36. Misja. Część 1
– Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? – Elena posyła mi pytające spojrzenie. Na jej pięknej twarzy nie ma jednak zwyczajowej pogardy. Widzę tylko szczere zainteresowanie i, bardzo pragnę w to wierzyć, nikły cień uznania.
– Tak, niczego nie byłam bardziej pewna już od dawna – odpowiadam zdecydowanie, lekko zdumiona faktem, że naprawdę tak właśnie myślę. Dobrze jest choć raz poczuć moc sprawczą, mam dosyć pozycji małej księżniczki na wydaniu.
Elena kiwa głową, wydaje sie być wcale zadowolona z mojej odpowiedzi. Może jednak uda nam się wzajemnie nie pozabijać.
– Freyu, dokąd ty myślisz, że się wybierasz? – niezawodny książę łapie mnie za łokieć, wyrastając przede mną znienacka i odwracając w swoją stronę. No tak, mogłam przypuszczać, że będzie miał obiekcje. Niedoczekanie twoje! Wystarczy mi już mężczyzn, którzy myślą, że mogą podejmować MOJE decyzje, kwestionować MOJE wybory i mówić mi, co mam robić!
– Książę, nie zadawaj proszę głupich pytań! – Rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie. Otwiera usta, po czym je zamyka i otwiera ponownie, niczym ryba wyrzucona na plażę. – Doskonale wiesz, dokąd się wybieram, nie zadawaj więc głupich pytań – powtarzam, wyrywając łokieć z jego ręki.
– Freyu...
Parskam ze złością. Odgarniam włosy z twarzy, odwracam sie do niego plecami i zdecydowanym, szybkim ruchem wkładam stopę w strzemię, chwytam się siodła i dosiadam konia. Nie mam zamiaru dłużej strzępić języka, ani tłumaczyć własnego zachowania. Niech robi, co chce, nic mi do tego!
Fryderyk chyba zdaje sobie sprawę z mojej determinacji, bo, ku mojej uldze, w milczeniu zaczyna siodłać swojego wierzchowca. Słuszna decyzja, książę!
– No proszę, mam zupełnie nową drużynę. Kto by pomyślał! – Odwracam buńczucznie głowę w stronę Eleny. Podnosi brwi wysoko, wyzywająco, szczęśliwie jednak postanawia powstrzymać się od dalszych złośliwości, zamiast tego posyła mi słaby uśmiech.
– Gotowe? – Książę jest naprawdę szybki. Siedzi, dumnie wyprostowany na swoim zwierzęciu i wygląda na tak znudzonego, jakby czekał na nas przynajmniej od godziny.
Uśmiecham sie do niego z wdzięcznością i kiwam głową z aprobatą.
– Rozłączmy się – Elena rzuca spokojnym tonem do swych towarzyszy. – Nasi nowi przyjaciele pojadą ze mną, a wy działacie zgodnie z planem.
Jeden z nich, nie Artur (nie mam pamięci do imion) kiwa głową w milczeniu i odchodzi bez słowa.
– Artur, możesz zabrać z wami Neala – Elena rzuca suchym tonem do jedynego z mężczyzn, którego imię zapamiętałam, jakby nie mogła zagadać do jakiegokolwiek innego. – I dajcie jakąś broń rycerzykowi i pięknej księżniczce.
Postanawiam zignorować jej sarkazm i z uwagą patrzę na niewielki sztylet, który podaje mi jeden z ponuraków. Ostrożnie wyjmuję go z pokrowca i obracam w dłoniach. Jest bardzo lekki, głownia i niewielki jelec są w bordowym kolorze, prawie burgundowym, co sprawia, że uśmiecham się delikatnie. Z konsternacją spoglądam na bardzo krótki pasek, do którego jest przymocowany.
– Chyba przeceniasz moją talię – Rzucam, podnosząc rzecz do góry w ramach prezentacji.
– Sugeruję ukryć go w bucie, przy nogawce spodni, Freyu – Fryderyk odpowiada zamiast Eleny, za co jestem mu wdzięczna. Może i słyszę w jego głosie pobłażliwość, ale na pewno nie ma w nim złośliwości.
Nagle dociera do mnie, iż naprawdę wybieram się na misję, na której potrzebować mogę broni. Tak, wiem, gdzie jestem i co dzieje się wokół, jednakże Mar potrafił roztoczyć wokół mnie jakiś mur, ścianę, dzięki, której, nawet będąc w oku cyklonu, czułam się bezpiecznie. Poza tym, fakt odkrycia bycia wiedźmą, paradoksalnie, zamiast mnie wystraszyć, sprowadził na mnie spokój. Bez słowa opuszczam cholewkę buta i przymocowuję pasek do łydki. Mam nadzieje, że nigdy nie będę musiała go użyć. Już prędzej spalę kogoś żywcem, niż wbiję ostry sztylet w miękkie ciało. Sama myśl o tym sprawia, że wzdragam się z obrzydzeniem.
– Gotowi? – Elena powtarza słowa Fryderyka sprzed chwili i rusza bez oglądania się za siebie. Książę rzuca mi jeszcze jedno, pytające spojrzenie. Uśmiecham się szeroko, zapewniając go po raz ostatni o niezłomności swojej decyzji. Przez jego twarz przebiega lekkie zwątpienie, ale znika tak szybko, iż zrzucam je na karb własnego zdenerwowania. Jestem nieomalże pewna, że mi się to przywidziało.
Bez dalszego zwlekania spinam konia stopami nakazując mu ruch.
Początkowo jedziemy gęsiego, a otaczjące nas krzaki i gałęzie bynajmniej nie sprzyjają rozmowie, ale kiedy w końcu wyjeżdzamy na przyzwoicie szeroką dróżkę postanawiam zagadać.
– Możesz nam powiedzieć, czego powinniśmy się spodziewać i jak możemy wam pomóc? – zwracam się do Eleny z nadzieją, że odpowie jak normalna osoba. W końcu, mamy wspólny cel.
Kobieta milczy przez chwilę, nie odwracając nawet głowy, żeby obdarzyć nas spojrzeniem i kiedy już mam zamiar sie poddać i powiedzieć coś złośliwego, odzywa się cichym, poważnym głosem, pełnym smutku i bólu.
– Ten tyran, Stefan, od lat atakuje nasze ziemie. Niestety, jest nas dużo mniej, niż was i nie mamy wystarczająco dużo ludzi, żeby wygrać tę wojnę. Początkowo udawało nam się odpierać ofensywę dzięki magii naszych władców, ale z czasem przewaga liczebna stała się nieuniknionym atutem waszego króla.
Krzywię się na te słowa i mam ochotę głośno zaprotestować, wykrzyczeć, że Stefan nie jest moim władcą, ale prawda jest taka, że przecież jeszcze kilka tygodni temu za takowego go uważałam. Spuszczam więc głowę ze wstydem. Przecież ja w ogóle nie interesowałam się losem innych! Nawet Jeremią i faktem, że walczył na wojnie. Moim jedynym zmartwieniem było, że nie wysyłał mi żadnych listów. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Frydeyk chyba czuje podobnie, bo jedzie obok mnie w milczeniu.
Rozumiem go doskonale. Jeżeli ja czuję się winna będąc jedynie rozpieszczoną, małą księżniczką, jak zażenowany musi być on?
– Marowi i królowej Kirze udawało się powstrzymywać ataki dość długo, ale w ostatnich miesiącach nasi ludzie zaczęli zdradzać... – Przełykam ślinę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, dlaczego nagle zaczęli zdradzać. – Początkowo nie rozumieliśmy o co chodzi, nie widzieliśmy oczywistego... – Elena wzdycha ciężko, a ja, po raz któryś z kolei, zastanawiam się nad tym, jakim państwem jest Arkadia. Czy to normalne, że oni tak bardzo troszczą się o swoich poddanych? Brzmi zbyt dobrze, by mogło być prawdziwe. Jak tylko ta myśl opuszcza mój umysł, zawstydzam się jeszcze bardziej. Czy tylko dlatego, że ja sama nie troszczyłam się o losy naszych ludzi, mam prawo zakładać, że Arkadyjczycy myślą podobnie? Marianna zawsze powtarzała, żeby nie mierzyć ludzi swoją miarą. Dziwne, im dalej od niej jestem, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak wyjątkową jest kobietą i jak wiele szcześcia miał mój ojciec i ja, że się z nią związał. – Dopiero, kiedy jedna z matek się wygadała... Dopiero wtedy zrozumieliśmy. Matka chłopca zapłaciła najwyższą cenę... Udało nam sie powstrzymać większość porwań, ale jest jeszcze trójka dzieci, które nie miały tyle szczęścia.
Zagryzam mocno dolną wargę, z całych sił pragnąc zatrzymać łzy zbierajace się w kącikach oczu. Nie zasługuję na płacz!
– Wiecie, gdzie ich trzymają? – Fryderyk wyręcza mnie pytaniem.
Elena kiwa głową potakująco.
– Tak, dowiedzieliśmy się kilka dni temu. Żeby było ciekawiej cały czas znajdowały się pod naszym nosem.
– Uwolnimy je! – odzywam się z mocą i naprawdę święcie wierzę we własne słowa. Choćbym miała spalić całe wioski i miasta wydostanę te dzieci, odpłacę...
– Taki jest plan – Elena potwierdza spokojnym tonem, przerywając moje heroiczne rozmyślania.
– Jaki dokładnie jest wasz plan, pani? Wjeżdżamy tam, ot tak sobie? Bez żadnego zamaskowania, przebrania? Nikt nas nie zaatakuje? Nie zdziwi się, kiedy wjedziemy do wioski?
– Fryderyku! – Rzucam mu ponure spojrzenie. Spokojnie, książę, przecież nam zaraz wszystko wytłumaczy. Czy on naprawdę nie wstydzi sie tych pytań? Czy nie widzi, jak wielką odpowiedzialność ponosimy za to, co się dzieje?
Fryderyk ściąga cugle swojego konia i odwraca go w poprzek drogi blokując nas skutecznie.
– Ani ja, ani księżniczka Freya, nie pojedziemy nawet kroku dalej. Żądam, żebyś wyjawiła nam swój plan, pani – Twarz Fryderyka wyraża tak wielką stanowczość i pewność siebie, że nawet ja posłusznie milczę. Właściwie, nie zaszkodzi przecież wiedzieć, co mamy robić.
– Bardzo dobrze, książę, w końcu. Już zaczynałam się martwić, że naprawdę jesteś wyjątkowym nieudacznikiem – Głos Eleny ocieka jadem. Naprawdę trudno jest ją polubić, mimo najszczerszych chęci. Nie żeby moje chęci były jakoś wyjątkowo szczere, ale doprawdy, nie ułatwia nam zadania.
Fryderyk rzuca jej zimny, szyderczy uśmiech.
– Zastanów się pani, nad tym, co mówisz. Jesteś z nami sama, w środku lasu, a opócz tego bezmyślnie mnie uzbroiłaś. Na twoim miejscu ważyłbym słowa. Nie sądziłaś chyba, że jestem na tyle głupi, żeby prowokować cię w obecności twoich ośmiu towarzyszy.
Mrugam szybko oczami. Czy on jej grozi? Czy nie ustaliliśmy przed chwilą, że jesteśmy przyjaciółmi?
– Fryderyku, jak możesz! Przecież...– zaczynam go karcić, ale on ukróca moją wypowiedź od razu, nie bacząc na to, że przerywa mi w połowie zdania.
– Freyu, do stu diabłów, czy ty możesz choć raz w życiu zamilknąć?! Mało ci wrażeń? Przecież nie chcę od niej nic prócz wyjaśnień! Czy ty możesz, choć raz, zachować się jak dorosła?! Jeżeli tego nie potrafisz, to przynajmniej, zaklinam cię, na wszystko, co mi drogie, trzymaj język za zębami! Myślisz, że możesz to dla mnie zrobić?
Posłusznie zamykam usta. Proszę, chcesz tak grać? Nie ma sprawy, nie odezwę się już ani słowem! Mam zamiar obrazić się na niego i zmrozić chłodem mojego opanowania, ale zaraz spływa na mnie świadomość tego, że ma słuszność. Nie tylko nie zrobił nic zdrożnego, ale w dodatku, jak zwykle, w przeciwieństwie do mnie, wykazał się rozsądkiem. Niechętnie kiwam mu głową na znak zgody.
– A teraz, pani – znów patrzy na Elenę – jeśli nie masz nic przeciwko, wytłumacz nam twój plan i naszą w nim rolę. Daję ci na to pięć minut, a potem o wszystkim dowie się twój król.
Elena marszczy lekko śliczny nosek i uśmiecha się złośliwie, w jej oczach widzę jednak błysk uznania.
– Skąd ta pewność, że moi ludzie są daleko, książę? – pyta uszczypliwie.
Fryderyk parska krótkim, sztucznym śmiechem.
– Wiem, że trzech z twoich ludzi jedzie równolegle z nami, Eleno. Nie jestem głupcem. Myślisz jednak, że zdążą dotrzeć do mnie na czas? Zanim przebiję cie mieczem?
– Jeden z nich jest doskonałym łucznikiem, blondasku. Zabiłby cię, zanim zdążyłbyć choćby pomyśleć o wydobyciu miecza z pochwy.
– Chcesz się przekonać? – Fryderyk odwdzięcza się równie irytującym uśmiechem.
Elena rozkłąda ręce w geście poddania i wybucha perlistym śmiechem. Brzmi pieknie, i o dziwo, całkiem szczerze.
– Oczywiście, że was wtajemniczę, jesteśmy przecież jedną drużyną.
Fryderyk ignoruje zaczepkę i nie zmienia pozycji, wciąż skutecznie blokując nam przejście.
– Zamieniam się w słuch – odzywa się sucho.
Przez chwilę myślę, że kobieta spróbuje sforsować przejazd, ale ku mojej uldze zaczyna mówić.
– Dzieci ukryte są w znanym nam miejscu w najbliższej wiosce. Z tego, co się orientujemy, nie ma tam wielu cywilów. Część z nich uciekła w głąb kraju, a część... no cóż, nie przeżyła. Nie ma w niej żadnych mężczyzn oprócz kilku niedołężnych starców i rycerzy Stefana. Z naszych informacji wynika, że jest ich koło setki.
– Mam nadzieję, że mówisz o setce niedołężnych starców – Nie potrafię jednak utrzymać języka za zębami.
Koło setki?! Jak, na bogów, mamy powstrzymać setkę ludzi? Czy oni postradali zmysły?
– Jak niby mamy stawić czoła setce ludzi? Jak, do diaska, wy zamierzaliście ich zaatakować? W dziewiątkę? – Fryderyk wypowiada na głos moje pytanie.
– Spokojnie, książę, setka jest tylko w najbliższej wiosce, jakieś dziesięć kilometrów dalej jest ich dużo więcej, przynajmniej dwa razy tyle – Elena brzmi na wyjątkowo zadowoloną z siebie, nie bardzo wiedzieć dlaczego. – Zadbalismy o to, by było ich zdecydowanie mniej. Panowie lubią odwiedzać pewne miejsce, które jako jedno z nielicznych, jeżeli nie jedyne, wciąż cieszy się powodzeniem i funkcjonuje zupełnie nieżle.
Ze zdziwieniem obserwuję, jak twarz Fryderyka pąsowieje. O co chodzi? Nic nie rozumiem. Błądzę wzrokiem z jednego na drugie, ale za cholerę nie jestem w stanie pojąć, co mają na myśli.
– O jakim miejscu mówisz? – pytam w końcu na głos, mocno zirytowana. Przysięgam, że jeszcze chwila, a twarz księcia stanie w płomieniach. Elena wybucha głośnym śmiechem.
– Och, Freyu, wciąż uważasz, że nie jesteś małą, niewinną dziewczynką?
Naprawdę denerwują mnie jej przytyki. Mogłaby sobie darować i po prostu udzielić mi odpowiedzi.
– Nie możesz zwyczajnie odpowiedzieć na pytanie, Eleno? Za każdym razem musisz wypluwać z siebie jad? Myślałam, że jesteśmy w jednej drużynie, ale widzę, że...
– O burdelu, Freyu, mówię o burdelu – Elena wchodzi mi w słowo. Na bogów, naprawdę jestem naiwna! Dlaczego na to nie wpadłam? Przecież wiem, że istnieją takie miejsca. Och, że też musiałam się zbłaźnić akurat przed nią! Czuję, jak zdradziecki rumieniec pokrywa moją twarz.
Elena uśmiecha się szyderczo.
– Do rzeczy, pani. Rozumiem, że większość ludzi Stefana będzie znajdować się właśnie tam – dzięki bogom za księcia i jego dociekliwość.
Elena kiwa głową z zadowoleniem.
– Dokładnie tak. Nie jesteśmy pewni, czy dzieci znajdują się tam, czy w wieży starżniczej. Nasz informator powiedział, że od czasu do czasu zmieniają miejsce ich pobytu. Teoretycznie, powinny być obecnie w wieży, ale nie możemy być pewni. Nasz plan zakładał atak na wieżę.
– Co jeżeli będą w tym drugim miejscu? – pytam, wciąż nie rozumiejąc, jakim cudem mamy pokonać tak wielu ludzi.
Elena wzrusza ramionami.
– Po pierwsze, jesteśmy prawie pewni, że dzieci znajdują sie w wieży, po drugie jest tak wcześnie rano, że dzielni rycerze powinni wciąż jeszcze odsypiać po jakże zasłużonym wysiłku. – Cholerny rumieniec znowu pokrywa moje policzki, jak tylko dociera do mnie sens słów Eleny. Na litość boską, Freyu, przestań zachowywać się jak pruderyjna, stara panna, strofuję się w myślach. – Po drugie, nieco im pomogliśmy w zaśnięciu. Nie powinni przebudzić się zbyt wcześnie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro