Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. Kryjowka.

Mam za sobą nieprzespaną noc i jestem w kiepskim humorze. No dobrze, to niedomówienie.

Jestem zła na cały świat! Pytałam Mara czy wie coś więcej na temat mojej matki (o ile oczywiście ta jakaś tam Willow nią jest). Zaprzeczył mówiąc, że z kolei jego matka rzekła, iż powie mi więcej, jak dotrę do Arkadii.

Ale skąd mam wiedzieć czy mówi prawdę? Ostatnio myślę, że więcej mi nie mówi, niż mówi. Powoli zaczyna do mnie docierać fakt, że zdecydowałam się na podróż z dwoma zupełnie nieznanymi mi mężczyznami.

Ech!
Podświadomie wiem, że zachowuję się zupełnie irracjonalnie, ale jestem zła. To jeden z tych dni, kiedy myślę, że moje życie jest trudne, niesprawiedliwe i pełne przeszkód nie do pokonania.

Wszystko wokół mnie denerwuje.
Ta głupia podróż, gorąc nie do wytrzymania, brudne ubrania, brak kąpieli, spanie na ziemi, głupie gadki z Fryderykiem, no i wreszcie Mar.
On oczywiście denerwuje mnie najbardziej!

—Wszystko w porządku, wiedźmo? — rozlega się ten jakże irytujący, głęboki baryton w mojej głowie.
Mówiłam ci żebyś nie nazywał mnie wiedźmą, bestio! —Wiem, że to nie ma sensu, ale nie potrafię nad sobą zapanować. Jeszcze chwila i tupnę nogą, ewentualnie rzucę w niego płomieniem.

Myślę, że dziś poczujesz się lepiej, wiedźmo —odzywa się ponownie spokojnym, opanowanym tonem, zupełnie ignorując mój nastrój i siodłając konia jak gdyby nigdy nic.
Łapie zwierzę za łeb, opiera czoło pomiędzy jego ślepiami i szepce coś tak cicho, że nie jestem w stanie usłyszeć. To samo robi z pozostałymi dwoma końmi. Parskam pod nosem.

— Mam nadzieję, że nakazujesz im latać —rzucam złośliwie. No co?! Niech wie, że się złoszczę!

Mar odwraca się opieszałe i mierzy mnie żółtym wzrokiem od stóp do głów. Nie musi nic mówić, jego spojrzenie wyraża wszystko. Czy tego człowieka nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi? Piekielna oaza spokoju! Mam ochotę pokazać mu język. Podnosi jedną brew w trochę pytającym, a trochę karcącym grymasie.

Wzruszam ramionami.
— Jeżeli ta twoja niespodzianka nie obejmuje gorącej kąpieli i czystych ubrań, to nie sądzę żebym miała poczuć się lepiej — mówię obrażonym tonem, coraz bardziej zirytowana, teraz, przyznaję z niechęcią, bardziej na samą siebie, niż na niego.

— A kto powiedział, że tego nie obejmuje? — odpowiada odrobinę kpiąco, wciąż jednak łagodnie. Ignoruję ciepło rozlewające się w mojej piersi, kiedy posyła mi krzepiący uśmiech. — Nie daj mu się tak łatwo! — ganię się w duchu.

Mrugam oczami i taksuję go wzrokiem.
— Jeżeli kłamiesz to przysięgam, że spalę cię żywcem, bestio - odzywam się pół żartem, pół serio. Wizja gorącej kąpieli na dobre zagościła w moim umyśle i jeżeli teraz mi ją odbierze, istnieje realna szansa, że stracę zmysły i naprawdę go zabiję.

— Najpierw musiałabyś trafić, wiedźmo!

Śmieje się złośliwie. Mrużę oczy złowrogo, ale on nic sobie z tego nie robi. W końcu wzdycham ciężko. Prawda jest taka, że nie umiem jeszcze celować i ten kretyn ma rację. Jedyny raz, kiedy prawie w niego trafiłam był wtedy, kiedy mnie zezłościł. Potrząsam energicznie głową chcąc jak najprędzej zapomnieć o tamtym nieszczęsnym incydencie. Zapewne stroi sobie ze mnie żarty, dowcipniś jeden.

Kiedy jednak potwierdza tę cudowną wiadomość Fryderykowi w końcu ośmielam się mu uwierzyć. Kąpiel! Czyste ubrania! Raj na ziemi!

Za namową Mara nie zatrzymujemy się o zwykłej porze na posiłek, ale kontynuujemy jazdę dwie godziny dłużej. Wysokie skały miedzianego wąwozu są tak blisko siebie, iż bez trudu znajdujemy cień , a co za tym idzie upragnione wytchnienie.

Krajobraz powoli zaczyna się zmieniać. Jest cały czas kamieniście, ale coraz częściej napotykamy pojedyncze, chude drzewka, no i oczywiście kaktusy, które zdają się rosnąć nieomalże wszędzie.

Ku mojej niewysłowionej radości na końcu wąwozu dostrzegam całkiem spore, lazurowe oczko wodne i, wpadający do niego ze szczeliny, niewielki wodospad. Jego huk jest najwspanialszą muzyką.

A tuż naprzeciwko?

Dom! Prawdziwy dom! Z oknami, dachem i wszystkim, co dom mieć powinien!
I to wcale nie mały! Mam ochote krzyczeć ze szczęścia.

Mar widzi chyba moje podekscytowanie, bo posyła mi radosny uśmiech.

Może być, wiedźmo?

Wyszczerzam zęby w szerokim uśmiechu.
Może być, bestio!

Kąpiel! Łóżko! Nagle cały świat znowu wydaje się znośny.

Ledwo zsiadamy z koni, z domu wychodzi para starszych ludzi. Oboje dość niscy, mężczyzna niewiele wyższy od kobiety, raczej krępej budowy, choć absolutnie nie grubi, z nieco kwadratowymi tułowiami i nieproporcjonalnie chudymi kończynami. W ich prawie kompletnie siwych włosach widać jeszcze resztki czarnego koloru. Oboje o brązowych oczach, nieco szerokich, spłaszczonych nosach i jeszcze szerszych ustach wyglądają jak rodzeństwo, chociaż sposób, w jaki się obejmują wskazuje na to, że są małżeństwem, które po prostu po tylu latach przebywania razem upodobniła się do siebie tak bardzo, iż przypomina brata i siostrę.

Uśmiechają sie szeroko na nasz widok, a Mar podchodzi do nich szybko i ściska delikatnie każde z nich.

— Iole, Alberto, to są moi przyjeciele, Freya i Fryderyk. Podróżujemy razem i mam nadzieję, że możemy się u was zatrzymać na jedną, może dwie noce — olbrzym wciąż obejmuję starszą kobietę, która posyła nam przyjazne, uważne spojrzenie. Widać, że znają się od dawna.

Na dwie, błagam, zatrzymajmy się na dwie noce, bestio — Proszę go w myślach. Za chwilę wybuchnę płaczem. Jest już po południu i sama mysl o ponownym ruszeniu w podróż napawa mnie rozpaczą. Nie zniosę jeśli każe mi znowu wsiąść na konia.

Teraz już będzie z górki, wiedźmo, obiecuję. Kanion był najgorszym etapem podróży, przysięgam.

— Zważywszy, że ten dom jest podarunkiem od ciebie, chłopcze, możecie w nim zostać tak długo, jak wam się podoba —Iole gładzi Mara delikatnie po ramieniu, a ja prawie wybucham śmiechem. Chłopcze! To ostatnie słowo jakim nazwałabym mojego demona. Ten posyła mi rozbawione, ciepłe spojrzenie i rozkłada dłonie w geście: „Co poradzę na to, że jestem uroczy?" Kręcę głową, ale powstrzymuję się od komentarza.

Dom w środku jest przytulny, czysty i przestronny, z drewnianymi meblami i  mnóstwem różnokolorowych dekoracji, od zasłon w oknach, poprzez przepiękne kapy na sofach aż po dość pstrokaty dywan zajmujący honorowe miejsce przy nieczynnym teraz kominku.

Kiedy Iole prowadzi mnie schodami do całkiem sporej sypialni z podwójnym łóżkiem i przylegajacą doń łazienką, mam ochote ją podnieść i zacząć tańczyć z radości po całym pomieszczeniu.

Wanna! Wreszcie!

— Kochanie, zostawię cię samą, bo widzę, że chcesz jak najszybciej zrzucić te brudne ubrania. Biedne dziecko, musisz być wykończona —Rzuca mi matczyne, zatroskane spojrzenie. Muszę mocno zacisnąć powieki żeby nie wybuchnąć płaczem. — Przepraszam cię też bardzo kochanieńka, ale nie mam żadnych kobiecych ubrań dla ciebie, prócz moich własnych. Zaraz poszukam jakiejś sukienki, która może się nadać na dzisiejszy wieczór. A ty, kochanieńka, daj mi te swoje portki. Jutro będą gotowe. Połóż wszystko za drzwiami, a ja się tym zajmę. No już, już kochanie. Odsapnij.

Sciskam ją mocno w spontanicznym odruchu, a ona głaszcze mnie delikatnie po głowie.

— Poczekaj jeszcze chwilę, śliczności. Zaraz Alberto z tym złotym chłopakiem przyniosą gorącej wody. Będziesz mogła się chlapać do woli. Twoi towarzysze zajmą drugą łazienkę.... My kobiety potrzebujemy odrobinę prywatności — Ponownie gładzi mnie po włosach. — A potem przygotuję wam coś smacznego na kolację, dziecinko! No już, już, dziecko drogie — rzuca jeszcze na odchodne.

Z niecierpliwością, przestępując z nogi na nogę, patrzę, jak Alberto wraz z Marem napełniają wannę. Z radością dostrzegam w rogu sporą balię pełną wody. Mam zamiar najpierw zmyć brud w zimnej wodzie, a potem zanurzyć sie w wannie. Alberto wychodzi pierwszy bez słowa posyłając mi spłoszone spojrzenie.

— No dobrze, Freyu. Mam nadzieję, że jesteś usatysfakcjonowana — Mar mówi na głos i rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie. — Będziemy cierpliwie czekać na dole aż skończysz. Wiem, jak bardzo lubisz spędzać czas w wannie.

Czuję jak zdradziecki rumieniec zakrywa całą moją twarz i szyję.
Czy on właśnie nawiązał...? Niemożliwe... Patrzę na niego ukradkiem i widzę jak uśmiecha się szelmowsko pod nosem. A jednak!

Mam ochotę walnąć go w ten czarny, kudłaty łeb, ale po pierwsze, nie dosięgnę, a po drugie, naprawdę chcę jak najszybciej zrzucić z siebie przepocone ubrania i zanurzyć w wodzie. Do diabła z moją dumą!

Wznoszę więc oczy do nieba i stanowczym gestem wskazuję drzwi. Podnosi ręce w geście poddania, puszcza mi oczko i śmiejąc się bezczelnie, wychodzi.

Pozbywam się brudnych ubrań w pośpiechu i, wstrzymując oddech, zanurzam się po czubek głowy w lodowatej wodzie. Na bogów! Brr! Szoruję energicznymi ruchami swoje ciało czując szczękające o siebie zęby.

W końcu, usatysfakcjonowana, wyskakuję z balii drżąc na całym ciele i wchodzę do wanny.
Kiedy zanurzam się w gorącej, pachnącej wodzie zamykam oczy z rozkoszy.

Wreszcie!
Kąpiel w wannie jest tak relaksująca, tak przyjemna i odprężająca że poddaję się zmęczeniu i, sama nie wiem kiedy, zasypiam.

Budzi mnie pukanie do drzwi.

Otwieram oczy z konsternacją rozglądając się wokół, próbując zrozumieć, co się dzieje. Odzyskuję świadomość w mgnieniu oka. Wanna! Jestem w łazience u Iole i Alberta.
Woda jest zupełnie zimna, a moja skóra cała pomarszczona.

— Tak?— mówię, modląc się w duchu żeby mój głos nie zdradził, że dopiero co się obudziłam.

— Wszystko w porządku kochana? Jesteś już tutaj od dwóch godzin i zaczęliśmy się martwić. Nic ci się nie stało, dziecko?

Dwie godziny? Cholera! Całe szczęście, że się nie utopiłam. Parskam śmiechem na samą myśl o tak głupiej śmierci. Nie po to uciekłam z zamku Stafana i zostawiłam za sobą całą moją rodzinę żeby utopić się w wannie na jakimś pustkowiu!

— Już wychodzę! — krzyczę i z głośnym pluskiem wygrzebuję się z wanny.

— Dobrze, kochanieńka. Położyłam ci sukienkę na łóżku. Będzie oczywiście na ciebie za krótka i za szeroka, ale na dziś musi ci wystarczyć. Zejdź na dół, jedzenie już prawie gotowe. Myślę, że cała wasza trójka zasługuje na porządny posiłek z odrobiną domowego wina. Czekamy na ciebie, Freyu.

Po raz pierwszy od dni odczuwam chłód. Owijam się szybko ogromnym ręcznikiem i wychodzę do sypialni. Zarzucam na siebie kwiecistą sukienkę Iole obwiązując się w pasie szarfą, którą zostawiła obok. Żałuję, że nie mam czystej bielizny. Nie mam zamiaru zakładać brudnej, więc postanawiam iść bez. Sukienka jest na tyle długa, że nikt nie zauważy.

Czeszę szybko mokre włosy postanawiając zostawić je dzisiaj rozpuszczone. Przyjemnie chłodzą moją głowę, a poza tym mam już dosyć splatania ich w warkocz. Zastanawiam się przez chwilę czy zakładać buty, ale stwierdzam, że równoważ moje stopy zasługują na odpoczynek i postanawiam zostać boso.

Kiedy tylko otwieram drzwi sypialni, do moich nozdrzy dolatuje zapach jedzenia tak smakowitego, że czuję jak mój żołądek zaciska się z głodu.

— Jesteś, moje drogie dziecko — Iole patrzy na mnie z uśmiechem. — Ależ Ty jesteś śliczna kochana! Nawet w mojej prostej sukience wyglądasz jak królewna. Ach, złamiesz wiele serc, kochanieńka. Popatrzcie chłopcy! Czyż nie jest prześliczna?

Cała aż kraśnieję na jej pochwały. Wiem, że nie jestem brzydka, ale to jednak zawsze miło usłyszeć komplementy.

— No już, chłopcy! Do stołu — beszta Mara i Fryderyka, którzy wpatrują się we mnie bez słowa.

— Wyglądasz naprawdę pięknie, Freyu — odzywa się Fryderyk i odsuwa dla mnie krzesło.

— Dziękuję — Uśmiecham się promiennie i siadam na wskazanym miejscu. Mar zajmuje miejsce z mojej drugiej strony.

Z trudem opanowuję chęć rzucenia się na jedzenie jak dzikie zwierzę, zwłaszcza, że Iole zaczyna serwowanie posiłku ode mnie. Całe szczęście, dobre maniery wpojone przez Mariannę biorą górę i udaje mi się poczekać we względnym spokoju, aż cała reszta dostanie swoje porcje.

W końcu!

Z radością chwytam za widelec, kiedy Alberto unosi swój kieliszek z winem. Cholera!

— Za naszych gości! — Wznosi toast serdecznym tonem. Zgodnie podnosimy swoje kieliszki w jego kierunku.

— Za naszych gospodarzy! — Mar uśmiecha się ciepło do starszej pary powtarzając gest mężczyzny.

— Za wspaniałą gościnę! — dorzuca swoje Fryderyk.

Za czyste gacie! Na bogów! Jedzmy już!
Całe moje krzesło wibruje od śmiechu Mara. Cudownie, znowu opuściłam te przeklęte bariery!

— Dobrze, dzieci. Szkoda gadać! Smacznego — Iole uśmiecha się do nas serdecznie.

Kocham tę kobietę!
Duszkiem wypijam zawartość kieliszka i bez dalszego zwlekania pakuję do ust widelec pełen soczystego mięsa.

—- Mhm — mruczę. — Smacznego — mówię z pełnymi ustami czując na sobie spojrzenia pozostałych.

Nie odrywam wzroku od talerza jedząc w milczeniu przez dobry kwadrans. Zwalniam dopiero po jakichś dwudziestu minutach czując wreszcie, iż zaspokoiłam pierwszy głód.

Uśmiecham się z błogością wypijając kolejny kieliszek wina. Mhm, pyszne! Alberto natychmiast napełnia go ponownie.

Reszta posiłku upływa nam w relaksującej, przyjemnej atmosferze. Na deser jemy najlepsze ciasto czekoladowe, jakie kiedykolwiek miałam w ustach i za namową Alberto, z kieliszkami w dłoniach, przenosimy się na kanapy.

Moszczę się wygodnie w rogu jednej z nich, a Mar zajmuje miejsce obok mnie.
Ponownie wychylam zawartość kieliszka i opieram głowę o potężne ramię mojej bestii.

— Masz, dziecinko, będzie ci przyjemniej — Iole okrywa mnie kolorowym, cieniutkim pledem.

— Yhm, dziękuję — mówię wtulając się w Mara jeszcze ciaśniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro