20. Bal. Część druga.
Czy ja naprawdę chcę to zrobić? - myślę patrząc w najbardziej żółte oczy jakie widział świat.
Mar spogląda na mnie nie mrugając, z wyczekiwaniem.
Teraz, kiedy klęczy, jest ode mnie troszkę więcej, niż głowę niższy.
Patrzę na jego brzydką twarz i myślę, jakie to niesprawiedliwe, że ktoś taki jak on tak wygląda.
- To tylko twarz, wiedźmo Freyu. Nie każdy może wyglądać tak, jak ty.
Rumienię się ze wstydu. Trudno jednak nie widzieć jego zwierzęcego oblicza. Demon. Nie dziwię się, że tak o nim mówią.
- Freyu Gilbert, czy uczynisz mi ten honor i zostaniesz moją żoną? - jego głęboki głos odbija się echem od ścian i rozbrzmiewa w całej sali. Wszyscy milczą jak zaklęci. Nieomalże czuję, jak gęstnieje powietrze.
Nagle jesteśmy tylko ja i on.
- Wiedźmo Freyu, powiedziałem, że nie zmuszę cię do niczego. Możesz powiedzieć „nie", wszyscy tego oczekują. Możesz uciec z krzykiem, ja to zrozumiem. Reszta towarzystwa będzie bardziej zdumiona, jeśli powiesz "tak", a więc...
Patrzę na niego z niedowierzaniem. Miałabym uciec przed kimś, kto uratował mojego najlepszego przyjaciela? Dlatego, że jest brzydki? Och, Mar, za kogo ty mnie masz!
Uśmiecha się łagodnie.
- A pierścionek? - rzucam wesoło i widzę, jak jego ramiona drżą od śmiechu. Przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie. On się wtedy śmiał! Drań jeden! Za bestię chce uchodzić!
- Freyu, jesteś jedyna w swoim rodzaju! Nigdy się nie zmieniaj, wiedźmo.
- Tak - mówię pewnym głosem zatopiona w naszej telepatycznej wymianie zdań. - Tak!
- Nie!
Oboje odwracamy się w stronę głosu. Fryderyk!
- Po moim trupie! - patrzę na niego rozkojarzona.
- To się da załatwić - nie wierzę, że moja opanowana zwyczajnie bestia wypowiedziała te słowa na głos!
- Freyu, miej litość! - słyszę.
Mar wstaje z kolan i ponownie całuje moją dłoń.
Nagle słyszę oklaski. W ciszy brzmią nieco upiornie. Moje spojrzenie zatrzymuje się na Stefanie, który uśmiechając się jadowicie klaszcze w dłonie. Za chwilę dołączają do niego inni. Nie mogę powstrzymać się od złośliwego uśmiechu, kiedy zbulwersowany, ucisza tłum gestem.
Widzisz ośle? Pan każe, małpy klaszczą.
Mar obejmuje mnie delikatnie i prowadzi do króla.
Stefan patrzy z nienawiścią.
- Groźny Mar Sidach, władca Arkadii. Co za spektakularne wejście! Gratuluję, wiedźminie! Nie wiedziałem, że będziesz miał czelność pojawić się na moim zamku, zwłaszcza zważając na fakt, że od lat atakujesz moje królestwo.
Mar patrzy na niego z pogardą.
- Sam mnie zaprosiłeś, Stefanie. I wiesz równie dobrze, jak ja, że to nie ja rozpętałem tę wojnę. Małżeństwo z księżniczką Freyą może być doskonałym powodem do jej zakończenia. Myślę, że...
- Jak śmiesz... - Fryderyk wysuwa się na przód, ale milknie uciszony ponownym gestem Stefana.
- Spokojnie, chłopcze.
Przez chwilę mierzą się wzrokiem. Mar stoi wyprostowany, spokojny, ale czuję, jak jego dłonie zaciskają się na mojej talii.
- Bądź czujna, Freyu - ostrzega, a ja cała się spinam.
Wuj mlaszcze jęzorem, jak ma w zwyczaju, zanim wypowie coś naprawdę podłego.
- Jestem zaszczycony twoją obecnością - cedzi słowa. - Wdzięczny, że przynajmniej dziś nie leje się niewinna krew moich poddanych. Niestety, widzisz kochany, moja mała bratanica jest już zaręczona. Z tym oto pięknym młodzieńcem - wskazuje na Fryderyka.
Mar robi zdziwioną minę.
- Jesteś zaręczona, moja miła?
Chwilę stoję jak zamurowana. Ta sytuacja jest naprawdę niedorzeczna.
- Nic mi o tym nie wiadomo - mówię wolno, sztucznie, jak nakręcona lalka, którą kiedyś dostałam na gwiazdkę. - Mój miły- dodaję, nie mogąc się oprzeć.
-Nie przeginaj, Freyu! - ostrzega, ale w jego głosie słyszę rozbawienie.
Stefan wwierca we mnie nienawistne spojrzenie.
- Dość! - mój, wiecznie milczący ojciec, postanawia się wtrącić właśnie teraz! - To jest śmieszne! Moja córka nie może wyjść za tego, za tego...! - braknie mu słów.
Obrzucam szybkim spojrzeniem moją rodzinę.
Rose stoi z rozdziawionymi ustami i oczyma wlepionymi w Mara. Ojciec jest czerwony jak cegła i cały się trzęsie.
Tylko Marianna patrzy na mnie pytająco. Delikatnie kiwam jej głową, mając nadzieję, że mnie zrozumie.
- Fryderyk poprosił o rękę Freyi i uzyskał błogosławieństwo jej ojca i moje, a więc widzisz, mój drogi...
Przewracam oczami.
Mar uśmiecha się samymi ustami.
- Książę, nie zapytałeś głównej zainteresowanej? - zwraca się do, purpurowego od złości, Fryderyka. - Dziwne są wasze obyczaje, muszę przyznać. - moja bestia nie spuszcza z niego wzroku. - W moim królestwie najpierw pytamy o zgodę wybrankę naszego serca... - przerywa dla lepszego efektu.
-Przestań nazywać mnie bestią, wiedźmo - słyszę jego rozbawiony głos.
- Jak tylko ty przestaniesz nazywać mnie wiedźmą- odpowiadam.
- To śmieszne - rzuca Fryderyk. - Miałem zamiar poprosić ją o rękę dzisiaj...
Mar uśmiecha się pogardliwie.
- Tu, na balu? Stawiając ją pod murem? - patrzy na niego że złością.
Fryderyk odwzajemnia mu wrogim spojrzeniem.
- Bo niby Ty postąpiłeś inaczej?! Nakarmiłeś ją bajką o pokoju i wymusiłeś na niej zgodę!
Toh- ché!
Nozdrza Mara rozchylają się w gniewie.
Fryderyk patrzy na mnie wyczekująco.
- Freyu, nie jesteś odpowiedzialna za losy wojny! Nie musisz wychodzić za tę bestię!
- Nie nazywaj go tak! - krzyczę. - Nic o nim nie wiesz!
Książę wybucha odrobinę histerycznym śmiechem.
- Bo ty coś o nim wiesz?! Freyu, to morderca, kłamca! To nasz wróg! Jak możesz nawet dopuszczać do siebie myśl o poślubieniu kogoś takiego? Czy ty jesteś ślepa?!
Wszyscy trzej mężczyźni patrzą na siebie buzując złością. Dziwię się, że nie rzucają się sobie do gardeł.
- Nie mów hop, wiedźmo. Moi ludzie wydostali Jeremię- dodaje nagle.
- Skąd o tym wiesz? - pytam. Na bogów, zupełnie zapomniałam o biednym Jeremii. Ależ że mnie podła przyjaciółka.
- Pozwól, że opowiem ci o tym potem... Jeżeli będzie jakieś potem - dodaje, a mnie oblatuje powiew strachu.
- Po prostu uważaj, Freyu - rzuca.
Stefan mierzy nas wzrokiem. Widzę, jak trybiki w jego mózgu kalkulują sytuację.
Rozglada się po sali i w końcu kiwa lekko głową.
- Mar, on wzywa swoich ludzi! - rzucam z paniką, a Mar ściska mnie mocno w talii na znak, że zdaje sobie z tego sprawę.
- Może Freya powinna dokonać wyboru - Marianna wysuwa się naprzód. Jest blada jak ściana, ale dumnie podnosi podbródek. - Jest dorosłą kobietą i może zdecydować sama o sobie.
Stefan odwraca się powoli w jej stronę mierząc ją wzrokiem od stóp do głów.
- Marianna, jak zawsze głos rozsądku. - wyciąga otwarte ramiona w jej stronę. Skonsternowana podchodzi i daje się objąć. Głaszcze ją delikatnie po włosach, a mnie ogarnia przerażenie.
- A może nasza mała Rose powinna się wypowiedzieć? - Stefan przywołuje moją siostrę naglącym gestem. - No, chodź maleńka, nie wstydź się. - Uśmiecha się do niej czule.
Rose z ociąganiem zbliża się do wuja, a on przytula ją do swego boku. Zbiera mi się na wymioty.
- Moi szanowni goście, nasza mała Rose jest obrażona, ponieważ sama chciała wyjść za księcia Fryderyka - odwraca ją w swoją stronę i zwraca się bezpośrednio do niej. - To musi być żenujące, kochanie... Wiedzieć, jak twoja bękarcia siostra odbija ci narzeczonego... - mówi do niej czule. - Co o tym myślisz? - wskazuje ręką na mnie i Mara. - Czy aż tak bardzo nienawidzisz swojej przyszywanej siostry, że uważasz, iż zasługuje na to żeby rodzić takie potworki, jak ten tutaj?
Oddycham ciężko. To jest prawdziwy psychopata! Co on jeszcze wymyśli?
- Zachowaj spokój, Freyu, on chce cię sprowokować.
- Udaje mu się!
- Stefan! - ojciec podchodzi do brata i odciąga od niego Rose. - Przestań gadać bzdury! Rose, chodź do mnie.
Moja siostra wygląda jakby miała znowu zemdleć. Wtula się z cichym płaczem w ramiona ojca.
- Stefan, Freyu, skończcie to przedstawienie. Co to ma w ogóle znaczyć?
Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
- Freyu, córeczko, przestań... Błagam cię, przestań. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz...
Patrzę na niego z niesmakiem. W ciągu dwóch dni straciłam do niego zaufanie, czuję, że za chwilę, stracę również szacunek.
- Chcę Mara! - wypowiadam te słowa tonem tak hardym, że zaskakuję samą siebie. - Przyjmuję jego oświadczyny!
Ojciec patrzy na mnie ze strachem pomieszanym z niedowierzaniem.
Stefan wykrzywia usta w szyderczym uśmiechu.
- Ona nie jest sobą, bracie. Popatrz na nią! Ten pomiot szatana rzucił na nią urok - rozgląda się po sali, na której wszyscy stoją, jak sparaliżowani. - Każdy to widzi! Ona jest pod wpływem jego czarów! Wystarczy na niego spojrzeć, żeby to dostrzec.
Kiwa głową i na jego znak podbiega do nas kilku strażników łapiąc Mara za ręce.
Jeden z nich uderza go rękojeścią szabli w głowę. Mar odpycha go od siebie z siłą tak wielką, że mężczyzna sunie po parkiecie kilka dobrych metrów.
Puszcza mnie na chwilę i ten moment wystarcza, żeby jeden z nich odciągnął mnie na bok. Kopię go i wyrywam się, jak tylko potrafię, ale on trzyma mnie mocno.
Mar podbiega do mnie, a w tej chwili inni mężczyźni zaczynają go okładać.
Wyrywa się jeszcze na chwilę z ich uścisku, rycząc niczym zraniony zwierz, ale wtedy zadają mu kolejne ciosy w głowę i upada.
Nie wiem, ilu strażników go osacza. Krzyczę i wyrywam się tak bardzo, że podtrzymuje mnie jeszcze jeden mężczyzna.
Kiedy ponownie patrzę na Mara, klęczy na podłodze zakuty w żelazne kajdany, a dwaj strażnicy trzymają miecze przy jego gardle. Głowę i twarz mą całą zakrytą krwią a żółte spojrzenie jest tak dzikie, jak nigdy wcześniej. Dyszy ciężko.
- Zostawcie go! - krzyczę z płaczem. - Słyszysz?! - patrzę na Stefana. - Zrobię, co zechcesz, tylko nie rób mu krzywdy!
Nie zniosę więcej. Nie chcę, żeby ktokolwiek więcej przeze mnie cierpiał.
Stefan uśmiecha się triumfująco.
Patrzę z nienawiścią na Fryderyka.
- O to ci chodziło?! Jesteś zadowolony, książę?! Wyjdę za ciebie i będę rodziła takie potwory, jak ty i Stefan! Tego chcesz?!
Rzucam się jak oszalała i w końcu, w przypływie bezsilności, pluję na podłogę.
Fryderyk patrzy na mnie z przerażeniem, Rose płacze głośno, kurczowo trzymając się koszuli ojca.
- Na to jest już cokolwiek za późno, moja mała Freyu. Twój demoniczny narzeczony nie zobaczy już światła dziennego. Zgnije w lochach ze szczurami, tam, gdzie jego miejsce!
Nagle ogarnia mnie furia. Czuję, jak całe moje ciało wypełnia się ogniem. Blizna za uchem odzywa się potężnym żarem i bólem. Ale teraz jestem gotowa.
Bezlitosny gniew i furia wypełniają mnie całkowicie. Czuję, jakbym stała w ogniu.
- Freyu! - głos Mara nie jest w stanie przebić się przez nienawiść, od której huczy mi w głowie. Brzmi jak bzyczenie komara.
- Wiedźma, wiedźma! - słyszę najpierw pojedyncze, a potem tłumne głosy.
Patrzę na swoje dłonie, które żarzą się płomieniem. Uśmiecham się z satysfakcją.
Trzymający mnie mężczyźni uciekają z krzykiem w płomieniach.
Tak! Tak! Spalę ich wszystkich!
Mar z dzikim krzykiem rozrywa kajdany i staje przede mną.
- Freyu! - krzyczy, ale ja go już nie poznaję.
- Uspokój się, Freyu! Uspokój się! Musimy uciekać!
Nie! Nie, zanim nie spalę żywcem tego tyrana. Odwracam się w jego stronę. Stoi w bezruchu, wciąż ściskając Mariannę.
Przerzucam na nią spojrzenie i zamieram widząc jej przerażoną twarz.
Na bogów, co się ze mną dzieje?
Płomienie w moim ciele słabną, tlą się coraz słabiej, aż w końcu całkiem zanikają.
Kiedy chłonę , czuję sztylet przystawiony do gardła.
- Stefan! Skończ to! - mój ojciec krzyczy przeraźliwie, ale Stefan kręci głową i czuję jak zimne ostrze przekłuwa moją szyję.
Dziwne, ból przynosi mi ukojenie.
- Zabij ją, to wiedźma! - słyszę czyjś głos.
-Zabij!
- Zabij!
Rozglądam się bezradnie. Policzki mam mokre od łez. Tak skończy się mój pierwszy bal?
Mar warczy, ale stoi w bezpiecznej odległości. Patrzy na mnie i na strażnika i widzę, że zastanawia się czy zdoła mnie uratować.
- Każ ją puścić, albo przysięgam, że cię zabiję!
Zdezorientowana patrzę na Fryderyka, który przykłada sztylet do gardła Stefana. - Puść ją, do kurwy nędzy! - naciska rękojeść i już za chwilę Stefan znajduje się dokładnie w takiej samej sytuacji, jak ja.
Prawie mnie to śmieszy.
- Chłopcze, podnosisz rękę na króla - Stefan cedzi słowa, ale książę naciska nóż jeszcze mocniej.
- Fryderyk, na litość boską, co ty robisz, synu?! - Greyson próbuję interweniować, ale ten nie zwraca na niego uwagi.
- Każ ją puścić, albo cię zabiję!
- Zapłacisz mi za to! - Stefan mówi drżącym głosem, ale kiwa głową na strażników.
Mar łapie mnie w ramiona, podnosi z ziemi i, niosąc mnie na rękach, kieruje się w kierunku wyjścia.
Fryderyk idzie za nami wlokąc ze sobą skaleczonego króla.
Tłum rozstępuje się przed nami i po chwili wszyscy czworo jesteśmy na zewnątrz.
Mar odstawia mnie delikatnie na ziemię, zamyka potężne wrota i blokuje je pochodnią.
Ogląda mnie pospiesznie. Odrywa szybkim ruchem brzeg koszuli i zawiązuje mi na szyi.
- Nic mi nie jest - upewniam go.
Wyrywa Stefana z rąk Fryderyka i rzuca nim o drzwi, sprawiając , że tamten traci przytomność.
Podbiega do nas dwoje strażników, którzy bez słowa podają Marowi lejce dwóch, czarnych koni.
Dopiero teraz je dostrzegam.
Dzięki Bogu, to jego ludzie!
- Na konie! - wrzeszczy do księcia sam wsiadając na jednego z wierzchowców. Wyciąga do mnie dłoń, którą łapię ochoczo i rusza cwałem, nie sprawdzając nawet czy książę za nami podąża.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro