19. Bal. Część pierwsza.
O dziwo reszta dnia przebiega spokojnie.
Nikt więcej mnie nie nachodzi, ani Fryderyk, ani ojciec, ani, niestety, Rose.
Może to i dobrze? Sama nie wiem, co mogłabym jej powiedzieć.
Czas mija mi na rozmyślaniach i ostatnich próbach pogodzenia się z własnymi decyzjami. Postanawiam nie patrzeć za siebie i zaufać Marowi. Podświadomie czuję, że lepiej jemu, niż Stefanowi.
Kiedy wieczorem przychodzi więc do mnie Marianna jestem zdecydowana, zdenerwowana i jednocześnie podekscytowana, jak jeszcze nigdy w życiu.
- Gotowa? - pyta macocha uważnie zaglądając mi w oczy.
- Już bardziej nie będę - odpowiadam.
Uśmiecha się delikatnie i otwiera drzwi na zewnątrz wpuszczając dwie pokojówki.
- Do roboty, dziewczyny - mówi wesoło. - Księżniczka Freya musi wyglądać dziś piękniej, niż zwykle.
I, na bogów, tak właśnie się dzieje!
Przeglądam się w lustrze z satysfakcją. Nigdy nie wyglądałam lepiej.
Sukienka jest bardziej śmiała, niż ją zapamiętałam, co z niewyjaśnionych przyczyn, jeszcze bardziej mnie podnieca. Czuję się tak kobieca i zmysłowa jak nigdy przedtem. Moje rude włosy błyszczą miedziano opadając falami aż po sam pas. Nigdy nie noszę ich rozpuszczonych, więc teraz nawet ja doceniam ich urodę.
Marianna umalowała mnie delikatnie, podkreślając moje trochę kocie, zielone oczy, czarną kredką, a pełne usta czerwoną szminką.
- Nie potrzebujesz różu - stwierdza z zadowoleniem. - Jesteś pięknie zarumieniona.
-Freyu - głos Mara wyrywa mnie z kontemplacji własnej urody. - Gotowa?
- Już bardziej nie będę -daję mu tę samą odpowiedź, co wcześniej Mariannie.
Ciekawa jestem czy mu się spodobam. Zaraz jednak myślę, że w tej sukience, spodobam się każdemu heteroseksualnemu mężczyźnie. Więc jeśli mu się jednak nie spodobam, to będzie tylko świadczyć o tym, że...
- Na litość boską, mała wiedźmo! Czy ty możesz się skupić? Pragnę ci przypomnieć, że mam ważniejsze rzeczy na głowie, niż oglądanie twojej sukienki! Jestem pewien, że wyglądasz ślicznie - dodaje ugodowo.
Milczę, bo oczywiście ma rację. Zachowuję się jak próżna, rozkapryszona pannica.
- Przepraszam, jestem gotowa - odpowiadam w myślach. - A ty? Już tu jesteś?
- Jeszcze nie. Bal zaczyna się za pół godziny. Będę jednym z pierwszych gości, obiecuję.
Uśmiecham się z wdzięcznością powodując uniesienie brwi u Marianny. Cholera, ta rozmowa na dwa fronty mnie wykończy.
W mojej głowie rozlega się głęboki, gardłowy śmiech, który, jak zwykle , odbija się wibrowaniem w moim podbrzuszu. Jak on się śmieje!
- Dziękuję Freyu! Za wszystko. Pilnuj się proszę. Zobaczymy się za chwilę. Powodzenia, moja mała wiedźmo - rzuca jeszcze i znika.
Na korytarzu spotykamy tatę i Rose.
Ojciec wygląda bardzo przystojnie w czarnym smokingu. Przytula mnie bez słowa i całuje w czubek głowy, po czym podaje ramię żonie.
Marianna wygląda dziś olśniewająco. Ma na sobie czarną, prostą sukienkę, pięknie podkreślającą jej kształty. Blond loki dziś spięła w misterny kok odsłaniając długą szyję i piękne, ozdobione diamentowymi kolczykami, uszy.
Uśmiecham się do niej promiennie, po raz pierwszy w życiu myśląc, że ojciec ma więcej szczęścia, niż rozumu mając ją u swojego boku.
Przenoszę spojrzenie na moją młodszą siostrzyczkę i uśmiecham się do niej, niemo błagając o wybaczenie. Patrzy na mnie niepewnie, ale za chwilę, na jej śliczną buzię, wpełza nieśmiały uśmiech. Oddycham z ulgą. Będzie dobrze.
Przytulam ją mocno.
-Kocham cię- szepcę jej do ucha.
Nie odpowiada, ale leciutko kiwa głową. Na razie tyle musi mi wystarczyć.
Sala balowa wygląda bajkowo.
Ogromna, mogąca zapewne pomieścić pięćset osób albo i więcej, cała oświetlona burgundowym i żółtym światłem błyskającym z porozwieszanych wszędzie żyrandoli i świeczników. Wazony z kwiatami wyzierające z każdego kąta rozsiewają piękną, świeżą woń.
Ogromne stoły, zakryte śnieżnobiałymi obrusami, zastawione są suto jedzeniem i napojami, co przypomina mi o tym, że nie jadłam nic przez ponad dobę.
Już, już, mam podejść do jednego z nich i skosztować czegokolwiek, kiedy słyszę za sobą głos Stefana.
- Witam, witam mojego ukochanego braciszka i jego piękne panie.
Biorę kilka głębokich oddechów i odwracam się w jego stronę.
Nie jest sam. Kiedy mój wzrok pada na ciotkę, z moich ust wydobywa się mimowolny jęk.
Jej piękna twarz jest cała spuchnięta. Mimo grubej warstwy makijażu z łatwością dostrzegam żółte i fioletowe siniaki. Jedno oko ma ledwo otwarte, a niegdyś prosty, zgrabny nos, jest cały powykrzywiany.
- Ach, tak - rzuca wuj w odpowiedzi na moje, błądzące po jej obliczu, spojrzenie. - Moja droga małżonka spadła ze schodów. Bardzo jest niezdarna, nieprawdaż, kochanie? - uśmiecha się czarująco, jak gdyby opowiadał jakąś zabawną anegdotę.
Kątem oka obserwuję, że oboje, i ojciec, i Marianna, wbijają wzrok w ziemię.
Królowa milczy wywołując zniecierpliwienie Stefana.
- Nieprawdaż, pytam?
Sofia kiwa szybko głową.
- Słowami, moja droga, słowami - poklepuje ją lekko po ręce.
Zaciskam dłonie w pięści. Jak ja go nienawidzę!
- Witajcie. Tak, byłam bardzo nieostrozna- odpowiada sepleniąc, a ja widzę, że brakuje jej przednich zębów.
Milczę jak zaklęta. Mam nadzieję, że będziesz smażył się w piekle, ty stary impotencie!
- Mar, potrzebuję cię! Mar, błagam - wołam go w myślach. Chcę stąd zniknąć.
On miał dobry pomysł z tym orszakiem. Zabiorę swoją rodzinę i zniknę. Żałuję, że nie mogę zrobić nic dla Sofii.
- Już prawie jestem, wiedźmo Freyu. Co się dzieje? Zdajesz się być zdenerwowana. Ktoś inny ma na sobie tę samą sukienkę?
Parskam śmiechem. Brakowało mi go.
- Muszę się stąd wydostać, Mar.
- Śmieszy cię to, Freyu? - syk Stefana sprawia, że wracam do rzeczywistości. - Uważaj, moja droga, bo te schody są naprawdę niebezpieczne.
- Stefan! - dzięki bogu ojciec postanawia się wtrącić. Czerwienieje na twarzy z gniewu.
Król uśmiecha się przepraszająco.
- Już, już, moi drodzy. Tylko sobie z Freyą żartujemy, prawda? - mówi od niechcenia rzucając mi znaczący uśmiech.
- Witam - Fryderyk podchodzi do nas wraz ze swoim ojcem, Greysonem.
Wygląda naprawdę przystojnie. W pięknym, dopasowanym smokingu i śnieżnobiałej koszuli wygląda jeszcze lepiej, niż go zapamiętałam.
Kłania się lekko Stefanowi i Sofii. Gdy na nią patrzy przez jego twarz przebiega wyraz zdumienia, zaraz jednak znika i powraca ten zwyczajny, obojętny i ułożony. Książę, w przeciwieństwie do mnie, wie jak zachowywać się na salonach.
Dygamy z Rose i Marianną posłusznie, zarówno przed księciem, jak i przed jego ojcem.
- Freyu - w głosie Fryderyka słyszę jakiś żar, panikę albo pragnienie, nie jestem w stanie określić.
Podnoszę na niego wzrok.
- Wyglądasz... - łapie się za serce w rozbrajającym geście. Uśmiecham się do niego przez sekundę, ale już za chwilę przypominam sobie o Rose i poważnieję.
Fryderyk natychmiast zdaje sobie sprawę ze swojego nietaktu.
- Rose, wyglądasz zachwycająco. Ty również, Marianno - dodaje, kłaniając się nisko.
- Czaruś - rzuca moja macocha i rozładowuje napięcie.
Fryderyk uśmiecha się lekko i ponownie wbija we mnie spojrzenie tak gorące, że odwracam wzrok.
Sala zaczyna zapełniać się ludźmi i na szczęście wielu z nich do nas podchodzi chcąc przywitać się z królami. Fryderyk nie spuszcza ze mnie wzroku, odpowiadając machinalnie na gesty i pozdrowienia innych.
Łapię się na tym, że sama cały czas na niego spoglądam i karcę się w myślach. Skup się, Freyu!
Nagle na sali rozlega się krzyk.
- Diabeł! Diabeł! Szatan! Demon we własnej osobie!
Wszyscy odwracamy się w kierunku krzyczącej.
Co się dzieje?
- Nic takiego, wiedźmo Freyu, poprosiłem tę damę żeby mnie zaanonsowała.
Rozglądam się po sali w poszukiwaniu właściciela głosu.
- Jeszcze nie, wiedźmo Freyu, nie odwracaj się! - słyszę, i oczywiście, od razu odwracam się w tamtą stronę, gdy nagle słyszę spanikowany głos ojca.
- Rose! - Fryderyk w ostatnim momencie chwyta opadającą na podłogę Rose. Zemdlała! Jak Boga kocham, zemdlała! Takim to łatwo!
- Już taki mój urok, wiedźmo Freyu. A teraz oddychaj i pamiętaj... Ja wszystko słyszę. Miej litość.
Nie muszę się odwracać żeby wiedzieć, że stoi tuż przy nas. Wszyscy, jak jeden mąż, wpatrują w ten sam punkt. Strach widoczny jest w spojrzeniu każdego z nich.
Dasz radę Freyu! Nie może być tak źle!
Panuj nad swoimi myślami, upominam się jeszcze. Jesteś w końcu wiedźmą. Zachowaj spokój!
Wszelkie myśli zamierają mi w głowie, kiedy w końcu na niego patrzę.
Mam przed sobą bestię.
Przełykam ślinę i zmuszam się do pozostania w miejscu. Z trudem powstrzymuję chęć ucieczki z krzykiem.
Jest ogromny, ramiona ma tak szerokie, tak potężne jak nikt, kogo widziałam. Sięgam mu zapewne nie dalej, niż do piersi, a może nawet nie tak wysoko.
Jego twarz.
Jest potwornie brzydki.
Dzikie, prawie, żółte ślepia wpatrują się we mnie nieruchomo. Duży, o szerokich nozdrzach nos, wystające kości policzkowe i długa, szarpana blizna, ciągnąca się po całym policzku. Od kącika oka aż po lekko rozchylone, pełne, usta.
Wygląda jak dzikie zwierzę.
- Czyli, że Fryderyk jest jednak ładniejszy? - słyszę w swojej głowie. Jego głos pomaga mi się opanować. To Mar, idiotko! Uspokój się.
W jego oczach widzę błysk uznania.
- Mar? - głos Stefana zdradza strach, jest piskliwy i cienki. Mam ochotę uśmiechnąć się z satysfakcją.
- Na bogów! - moja siostrzyczka została najwidoczniej ocucona. - Czy to szatan?
Cholera jasna! Kretynka!
Mar kłania się lekko, a ja uśmiecham się mimowolnie. Wygląda komicznie w smokingu.
- Cieszę się, że ci się podobam, wiedźmo Freyu - słyszę.
- Mar Sidach, król Arkadii - przedstawia się, ponownie składając się w ukłonie. - Do usług pięknym paniom - rzuca w stronę przerażonej Rose, i po raz pierwszy w jej życiu zapewne, milczącej Marianny.
Lekkim skinieniem głowy wita się z mężczyznami, po czym bez zbędnych ceregieli odwraca się w moją stronę wyciągając potężną łapę.
- Łapę, wiedźmo? - jego głos podszyty jest rozbawieniem.
- Czy uczyni mi pani ten zaszczyt? - pyta na głos.
Mrugam zdumiona. Czy on mnie prosi do tańca?
- Tak, wiedźmo - słyszę.
Waham się tylko sekundę, po czym podaję mu dłoń, którą natychmiast zamyka w swojej potężnej ręce.
Delikatnie, z gracją, o którą nigdy bym go nie podejrzewała, prowadzi mnie na parkiet.
Czuję, jak wszyscy zamierają w niemym zdumieniu. Krepujący zaczyna być fakt, że nawet orkiestra przestała grać.
Mar, ignorując wszystko i wszystkich, obejmuje mnie w talii. Ciągle nic. Zadzieram głowę i napotykam jego żółte, szydercze spojrzenie.
Ku mojej uldze słyszę pierwsze dźwięki walca.
Mar porusza się lepiej, niż jakikolwiek partner, z którym kiedykolwiek tańczyłam. Prowadzi mnie płynnie, z wdziękiem, sprawiając, że zupełnie zapominam o jego potwornym wyglądzie. Ciekawa jestem, gdzie nauczył się tak tańczyć.
Słyszę jego gardłowy śmiech, tym razem prawdziwy, owiewający lekko moje ciało. Jego wibracje wprawiają mnie w drżenie.
- Od mojej matki - słyszę w głowie odpowiedź.
Od matki?!
- Myślisz, moja droga wiedźmo, że nie mam matki? Nawet bestie mają matki - odpowiada sprawiając, że rumienię się ze wstydu.
- Przepraszam - rzucam w myślach skruszona.
- Chcesz odzyskać swoje wspomnienie, wiedźmo Freyu? - pyta, ignorując moje przeprosiny.
Kiwam głową.
Chwilę później przez mój umysł przelatują obrazy.
Na bogów, ależ że mnie idiotka! Jak mogłam tak ryzykować? Ci mężczyźni, oni mogli mnie skrzywdzić! Mar! Uratował Tajfuna!
- Dziękuję - szepcę nawet w myślach. Rzuca mi pytające spojrzenie. - Za Tajfuna - wyjaśniam. - Bezimienny - szczerzę się jak kretynka. - A jednak wygrałbyś zakład.
Mar śmieje się w głos i obraca mnie podnosząc, jakbym nic nie ważyła.
- Bo nie ważysz- odpowiada i wiruje ze mną dalej.
Stajemy, wciąż objęci, kiedy cichnie muzyka.
- Wszyscy się na nas gapią - mówię, odrobinę spanikowana.
- Poprawka, wiedźmo, gapią się na ciebie i na tę nieprzyzwoitą sukienkę, którą masz na sobie - odpowiada rozbawiony. - Wyglądasz jak grzech, wiedźmo Freyu - dodaje zachrypłym głosem, a ja czuję suchość w ustach.
- Gotowa?- pyta, zniżając do mnie głowę i owiewając swoim oddechem moje ucho.
Delikatnie kiwam głową, z całych sił próbując opanować drżenie ciała. Mam nadzieję, że nie upadnę.
- Złapię cię, Freyu - szepce.
Uśmiecham się delikatnie.
Odsuwa mnie na odległość ramienia, składa czuły pocałunek na mojej dłoni i opada na kolana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro