33. Konfrontacja.
— Wstań — kobieta pogłębia „prośbę"silniejszym naciskiem miecza na mój podbródek. Mam ochotę przewrócić oczami. Po to uciekliśmy żeby zostać złapanym w środku lasu? W dodatku przez samotną kobietę? Mam ochotę sie spoliczkować, jak tylko te myśli przebiegają przez mój umysł. A co to za różnica, czy to kobieta, czy mężczyzna, Freyu?
— Nie rozumiesz po ludzku? Czy ona jest opóźniona w rozwoju? — przerzuca czarne ślepia za mnie, domyślam się, na twarz Fryderyka. Wredny babsztyl!
Mrużę oczy starając się dać jej do zrozumienia jak bardzo mnie denerwuje. Cholera, ależ jest ładna!Jest przepiękna. Nawet w sytuacji, w której jestem, nie mogę tego nie zauważyć. Ma idealnie symetryczną twarz. Czarne oczy, otoczone pięknymi, gęstymi rzęsami spoglądają na mnie zimno, wyczekująco , jednakże jest w nich jakiś błysk, świadczący o niewątpliwej inteligencji. Szkoda! Mogłaby być przynajmniej głupia. Wystające kości policzkowe i czarne, długie, łukowato wzniesione brwi, dodają jej twarzy jakiejś zadziorności i pewności siebie, bądź po prostu potęgują wrażenie, jakie na mnie wywiera. Prosty nos, pełne usta i białe zęby czynią z niej skończoną piękność.
Włosy ma rozpuszczone, odsunięte lekko do tyłu dzięki dwóm cienkim warkoczom trzymającym resztę z dala od twarzy.
W sumie, z dwojga złego, lepiej zginać z ręki takiej kobiety, niż Stefana.
Wstaję zatem posłusznie, patrząc jej prosto w oczy.
— Nie jestem opóźniona w rozwoju— odpowiadam z rezygnacją. — Jestem po prostu zmęczona. Mów więc, kim jesteś i czego chcesz i miejmy to już za sobą.
Kobieta patrzy na mnie ze złym błyskiem w oku, zastanawiając się zapewne, czy nie przebić mi gardła od razu, nie wysłuchawszy nawet moich wyjaśnień.
— Ja? Pragnę zauważyć, że to nie ja dałam się zaskoczyć w środku lasu na jakiejś schadzce z urodziwym młodzieńcem, tylko ty — Z głupim uśmiechem odgarnia mieczem mój warkocz. Przysięgam, za chwilę puszczą mi nerwy!— A więc pozwól, kochanieńka, że to ja będę zadawać pytania.
Prycham kpiąco i bez namysłu odsuwam ostrze miecza od mojej brody. Starczy tych bzdur!
Podnosi brwi jeszcze wyżej, a ja rzucam jej wyzywające spojrzenie. No dalej, pokaż na co cię stać!
Opuszcza miecz i posyła mi blady uśmiech.
— W porządku. Muszę przyznać, że jesteś odważna. Głupia, ale odważna. — Wsuwa broń na swoje miejsce, do futerału na plecach, tuż obok kołczanu z łukiem i strzałami. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem.
— Nic mi do waszych schadzek, ale znaleźliście się w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu — mówi prawie przyjaznym tonem uśmiechając się pod nosem.
— Jesteśmy dokładnie tam, gdzie być mieliśmy — Fryderyk odzywa się spokojnym głosem, nie odrywając od nas wzroku. Podchodzi bliżej rozglądając się dookoła. Podążam za jego wzrokiem, ale nie widzę nikogo.
— Możesz im kazać wyjść z ukrycia, pani. Nie sądzisz chyba, że nie wiem, iż nie jesteś sama.
Brunetka uśmiecha się ironicznie, pobłażliwie.
— Z moich obserwacji wynika, że nie zauważyłbyś nawet stada niedźwiedzi, rycerzu od siedmiu boleści, nie tylko mnie i moich ludzi. Byłeś zbyt zajęty gruchaniem ze swoją dziewczyną.
Fryderyk wytrzymuje jej spojrzenie trzymając podbródek uniesiony do góry, za co go podziwiam, bo wyobrażam sobie, ile to musi go kosztować. Przyznanie się do tego, że nie zauważył skradającej się do nas kobiety. Co prawda, też zupełnie jej nie zauważyłam, no, ale nie oszukajmy się, nawet ja muszę przyznać, że spostrzegawczość nie jest moją mocną stroną.
Rzucam więc ciepłe, uspokajające spojrzenie księciu. Mam nadzieję, że zrozumie przesłanie. Nie winię cię, książę. Każdemu może się zdarzyć.
Ku mojemu zdziwieniu usta Fryderyka rozciągają się w szerokim uśmiechu.
— Nie przyszło ci do głowy, pani, że wolałem żebyś podeszła do nas sama, bez mężczyzn, którzy ukrywają się w buszu? Poza tym, nie miałem ochoty zostać zastrzelony przez jednego z trzech łuczników na tamtych dębach — wskazuje ręką za moimi plecami na liściaste korony drzew.
Przez chwilę mierzą się wzrokiem. Kobieta zapewne stara się odkryć czy to, co mówi książę, jest prawdą. Przyznaję, że nawet ja nie jestem pewna, czy to blef.
— Lepsze jest ukąszenie jednego wilka, niż dziesięciu psów — No proszę, a już myślałam, że nie może być dziwniej. Rzucam mu zdziwione spojrzenie, ale on nie zwraca na mnie uwagi, nie odrywając wzroku od naszej wojowniczki.
— Kto się boi wilka, niech do lasu nie wchodzi — odpowiada kobieta, a do mnie nagle dociera, że Fryderyk może rzeczywiście wiedzieć, gdzie jesteśmy.
— Wilk muchami się nie nasyci — książę odpowiada raz jeszcze.
Patrzę na nich oboje odrobinę skonsternowana, ale nieomalże od razu dociera do mnie, co się tu dzieje.
— Dobrze, tak. Rozumiem, że to jakiś konkurs na znajomość ludowych powiedzonek — podpieram dłonie na biodrach, przyjmując bojową pozycję.
— Sama znam kilka. — Marszczę nos udając, że się nad czymś poważnie zastanawiam. — Rozumiem też, że zależy wam żeby były o wilkach... Fetysz taki. Taaa... Niech pomyślę. I wilk syty, i owca cała — rzucam podniesionym głosem.
Oboje, jak na komendę, odwracają głowy w moim kierunku. Doskonale, w końcu! — Mam dość bycia traktowaną jak idiotka —Rzucam złe spojrzenie Fryderykowi. — Czy któreś z was może łaskawie wyjaśnić mi, co się tu, do cholery, dzieje?
Fryderyk wyciąga rękę w moim kierunku, ale wystawiam palec wskazujący, zatrzymując go gestem.
— Ani się waż! — ostrzegam. — Ty! — wskazuję wciąż uniesionym palcem, patrzącą na mnie nieco osłupiałym wzrokiem, kobietę. — Może ty wyjaśnisz mi co się tu, do diabła, dzieje?
Przez chwilę patrzy na mnie, jakby miała zamiar mnie zignorować, ale w końcu uśmiecha się pod nosem i odpuszcza.
— Nie wiem, kim jesteście. Widzę, że blondas trzyma cię w niewiedzy. Powiedz mi zatem, przystojniaku —ewidentnie nie kieruje tego pytania do mnie. — Kto cię tu przysłał?
Fryderyk uśmiecha się szeroko ukazując równe białe zęby i dołeczki w policzkach. Wygląda na bardzo pewnego siebie. Bez przytłaczającej obecności Mara lepiej zauważam jego męskość i odwagę.
- Król Arkadii, oczywiście — odpowiada rzeczowym tonem, a kawałki układanki zaczynają trafiać na swoje miejsce. Ależ ze mnie kretynka!
— Mar — mówię głośno, przywołując obraz bestii w mojej głowie.
— Freyu? — jego głos rozlega się w mojej głowie w ułamku sekundy. Najwidoczniej, zupełnie niechcący, udało mi się go przywołać. — Wszystko w porządku? Znaleźliście z Fryderykiem moich ludzi?
Prycham jak mała kotka. Dobre sobie! Byłoby mi zdecydowanie łatwiej, gdyby któryś z nich zdecydował się w końcu podzielić jakimikolwiek informacjami.
— Tak, królu. Wydaje mi się, że dotarliśmy do twojego obozu. Dziękuję bardzo za wtajemniczenie mnie w twój misterny plan. Byłoby mi niezmiernie głupio, gdyby grożono mi przecięciem gardła i nie wiedziałabym, że to twoi ludzie. — Wiem, że dramatyzuję, ale na bogów, co on sobie myślał!? — Byłoby źle, albo nawet bardzo źle, gdyby Fryderyk został zraniony nie wtajemniczywszy mnie w szykana waszych planów. Gdyby ktoś poderżnął mu gardło, zanim powie kilka idiotycznych przysłowi o wilkach... - celowo robię długą pauzę ,pragnąc go ukarać za bezmyślność.
— Freyu...
— Przestań, Mar! Wszystko w porządku. Nic nam nie jest...
— Mar? — brunetka podnosi brwi ze zdziwieniem. — Kto dał ci prawo do mówienia do naszego pana po imieniu? — wypluwa z siebie słowa z pogardą. Chyba udało mi się ja wyprowadzić z równowagi. Ha! Nie mam sobie równych!
Wzruszam ramionami.
— Sama dałam sobie takie prawo.
— nie było czasu żeby wszystko ci wytłumaczyć. Myślałem, że piękny książę ci wszystko wyjaśni.
— Gdzie on jest? — kobieta obrzuca mnie wściekłym spojrzeniem. Nie czekając na odpowiedź gwiżdże głośno na palcach, a z zarośli zaczynają wychodzić mężczyźni, o których powiedział wcześniej książę. A więc jednak! Fryderyk miał rację!
- Twój król, pani, został żeby pomóc Iole i Albertowi, gdzie znaleźli nas ludzie Stefana.
— Czy jesteście bezpieczni? Czy jest tam Roman? Powiedz, że chcesz rozmawiać Romanem...
— Tu nie ma żadnego Romana, jest tylko kobieta...
— Kim wy, do diabła, jesteście?
Muszę bardzo się pilnować, żeby nie rozdziawić gęby niczym wiejski głupek patrząc na Fryderyka, który dwornie kłania się w pas. Najwidoczniej myśli, że jest na salonach.
— Fryderyk Barry, książę Szmaragdowego Królestwa, do usług.
Muszę przyznać, że ta cholerna kobieta bardzo mi imponuje. Zołza, nawet okiem nie mrugnęła, nie dając po sobie poznać, co myśli. Odwraca się energicznie w moją stronę z szelmowskim uśmiechem.
— I ciągniesz ze sobą, książę, służkę? Rozumiem, że to osobista pokojówka. Nieładnie, nieładnie — cmoka z udawanym rozczarowaniem.
No i całą moją sympatię do tej ślicznej zołzy szlag trafił! A chciałam dobrze! Mam ochotę rzucić w nią płomieniem.
— Jaka kobieta?
— Wkurzona.
Słyszę westchnięcie w mojej głowie. On wzdycha! On! To ja muszę domyślać się, o co tu chodzi, a ten ośmiela się wzdychać!
— Wiedźmo, jak wygląda ta wkurzona kobieta? O to pytam.
— Wygląda, jakby chciała jednak użyć miecza do skrócenia mnie o głowę. Nerwowa bardzo. Ładna, bardzo ładna. Adekwatnie do złości. Możliwe, że to najładniejsza kobieta, jaką widziałam. Brunetka, czarne oczy, rozwiany włos...
Słyszę głośne jęknięcie.
- O co ci chodzi? Nie potrafię jej lepiej opisać! Chcesz wiedzieć jak jest ubrana? — rzucam ze złością. Naprawdę się staram. Nie wiem, jak inaczej mam opisać jędzę stojącą naprzeciwko mnie i wgapiającą się we mnie, jak sroka w gnat.
— Ty jesteś Freya — jej lodowaty ton przykuwa całą moją uwagę. Taksuje mnie ponownie spojrzeniem, tym razem uważnie, jakby chciała dostrzec każdy, najdrobniejszy nawet, szczegół mojej anatomii.
— Nie o to mi chodzi, Freyu...
Odwzajemniam się hardym spojrzeniem. A patrz sobie, cholero jedna!
— Nie uważasz, że wypadałoby się przedstawić? Tak, żebym ja również wiedziała jak na ciebie wołać?
— Nie jestem kundlem, żebyś na mnie wołała — jej głos aż kipi od złości, a ja uśmiecham się przekornie. Dobrze, wiedz, że też potrafię grać w tę grę.
Przez chwilę myślę, że naprawdę wyciągnie miecz i utnie mi mój głupi łeb, ale ta tylko rzuca mi jeszcze jedno wściekłe, nienawistne spojrzenie.
— Elena — rzuca niechętnie.
— To Elena — rozlega się równolegle w mojej głowie. — Freyu, powiedz jej, że...
Zaciskam oczy tak mocno, jak tylko potrafię, rozpaczliwie pragnąc zatrzymać to, co się dzieje w moim wnętrzu. Furia rozsadza mnie od środka, zalewa czystym szaleństwem, sprawia, że zaczynam płonąć i ogarnia mnie żądza mordu. Staram się ze wszystkich sił opanować chęć rzucenia w nią płomieniami i zabicia. Na bogów, naprawdę pragnę ja skrzywdzić!
Moc ogarnia mnie całą, czuję ją w każdej, najmniejszej części ciała, w każdym nerwie, w każdym pojedynczym uderzeniu serca. Płomienie zlewają się w jedną gorącą, gęstą lawę, którą nijak potrafię zatrzymać. Oddycham ciężko, głośno i całą siłą woli, jaką potrafię w sobie odnaleźć, odpycham magię od siebie, zatrzaskując wyimaginowane, ognioodporne drzwi, które przywołałam w głowie. Zamykają się z hukiem zabierając ze sobą głos Mara i skwierczące, żółto- czerwone płomienie.
Jeszcze chwilę próbuje złapać oddech, wyrównać go, ukoić bicie serca. I wtem ogarnia mnie spokój.
Otwieram oczy.
Elena cofa się o krok jakby dostała w twarz.
— Panowie — Odwraca głowę w stronę otaczających nas mężczyzn.
Zastanawiam się, czy wie o tym, że Mar mi się oświadczył. Mam nadzieję, że nie, sądzę, że raczej nie sprawiłoby jej to uciechy, a tego osła tutaj nie ma, więc cały jej gniew niechybnie spadłby na moją głowę. — Poznajcie księżniczkę Freyę, wybrankę serca naszego króla— jej głos aż kipi od gniewu. Ach! No to tyle, jeśli chodzi o moją nadzieję. Wygląda, jakby miała splunąć mi w twarz.
— Zaręczyny przestały obowiązywać— siłę się na spokojny ton. — Król Arkadii jest cały twój, moja droga — specjalnie przemawiam protekcjonalnym tonem. Nie będzie, zołza jedna, się wywyższać!
Elena parska krótko niczym obrażona kotka, ale po chwili podnosi brew w niemym pytaniu.
Energicznie potakuję głową. Tak, moja droga, to prawda.
Kobieta wybucha śmiechem.
— Wybrałaś blond księcia miast naszego pana? — Na bogów! Co za uparta kreatura. Czy nie powinna się cieszyć odzyskując mojego... Wróć, swojego demona?! Najwidoczniej zależy jej na konfrontacji.
Nie dam się sprowokować.
— Nikogo nie wybrałam — siłę się na spokój. Cierpliwość naprawdę nie jest moją cnotą, miejże litość, kobieto! — Nic z tego, co się wydarzyło, nie było moim wyborem, Eleno. Nie miałam wyboru — dodaję ciszej.
— Zawsze mamy wybór — odpowiada zimno.
No to pięknie. Nie ma co!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro