10. Przygrywka.
-Tak więc widzisz córeczko, zupełnie nie masz się czym przejmować.
Od godziny siedzę z rozdziawionymi ustami w komnacie Rose przysłuchując się radom, którymi karmi moją siostrę Marianna. Zawsze kiedy zaczynam myśleć, że możemy się zaprzyjaźnić, wyskakuje z czymś takim. Czasem trudno za nią nadążyć.
- Tak to już jest, że chłopcy nie umieją okazywać uczuć. Jak mógłby nie stracić dla ciebie głowy kochanie? Oni często tak robią, udają, że im nie zależy, bo nie umieją sobie radzić z uczuciami. Im bardziej są niemili, tym prawdopodobniej bardziej im się podobasz - mam ochotę parsknąć śmiechem. Fryderyk może i ma jakieś pozytywne cechy, ale nieśmiałość na pewno do nich nie należy. Poza tym, idąc tym tokiem myślenia jeszcze bardziej niż w Rose jest zakochany we mnie. - Czy ty widziałaś siebie? - kontynuuje moja macocha wskazując ręką na lustro wiszące na ścianie naprzeciw łóżka, na którym siedzimy. - Poza tym, że jesteś śliczna, jesteś też mądra, dowcipna i uczuciowa. Będziesz idealną królową i cudowną żoną. Fryderyk ma więcej szczęścia, niż rozumu.
Akurat tu muszę się z nią zgodzić.
Książę nie mógł lepiej trafić.
W idealnym świecie poznaliby się za dwa, trzy lata i pewnie zakochali w sobie bez pamięci. Zmuszanie kogoś do ślubu raczej nie sprzyja budowaniu romantycznych relacji.
Rose wygląda na dużo szczęśliwszą, niż wczoraj. Błękitne oczy lśnią jak dwa diamenty, trochę od płaczu, a trochę z podekscytowania. Marszczy swój lekko zadarty nos, który obie odziedziczyłyśmy po ojcu, i rozkłada usta w zadowolonym z siebie uśmiechu. Po jej minie poznaję, że ułożyła sobie w głowie jakiś plan, dzięki któremu czuje się na powrót pewna siebie.
Uśmiecham się pod nosem, bo chociaż różnimy się od siebie prawie we wszystkim, to jednak ta cecha jest nam wspólna. Obie czujemy się lepiej, kiedy mamy ustalony cel i metody działania.
Kiedy więc Rose odwraca się do mnie prosząc żebym dziś znalazła jakąś wymówkę i zostawiła ją sam na sam z księciem, wcale się nie dziwię.
- Jak sobie życzysz siostrzyczko - mówię i puszczam jej oczko.
Kiedy wszystkie trzy schodzimy do ogrodu, mężczyźni siedzą przy stole zawzięcie o czymś dyskutując.
Ojciec pali fajkę i nerwowo, raz po raz, przeczesuje włosy cały poczerwieniały na twarzy. Musi być czymś ogromnie zdenerwowany. Król również wygląda na wzburzonego, co jest rzeczą dość niezwykłą, bo oznacza, że coś idzie nie po jego myśli. A to, z tego co wiem, nie zdarza się często.
Książę siedzi z kamienną twarzą. Spokojny, bez emocji, z rękoma założonymi na piersiach. Nie wygląda to jednak jak gest obronny, raczej jak gest nieprzejednania, nieugięcia. Jako jedyny wydaje się być zupełnie spokojny, wręcz lekko znudzony postawą pozostałych. W jednej sekundzie dociera do mnie, iż tak wygląda ktoś, kto jest absolutnie pewny swojej pozycji. A co za tym idzie rozumiem, że Fryderyk podjął decyzję w sprawie tego przeklętego małżeństwa.
Cieszyłabym się, gdyby nie widoczne zdenerwowanie ojca. Co to znaczy?
To, że wuj jest zdenerwowany byłoby dobrym znakiem, ale ojciec? Co to znaczy? Rzucam nerwowe spojrzenie na Mariannę, ale ta akurat na mnie nie patrzy. Mam nadzieję, że wspólnymi siłami wydobędziemy informacje.
Przerywają, gdy tylko dostrzegają naszą obecność.
- Dzień dobry dziewczynki - mojemu ojcu obrywa się zdumionym spojrzeniem od Fryderyka i lekko oburzonym od Rose. Z kolei ja z Marianną obdarzamy go promiennym uśmiechem. Cieszę się, bo to oznacza, że moja macocha, tak jak i ja, będzie go gnębić o informacje. Jestem nawet skłonna wybaczyć jej wcześniej plecione głupoty.
Wuj Stefan marszczy czoło bynajmniej zadowolony z naszego nadejścia.
- Moje drogie dziewczynki - imituje głos swojego brata - dziękujemy, że w końcu postanowiłyście do nas dołączyć. Mamy dla was dobrą wiadomość. Bal, na który tak czekałyście, odbędzie się już jutro - wuj Stefan celowo zawiesza głos, żeby sprawdzić jak zareagujemy na tę wspaniałą, jego zdaniem rzecz jasna, wiadomość.
Ja, również zaciekawiona, spoglądam po twarzach wszystkich tu obecnych.
Ojciec siedzi ze spuszczonym wzrokiem, wbitym w popielniczkę. To oznacza dwie rzeczy i żadna z nich nie jest dobra. Ojciec zrobił coś wbrew sobie i nie jest w stanie nic na to poradzić. Niedobrze! Alexander patrzy na mnie z jakimś dziwnym smutkiem w oczach. Dotąd nawet nie zwróciłam na niego uwagi, przejęta swoim odkryciem. Dopiero teraz go zauważam.
Fryderyk podnosi wzrok i wbija swoje błękitne spojrzenie wprost we mnie. Ani na chwilę nie odwraca ode mnie wzroku sprawiając, że zaczynam czuć się nieswojo. Nic nie daję rady odczytać z jego oczu. Nie ma w nich wcześniejszego wyzwania, złości, nic.
Niespodziewanie czuję się skrępowana i zupełnie nie jak ja, spuszczam wzrok.
- Proszę mi wybaczyć, ale źle się czuję - rzucam słabym głosem głównie do wuja. Wiem, że nie znosi takich „damskich niedyspozycji", jak lubi je nazywać.
Od maleńkości miałam wpajane żeby słuchać wuja i nigdy go nie prowokować. Ojciec zabierał nas na dwór rzadko, mnie samą jeszcze rzadziej, niż Mariannę i Rose. Zawsze myślałam, że robił to tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał.
I zawsze, do znudzenia, powtarzał żeby pamiętać, iż wuj jest królem i nie uznaje nieposłuszeństwa.
Ten jednak lekko kiwa głową potęgując tylko moją konsternację.
- Idź odpocząć Freyu, musisz być w formie na jutrzejszym balu - mówi łaskawie.
- Dziękuję wuju i jeszcze raz przepraszam.
Rzucam jeszcze tylko przelotne spojrzenie na Rose, która bezgłośnie szepce „dziękuję" i bez dalszego oglądania się za siebie wracam do swojego pokoju.
Przemierzam długi korytarz krokiem tak szybkim, na jaki pozwala przyzwoitość. Pragnę rzucić się pędem, zaryglować drzwi od mojej komnaty na siedem spustów, po czym spuścić się po wyrzuconym przez okno prześcieradle na sam dół i uciec od tego wszystkiego. Biegiem przebiec odległość dzielącą mnie od Tajfuna, osiodłać go i zamieszkać gdzieś, gdzie nikt nie wie kim jestem.
Coś w spojrzeniu Fryderyka mnie przeraziło. Czuję każdym nerwem, każdym milimetrem mojego ciała, że jego decyzja dotyczyła również mojej osoby, i że ani trochę nie spodoba mi się to, co postanowił.
Patrzył na mnie tak beznamiętnie, jak tylko patrzeć potrafi ktoś jego urodzenia. Moja opinia w ogóle go nie interesuje. Czy odeśle mnie gdzieś daleko? Czy wydadzą mnie za mąż za kogoś, kogo będę nienawidzić? Rozdzieli mnie z Rose?
Docieram w końcu do swojego pokoju i kiedy już mam zamknąć za sobą drzwi, zostaję z impetem wepchnięta do środka.
Silna dłoń zasłania moje usta i słyszę odgłos przekręcanego zamka.
Próbuję się wyswobodzić, szarpiąc się szaleńczo, ale drugie ramię trzyma mnie mocno w uścisku.
- Ćśś, Freyu, to ja!
Zamieram, a uścisk lżeje, po czym zupełnie zanika. Odwracam się i spoglądam wprost w ciemne oczy chłopca, o którym marzyłam przez ostatni rok.
- Jeremia! - krzyczę cicho i ku swojej rozpaczy tulę się mocno do jego klatki piersiowej. Tłumione łzy wściekłości w końcu znajdują ujście. Nawet jeżeli jest zaskoczony nie daje tego po sobie poznać. Trzyma mnie mocno oplatając ramionami, tuląc do siebie i głaszcząc delikatnie po włosach. Chciałabym móc zostać w jego ramionach na zawsze.
- Już dobrze Freyu, już wszystko dobrze - mówi cicho kołysząc mnie delikatnie.
Nie wiem, jak długo tak stoimy. Jest mi dobrze. Czuję się bezpieczna. Nie chcę otwierać oczu, nie chcę wracać do rzeczywistości.
Jeżeli tak zrobię, będę musiała być na niego zła. Będę musiała się na niego gniewać i na pewno będę musiała się od niego odsunąć. Nie mam na to najmniej ochoty. Teraz nie mam siły zajmować się jego wcześniejszym zachowaniem, teraz potrzebuję mojego Jeremii, który zawsze mnie szukał, zawsze mnie tulił, który, z czego zdaję sobie sprawę dopiero teraz, był nie tylko chłopcem, którym się zauroczyłam, ale przede wszystkim moim przyjacielem. Nie chcę go tracić.
Będę musiała wrócić do bycia Freyą, nieślubną córką brata króla, której dni wolnej woli są zapewne policzone. Będę musiała wrócić do konwenansów, do bycia posłuszną. Nie chcę!
Chlipię jeszcze głośniej. Boże, ależ jestem zła! Na cały świat.
- Freyu? - Jeremia przemawia pierwszy.
Odsuwa mnie odrobinę od siebie, tylko na tyle żeby móc spojrzeć mi w oczy.
- Freyu? - pyta ponownie kiedy uparcie nie chcę podnieść wzroku.
- Freyu, spójrz na mnie! - stanowczość w jego głosie sprawia, że w końcu niechętnie na niego patrzę.
-Freyu - szepce i całuje mnie delikatnie w czubek głowy. Przytula raz jeszcze mocno do siebie, po czym zdecydowanym ruchem ciągnie w stronę sofy.
- Słuchaj uważnie, Freyu, musisz stąd uciec! Musisz zabrać Rose i razem musicie stąd zniknąć. Jak najszybciej! - tłumaczy rozgorączkowanym szeptem, co chwilę rzucając ostrożne spojrzenia na zamknięte drzwi.
Patrzę na niego ogłupiała. O czym on, do cholery, mówi?!
- Nie mam czasu na wdawanie się w szczegóły- tłumaczy obejmując mnie mocno za ramiona. - Musicie się stąd wydostać, jak najszybciej, jeszcze przed balem. We wtorek nasi ludzie...
Nic nie rozumiem z tego, co do mnie mówi. Być może właśnie dlatego odpowiadam niespodziewanie dla samej siebie.
- Bał jest jutro, we wtorek będzie już po balu - ku własnemu zdumieniu wybucham śmiechem. No proszę, histeria jak malowana!
Jeremia patrzy na mnie przerażony.
- Jesteś pewna?
Kiedy nie odpowiadam ściska mnie za ramiona. Nie mocno, ale na tyle odczuwalnie, że skrzywiam się lekko.
Kiwam głową.
Chłopak patrzy na mnie tak intensywnie, że przychodzi mi na myśl, iż rozważa ukrycie mnie pod własną zbroją i wyprowadzenie z zamku.
A właśnie, dopiero teraz dostrzegam, że ma na sobie zbroję strażnika zamku.
Nagle dociera do mnie, że dzieje się coś strasznego. A na pewno coś nielegalnego. Co on tu robi?
Ta myśl mnie otrzeźwia. Jego wcześniejsze wzmianki na temat wojny, zabijania cywilów... Na Boga jedynego i wszystkich pomniejszych! Czy on stał się członkiem rebelii?!
Odsuwam się od niego gwałtownie.
- W co ty się wpakowałeś? Co tu się dzieje?
Jeremia wstaje i zaczyna energicznie chodzić tam i z powrotem po moim pokoju. Widzę, że próbuje zebrać myśli i podjąć decyzję.
- Jeremia! W tej chwili powiedz mi co się tu dzieje, albo zacznę krzyczeć!
Ignoruje mnie dalej maszerując nerwowo i mamrocząc niezrozumiale pod nosem.
- Jeremia! Mówię poważnie! Zacznę krzyczeć!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro