Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. In vino veritas.




Odrobinę cierpną mi podkurczone nogi.

Mogę wyprostować nogi? — pytam w myślach Mara.

Ściąga czarne jak smoła brwi próbując zapewne zrozumieć sens mojego pytania.

— Pytasz mnie czy możesz rozprostować nogi, wiedźmo? Przecież są twoje. Rób z nimi na co tylko masz ochotę.

Powstrzymuję wszechogarniającą chęć użycia ich do kopnięcia go w tyłek i ograniczam się do przewrócenia oczami.

Wypijam szybko wino, które wciąż trzymam w dłoni i podaję kieliszek Marowi, który odstawia go na mały stoliczek obok kanapy. Następnie odsuwam sie na chwilę i przerzucam nogi przez jego kolana, po czym znowu przysuwam się bliżej opierając głowę na jego ramieniu. Czuję jak sztywnieje na chwilę, ale nie reaguje nawet mrugnięciem na moje wyczyny. Wciągam w nozdrza jego zapach. Pachnie świeżo, czystością, mydłem i czymś jeszcze, czego nie jestem w stanie zidentyfikować. Pewnie Marem.

— Dolać ci jeszcze odrobinę, dziecko? — Alberto pyta, jak tylko kieliszek dotyka tafli stolika. Jest naprawdę znakomitym gospodarzem. Nie wiem ile wypiłam, ale nagle czuję, że świat jest naprawdę piękny, a ja jestem prawdziwą szczęściarą. Czym ja się w ogóle wcześniej przejmowałam? Przecież nic mi nie grozi. Mam Mara, który jest wspaniałym opiekunem, Fryderyka, który jest taki śliczny i tych ludzi tutaj... Naprawdę mam szczęście!

— Kocham was wszyszkich — wyrzucam spontanicznie. Mam ochotę ich przytulic i ucałować. Są tacy wspaniali! Czy mi się wydaje, czy powiedziałam wszyssszkich? — Jak się to mówi? — zadzieram głowę patrząc prosto w żółte oczy Mara.

Odpowiada mi lekko rozbawionym spojrzeniem.

— Co jak się mówi co, Freyu?

Próbuję skupić na nim wzrok, ale z jakiegoś powodu jego obraz wciąż mi się rozmazuje. Nie ruszaj sie tak!

— Wszyszko? Hip... — na bogów, czy ja właśnie czknęłam? — Wszyskiego... to słowo, hip... — ponowne czknięcie.

— Myślę, że wystarczjąco wypiłaś jak na jeden wieczór — Fryderyk mierzy mnie groźnym spojrzeniem. Odwracam głowę w jego stronę. Jak zwykle wygląda nieskazitelnie. Pan idealny!

Siedzi sztywno jak trusia naprzeciwko nas. Rozluźnij się odrobinę, sztywniaku. Stefan nie ucieknie!

Stefan nie ucieknie! Dobre! Wybucham śmiechem. Strasznie to jest śmieszne. Książę jest na mnie zły! Oj, chyba czekają mnie konswekwencje mojego złego zachowania. Niedobra dziewczyna!

— Alberto, z przyziemnością jeszcze się napiję — rzucam przekornym tonem. Nie będzie mi tu jakis książę mówił ile mogę wypić. Ponowne czknięcie.

Wiedźmo, możliwe, że twój książę ma rację... Może jednak czas napić się wody?

Patrzę na niego oburzona. Zdrajca!

To nie jest mój książę... Ty jesteś mój książę... ciemności — sięgam ręką do jego czarnych włosów. Przez chwilę myslę, że się odsunie, ale nie, pozwala się dotknąć.

Mam potworną ochotę go pocałować. Ciakwe, jak to by było pocałować demona...Hmm...

— Freyu, na litość boską, napij się wody i zastanów, czy może nie przyszła pora powiedziec wszystkim dobranoc i udać się do łóżka! — Fryderyk podnosi głos, skutecznie przerywając moje romantyczne fantazje na temat pocałunku.

— Nie jesteś moim ojcem — odzywam się zimnym tonem. — Żaden z was nie jest — dodaję gniewnie wskazując ich kolejno palcem. — Jak będę chciała, to będę chciała, to będę piła, a jak będę nie chciała to pójdę spać... Będę nie chciała... — Strasznie to śmieszne jest. — Mar, czy ty wiesz, że jak cały czas będziesz mówić masło to w końcu to nie będzie masło? — Przypomniało mi się to słowo i nagle zapragnęłam podzielić się swoją wiedzą. Ponownie patrzę na moją bestię. Spogląda na mnie z uwagą. On na pewno mnie zrozumie! Okropnie go lubię! Jest jak ogromny misiek. Taaaa! Cały czas się o mnie troszczy. Kochany.
— Spróbuj ma–sło i jest siano, widzisz? Strasznie to śmieszne jest, prawda? — Czekam aż zrozumie, ale chyba cały czas nie wie, o co mi chodzi. — Musisz mówić sia – no, sia – no, hip... Tylko bardzo szybko i wtedy wyjdzie — zapewniam go radośnie.

Alberto podaje mi kieliszek z winem, ale Mar szybko zabiera go z jego ręki.

— Ej, to moje! — szturcham go mocno sprawiając, że upuszcza trunek na pled, którym jestem przykryta.

Cholera! Zaleje całą sukienkę Iole! Szybko zabieram nogi z jego kolan próbując się podnieść, co jest o tyle trudne, że a Mar w tym samym czasie podnosi okrycie, chcąc chyba ocalić nieszczęsny koc. Udaje mi się zaledwie podciągnąć do góry jedną nogę, kiedy obrzuca mnie szybkim spojrzeniem i w jednej sekundzie nakrywa z powrotem kocem.

— Ej, to mokre! — prostestuję, próbując zrzucić z siebie poplamiony pled. Nie daję rady, albowiem Mar trzyma ciasno swoje ramię na moich nogach.

— Freyu — rzuca przez zaciśnięte zęby. Posyłam mu złe spojrzenie. Cholera jasna, przecież nic się nie stało! Trochę wina na kocu, wielkie mi rzeczy!

Szamocę się bez skutku. Jak oni wszyscy mnie denerwują!

Do cholery Freyu, przestań się miotać jak opętana! Zapomniałaś założyć bielizny!

Mrugam kilkakrotnie oczami. Czy on? Czy widział? Głupie pytanie! Gdyby nie widział, to by przecież nic nie powiedział. Bo by nie wiedział.

Patrzę na niego. Czy on jest czerwony? Trudno stwierdzic na pewno, bo ma ciemną karnację, ale tak, wydaje mi się, że poczerwieniał. Ciekawe swoją drogą, że on jest taki ciemny, jak tam ta pogoda taka sobie.

Ufff, jak mi jest gorąco! Próbuję raz jeszcze skopać leżacy na mnie pled.

Freyu, czy ty możesz z łaski swojej się uspokoić? Czy naprawdę masz zamiar pokazać wszystkim... — przerywa, a ja znowu przypominam sobie, że nie mam na sobie bielizny.

O zgrozo! Jak ja się zachowuję?!

— Mar, naprawdę myślę, że będzie najrozsądniej jeżeli jeden z nas odprowadzi ją do łóżka i upewni się, że pójdzie spać — Fryderyk znowu postanawia się wtrącić. Na bogów! Czy on zawsze był taki irytujący? Całe szczęście, że nie zostanę jego żoną. Zwariować można! Weź się odczep, bo ci się te blond włosy w loczki poskręcają.

Słyszę ciche parsknięcie Mara. Ufff, mogę chyba założyć, że w stanie upojenia alkoholowego moje bariery działają słabiej.

W ogóle nie działają, wiedźmo, ani odrobinę — Rzuca mi rozbawione spojrzenie. Zagapiam się na niego. Jak to możliwe, że on nigdy się na mnie nie gniewa?

Przez chilę zastanawiam się co mu odpowiedziec, ale w związku z tym, że nic nie przychodzi mi do głowy, wytykam język.

Bardzo dojrzała jestes jak na swój wiek, wiedźmo, bardzo — Kręci głowa i wciąż się uśmiecha, ale słyszę w jego głosie nutkę irytacji. Nie chcę przeciągnąć struny.

— Nie chcę iść spać — odzywam się proszącym tonem. — Jest mi tu dobrze.

Fryderyk wzdycha ciężko, ale Mar gładzi mnie uspokajająco po nogach.

— Nie musisz iść spać, Freyu. Jesteś... — robi krótką, acz znaczącą pauzę — teoretycznie przynajmniej, jesteś dorosła, więc możesz decydować o sobie samej. Błagam cię tylko, upewnij się, że ta sukienka...jest na swoim miejscu — dodaje w myślach.

— Naprawdę? — książę patrzy na nas gniewnie. — Wiesz równie dobrze jak ja, że jutro będzie się źle czuła... Freyu, nie bądź dzieckiem i ...

— Sam nie bądź dzieckiem — odpowiadam buńczucznie. Co za irytujący człowiek!

Zastanawiam się, czy nagle uwypuklona żyła na szyi Fryderyka zaraz pęknie i zaleje nas jego błękitną, zimną krwią.

Sapie z irytacją i podnosi się z kanapy stając nad nami i gromiąc nas karcącym wzrokiem.

Ufff, też mi coś!

Podnoszę się odrobinę obciągając sukienkę i ponownie opieram się całym ciałem o Mara. Mam ogromną ochotę wdrapać mu się na kolana i....

Freyu, na litość boską! Kontroluj swoje myśli choć odrobinę!

Posłusznie zamykam mentalnie usta. Strasznie drażliwy się zrobił. Jak baba! Słyszę jak wzdycha ciężko.

— Usiądź, książę — zwraca się na głos do Fryderyka. — Jesteśmy w gronie przyjaciól i myślę, że Freya zasłużyła na odrobinę relaksu, tak samo zresztą jak ty sam. Nie robi przecież nic złego, a jutro może przspać cały dzień...— Uśmiecham się pod nosem z satysfakcją. Widzisz, Freddie, nie spinaj się tak, bo to nie zdrowo. Zmarszczek dostaniesz.

— Mar, przecież ona jest napruta jak jakiś chłopak stajenny...

— Jeremia — mówię z nostalgią. Trochę to smutne. Mam nadzieje, że wszystko z nim w porządku.

— Kim, do licha, jest Jeremia?

Patrzę na niego oburzona. On jest taki zadufany w sobie!

— To mój chłopiec sta...hik...— znowu ta cholerna czkawka. — jenny... hik!

Książę patrzy na mnie tak intensywnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu.

— Czy ktoś, do kurwy, może mi wytłumaczyć, o czym ona bredzi?! — naprawdę , myślę, że za chwilę eksploduje.

— Oj, aleś ty porywczy, no, no...hik, no! — mówię wesoło. Śmieszny jest.

Ramiona Mara trzęsą się od śmiechu, a Iole i Alberto śmieją się otwarcie w głos. Ha! A więc nie tylko mnie to śmieszy. Posyłam mu pełne wyższości spojrzenie.

Fryderyk gromi mnie wzrokiem i przesuwa go na Mara.

Ten odchrząkuje próbując zachować powagę.

— Nie denerwuj się, książę. Jeremia, to jest naprawdę chłopiec stajenny Freyi. Poznałeś go...

Przez twarz Fryderyka przebiega grymas zrozumienia. Wzdycha ciężko, siada z powrotem na kanapie i jednym haustem wypija swój trunek, bez słowa podsuwając pusty kieliszek w stronę Alberto, niemo prosząc o dolewkę.

Iole ociera ukradkiem łzy nie przestając się śmiać.

— Ach, dziecinko, ty im dasz popalić — rzuca wesoło w moją stronę. — Denerwujesz chłopaka — mówi niby z wyrzutem, ale widzę, że cała sytuacja sprawia jej frajdę.

— To niedomówienie — Fryderyk ponownie pociąga spory łyk.

— Daj spokój chłopcze, przecież to tylko żarty — kobieta upomina go delikatnie.

— A ty nie zostawiłes jakiejś zrozpaczonej pokojówki w Szmaragdowym Królestwie? — pytam zaczepnie. Moralista się znalazł! — Hrabia Alex dał mi jasno do zrozumienia, że nie próżnowaliście na studiach — dodaję, nie pojmując po co. Co mnie to obchodzi, ile kobiet miał na uniwersytecie?

Fryderyk wzdycha ciężko.

— Żadna nie była tak irytująca jak ty, możesz być tego pewna — rzuca patrząc na mnie spod byka.

Uśmiecham się słodko.

— Dziękuję, uznam to za komplement. — moszczę się wygodniej. Doskonale wiem, że na kolanach bestii jestem całkowicie bezpieczna. — To ile ich zostawiłeś? Płączących i wzdychających za bajecznie przystojnym księciem? — jak tylko ta złośliwość opuszcza moje usta obiecuję sobie, że już więcej nie tknę alkoholu. Robię się nieznośna.

Książę patrzy na mnie spod półprzymkniętych powiek z miną cierpietnika.

— Przyznaję, Freyu, złamałem kilka serc... — kolejny łyk wina. Jeszcze trochę i będzie bardziej pijany ode mnie. — Faktycznie. I nawet nie było mi z tego powodu przykro — patrzy mi prosto w oczy. Dostrzegam nagły smutek w tym błękitnym spojrzeniu i robi mi się głupio. — Teraz wiem, jak się czuły — dodaje cicho, a ja milczę.

Mar porusza się delikatnie, przywracjąc mnie do rzeczywistości. Patrzę na niego pytająco, ale unika mojego wzroku.

— Już, już dzieci. Młodość ma to do siebie — Alberto dolewa sobie wina. Ja, zanim poznałem moją Iole, sam złamałem kilk serc. My, przystojni kawalerowie, już tak mamy — Słyszę głośne fuknięcie starszej kobiety, poprzedzające walnięcie męża kuchenną ścierką.

— Przystojny kawaler się znalazł! Żeby nie ja, to byś skończył jako przydrożny wodzirej. Piękny kawaler, dobre sobie! — uderza go ponownie ścierką, a on łapie jej koniec, przyciąga żonę do siebie i składa na ustach kobiety słodki pocałunek. Łzy napływają mi do oczu. Jakie to piękne!

— Jesteś moją czarodziejką, Iole. Na zawsze — kobieta patrzy na niego z udawaną naganą, ale w jej oczach widć tylko miłość.

— To prawda jednak, dzieci, że młodość rządzi się swoimi prawami — Iole ogarnia nas ciepłym spojrzeniem.

— Za Iole i Alberto — Mar wzosi w górę swój kieliszek i upija spory łyk.

— A ty? — Fryderyk patrzy przenikliwie na Mara. — Idealny królu, wzorze wszelkich cnót?

Mar odstawia kieliszek. Czuję, jak cały sztywnieje.

— Nie jestem wzorem wszelkich cnót — mówi cichym, poważnym tonem. Na twoim miejscu byłabym ostrożniejsza, książę.

Fryderyk śmieje się szyderczo.

— Ja wiem o tym doskonale. Ale nasza mała Freya? Patrzy w ciebie jak w obrazek. A czy nasz król złamał jakieś serce? Jest w Arkadii jakaś młoda dama, która wypłakuje sobie oczy czekając na powrót diabelskiego kochanka?

Wbrew sobie wybucham śmiechem. Myśl, że Mar miałby mieć ukochaną w Arkadii jest tak absurdalna, że aż śmieszna. Czekam, aż reszta towarzystwa do mnie dołączy, lecz nagle wszystko, co słyszę to bardzo niezręczna cisza.

Patrzę pytająco na Iole, ale ta spuszcza wzrok. Skupiam się na pięknej twarzy Fryderyka, w tej chwili wykrzywionej złośliwym uśmiechem.

— A wię jak ma na imię nasza heroina?

Mar rzuca mu nienawistne, lodowate spojrzenie.

— Elena.

Pochylam się do przodu i wymiotuję wprost na pstrokaty dywan Iole.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro