Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Nowy początek.

Zagapiam się na niego.
Przyzwyczaił mnie do swojego opanowania, do spokojnego tonu, do wibrującego barytonu rozbrzmiewającego w mojej głowie, jednocześnie rozsądnego i pełnego humoru. Ludzkiego.

Patrzę na niego raz jeszcze.
Stoi naprzeciwko mnie, dziki i wciąż jeszcze zły, z płonącymi oczyma, ciągle pałającymi gniewem. Usta ma lekko rozchylone, oddycha ciężko, rozszerzając nozdrza.
Wygląda jak drapieżnik gotowy do ataku.

Nagle moje serce zalewa ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
Jego demoniczne spojrzenie łagodnieje. Uśmiecha się swoim zwyczajnym uśmiechem, ukazując białe, równe zęby.

- W czasie podróży będziemy musieli poćwiczyć stawianie barier - wybucha śmiechem i wygląda już prawie zupełnie jak Mar, którego znam. Ujarzmiony demon.

Podnoszę wysoko brwi. Będziemy ćwiczyć? Mam ochotę klasnąć w dłonie z ekscytacji. W końcu! Jego uśmiech się poszerza.

- Będziemy ćwiczyć, wiedźmo. Zaczniemy od podstaw. Ale teraz musimy się zbierać.

Szybkim krokiem podchodzi do księcia, który wciąż siedzi przy ognisku, wpatrując się nic niewidzącym wzrokiem w płomienie. Trzeba mu oddać, że nawet najlżejszym grymasem nie okazuje lęku. Podnosi się szybko i rzuca Marowi pytające spojrzenie.

Stojąc obok siebie wyglądają jak dzień i noc, anioł i diabeł, człowiek i...

- Freyu, na listość boską! Czy ty masz zamiar napisać na nasz temat limeryk? Naprawdę musisz się nauczyć skrywać swoje myśli. Zaczynam myśleć, że to może być mój priorytet. Co tam wojna...

Pozwalam sobie na delikatne parsknięcie.

- Co robimy? - pytam na głos masując skronie. Spaliśmy tylko kilka godzin i czuję lekki ból głowy. Nie chcę wykluczać Fryderyka, skoro ma jechać z nami.

- Raczej trudno go będzie teraz wykluczyć, więc nie przejmuj się zbytnio, wiedźmo.

- Teraz nasza trójka skieruje się na północ, w stronę Arkadii - odpowiada na głos, bardziej do Fryderyka, niż do mnie. - Jakieś pół dnia drogi stąd spotkamy moich ludzi, którzy powinni mieć dla nas ubrania na zmianę. I konie.

Wspaniale będzie móc wreszcie zrzucić z siebie tę suknię! W końcu!
Trzeba przyznać, że wyglądamy dość osobliwie. Ja, zapewne cała potargana, z rozmazanym makijażem, w długiej, obcisłej sukni. Mar, demon w smokingu, z obandażowaną głową, no i Fryderyk, książę z bajki, w marynarce, narzuconej na nagi tors.
Na pewno nie zwrócimy na siebie niczyjej uwagi!

Ramiona Mara drgają delikatnie, ale twarz pozostaje surowa.

- Znam cię, bestio - rzucam w jego stronę.

Kręci głową, ale jego straszną twarz wykrzywia  słaby uśmiech.

- Jesteśmy jakieś osiemset kilometrów od Arkadii, prawda? Cała podróż zajmie nam przynajmniej trzy tygodnie. I to, jeżeli będziemy jechać codziennie, co jest praktycznie niemożliwe...

Mar kiwa głową mrużąc oczy złośliwie.

- Jesteś wolnym człowiekiem, książę, możesz zawsze wrócić do siebie, bądź do Burgundowego Królestwa. Jestem pewien, że Stefan przyjmie Cię z otwartymi ramionami.

Przez chwilę mierzą się wzrokiem, ale w końcu Fryderyk odpuszcza. Bez słowa zaczyna siodłać konia.

- Co z resztą? Z Jeremią? - pytam i słyszę głośne parsknięcie.

Ze zdziwieniem odwracam się i patrzę w stronę Fryderyka. A temu o co chodzi?

- Daj mu jeszcze jednego całusa na pożegnanie i jakoś przeżyje - mrugam oczami zupełnie skonfundowana. Czy on śmie robić mi wyrzuty? Podglądał mnie?

Książę nie przestaje siodłać konia, robiąc to tak gwałtownie, że boję się, że ten zaraz przyłoży mu z kopyta.

Postanawiam go zignorować. Jak będę chciała to go pocałuję, a tobie nic do tego!

- W przeciwieństwie do mnie on cię nie słyszy, wiedźmo, więc, albo wypowiadaj swoje pogróżki na głos, albo milcz. I trudno tu mówić o podglądaniu. Nie kryłaś się zbytnio.

Rzucam mu wrogie spojrzenie. Ty też? Czuję w kościach, że to będzie długa podróż!

- Jeremia i moi ludzie muszą ostrzec innych - Mar ignoruje moją zaczepkę. - Potem sami skierują się w stronę Arkadii. Poza tym, Jeremia musi jeszcze trochę odpocząć. Zobaczymy się ponownie już w moim domu. Na razie mamy tylko dwa konie, więc musisz jechać ze mną - zwraca się do mnie.

- Równie dobrze może jechać ze mną - książę postanawia się wtrącić, przerywając na chwilę energiczne oporządzanie zwierzęcia. - No wiesz, może to mniejsze obciążenie dla konia...

- Myślisz, że jest aż tak ciężka? - Mar ripostuje natychmiast mrużąc kocie oczy.

Patrzę na nich obu i mam ochotę walnąć ich w te puste łby. Nie jestem jakąś zabawką, o którą teraz będą się bić!

- Może jedźcie razem, a ja pojadę sama, co? - rzucam zezłoszczona.

Mój komentarz sprawia, że obaj odwracają się jednocześnie w moją stronę.

- Sama zdecyduj - Mar rzuca chłodno, wyraźnie obrażony. Fryderyk patrzy na mnie bez słowa, z lekką urazą malującą się na pięknej twarzy.

Na bogów! Jak ja z nimi wytrwam trzy tygodnie?

- Jadę z tobą - odpowiadam bez namysłu, zwracając się do Mara.
Kręcę głową z naganą widząc jego pełen satysfakcji uśmiech. Jak dzieci!

Żegnam się raz jeszcze z Jeremią, tym razem pozwalając sobie tylko na silny uścisk mimo, że jakaś złośliwa część mnie, ma ochotę wycisnąć pocałunek na jego ustach.
Przytulam go mocno i serdecznie, czując, że ostatecznie żegnam się nie tyle z nim, co ze starą Freyą.

- Do zobaczenia w Arkadii - rzucam jeszcze i odchodzę nie oglądając się za siebie.

...........
Kiedy ruszamy, niebo zaczyna się już rozjaśniać i w końcu mogę cieszyć się drogą. Z lubością wciągam w nozdrza zapach poranka i rozglądam się dookoła.

Początkowo wciąż jedziemy przez las, ze wszech stron otoczeni zielenią i świeżością. Pojedyncze promienie słońca przedostają się przez korony drzew odsłaniając całą urodę natury. Tu i ówdzie dostrzegam różnego koloru leśne kwiaty, zachwycające zapachem i wyglądem. Słucham śpiewu ptaków, dźwięku liści miażdżonych przez końskie kopyta i pozwalam sobie na odpoczynek.

Po niespełna godzinie wyjeżdżamy z zacienionego lasu i kierujemy się na północ wąską, ledwo widoczną, dróżką wzdłuż jakiejś rzeki.

Jeszcze nigdy nie byłam tak daleko od domu. Z zachwytem chłonę mijany krajobraz starając się utrwalić w pamięci każdy szczegół.
Bezkresne pola i łąki toną w czerwonej poświacie wschodzącego słońca i myślę o tym, jak trafna jest nazwa naszego królestwa. Wszystko zdaje się mienić kolorami burgundy, od nieba aż po ziemię, którą jedziemy.

Drzew jest coraz mniej i mimo wczesnej godziny robi się bardzo gorąco. Sukienka lepi się do mojego mokrego ciała i myślę, że swoim potem zalewam również Marą, który siedzi za mną nieruchomo w lekko rozpiętej koszuli.

Opieram się na próbę odrobinę mocniej o jego klatkę, ale nie wyczuwam nic oprócz twardego ciała. Najwidoczniej lepiej znosi upały ode mnie.

Z utęsknieniem spoglądam na wartko płynącą rzekę. Jest tak czysta i sprawia wrażenie tak chłodnej, że mam ochotę się w niej zanurzyć, poczuć ją na nagiej skórze, zmyć z siebie pot i brud podróży.

- Może moglibyśmy zacząć od jakiejś teorii, skoro i tak nic nie robimy? - pytam, chcąc odwrócić własną uwagę od gorąca. Mam nadzieję, że się zgodzi.

- Możemy spróbować, wiedźmo. Magia jest jednak potężna, a ty jesteś niedoświadczona, pamiętaj o tym. Nie jesteśmy też sami, więc bądź posłuszna i skup się na tym, co do ciebie mówię.

Prycham pogardliwie na słowo posłuszna. Już nigdy w życiu nie zamierzam być posłuszna!

Czuję, że Mar uśmiecha się lekko za moimi plecami.

- W porządku, pamiętaj, że moim celem jest ci pomóc, więc, bardzo proszę, słuchaj moich wskazówek. I daj mi znać jeżeli zacznie się dziać coś dziwnego. Tyle możesz dla mnie chyba zrobić?

Energicznie kiwam głową. Jestem tak podekscytowana, że mam ochotę krzyczeć z radości. W tej chwili zgodziłabym się na wszystko, byleby znowu poczuć moc.

- A więc, moja mała wiedźmo, nauczmy cię trzymać myśli na wodzy. Musisz zacząć od wyobrażenia sobie jakichś granic - mówi tym swoim głębokim barytonem, od którego ostatnio robi mi się gorąco. Kiedy słyszę ten głos zapominam o jego szpetocie.

- Granic? - nie za bardzo wiem, co ma na myśli.

Czuję jak jego ramiona drżą od śmiechu.

- Szczerze mówiąc, wiedźmo, będzie mi potwornie smutno, kiedy w końcu się tego nauczysz. Przyzwyczaiłem się do twojego głosu... i bezpośredniości. Ale powinnaś okiełznać swój umysł. Ktoś inny może wejść w twoje myśli i zrobić z nich inny użytek.

Podnoszę gwałtownie głowę w jego stronę. Ktoś inny?

- A ty? Rozmawiasz z kimś jeszcze? - nie wiedzieć czemu ta myśl wywołuje we mnie ukłucie zazdrości. Czy to inna kobieta? Czy jest piękna?

Czuję wibracje jego śmiechu na moich plecach ciasno przylegających do jego piersi.

- Tak, i tak. Jest skończenie piękna.

Zaciskam powieki tak mocno, jak tylko potrafię. To niemożliwe, żebym była zazdrosna! Nie o Mara!
Jaka ona jest? Jak często on z nią rozmawia? Dlaczego nic mi o niej nie powiedział? Czy woli ją ode mnie?

Myśli pędzą w mojej głowie jak szalone i za nic nie jestem w stanie ich powstrzymać. Mimo, że naprawdę staram się je kontrolować.

- Och, Freyu! Jest niesamowita. Ma na imię Kira i jest absolutną pięknością. Jest odważna, brawurowa i kocham ją jak nikogo na świecie. Rozmawiam z nią codziennie i o wszystkim. O tobie również. Nie mówiłem ci o niej, bo, po pierwsze, znamy się dość krótko, aczkolwiek intensywnie. A po drugie, nie jesteśmy jeszcze po ślubie i mam prawo mieć swoje sekrety.

Na bogów! Ogarnia mnie niczym nieuzasadniona nienawiść.
A ten osioł wybucha głośnym, niepohamowanym śmiechem, sprawiając, że trzęsę się wraz z nim zwracając na nas uwagę Fryderyka.

Książę unosi pytająco brwi, a ja zdobywam się na lekkie wzruszenie ramion i popukanie palcem po czole. Na razie musi mu wystarczyć takie wyjaśnienie.
Mar śmieje sie nieprzerwanie, tubalnie.

- Chcę zejść! Mar, puść mnie! - krzyczę w myślach jak mała, wściekła dziewczynka, kiedy ciasno zaciska swoje uda wokół moich. Ściska mnie tym mocniej, im bardziej próbuję się wyrwać.

Wiem, że zachowuję się irracjonalnie i jestem na siebie wściekła, ale zapędziłam się już za daleko. Zostaw mnie!

- To moja matka, Freyu - chwilę zajmuje mi przetworzenie tej informacji. Na bogów, co za cholerny gnojek!

Śmieje się, cały czas tuląc mnie łagodnie do siebie. Jak ja go nie znoszę!

Kiedy w końcu się uspokajam, przez moją głowę przebiega niechciana myśl. A co, jeśli...?

- Nie jesteś. Zapytałem ją. Mój ojciec zmarł, gdy miałem sześć lat, a matka nigdy więcej nie zaszła w ciążę.

Oddycham z ulgą.
Nie wiem dlaczego, ale myśl, że mogłabym być z nim spokrewniona mnie przeraziła. Ja chyba nie rozważam...?

- Ja też się cieszę, Freyu. A teraz skup się na granicach. Wyobraź sobie swoje myśli, swój umysł i spróbuj go zamknąć w jakiejś przestrzeni.

W jakiej przestrzeni? W zamku? W pokoju? W szafie?

- W trumnie - podrzuca ochoczo. Podnoszę głowę i rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie, które, choć zapewne wcale mu niestraszne, to jednak wystarczające, żeby przestał.
- Każdy jest inny, wiedźmo! Nie ograniczaj się, poczuj - szepce do mojego ucha głębokim, hipnotycznym głosem. Uwodzicielsko, zmysłowo.
Jego oddech wywołuje we mnie delikatny dreszcz, który przyprawia mnie o gęsią skórkę.

Nagle dzieje się ze mną coś dziwnego, coś, czego nie jestem w stanie wyjaśnić, ani nazwać.
Czuję, jak ogarnia mnie gorączka, trawi mnie od środka próbując znaleźć ujście.
Przysuwam głowę bliżej jego ust w niemej prośbie o więcej.

- To magia, wiedźmo, nie opieraj się. Poczuj! - szepce raz jeszcze.

Zamykam oczy i wpadam wprost w huragan ognia. Bez ostrzeżenia. Złote i czerwone płomienie otaczają mnie ze wszystkich stron, rozgrzewając mnie do czerwoności.
Trzaskają głośno, tu i ówdzie łamiąc się, zamieniając w ogniste kule, które wybuchają różnokolorowym światłem. Patrzę zafascynowana. To mój umysł? Ten niekontrolowany ogień?

Czuję gorąco, ale chcę w nim spłonąć. Zamienić się w ognistą kulę i wybuchnąć milionem świateł. Mam ochotę zaśmiać się głośno, szaleńczo.

- Granice, Freyu - Mar muska moje ucho, wzniecając jeszcze większy ogień.
Próbuję go okiełznać, otaczając wir czerwoną krawędzią. Żar wymyka się z ich brzegów nieomalże od razu i powraca w moją stronę ogromną falą płynnego ognia.

- Postaraj się! Wierzę w ciebie, wiedźmo - nie potrafię oddzielić ognia, który trawi moje ciało, od tego, który widzę oczami wyobraźni.

Co się ze mną dzieje?

Próbuję raz jeszcze. Tym razem otaczam mój wir ognia wodą, rzeką podobną do tej, którą niedawno mijaliśmy. Pojedyncze iskry próbują się wydostać, ale gasną wpadając z sykiem do rzeki. Z satysfakcją patrzę jak toną powoli zamieniając się w pył.

- Dobrze, wiedźmo, słyszę cię słabiej. A teraz zbuduj drzwi, w które mogę zapukać.

Drzwi? Jakie drzwi powstrzymają ten ogień? Próbuję to sobie wyobrazić, ale wtedy ogień wybucha płomieniem tak potężnym, że moja rzeka nie jest w stanie go powstrzymać. Uderza we mnie z taką siłą, że czuję, iż spłonę naprawdę.

- Mar! - nie wiem, czy krzyczę w myślach, czy na głos, ale już po chwili czuję jego ramiona trzymające mnie ciasno.
Mruczy coś do mojego ucha.
Monotonnie, jednostajnie, kojąco sprawiając, że powoli wracam do rzeczywistości.

- Dziękuję - mówię cicho, kiedy w końcu uspokajam się na tyle, żeby móc się odezwać.

- To był głupi pomysł, wiedźmo, przepraszam.
Wspaniale sobie poradziłaś.

Resztę drogi pokonujemy w milczeniu, każde zatopione we własnych myślach.
Mam ochotę znowu spróbować, ale Mar szczypie mnie ostrzegawczo w bok, jak tylko ta myśl pojawia się w mojej głowie.

Spotkanie z magią jest nie do opisania. Uśmiecham się triumfująco.
Lubię być wiedźmą.

❤️❤️❤️❤️

Hej kochani!
Dziś spokojniejszy rozdział.

W związku z tym, że emocji może być mniej załączam zdjęcia stworzone dzięki AI.
Nie ukrywam, że bawiłam się przednio.
Dajcie znać, co myślicie. Więcej na moim koncie TikTok.

Wspaniałego dnia!
A.

Tej damy chyba nie muszę przedstawiać 😂.

Co myślicie?


Jak zwykle czekam na Wasze komentarze!
A.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro