Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24. Granice.

- Będę tęsknił za tą sukienką - jego głos brzmi prawie poważnie, kiedy podaje mi złożone schludnie ubrania. Uśmiecham się do niego słodko. W jego żółtych oczach czai się rozbawienie.

Jestem tak wdzięczna za spodnie i luźną koszulę, że mam ochotę podskoczyć do góry i go ucałować. Przydałaby mi się kąpiel, ale to na razie pozostanie w sferze marzeń.
Doceniaj, co masz, Freyu! - upominam się pod nosem.

- Jak nauczysz mnie zamykać przed sobą drzwi do mojego umysłu, założę dla ciebie, co tylko będziesz chciał - rzucam więc wesoło oglądając odzież.

Patrzy na mnie tym dziwnym, ciężkim spojrzeniem, które zdarza mi się dostrzec na jego twarzy ostatnio. Robi mi się od niego gorąco i odrobinę nieswojo jednocześnie.

- Nie musisz niczego dla mnie zakładać - rzuca trochę ochrypłym głosem, sprawiając, że mierzę go wzrokiem uważniej.

Czy specjalnie powiedział to w tak dwuznaczny sposób? Czy chodzi mu o to, że nie muszę mu się odwdzięczać, czy...? Czy mówi, że chciałby zobaczyć mnie...? Czuję, że się rumienię.

Nie! Przecież to Mar! On nie myśli o mnie w ten sposób, prawda?

Odchodzi bez słowa, zanim zdążę złapać jego spojrzenie. Dziwne, że nie skomentował moich myśli... może nie słuchał? A może jakimś cudem udało mi się wznieść granice?

Ta myśl mnie oszołamia. Ale tylko na chwilę.

- Nie - słyszę. - Twój umysł jest wciąż otwarty na oścież, wiedźmo. Każdy może do niego wejść, jak do przydrożnej karczmy.

Przewracam oczami. Wrócił Pan Dowcipniś. A więc o co chodzi z tymi ubraniami?

- Chcesz żebym założyła dla ciebie sukienkę czy nie?

Ha! Jestem bardzo zadowolona z siebie. A co mi tam! Niech odpowie!

- Nie - słyszę i nagle dociera do mnie, że i tak nie dał mi jasnej odpowiedzi. Uśmiecham się mimo woli. On po prostu lubi się ze mną droczyć.

Przebieram się szybko w małym namiocie, którzy jego ludzie dla nas przygotowali. Och! Od razu lepiej!
Składam balową sukienkę, mam zamiar zabrać ją ze sobą. Nigdy nic nie wiadomo!
Poprawiam potargany warkocz i wychodzę na zewnątrz, gdzie czekają na mnie Mar i Fryderyk, obaj w strojach podobnych do mojego.

Zjadamy skromny posiłek w milczeniu i ruszamy w dalszą drogę, każdy na swoim wierzchowcu. Ludzie Mara trzymali się cały czas na uboczu, z czego jestem zadowolona. Jakoś nie przypadli mi do gustu.

Mój koń jest młody, silny i jazda na nim przywołuje wspomnienie Tajfuna, a co za tym idzie całej mojej rodziny.

Ileż bym dała żeby dowiedzieć się czegokolwiek na ich temat! Mam nadzieję, że są bezpieczni. Czy Rose nienawidzi mnie jeszcze bardziej, teraz, kiedy Fryderyk, postawił wszystko na ostrzu noża? Uśmiecham się pod nosem do swojego porównania. Dokładnie na ostrzu noża!

- Freyu? - O wilku mowa! Fryderyk zrównuje swojego konia z moim. - Jak się czujesz?

Wygląda równie wspaniale w białej koszuli i spodniach, co w stroju wieczorowym. Posiada wrodzoną elegancję i szyk, który przypomina mi... Mariannę. Mam ochotę wybuchnąć śmiechem na to porównanie.

Wciąż nie mogę uwierzyć w to, jak wiele dla mnie zaryzykował.

- Całkiem dobrze, a ty? - odpowiadam, tonąc na chwilę w błękicie jego oczu. Jest naprawdę idealny. Nawet teraz, kiedy powinien być zdruzgotany i przerażony, a przynajmniej zagubiony, wygląda równie pewnie siebie i arogancko, jak w dniu, w którym po raz pierwszy go ujrzałam. Jestem pod wrażeniem.

Uśmiecha się lekko.

- Dobrze. Wiele bym dał, żeby wiedzieć, co teraz dzieje się miedzy Stefanem a moim ojcem.

- Myślisz, że się pokłócili?

Kręci głową.

- Myślę, że wręcz przeciwnie. Pytanie tylko, jaką rolę wybrali dla mnie. Zdrajcy, czy idioty, będącego pod wpływem czarów?

Ściągam brwi rozważając jego słowa. Coś w tym jest.

- Myślę, że raczej to drugie - mówię w końcu. - chyba Greyson nie pozwoli cię skrzywdzić?

Książę wzrusza ramionami.

- Mój ojciec robi, co mi się żywnie podoba, Freyu. Nie przyłączył się do wojny przez wszystkie te lata... A teraz nagle... Myślę, że każdy z nich ma swój plan, niekoniecznie korzystny dla drugiej strony.

Patrzę na niego badawczo.

- Nadal myślisz, że to Mar wszczął wojnę? - pytam w końcu. Ja już dawno przestałam w to wierzyć. Rozważam przez chwilę, czy nie opowiedzieć Fryderykowi o moim krótkim pobycie w królewskich lochach.

- Nie wiem, Freyu. Już prawie niczego nie jestem pewien - odpowiada po dłuższej chwili. - A ty? Wierzysz temu... - rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie pozwolę szkalować mojej bestii. - Marowi - kończy, uśmiechając się pod nosem.

Patrzę na niego odrobinę spod byka.

- Gdyby nie Mar... - zaczynam podniesionym głosem.

- Byłabyś moją - kończy za mnie, patrząc mi przy tym prosto w oczy. A ja zamieram.

Moje serce przyspiesza i nie wiem dlaczego, czuję drżenie na całym ciele. To prawda, teraz byłabym jego narzeczoną.

- Straciłabym siostrę - odpowiadam cicho, starając się opanować drżący głos.

- Czyż i tak jej nie straciłaś? - odpowiada pytaniem książę. Cholera! Możliwe, że i ten czyta w moich myślach!

Oni wszyscy zdają się wiedzieć lepiej ode mnie czego ja chcę i potrzebuję! Niedoczekanie wasze!

- Możliwe, - rzucam oschle - ale przynajmniej zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby do tego nie dopuścić!

Fryderyk uśmiecha się lekko.

- I co teraz, Freyu? Zamierzasz poślubić tego... króla Arkadii? - reflektuje się od razu.

- Nikogo nie zamierzam poślubić! - odkrzykuję ze złością i ścinam biednego konia mocno piętami, przyspieszając tak bardzo, jak tylko potrafię.
Mam ich wszystkich po dziurki w nosie!

- Freyu, zatrzymaj się, kiedy dotrzesz do rzeki - słyszę łagodny baryton w mojej głowie.

Tętent konia Fryderyka powoli, ale systematycznie, cichnie. Uśmiecham się z satysfakcją. Piękny książę nie nadąża!

- Nie będziesz mnie gonił? - pytam odrobinę zdziwiona. Od kilku dni nie robię nic innego, jak wypełniam polecenia.

Może nie zawsze dokładnie, ale jednak.

- Nie. Widziałem, jak jeździsz, nie ma takiej potrzeby. Jesteś doskonałym jeźdźcem, Freyu. Zawołaj mnie, gdyby coś się działo, a ja tymczasem zamienię słówko z twoim księciem.

Mam ochotę odkrzyknąć, że to nie mój książę, ale się powstrzymuję. Właśnie zyskałaś chwilę prywatności, Freyu, nie zmarnuj jej!

Uśmiecham się dziko i jeszcze bardziej popędzam biedne zwierzę. Pędzę jak szalona.

Wiatr rozwiewa mi włosy, różowi policzki i wywołuje szybkie bicie serca. Adrenalina mnie napędza sprawiając, że gnam coraz dalej i dalej, aż jedyny stukot końskich kopyt to ten, który należy do mojego wierzchowca. Uwielbiam wolność jaką daje jazda konna!

Zwalniam dopiero po jakiejś godzinie szaleńczego galopu.
Jestem wykończona i cała zlana potem. Zastanawiam się czy nie dać znaku życia Marowi. Doceniam jego zaufanie i postanawiam się odezwać.

- Gdzie jesteście, chłopcy? - odzywam się wesoło.

- Chłopcy? - Mar wybucha śmiechem. - Chyba nikt tak do mnie nie mówił... no, może moja matka, ale i to lata temu. Nie jesteśmy znowu tak daleko, wiedźmo. Wszystko w porządku?

Kiwam głową.

- Tak. Mar, dotarłam nad rzekę - mówię, zatrzymując się nad jej brzegiem.

- Poczekaj na nas, kobieto. Ugotuj coś - rzuca ze śmiechem.

Kręcę głową z rozbawieniem.
W życiu nie pomyślałabym, że będę sobie żartować z królem Arkadii.

Zsiadam z konia i przywiązuję go do drzewa blisko brzegu. Biedaczysko, powinien się napić. Głaszczę go po brązowym łbie i całuję lekko, zaraz nad nosem, jak zwykłam robić z Tajfunem.

- Dziękuję, przyjacielu - mówię i ściągam siodło z jego grzbietu.

Z ulgą zdejmuję długie buty i zanurzam stopy w zimnej wodzie. Na bogów!

Zastanawiam się czy zdążyłabym się wykąpać zanim przyjadą. Jestem tak brudna i spocona... A woda jest na wyciągnięcie dłoni.

Jeżeli zrobię to szybko?

Zanim zdążę porządnie zastanowić się nad tym pomysłem, już jestem w środku. Woda jest lodowata i jest dokładnie tym, czego potrzebuję. Mruczę z przyjemności.

Szybko zanurzam się aż po głowę, szoruję energicznie włosy i ciało. Muszę wyjść z wody przed ich przybyciem!

- Mar, możecie dać mi chwilę? - nie chciałabym natknąć się na moich towarzyszy.

- Co robisz wiedźmo? Kąpiesz się nago w rzece?

Skąd on o tym wie?

- Freyu, na litość boską! Czy ty...? Do diabła, wiedźmo! Ta rzeka jest widoczna gołym okiem zewsząd! Czy ty pragniesz, żebyśmy cię zobaczyli? My, i ktokolwiek inny, kto będzie akurat w pobliżu?

W pośpiechu zakładam ubrania na mokre ciało, przeklinając własną głupotę.
Czy ja nigdy nie nauczę się kontrolować?

- Prawdopodobnie nie.

Nie odpowiadam. Ma rację. Jak mogę zapanować nad moimi mocami, jeżeli nie potrafię powstrzymać się nawet od kąpieli nago w rzece? Wiedząc, że dwóch mężczyzn może mnie zobaczyć?

-Freyu, wiedźmo, już prawie jesteśmy. Oddychaj! Jesteś ubrana? - w jego glosie słyszę naganę, ale i rozbawienie.

Kiedy docierają na miejsce, Fryderyk rzuca mi zdziwione spojrzenie spod uniesionych brwi, ale nie komentuje ani słowem mojego wyglądu. Wzruszam ramionami i patrzę z lekką obawą na Mara.

A ten rozkłada usta w drapieżnym uśmiechu i puszcza mi oczko. Najprawdziwsze na świecie oczko! Wesołe, filuterne, zalotne! I wygląda przy tym diabelsko... pociągająco.

Zagapiam się. Mrugam kilkakrotnie oczami próbując wymazać wrażenie, jakie na mnie wywarł.

-  Rozpalmy ogień, zjedzmy coś, a potem możemy poćwiczyć - Mar rzuca mi ciepłe spojrzenie. - Jeżeli oczywiście zgodzisz się pilnować koni i ognia - tu zwraca się do Fryderyka chłodniejszym tonem.

Ten obrzuca nas bacznym spojrzeniem.

- A co wy takiego ćwiczycie, jeśli mogę spytać?

- Spytać zawsze możesz - odpowiada Mar i odchodzi bez słowa rozsiodłać konia.

Fryderyk kręci głową i wybucha głośnym, trochę szyderczym śmiechem. Nic więcej nie mówiąc zsiada z konia i podąża za Marem.

〰️〰️〰️〰️〰️〰️

- Gotowa? - pyta patrząc mi prosto w oczy.

Siedzimy naprzeciwko siebie na niewielkim skrawku zieleni, gęsto otoczonej krzakami i drzewami.

Podekscytowana kiwam głową. Nie mogę się doczekać!

- Pamiętaj, że jestem tu z tobą. Wystarczy, że otworzysz oczy i mnie zobaczysz. Słuchaj swoich instynktów, Freyu.

Jego głos staje się coraz cichszy, głębszy, monotonny, aż przechodzi w mruczenie, i wreszcie szept.

Tym razem jestem gotowa.

Z zachwytem patrzę na wir ognia i wystrzeliwujące z niego na wszystkie strony kule świateł i iskier. Wyciągam dłoń żeby ich dotknąć.

Uginają się pod moim dotykiem, okalają moją dłoń, dają się złapać. Śmieję się głośno.

- Dobrze, Freyu. Nie wiem, co robisz, ale dobrze ci idzie. To jest twój świat, pamiętaj o tym. Spróbuj zamknąć go w mniejszą przestrzeń.

Wyobrażam sobie tornado. Kolorowy płomień ognia wiruje wyrzucając w górę kolorowe iskierki. Pojedyncze płomyki tu i ówdzie wymykają mi się spod kontroli, wydostają się z wiru i wybuchają niczym małe fajerwerki zachwycając mnie swoją urodą.

Ignoruję je i skupiam całą swoją uwagę na strukturze trąby ognia, na wirze. Wyobrażam sobie, że jest coraz mniejszy i mniejszy, aż wreszcie tak niewielki, że mogę go zamknąć w butelce.

Patrzę na maleńki wir tańczący wściekle w szkle, kręcący się w kółko, od małego kółeczka po ciut większe przy samej szyjce.

Jest piękny. I mimo, że pojedyncze iskierki wciąż wymykają się z głównego źródła, to teraz odbijają się głucho od ścian butelki i wracają pokonane do przerwanego tańca.

Uśmiecham się złowieszczo i zatykam szkło szczelnym korkiem.

Z satysfakcją otwieram oczy. Bez ostrzeżenia.

Powieki Mara są opuszczone. Jest zupełnie nieświadomy tego, że na niego patrzę.

Ogarniam wzrokiem wystające kości policzkowe, szeroki nos, ostro zarysowane brwi.

Jego twarz dzielą od mojej zaledwie centymetry. Delikatnie dotykam jego blizny na policzku. Jest cała poszarpana, różowa. Kto mu to zrobił? Kiedy i dlaczego?

Zjeżdżam kciukiem po jej lini aż  na jego pełne usta.

Jakby to było pocałować demona?

Speszona podnoszę wzrok wprost na jarzące się żywym ogniem żółte oczy.

Wszystko w porządku, Freyu? - patrzy na mnie szukając odpowiedzi.

Zwilżam językiem nagle spuchnięte usta i głośno przełykam ślinę.

- Udało ci się, wiedźmo - szepce. - Nic nie słyszę.

Powoli wypuszczam powietrze.

Bogom niech będą dzięki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro