Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32. Klątwa.

— To tutaj — Fryderyk wskazuje miejsce w środku lasu mocno ściągając cugle swojego wierzchowca i zatrzymując się tak gwałtownie, że prawie na niego wpadam.
Nie za bardzo rozumiem skąd wie, że to akurat „tutaj", bo dookoła widzę tylko drzewa i drzewa, według mnie niczym nie różniące się od pozostałych, ale nie mam siły, ani ochoty się kłócić. Niech mu będzie. Może jedne są wyższe od innych albo mają inny odcień zieleni czy burgundy? Nie wnikam.

Patrzę, jak zgrabnie zsiada z konia i podążam jego śladem, stając na ziemi na lekko drżących nogach. Nie wiem, czy to przez to, że jechaliśmy dziś dłużej niż zwykle, czy przez to, że mieliśmy dzień przerwy, ale czuję się potwornie obolała. Dobrze jest rozprostować nogi.

Pracujemy obok siebie w milczeniu. Już tyle razy rozbijaliśmy obóz w ciągu ostatnich tygodni, że poruszamy się jak we śnie. Normalnie, co prawda, robiłabym dużo mniej, niż dzisiaj, ale jestem wdzięczna za zajęcie. Szukając chrustu na ognisko staram się nie myśleć o Marze i jego Elenie.

Kiedy stał się dla mnie tak ważny? Jak to się stało, że ten brzydki demon tak bardzo zawładnął moimi myślami? Czy ja się w nim zakochałam? Prycham pod nosem. Naprawdę nie rozumiem swojego zachowania. Przecież jeszcze nie tak dawno nie mogłam przestać myśleć o Jeremii. Co jest ze mną nie tak? Czy jestem aż tak kochliwa? Śmiałam się z Rose, a sama zachowuję się jak rozkapryszona księżniczka.

Potrząsam głową z niesmakiem i postanawiam skupić się na zajęciu, które przydzielił mi książę. Dobrze, że jesteśmy w lesie, bo czego, jak czego, ale drewna tutaj nie brakuje. Ani mchu.

W końcu stwierdzam, że przytachałam wystarczająco dużo suchych badyli i układam je w piękny stosik. Przychodzi mi do głowy, że mam szansę na podobnym spłonąć i nie wiedzieć czemu, ta myśl, wprawia mnie w o niebo lepszy humor. Uśmiecham się pod nosem.

Przez chwilę kusi mnie, żeby spróbować rozpalić ogień przy pomocy mojej magii, ale odpuszczam. Nie ma ze mną Mara, który mógłby interweniować w przypadku, gdybym niechcący podpaliła las. Lepiej nie kusić licha.

Kiedy wszystko jest już gotowe siadamy z Fryderykiem przy ogniu zajadając prowiant, który przygotowała dla nas Iole. Kochana kobieta! Jedzenie jest naprawdę pyszne i smakuje mi tym bardziej, że nie jadłam nic od wczorajszej kolacji, którą zresztą tak spektakularnie z siebie wyrzuciłam.

— Wszystko w porządku, Freyu? — pyta książę patrząc mi w oczy i przerywając moje, jakże głębokie, rozważania. — Lepiej się czujesz?

Wzruszam ramionami, na co on tylko prycha cicho kręcąc głową. Rzucam mu pytające spojrzenie.

— Po prostu zdałem sobie dziś sprawę z tego, jakim jeszcze jesteś dzieckiem — odpowiada zawiedzionym tonem.

W pierwszej chwili mam ochotę się obruszyć, ale nagle dociera do mnie, że faktycznie nie zachowałam się dorośle w ciągu ostatnich kilku dni. A już dzisiaj dałam popis czystej głupoty. Przecież sama, zaledwie przed chwilą, ganiłam się za to w myślach.

— Przepraszam— mówię więc zamiast tego.

Książę patrzy na mnie zdziwiony, najwyraźniej nie spodziewał się przyznania mu racji, ani tym bardziej przeprosin, a ja zawstydzam się jeszcze bardziej. Czy zawsze byłam tak nieznośna?

Mieszam patykiem w ogniu unikając jego wzroku.

—To wszystko jest takie dziwne — mówię cicho patrząc w ogień. — Jeszcze wczoraj moim największym zmartwieniem było wymknięcie się z domu, żeby spotkać się z Je... — Odchrząkuję głośno starając się zamaskować swój nietakt. — z Tajfunem, moim koniem — Poprawiam się szybko. Klasa sama w sobie, Freyu! — A teraz? Spójrz na nas.

W końcu podnoszę głowę i patrzę mu prosto w błękitne oczy. Uśmiecha się łagodnie, odrobinę smutno.

— Wiem, Freyu. A jednak... — Waha się przez chwilę. — Jest to w jakiś sposób wyzwalające, nie sądzisz?

Patrzę na niego trochę zdumiona.
— Myślisz, że tylko ty czujesz się w końcu wolna, Freyu? — Kiedy nie odpowiadam kontynuuje. — Całe swoje życie musiałem robić to, czego zażyczył sobie ojciec. Całe życie. Nigdy mu się nie sprzeciwiłem. Nigdy. Aż do kiedy cię poznałem — znowu posyła mi blady uśmiech, ale ton głosu pozostaje twardy.

— Nie pomyślałam o tym. Zupełnie. Ostatnio chyba niewiele myślę o innych — wypowiadam te słowa nieomal szeptem, zażenowana. — Nie tęsknisz za domem? — pytam.

Fryderyk kręci głową zapalczywie nie pozostawiając złudzeń.

— Ani trochę. To znaczy, tęsknię za moim królestwem, za ziemią, którą znam, za normalną pogodą... I nie jestem oczywiście zachwycony obecną sytuacją. Ale z drugiej strony... Dobrze jest choć przez chwilę nie być księciem ze Szmaragowego Królestwa. A ty?

Zastanawiam się przez dłuższą chwilę. Czy tęsknię za domem?
— Ja tęsknię — odpowiadam pewnie. — I cały czas zastanawiam się co stało się z Rose i tatą i Marianną. Mam nadzieję, że Stefan nic im nie zrobił. I smuci mnie, że to wszystko tak wyszło, wiesz? Tęsknię za Rose. Zastanawiam się, czy mi wybaczyła...

Spuszczam wzrok. Naprawdę nie było moim zamiarem po raz kolejny wypominanie mu jego zachowania.
Fryderyk wzdycha lekko i odgarnia włosy z czoła.
— Naprawdę mi przykro, Freyu — Przeprasza po raz kolejny. — Nie mogłem zaręczyć się z twoją małą siostrą. Po prostu, nie mogłem być z dzieckiem...— wzdraga się wypowiadając te słowa.

— Mnie też nazwałeś dzieckiem— Wypominam od razu.

Wzrusza ramionami.

—Bo to prawda, Freyu. Cała ta sytuacja... Ale z drugiej strony, to nawet dobrze... — Rozkłada ręce w geście, który zapewne jego zdaniem tłumaczy wszystko.

— Proszę, książę, nie kończ. Wiesz dobrze, jak lubię niedopowiedzenia i zgadywanki — mówię, starając się, żeby mój ton ociekał sarkazmem.

Działa od razu. Fryderyk reflektuje się szybko, a jego usta rozciągają się w przepięknym uśmiechu.

— Twoje zachowanie pomaga mi nie myśleć o tobie w ten sposób, księżniczko — odpowiada słodko, nie bez cienia złośliwości.

— W jaki sposób? — Dociekam.

— Romantyczny— odpowiada nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Co my zrobimy? — odzywam się bez sensu, sama nie do końca rozumiejąc, o co pytam.

— Będziemy trzymać się planu. Połączymy się z Marem i pojedziemy do Arkadii, a potem zobaczymy.

— Czy Ty masz jakieś rodzeństwo? — Postanawiam zmienić temat. Nie wiem skąd akurat takie pytanie przychodzi mi do głowy.

Książę przeczy.
— Nie. Plotki mówią, że, i mój ojciec, i Stefan, mogą mieć tylko jedno dziecko. Kiedyś podsłuchałem rozmowę służących, które plotkowały o jakiejś klątwie, przez którą mogą mieć tylko jednego potomka.

— O klątwie? — Pochylam się w jego stronę zaciekawiona.

— Nie wierzysz chyba w te bzdury? — Fryderyk patrzy na mnie pobłażliwie. Brakuje tylko, żeby postukał się po czole.

— Fryderyku, ja rozmawiam telepatycznie z królem Arkadii i rzucam płomieniami. Jest niewiele rzeczy, w które nie jestem skłonna uwierzyć.

Patrzy na mnie z wesołym błyskiem w oku.

— Też prawda — przytakuje. — Jakie to uczucie? — pyta.

— Rzucać płomieniami czy rozmawiać w myślach? — odpowiadam pytaniem.

— Rzucać płomieniami — Prawie wypluwa odpowiedź.

Posyłam mu karcące spojrzenie. Rozkłada ręce w geście bezradności.

— To, że jestem na łasce tej bestii nie znaczy, że muszę go lubić— tłumaczy spokojnie, odpowiadając na niewypowiedziany na głos zarzut.
Postanawiam go zignorować.

— To uczucie nie do opisania. Rzucanie płomieniami— dodaję, bo przez chwilę wygląda jakby już zapomniał, o co zapytał. — Magia jest nie do opisania Fryderyku! — wzdycham z zachwytem. — Za każdym razem, kiedy po nią sięgam czuję wszechogarniającą mnie radość i moc. Nawet jeśli nie umiem jej jeszcze kontrolować — dodaję zaraz, odrobinę zawiedziona.

— Jestem pewien, że niedługo się nauczysz. Jesteś niesamowita— dodaje patrząc na mnie z uznaniem.

— To co z tą klątwą? — pytam, trochę żeby zmienić temat, ale głównie przez to, że naprawdę jestem ciekawa.

Książę zamyśla się się na chwilę najwidoczniej próbując sobie przypomnieć zasłyszane słowa.

— A więc... Kiedy byłem jeszcze chłopcem... — zaczyna. — Miałem może pięć, sześć lat, moja matka wpadła w depresję. Płakała całymi dniami, odmawiała jedzenia, aż w końcu prawie zupełnie nie opuszczała swojej sypialni. Przestała dbać o wszystko i wszystkich dookoła. O mnie też — Bierze głęboki wdech, po czym ciągnie dalej. —Ojca zawsze się bałem, więc nawet nie przyszło mi do głowy żeby go zapytać, co się dzieje z moją ukochaną matką.

Ściskam go lekko za rękę pragnąc dodać mu otuchy. Nakrywa moją dłoń swoją.

— Pamiętam, jak raz bawiłem się na podłodze, tuż obok jej łóżka. Nawet jeżeli nie zwracała na mnie uwagi, ja zawsze chciałem być blisko niej. Często po prostu brałem jakieś zabawki albo książki i spędzałem czas w jej pokoju — Odchrząkuje, popoprawiając nagle zachrypnięty głos. — Ojciec wparował do pokoju niczym tornado.

Czyś ty postradała zmysły? Żeby dopytywać Sofię o takie rzeczy?! Czy ty wiesz, co ty narobiłaś?!

— Mniej więcej coś takiego jej powiedział. Był strasznie zły. Krzyczał jeszcze długo, a ona płakała cicho wpatrując się w niego bez słowa.
Całe szczęście, żadne z nich nie zdało sobie sprawy z mojej obecności. Kiedy w końcu wyszedł, a matka zamknęła oczy, pognałem do kuchni. Od zawsze, to właśnie z kuchenną służbą, czułem się najlepiej.

Przerywa, patrząc mi prosto w oczy. Odwzajemniam spojrzenie starając się dać mu do zrozumienia jak bardzo mi przykro, a jednocześnie nie sprawić, żeby pomyślał, że się nad nim użalam. Serce ściska mi się na myśl, o jego samotnym dzieciństwie. I pomyśleć tylko, że zawsze uważałam, że jest aroganckim, mającym wszystko i nie dbającym o nikogo, bucem.

— Kiedy tam dotarłem, zatrzymalem się w korytarzu, bowiem usłyszałem głos Marty, jedynej pokojówki, której naprawdę nie lubiłem i bardzo się bałem.

Mówię wam, klątwa działa. Król Greyson może zaprzeczać jej istnieniu, ile tylko chce, ale taka jest prawda... Jak Fryderyk dorośnie, ci dwaj zapłacą za to, co zrobili.

Przestań gadać bzdury — Rosaria, moja ukochana służąca, fuknęła ze złością na tę pierwszą. — Żeby taka stara baba, takie bzdury opowiadała! Wstydź się!

— A jednak Greyson ma tylko jedno dziecko, i w Arkadii też jest tylko jedno, nieprawdaż?

- A w Burgundowym nie ma żadnego! Więc coś tu nie gra, prawda? — Rosaria była wyraźnie zła.

Może się jeszcze narodzić... A poza tym, wiesz dobrze, że wierność nie jest mocną stroną Stefana... Kto wie, czy jego potomek nie wychowuje się w jakimś burdelu...— zaśmiała się przy tym dość lubieżnie, pamietam do dziś, bo mimo, że nie rozumiałem, co dokładnie ma na myśli, wywołało to u mnie niesmak.

Przestań bredzić!

— Mówię ci. Podobno rzuciła na nich klątwę mówiąc, że dwójka ich jedynych potomków zjednoczy się z władcą Arkadii i doprowadzi do ich zguby.

— Nie słyszałem nic więcej, bo Rosaria mnie zauważyła i przywołała do siebie. Pytała mnie czy coś słyszałem, ale postanowiłem milczeć. A potem zupełnie o tym zapomniałem. Aż do teraz.

Patrzę na niego zastanawiając się, czy dobrze zrozumiałam.

— I myślisz, że klątwa się spełnia? Że jednoczysz się z Marem, żeby zniszczyć Stefana i swojego ojca?

Wzrusza ramionami.

— Daj spokój, Freyu, mówiłem ci już, że to bzdury. Zupełnie w to nie wierzę.

Ignoruję go analizując raz jeszcze opowiedzianą przez niego historię.

— Kim była ta wiedźma? — zastanawiam się na głos. — Wiesz?

Kręci przecząco głową , ale w jego oczach widzę nagle wahanie.
— Domyślasz się? — pytam.

— Nie wiem — mityguje się odrobinę. — Teraz, kiedy o tym rozmawiamy... Nigdy nie traktowałem tej historii poważnie... — Przysięgam, że za chwilę walnę go w łeb. Czy ten człowiek nie umie wypowiadać sie pełnymi zdaniami? — Może się mylę, ale kiedy Mar opowiadał o twojej matce... To znaczy, nie wiadomo czy to twoja matka... Ale..

Patrzę na niego wyczekująco.  No wykrztuś już to z siebie, człowieku!

— Po prostu, przypomniałem sobie, że kiedyś słyszałem jak ojciec i Stefan rozprawiali o jakiejś wiedźmie, której się pozbyli...I jestem prawie pewien... — Znowu milknie, ale widząc moje mordercze spojrzenie, kończy szybko. — Że padło imię Willow.

Odchylam się z powrotem do tyłu próbując przetrawić nową informację.

— A wiec podsumujmy — rozprawiam na głos. — Stefan i twój ojciec zrobili coś mojej matce, która była wiedźmą i rzuciła na nich klątwę. Co oni mogli jej zrobić?

Nagle przypominają mi się słowa Stefana.
W końcu jesteś nieodrodną córką swojej matki! Nie tylko wyglądasz dokładnie jak ona, ale jesteś równie głupia. Czy chciałabyś też skończyć jak ona?
Zapytałam wtedy, czy ją znał.
Wielu ją znało moja droga Freyu. Jeśli wiesz o czym mówię...

Wzdragam się z obrzydzenia. Czy on...? Czy Greyson...? Czy mój ojciec o tym wiedział? Dlaczego byłam tak głupia i nie zapytałam go o moją matkę?!

— Freyu! — głośny krzyk Fryderyka przerywa moje myśli.

Roztargniona podnoszę wzrok, ale on nie patrzy na mnie, tylko ponad moją głową.
Odwracam się machinalnie, a wtedy mój podbródek zostaje podniesiony w górę przez zimny, stalowy miecz.

Przebiegam wzrokiem po jego ostrzu, obosiecznej głowni, jelcu, kończąc wreszcie na rękojeści.

Podnoszę wzrok jeszcze wyżej i napotykam spojrzenie czarnych oczu jednej z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro