Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

37. Misja cz.2


Przez resztę drogi przez las Elena próbuje przedstawić nam swój plan. Mówię próbuje, ponieważ Fryderyk co drugie zdanie wybucha, bądż gniewem, bądź śmiechem. „To niedorzeczne! Postradaliście rozum! Absolutnie! i Po moim trupie!", to najczęstsze cztery zdania, które wypowiada od dwóch godzin.
Ja, ze swojej strony, mam tylko nadzieję, że porwane dzieci będą w wieży strażniczej i nie przyjdzie mi ruszać z odsieczą do Domu Uciech.

Nagle, przez mój umysł przebiega wspomnienie Mara ściskającego mój sutek, omiatającego swoją dużą dłonią moją pierś. Jego oczy płonące żywym ogniem... Tak bardzo chciałam, żeby mnie wtedy dotknął, pocałował... Dlaczego tego nie zrobił?  Dreszcz, który przebiega przez moje ciało prawie mnie obezwładnia... Czuję pulsowanie między nogami i mam ochotę ze wszystkich sił zacisnąć uda, ale... siedzę w siodle po męsku i nie mam takiej możliwości. Czy ja postradałam zmysły? Czy ja jestem normalna, żeby w takiej chwili myśleć o ... O tym, o czym myślę?

Cale szczęście, jestem jedyną osobą w naszej grupie, która w takim momencie myśli o ... O tym, o czym myślę. Czy usta Mara zamykały się na sutkach Eleny? Czy przytrzymywał je zębami, zadając ból tak słodki, że aż zaciskała wargi? Czy jego palce błądziły po jej ciele, czy dotykały...

— Księżniczko, wszystko w porządku? Masz takie rumieńce, jak praczki po całym dniu roboty! Czy ty przypadkiem nie masz gorączki? Dobrze się czujesz? Jeżeli masz tremę i wolisz zostać, proszę, zrób to teraz... Nie mam zamiaru dodawać więcej przeszkód do tego, i tak cholernie trudnego, zadania — Elena wyrównuje swojego konia z moim i przemawia do mnie przyciszonym głosem.

— Wszystko w porządku — odpowiadam i poganiam swojego wierzchowca, chcąc uciec przed jej badawczym spojrzeniem. — To po prostu podniecenie. — Kiedy te słowa opuszczają moje usta, mam ochotę wybuchnąć śmiechem na ich dwuznaczność. Elena nic jednak nie wie o moich fantazjach, tak więc nie komentuje moich słów, pozwalając mi na chwilę samotności.

Kiedy dojeżdżamy do skraju lasu, i nadchodzi czas rozłąki, Fryderyk ponownie oponuje.

– Naprawdę, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Pozwólcie mi pojechać z wami! Proszę, naprawdę uważam, że tak będzie lepiej.

Elena przewraca oczami, widocznie zmęczona jego utyskiwaniami.

– Książę, będziecie nas widzieć. Dajcie nam po prostu wjechać do wioski. Nikt nie zaatakuje dwóch kobiet, przynajmniej nie powinien – dodaje nieco ciszej, uciekając wzrokiem przed gniewnym spojrzeniem Fryderyka. – Sprawdzimy tylko, czy nikogo nie ma. Uwierz mi, książę, tak będzie bezpieczniej. Mamy tam swoich ludzi, którzy nam powiedzą, czy możemy przypuścić szturm, czy nie.

Fryderyk parska z pogardą, a jego koń porusza nerwowo nogami, drobiąc w miejscu. Wygląda na to, że książę zaraził zwierzę swoim niepokojem.

– Przypuścić szturm? W dziewiątkę? To niedorzeczne.

Elena głaszcze szyję swojego zwierzęcia, jak gdyby chciała uspokoić je na zapas, baczna szaleństwa ogarniającego Fryderyka.

– Uratować dzieci, książę, uratować dzieci — podnosi odrobinę głos, jednak wciąż zachowuje spokój, czym naprawdę imponuje mi niemiłosiernie. — Jeżeli wszyscy śpią tak, jak powinni, nie będzie większych przeszkód. Zabierzemy dzieci, a wy upewnicie się, że ludzie Stefana już się nie obudzą. Ot, i cała akcja!

Odpycham od siebie znaczenie jej słów. Wiem, że to dziecinne z mojej strony, ale nic nie mogę na to poradzić. Brutalność i nieodwołalność tego, co mają zrobić Arkadyjczycy jest w tym momencie ponad moje siły. Książę posyła jej zabójcze spojrzenie.

– Nie zwykłem mordować ludzi we śnie, pani – przemawia szyderczo.

Och, myślę, że szczekasz na złe drzewo, Fryderyku!
Elena uśmiecha się ponuro, nic sobie nie robiąc z jego tonu.

– A jak zwykłeś mordować, książę?

Tym razem to Fryderyk odwraca głowę i rzuca mi, na wpół ostrzegawcze, na wpół rozdrażnione, spojrzenie. Widzę, że naprawdę nie chce, żebym pojechała tam bez niego.

— To naprawdę nie jest dobry pomysł, Freyu. Co, jeżeli to zasadzka? Jeżeli tylko na to czekają? Na nas? Jesteś gotowa poświęcić życie? Ufasz jej? — Słyszę parsknięcie Eleny, ale ani ja, ani Fryderyk, nie odwracamy się w jej stronę.

To nie tak, że nie zdaję sobie sprawy z tego, iż ma rację, wręcz przeciwnie, wiem o tym doskonale. Nie mogę jednak pozostać dłużej bezczynna, po prostu nie mogę. Czuję, że muszę pomóc uratować te dzieci, muszę przynajmniej spróbować. Mrowi mnie całe ciało na samą myśl o tym, że miałabym się wycofać.
Uśmiecham się zatem najpiękniejszym uśmiechem, na jaki jestem w stanie się zdobyć i obrzucam Fryderyka uważnym spojrzeniem.

— Muszę przynajmniej spróbować. — Mam nadzieję, że w moim głosie czuć determinację.  — Jeżeli teraz nie spróbuję, będę się za to obwiniać do końca życia, a ja już nie potrzebuję więcej win — dodaję cicho. — Proszę, Fryderyku, nie utrudniaj mi tego. Stracimy tylko czas na niepotrzebne dyskusje, bo nie mam zamiaru zmienić zdania. Proszę. — Kładę nacisk na ostatnie słowo, modląc się w duchu, żeby nie nalegał. Prawda jest taka, że wcale nie jestem pewna, czy mogę ufać Elenie, ani tym bardziej tego, że ta szalona misja ma jakiekolwiek szanse powodzenia. Także proszę, Fryderyku, milcz.

Książę zaciska szczęki tak mocno, że widzę ich ruch na jego pięknej twarzy. Na bogów, jakiż on jest przystojny! Nawet teraz, mimo tego okropnego zarostu. Chociaż, z drugiej strony, może to właśnie ten lekki zarost dodaje mu męskości? Coś w tym jest! No, ale przecież wcześniej też się nie golił, a jakoś nie zwróciłam na to uwagi. Dziwne! Od momentu naszego pocałunku patrzę na niego inaczej. Do diaska, to tylko jeden pocałunek! Nie możesz tak głupieć...

— Freyu? Czy to jasne?

Mrugam rozpaczliwe oczami próbując przypomnieć sobie choć jedno słowo, które wypowiedział Fryderyk. Na bogów, zupełnie nie wiem, co on mówi!

No, ale z drugiej strony, co on mógł mówić? To Fryderyk, pan „Wiem- Wszystko- Lepiej". Na pewno udzielał mi jakichś dobrych i mądrych rad, jak to on. Postanawiam pójść za ciosem i kiwam głową starając się wyglądać entuzjastycznie.

Trafiam w sedno, bo Fryderyk posyła mi tylko ponure spojrzenie i wzdycha ciężko, jakby sam nie mógł uwierzyć, że oto zgadza się na nasz poroniony pomysł.

— Jeśli będziesz wzdychał tak głośno, blondasku, pobudzisz dzielnych rycerzy króla Stefana i nasz plan szlag trafi.

Książę patrzy morderczym wzrokiem na Elenę, która jednak zdaje się być zupełnie uodporniona, zarówno na jego urodę, jak i na jego gniew. Szczęściara! Odwdzięcza się krótkim, szyderczym spojrzeniem, po czym ogniskuje wzrok na mnie.

— W porządku, księżniczko, to ostatni moment, żeby zawrócić. — Czarne oczy przenikają mnie na wskroś, badając po raz ostatni, czy na pewno wiem, co robię.

Na wszelki wypadek przełykam ślinę, nie chcę, żeby nawet najmniejsza chrypka zdradziła mój strach i niepewność.

— Nie ma mowy! — rzucam mocnym, a przynajmniej tak się łudzę, głosem. — Nie wracamy bez małych Arkadyjczyków!

Elena uśmiecha się lekko i, zadowolona, kiwa głową.

— A zatem postanowione! Czy wszystko jasne, panowie? Czekacie na mój znak, nikt nie mruga nawet okiem bez mojego rozkazu, zrozumiano?
Czterech ponuraków przytakuje ruchem głowy.

— Czy to jasne, książę? — Elena zwraca się bezpośrednio do Fryderyka. Ten potakuje posępnie, niczym skazaniec i, patrząc mi prosto w oczy, zapewnia: — Jestem tuż obok Freyu. Jeśli poczujesz, że coś jest nie tak... Pamiętaj, jestem blisko, wystarczy, że zawołasz...

— Wiem — odpowiadam miękko i prostuję się jak struna. Jeszcze trochę tych motywujących gadek i zwieję tam, gdzie pieprz rośnie! Dosyć!

— A zatem! Komu w drogę, temu czas! — Elena zdecydowanie, szybkim ruchem, pogania konia do galopu, a ja, bez słowa, podążam jej śladem.

Jak tylko opuszczamy las pragnę do niego wrócić.
Pognać konia tak szybko, jak tylko potrafię i zniknąć wśród burgundowych drzew na zawsze. Zapłakać się na śmierć nad tym, co ujrzałam, zamknąć w najwyższej z wież i umrzeć z rozpaczy. Chcę usunąć z pamięci widok, który roztacza się przd moim oczami.

To miejsce nie może, po prostu nie może, byc Burgundowym Królestwem!
Całe połacie wypalonej, wyschniętej na wiór i popękanej ziemi. Pojedyncze, porozrzucane jakby przypadkowo pomiędzy zgliszczami, domy, a raczej ich szkielety, często bez dachów, jeszcze częściej bez niektórych ścian, okien, walające się wszędzie deski marnych ogrodzeń. Gdzieniegdzie dostrzegam suszące się na linkach mizerne, dziurawe pranie, nieruchome, uśpione bądź umarłe jak cała wieś. Góry śmieci walające się wszędzie, odpadki jedzenia i gorszych rzeczy, smród i owady nad nimi się unoszące. Ten obraz nie ma nic wspólnego z królestwem, w którym mieszkałam. Nic.

Ból, strach i złość zalewają całe moje serce i kiedy myślę, że nie może być gorzej, wjeżdżamy do serca wioski, gdzie kilku chłopców, może cztero — sześcioletnich, w postrzępionych ubraniach, z bosymi stopami, siedzi na ziemi i bawi się w suchym piaskiem. Szare, obdarte stroje w całości ukazują chudość i nędzę ich małych ciał. Jak mogliśmy do tego dopuścić!? Czy mój ojciec wie, jak wyglada ta wieś i ludzie ją zamieszkujący? Czy wie? Nie może wiedzieć! Szczerze pragnę wierzyć, że jest niewinny, że nic nie wie o tym, w jakich warunkach żyją ci chłopcy, a jednak część mnie śmieje się w głos z mojej naiwności.

Kilka ostatnich tygodni przeciągnęło mnie przez tyle różnych sytuacji, prób i zdarzeń, iż powoli zaczynam wątpić w dobro drugiego człowieka. Zaczynam również coraz bardziej dostrzegać to, że żyłam w kłamstwie. W pięknej ułudzie, gdzie największym przewinieniem było wymknięcie się w nocy przez okno mojej sypialni. Jednocześnie cieszę się i żałuję, że te czasy minęły bezpowrotnie.

Jak tylko podjeżdżamy wystarczająco blisko, chłopcy podbiegają do naszych koni i zaczynają biec obok nas, próbując dotrzymać nam tempa.

— Proszę pani, proszę pani! Monetę? Na chleb dla matki i siostry? Proszę, monetę, monetę. Piękne panie, proszę... — Biegną, ani na chwilę nie przestając żebrać.

Elena bez słowa rzuca im kilka monet, a ja skupiam się na tym, żeby nie rozryczeć się jak mała dziewczynka. Niech piekło pochłonie Stefana i jego wojnę!

Przygryzam mocno dolną wargę, aż do krwi. Nie rozpłaczę się! Nie!
— Tam! — Śledzę wzrok Eleny, który pada na wąską, zbudowaną z czerwonej cegły, dość wysoką, wieżę.
Kiwam głową na znak zrozumienia i bez dalszego zwlekania podążamy we wskazanym kierunku.

Po drodze mijamy wymizerowane twarze brudnych, smutnych kobiet, które, co prawda, zawieszają na nas szybkie, przez chwilę zaciekawione i bystre spojrzenie, ale tylko po to, by zaraz odwrocić głowę i schować się do resztek chat i życia, które im pozostały. Smutek i przerażenie ściskają mi serce. Nikt nie powinien tak żyć! A już z całą pewnością nie małe dzieci!

Docieramy do budowli w milczeniu. Elena szybko zsiada z konia i przywiązuje go do niewysokiego płotka. Idę jej śladem i już po chwili obie stajemy przed wąskimi, mosiężnymi drzwiami. Elena patrzy na nie, jak wół w malowane wrota, chyba zastanawiając się, czy powinna zapukać, czy po prostu wejść.

Jej pytające spojrzenie utwierdza mnie w moich podejrzeniach, jednakże, w związku z tym, że nie mam najbledszego nawet pojęcia, jak powinna postąpić, wzruszam po prostu ramionami. W końcu to ona tu dowodzi. Niech sobie radzi.

Elena kładzie palec na ustach, nakazując mi zachowanie ciszy, po czym bez dalszej zwłoki, popycha drzwi, które bez cienia protestu, ustępują pod naciskiem jej ciała, wpuszczając nas do środka.

Wchodzimy wprost na kręte schody, które wąską spiralą zdają się piąć w nieskończoność. Przez chwilę waham się, czy wejście na nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza, że jedynym punktem oparcia jest ściana. Jeden fałszywy ruch i połamiemy sobie karki, zanim jeszcze dotrzemy na górę.

Elena jednak od razu zaczyna wspinaczkę, zdeterminowana wykonać zadanie, tak więc, chcąc nie chcąc, robię to samo. Staram się nie patrzeć w dół, ani nie myśleć o tym, że wystarczy chwila nieuwagi, a polecę w dół, na łeb, na szyję. Przybliżam się do zimnej ściany jak tylko mogę, i, zdjęta strachem, stawiam pierwsze, niepewne kroki pokonując coraz więcej stopni. Kiedy w końcu dostrzegam słabe światło, docierające do nas  z góry, wypuszczam oddech, który nawet nie wiedziałam, cały czas wstrzymywałam. Ulga, która mnie ogarnia, jest tak obezwładniająca, iż sprawia, że uginają się pode mną kolana. Na miękkich nogach stawiam stopę na kolejnym stopniu, a ta właśnie wtedy się osuwa. Tracę równowagę i z paniką stwierdzam, że zaraz runę w przepaść. Chcę krzyknąć, ale gardło mam tak ściśnięte, że nie wydobywa się z niego żaden jęk.

Zamykam oczy zrezygnowana, godząc się ze swoim losem, a wtedy czuję mocny uścisk na ramieniu. Zostaję z powrotem przysunięta do ściany. Ramię Eleny przebiega przez moją klatkę piersiową i przyciska mnie mocno do zimnego muru.

Słyszę głośny oddech, nie wiem, czy jej, czy mój, czy może oba naraz.

Stoimy tak dobrą minutę, sparaliżowane strachem, niezdolne do najmniejszego ruchu.

— Dziękuję — szepcę w końcu. Elena tylko kiwa głową.
— Gotowa? — pyta w końcu.
— Już bardziej nie będę — odpowiadam zgodnie z prawdą.

Czuję, jak delikatnie, powoli, zdejmuje ze mnie swoje ramię. Przez chwilę trzyma je  jeszcze blisko mnie, upewniając się, że nie upadnę.

— Dam radę — zapewniam cicho.

Ostatnie stopnie pokonujemy powoli, z uwagą.
Drzwi do pomieszczenia otwarte są na oścież.
Pokój jest pusty. Poza dwoma krzesłami nie ma w nim nic.

— Wiesz, co to oznacza, księżniczko — Elena uśmiecha się krzywo.
— Idziemy do burdelu? — pytam, z góry znając odpowiedź.
Elena potakuje.
— Jak tylko zejdziemy po tych cholernych schodach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro