Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Testosteron.

- Po moim trupie ona wyjdzie gdziekolwiek w tej sukni! - reakcja ojca na mój wygląd nie pozostawia złudzeń. Chyba mu się nie podoba.
Nalewa sobie drugą szklankę alkoholu i wypija zawartość jednym haustem.

- Teodor, ona jest dorosłą kobietą! Może nosić co jej się... - Marianna próbuje przemówić mu do rozsądku.
- Ty jesteś dorosłą kobietą, a nie ona! - ojciec przerywa jej w połowie zdania. Jego oczy ciskają gromy, ale moja macocha ani na moment nie opuszcza wzroku. - Czy ty wiesz jak oni będą na nią patrzeć?! Jak na jakąś...
-Teodorze! - przerywa mu zdecydowanie, zanim powie o jedno słowo za wiele.

Ojciec odstawia szklankę z hukiem na stolik i, masując skronie, zaczyna krążyć po całym pokoju jak tygrys w klatce.

- Teodorze, kochanie, ona nie jest odpowiedzialna za myśli innych mężczyzn - tłumaczy mu spokojnie, jak gdyby był małym dzieckiem i miał trudności ze zrozumieniem najprostszych rzeczy. - Ona może i powinna nosić to, na co ma ochotę.

Dotyka lekko jego ramienia, ale ojciec strząsa jej rękę jak natrętną muchę.
- Marianna, przysięgam na życie moich córek, że zrobię ci krzywdę, jeśli nie zamilkniesz.

Odsuwa się od niego urażona. Wcale jej się nie dziwię. Podziwiam ją za to, że się mu postawiła, i to w dodatku w mojej obronie!

- Kochanie- wzrok ojca łagodnieje, kiedy przemawia do niej dalej. - Ja jestem mężczyzną i wiem co będzie działo się w głowach innych. Ona jest za młoda!

Marianna prycha gniewnie.
-Teodorze, zrób nam przysługę i przestań być hipokrytą! Freya jest za młoda na tę sukienkę, ale dwa lata młodsza Rose jest gotowa żeby się zaręczyć?! Czy ty siebie słyszysz człowieku?! Przestań zamartwiać się bzdurami i chociaż raz w życiu zachowaj się jak dorosły mężczyzna!

Ojciec napełnia jeszcze raz szklankę i po wypiciu alkoholu rzuca nią o ścianę.
Obie z Rose drgamy na ten widok. Nigdy, ale to nigdy nie widziałam go w takim stanie. Myślę, że to nie moja suknia jest powodem jego szału, ale bezsilność, jaką odczuwa.

Moja młodsza siostra patrzy na rodziców ze łzami w oczach.
- Chodź - biorę ją za rękę i wyprowadzam z salonu.

Przez chwilę stoi jak słup soli, ale gdy szarpię lekko za jej dłoń, posłusznie podąża za mną.
Bez słowa idziemy na górę do jej pokoju. Siadamy na łóżku i milczymy gapiąc się na siebie. Ojciec i Marianna nigdy się nie kłócą.

Żadna z nas nie wie, co powiedzieć.
W końcu podnoszę się niechętnie.
- Myślę, że lepiej będzie jak się przebierzemy- mówię.

Patrzymy sobie w oczy i nagle, jak na komendę, obie wybuchamy śmiechem.
Śmieję się tak mocno, że zaczyna mnie boleć brzuch. Cała zasmarkana patrzę na płaczącą ze śmiechu Rose i nie mogę przestać. Ogarnęła nas zupełna głupawka.

Mija dłuższa chwila zanim w końcu się uspokajamy.
- Myślisz, że jeszcze się kłócą? -pyta mnie siostra poważniejąc odrobinę.
- Mam to w nosie - wzruszam ramionami. - Chyba pójdę się przejść... Idziesz ze mną?

Rose kręci przecząco głową ziewając ostentacyjnie.
- Nie, chyba wolę wziąć relaksującą kąpiel - leniwie podnosi się z łóżka.
- Okej - mruczę. - Ja potrzebuję świeżego powietrza - przytulam ją mocno.

- Boisz się? - pytam cicho. Na dobrą sprawę nie miałyśmy czasu poważnie porozmawiać. Zastanawiam się, co naprawdę dzieje się w jej głowie.
Jesteśmy równego wzrostu, więc patrzy mi prosto w oczy.

- Freyu, zupełnie nie - odpowiada szczerze. - Naprawdę się cieszę. Nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego męża.

Z trudem gryzę się w język. Tak myśleć może tylko Rose. Pozwalam sobie tylko na krótki komentarz.
- Nawet go nie znasz.

Nie wspominając, że ten dupek ma na pewno poprzewracane w głowie i z całą pewnością nie zasługuje na moją małą siostrzyczkę. Ojciec podobno słyszał, że to dobry chłopak, ja z kolei słyszałam, że złamał już niejedno serce. Plotki o tym, jak sobie folgował na uniwersytecie, dotarły aż tutaj. Chociaż, plotki to zawsze tylko plotki.

- Przepraszam, że powiedziałam, że jesteś zazdrosna - mówi zamiast udzielić mi odpowiedzi. - Wiem, że wcale nie jesteś - dodaje uśmiechając się słodko.

Dobre i to. Nie chciałabym żeby ta kwestia nas poróżniła. Być może trochę przesadziłam z reakcją. W końcu, ślub ma się odbyć dopiero za dwa lata. Kto wie, co może się wydarzyć w tak długim czasie.

- Kocham cię urwisie - szczypię ją lekko w nos. Ona piszczy i odsuwa się szybko patrząc z wyrzutem.
- Spadaj! - rzuca obrażonym tonem, ale wiem, że żartuje.

Szybko przebieram się w ukochane spodnie i z butami w rękach schodzę najciszej, jak potrafię. Na dworze jest jeszcze jasno, więc nie mogę wyjść oknem.

Uśmiecham się na samą myśl o tym , jaki wywołałabym skandal.

Zaglądam ostrożnie do salonu, ale nikogo nie zastaję. Już mam wychodzić, kiedy słyszę podniesiony głos Marianny.

- Ja byłam w jej wieku kiedy cię poznałam! Na litość boską!
- Ty to coś innego...
- Ach tak?! A to niby dlaczego?! Bo to ty mnie zapragnąłeś?!

Mam ochotę odciąć sobie uszy i nimi w nich rzucić. Serio, nie mam ochoty wysłuchiwać o seksualnych pragnieniach mojego ojca! Marianna jest młodsza od ojca o piętnaście lat i jestem pewna, że wie, o czym mówi, niemniej jednak nie chcę znać szczegółów.

- Tam będą sami ważni ludzie! Ona może tam kogoś poznać i znaleźć dobrą partię!
- Ana - ojciec używa skrótu imienia swojej żony, co jednoznacznie wskazuje jak bardzo jest zdenerwowany. Robi to bardzo rzadko i zawsze jest sygnałem dla Marianny żeby przestać. - Ona nie musi znajdować dobrej partii! Do diabła, pozwólmy choć jednej naszej córce wybrać sobie męża!

- Ja właśnie o tym mówię! Pozwól JEJ wybrać! Pozwól jej poczuć się jak kobieta! Czy twoim zdaniem ma wyglądać jak ofiara?! Czuć się jak niewybrana córka przez to, że jej matka nie była z książęcego rodu?!

Ojciec milczy. Ja też zamieram. Czy Marianna ma rację? Czy w głębi duszy czuję się gorsza? Czy myślę, że jestem pokrzywdzona? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.

- Ona musi pokazać, że jest pewną siebie, godną pożądania, młodą kobietą. Jest tak piękna, że jestem pewna, że niejeden hrabia straci dla niej głowę.

Słyszę jęk taty.
- Dlaczego, do cholery, ona musi wychodzić za hrabiego? Co jest złego w nieposiadaniu tytułu? - jego głos kipi od gniewu.

-Nic. Zupełnie nic. Ale może zastanów się dwa razy zanim wydasz ją za syna stajennego.

- Co?! - ryk ojca sprawia, że podskakuję.
- O czym ty, do kurwy, mówisz?!
Marianna prycha niczym naprężona kotka.
- O Jeremia. Jak to możliwe, że tak martwisz się tym, jak będą na nią patrzyli mężczyźni na balu, a nie obchodzi cię, jak wodzi za nią wzrokiem ten chłopak!

Mam dosyć!
Myślę, że usłyszałam wystarczająco dużo.
Z tą myślą wybiegam z domu nie dbając zupełnie czy mnie usłyszą. Niby wiem, że nie ja jestem przyczyną ich kłótni, niemniej przykro mi słysząc, jak skaczą sobie do gardeł używając mnie jako wymówki.

Siodłam Tajfuna tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu i wyjeżdżam z dworu prosto w las.
Galopujemy przez dobrą godzinę zanim zaczynam się uspokajać i ruchem nóg każę mu zwolnić.
- Już, już - głaszczę jego długą szyję. - Dziękuję, kochany - całuję go lekko, a on, jakby rozumiał, rży wesoło i mocno kręci łbem.

Dopiero teraz dostrzegam, że zupełnie nie wiem, gdzie jestem.
Słońce już dawno zaszło, a księżyc nie świeci dziś jasno. Jest naprawdę ciemno i niezbyt przyjemnie.
- Tylko spokojnie, tylko spokojnie - mówię cały czas poklepując Tajfuna po szyi.

To jednakże nie on powinien się uspokoić tylko ja.
Rozglądam się uważnie, ale wszystko wokół wygląda tak samo. Wszędzie tylko drzewa i drzewa. Nawet ścieżka, na której stoimy, jest prawie niewidoczna. Las jak byk.
Moja wyobraźnia zaczyna płatać mi figle, i nagle las, który normalnie wydaje mi się piękny i przyjazny, zmienia się w gąszcz rodem z horroru. Gałęzie zdają się mnie osaczać, a szum drzew raptownie brzmi złowieszczo. Żałuję, że zapuściłam się tak daleko, i niczego nie pragnę w tej chwili tak bardzo, jak magicznie znaleźć się w swoim bezpiecznym pokoju. Ależ ja jestem głupia!

Delikatnie ściągam cugle zawracając konia. Logika podpowiada mi, że kierując się w tę stronę, dotrę tam, skąd przybyłam, czyli do domu. Staram się nie rozglądać na boki, bo czuję, że za chwilę zacznę płakać w przypływie paniki.

Cholera!
Tyle razy jeździłam po lesie i jeszcze nigdy nie udało mi się zgubić.
Cała sytuacja jest tak niedorzeczna, że mam ochotę się roześmiać.
Jesteś godzinę drogi od domu panikaro, nic ci się nie stanie!

Nagle słyszę gwizd.
Zastanawiam się przez chwilę co to za ptak, gdy wtem słyszę taki sam dźwięk z innej strony. Potem znowu, z miejsca, w którym usłyszałam je po raz pierwszy.

Zamieram.
Cholera jasna, ktoś się tu spotyka!
I co ja mam zrobić? Nie ukryję się przecież wśród paproci! Samej może i by mi się udało, ale przecież nie włożę Tajfuna w kieszeń.
Cholera, cholera, cholera!

Prostuję się dumnie i odważnie jadę przed siebie.

A przynajmniej mam nadzieję, że wyglądam odważnie i dumnie, bo moje serce bije tak głośno i gwałtownie, że mam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi i wybuchnie na milion kawałków na tej leśnej ścieżce.

- La la la la! - śpiewam dość donośnie. Żadna piosenka nie przychodzi mi do głowy. Nawet jedna! Nucę jak obłąkana do jakiejś melodii, która nie ma żadnego sensu. Naprawdę się boję.
Mam nadzieję, że ktokolwiek ukrywa się w gąszczach,  już tam pozostanie.

- No dobrze kochany, jedziemy do domu! - mówię do konia. - Już wracamy z naszej przejażdżki! Nic tu po nas.
Dalej gadam głośno jak pomylona modląc się, żeby mój plan zadziałał.

Przecież, jeżeli ktoś spotyka się w ukryciu, nie będzie ryzykował pokazywania swojej twarzy, prawda? Ja, na jego miejscu, poczekałabym aż zniknę.

Przejeżdżamy spokojnie jakieś trzysta metrów i powoli zaczynam się uspokajać.
Może to faktycznie tylko jakiś ptak?
Chyba jestem paranoiczką.

Uspokajam się na dobre i wtedy słyszę trzask.
Kiedy rozumiem,  co się stało jest już za późno.
Tajfun wydaje z siebie kwik rozdzierający mi serce i upadając, zrzuca mnie w krzaki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro