy, niewielkie postacie wtulone w siebie.

— Już dobrze — Elena przemawia z niezwykłą czułością w glosie. — Wstawajcie, zabierzemy was do domu.
Płacz ściska mi gardło, potrząsam mocno głową żeby odpędzić wybuch. Nie ma na to czasu, Freyu!
Dzieci siedzą bez ruchu. Patrzą na nas beznamiętnie sprawiając, że mam ochotę krzyczeć. Z bólu i bezsilności. Przysięgam, że osobiście zabiję Stefana!
— Kochani, musimy się spieszyć — Elena próbuje raz jeszcze, ale żadne z dzieci nie reaguje. Przyglądam im się uważniej. Są mali, na oko mają nie więcej niż pięć, sześć lat. Wszyscy mają długie włosy, które częściowo zasłaniają twarze, nie jestem w stanie stwierdzić, czy to chłopcy, czy dziewczynki.

— Ruszcie się, małe darmozjady, do cholery! — Burdelmama podchodzi i pociąga jedno z dzieci za chude ramię.
Niewiele myśląc, odwracam się w jej stronę, i, wkładając w cios całą furię, którą odczuwam, uderzam ją z łokcia w głowę. Kobieta nie spodziewa się ataku, więc chwieje się na nogach, po czym upada na kolana.
— Ty głupia kurwo! Ludzie... — zaczyna krzyczeć, ale Elena dodaje jej kilka ciosów sprawiając, że stara traci w końcu przytomność.

Rzuca mi szybkie spojrzenie, dla pewności szturcham leżącą czubkiem buta. Nie rusza się Dobrze!
— Dzieci, wiem, że nam nie wierzycie, ale nie mamy czasu! — Elena raz jeszcze zwraca się do obejmujących się maluchów. — Musimy stąd uciekać!
Patrzą na nas uważnie, kalkulując zapewne, czy opłaca im się opuścić pomieszczenie.
— Dzieci, błagam, nie mamy czasu! Chodźcie — Elena ponawia prośbę, ale pozostaje bez odzewu.
— Zabierzemy was do domu, do Arkadii — wtrącam swoje. — Musimy stąd wyjść, najszybciej jak się da — szepcę i staram się brzmieć przekonująco.
Nic. Wciąż nic. Cholera jasna!

— Zabierzemy was do mamy — przekonuję.
— Skąd mamy wiedzieć, że jesteście z Arkadii? — No proszę, nie można im zarzucić łatwowierności!
— Nie wyglądacie jak z Arkadii — dołącza drugi, cienki głosik. Patrzymy na siebie z Eleną bezradnie.
— Wyglądacie, jakbyście były stąd — przemawia trzeci. Na bogów, czy te dzieci nie mogą po prostu wstać i pójść z nami?
— Jesteśmy z Arkadii, przysięgam. Zabiorę was do mamy, Elli... — Elena argumentuje, wyrzucając z siebie słowa z prędkością wiatru.
— Oni też tak mówili — odpowiada jedno z dzieci. — I wcale nas nie zabrali do mamy!
— Masz rację i wiem, że to trudne, ale musicie być dzielni i ...

Nagle wpadam na pewien pomysł. Szanse, że się nie powiedzie są dość spore, ale mamy niewiele do stracenia.
— Jestem wiedźmą— rzucam, siląc się na wesołość. Na pewno udało mi się pozyskać ich uwagę. Trzy pary czarnych oczu patrzą na mnie prawie nie mrugając. — Wiecie, że król Arkadii jest czarownikiem, prawda? — Strzelam, modląc się do wszystkich bogów, jakich znam, żeby tak właśnie było.
— Tak, król Mar i królowa Kira umieją czarować! Ty też umiesz? — Jedno z dzieci podnosi się z podłogi i podchodzi do nas bliżej. Mam ochotę się roześmiać. To działa!
— Tak, bo ja jestem ich przyjaciółką i niczego nie pragnę tak, jak zabrać was domu — Głos mi się łamie, a wzrok robi się zamglony od łez. Mrugam kilkakrotnie , chcąc odgonić wzbierający się szloch i uśmiecham się łagodnie.
— Udowodnij! — Cała trójka wychodzi na korytarz, a ja połykam słone łzy. Błagam, niech mi się uda! Błagam, niech mi się uda!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro