Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Siostry

—Jesteś po prostu zazdrosna! — słowa Rose cały czas rozbrzmiewają mi w głowie. — Jesteś zazdrosna, bo mimo, że jesteś starsza, to ja wyjdę za księcia!

Prycham nawet teraz, ze złością odkopując się z prześcieradeł.
Muszę się stąd wydostać! Potrzebuję zaczerpnąć świeżego powietrza.
Zakładam szybko białą koszulę i skórzane spodnie, których tak bardzo nienawidzi moja macocha.
Wciągam wysokie buty i już po chwili podnoszę okno do góry i powoli obniżam się na parapet. Zahaczam stopami i rękoma o wyrwy w murze, których moje ciało wyuczyło się na pamięć. Opuszczam swój pokój w ten sposób od lat.

Opadam miękko i prawie bezszelestnie.
Rozglądam się ostrożnie dookoła i nie  spostrzegając nikogo, biegnę po mokrej od rosy trawie, do mojego najlepszego przyjaciela.

Jeszcze zanim wchodzę do stajni słyszę rżenie.
— Tajfun, cicho! — polecam dosadnym szeptem. Nie chcę, żeby kogoś obudził. Koń młóci niecierpliwie przednimi nogami. Gładzę go po łbie i przytulam swoją twarz do jego nosa.
— Już, kochany, już. Idziemy!
Na zewnątrz rozjaśnia się na tyle, że możemy ruszać bez obaw. Wschód słońca w Burgundowym Królestwie jest czymś, dla czego warto wstać o świcie.
Tajfun od razu puszcza się cwałem, co doskonale odpowiada mojemu nastrojowi i wywołuje uśmiech zadowolenia na mojej twarzy. Tak jest, kochany, ty też to lubisz!
Trzymam go mocno, i czując uderzenia rześkiego powietrza na twarzy, pozwalam moim myślom płynąć swobodnie.

➿➿➿

Przewracam oczami.
— Głupia jesteś i tyle! Masz dopiero szesnaście lat! To nie jest wiek na wychodzenie za mąż! —próbuję przemówić jej do rozsądku od dobrej godziny. Siedzimy u niej w pokoju i dyskutujemy o najnowszych rewelacjach.

Rose wygładza swoją różową, muślinową sukienkę. Patrzę na jej śliczną twarzyczkę w kształcie serca i próbuję zmusić do wysłuchania jej idiotycznych argumentów. Niewinne, błękitne ślepia patrzą teraz na mnie nieco złośliwie.

— Rose, ja tylko proszę cię, żebyś nie zgadzała się na to od razu... — Staram się brzmieć spokojnie i racjonalnie, chociaż mam ochotę walnąć ją w te złote loczki.

Marianna przeszła samą siebie!
Po raz setny zastanawiam się, gdzie, do cholery, podziewa się nasz ojciec. Nigdy nie ma go, kiedy jest najbardziej potrzebny!

Rose naburmusza się jeszcze bardziej.
— Ale to Fryderyk! Fry- de-ryk!!! — krzyczy, sylabizując jego imię.
Nie wiem, czy myśli, że ogłuchłam i musi do mnie mówić wolno, głośno i wyraźnie, czy ma mnie za idiotkę, czy po prostu myśli, że w ten sposób udowadnia swoją rację.
Najprawdopodobniej ma mnie za głuchą idiotkę.

Mam ochotę wyrwać sobie włosy z głowy.
— Rose, musimy porozmawiać z tatą. Nie możesz tak po prostu pojechać na zamek wuja Stefana i zaręczyć się z nieznajomym. Nawet, jeżeli to Fryderyk — dodaję polubownie.

Mam ochotę puknąć się w czoło. Czy ktoś może mi łaskawie wytłumaczyć, jakim cudem w ogóle do tego doszło? Cała sytuacja jest tak absurdalna, że aż trudna do uwierzenia. Myślałam, że czasy aranżowanych małżeństw mamy już za sobą.

— Dla ciebie to Jego Książęca Mość — moja macocha wchodzi do pokoju Rose i przerywa bezceremonialnie naszą rozmowę. Od razu podchodzi do mojej młodszej siostry i delikatnie gładzi ją po głowie.

Gdybym mogła, ukatrupiłabym ją na miejscu. Patrzy na mnie wyzywająco. Mam chęć podejść i potargać jej idealnie ułożone włosy. Nie dość, że zapewne podsłuchiwała, to teraz jeszcze odwraca kota ogonem.

— Gdzie jest ojciec? — pytam zamiast tego. — Czy on wie o twoim genialnym planie? — Krzyżuję ręce na klatce piersiowej, żeby jej nie przyłożyć.
Patrzę na nią buńczucznie. No, proszę, powiedz mi teraz, co zrobisz!

Wybucha perlistym śmiechem.
— Freyu, naprawdę myślisz, że Teodor nic o tym nie wie? Myślisz, że wydałabym jego córkę za mąż bez jego wiedzy?

Cała moja pewność siebie opuszcza mnie w mgnieniu oka.
Patrzę na jej piękną twarz na próżno szukając oznak fałszerstwa. Nie kłamie.
Czuję, że powietrze ucieka ze mnie jak z przebitego balona.
A więc ojciec się zgodził na to szaleństwo!

— Gdzie on jest? — pytam ponownie.
Marianna wzrusza ramionami i strząsa niewidzialny pyłek ze swojej białej bluzki. Pani idealna.
— A gdzie może być? Siedzi pewnie w swojej bibliotece i pali fajkę.

Bez słowa wychodzę z pokoju. Z trudem powstrzymuję chęć puszczenia się pędem przez długi korytarz naszego pałacu. Drewniana podłoga zdradza mój szybki krok, a nie chcę dać satysfakcji macosze. Zwalniam więc na tyle, że skrzypnięcia cichną. Swoją drogą, niech ja go tylko znajdę! Już ja sobie z nim porozmawiam!

Nabuzowana złością, bez pukania wchodzę do jego oazy.
Marianna zna go doskonale.
Siedzi na kanapie, zapatrzony w okno,  paląc fajkę.
— Co wyście wymyślili?! — Od razu atakuję. — Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że wydasz szesnastoletnią Rose za mąż,  za jakiegoś obcego faceta?!

Ojciec przenosi na mnie swoje spojrzenie.
W jego niebieskich oczach widać smutek, żal, i chyba odrobinę zażenowania. Przynajmniej tyle mojego.

— Hej córeczko — rzuca ciepło i obdarza mnie jednym ze swoich serdecznych uśmiechów, które tak kocham.
— Nie córeczkuj mi! — rzucam z gniewem. Nie chcę zmięknąć pod jego spojrzeniem. — Jak mogło coś takiego nawet przyjść ci do głowy?! — pytam z wyrzutem.

Ojciec wzdycha ciężko, odkłada fajkę i poklepuje pustą przestrzeń obok siebie.
To moja ulubiona miejscówka w całym domu, podobnie jak on, mogę przesiadywać tu całymi godzinami.

Wielkie okno, prawie zawsze otwarte, wychodzi wprost na nasz ogród. Ten widok zawsze działa na mnie kojąco.
Nigdy nie byłam poza granicami naszego królestwa, ale trudno mi uwierzyć, że mogłoby istnieć miejsce piękniejsze od tego, na które teraz patrzę.

Zachodzące słońce, rażącym, czerwonym blaskiem oświetla burgundowe drzewa i rzekę sprawiając, że wszystko mieni się w odcieniach czerwieni, burgundy i brązu.
Nawet rzeka, za dnia przezroczysta, teraz bardziej przypomina ławę spadającą kaskadami w trzech różnych miejscach do niewielkiego stawu i zastyga w nim jak magma.

Trawa, zawsze idealnie przycięta, cała tonie w burgundowych kwiatach, lekko poruszając się na wietrze, pokładając się i podnosząc,  w rytmie sobie tylko znanej muzyki.

Uwielbiam patrzeć na ogromne korony drzew,  pokryte fioletowymi i czerwonymi owocami, pachnącymi prawie tak dobrze jak smakującymi. Przez myśl przechodzi mi, że niedługo znowu nadejdzie czas zbierania owoców. To jeden z moich ulubionych okresów w roku.

Pracujemy wtedy razem, przy boku naszej służby (oczywiście nie tyle samo, co oni, ale jednak), zbierając owoce, wrzucając je do ogromnej balii, tylko po to, żeby później zostały zgniecione stopami kobiet i dziewczyn z dworu i okolicy, przy akompaniamencie śmiechu i żartów tłumnie zgromadzonych ludzi, i, w końcu, puściły soki.
To czas, kiedy wszyscy zachowujemy się beztrosko, nawet ojciec, a wino i soki, które później są wyrabiane pozostają z nami przez okrągły rok, albo i dłużej.

Grube pnie, porośnięte kolorowym, miękkim jak puch, czerwonym i zielonym mchem, stoją dumnie w rzędzie, tworząc kolorową aleję.
Droga biegnie wprost do dużej, żelaznej bramy, za którą w oddali można zobaczyć burgundowe wzgórze, z tego miejsca nieprzesłonięte przez gęsty las, a na nim zamek naszego króla, wuja Stefana.

Brrr, Stefan! Wzdragam się na samą myśl o wuju.

— Tato? — Wracam do gromienia wzrokiem mojego, normalnie ukochanego, rodzica. Nie mam zamiaru dać mu się omamić.
Ojciec czeka, aż usadowię się obok niego i przyciska mnie mocno do swojego boku.

Otacza mnie jego zapach. Mieszanka tytoniu, perfum i balsamu do mocno już posiwiałej brody. Całuje mnie w czubek głowy, a ja pozwalam nozdrzom wypełnić się jego wonią, wonią bezpieczeństwa.

Zbliża fajkę do ust i bez pośpiechu delektuje się tytoniem. Wygląda na zmęczonego.

— Po pierwsze, Freyu, nikt nie chce wydawać Rose za żadnego „faceta", tylko za chłopaka, który ma dwadzieścia cztery lata. To nie tak znowu dużo — odzywa się po chwili, patrząc mi w oczy.

Prycham i patrzę na niego z wyrzutem.
— Serio? To w jego wieku leży największy problem? Poza tym, tato, to tak czy inaczej osiem lat więcej, niż ma Rose!

Ojciec lekko grozi mi palcem.
— Po drugie, Rose nie wyjdzie za mąż, dopóki nie skończy osiemnastu lat, to oczywiste. Na razie planujemy tylko zaręczyny. I tylko, — Podnosi palec widząc, że chcę się wtrącić — jeżeli sama będzie tego chciała.

Zastanawiam się, co odpowiedzieć. Idea zaaranżowanego małżeństwa odstręcza mnie swoją głupotą tak bardzo, że nawet nie wiem, gdzie zacząć.

— Kochanie, mi też nie podoba się ten pomysł — Tata patrzy na mnie wnikliwie. — Niestety, wuj Stefan już postanowił. Uważa, że to małżeństwo przypieczętuje sojusz ze Szmaragdowym Królestwem. Jest naszą szansą na zakończenie wojny. Poza tym, rozmawiałem na ten temat z Marianną i ona uważa, że Rose nie mogłaby lepiej trafić. Podobno ten cały Fryderyk jest całkiem bystrym, młodym człowiekiem.

Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami.
A więc chcą sprzedać Rose, żeby zaszantażować władcę Arkadii!

— Król Greyson pomoże nam, jeżeli Rose poślubi jego syna — mówię bardziej do siebie, niż do ojca.

Tata powoli kiwa głową.
— Jeżeli Szmaragdowe Królestwo nam pomoże pokonamy Arkadię.
Zupełnie nie znam się na polityce, ani tym bardziej na wojnie. Dlaczego jednak musimy ich pokonywać? Dlaczego nie możemy żyć obok siebie w spokoju?
— Nie możemy po prostu przestać walczyć? —Ostatnie pytanie wypowiadam na głos.

Tata przytula mnie mocniej i milczy.
Odkąd pamiętam, nasze królestwo jest atakowane prze Arkadię.
Mieszkamy w stolicy, blisko króla, otoczeni wojownikami, dlatego nigdy nie odczułam na własnej skórze konsekwencji wojny,  jednakże wiem, że nasze królestwo cierpi od lat.

Mówią, że władca Arkadii nie jest człowiekiem, tylko demonem. Jest podobno brzydki jak sam Książę Ciemności i nie ma wieku. Mówią, że od zawsze wygląda tak samo. Jest okrutny i posługuje się czarami.

Podobno Arkadyjczycy to lud czarownic i czarowników. Samym spojrzeniem mogą cię zamienić w lód, czytają w myślach i władają żywiołami.

Nie wierzę oczywiście w te bzdury, bo gdyby to było prawdą, czy nie pokonaliby nas lata temu? Często słyszałam, jak służący na dworze wuja  straszyli nim swoje dzieci. To, że głupota ludzka nie zna  granic jest faktem powszechnie znanym. Prawdą jest jednak, że jesteśmy w stanie wojny i tracimy tysiące wojowników.

— Dlaczego Szmaragdowe Królestwo nie pomoże nam bez zabierania Rose? — pytam słabym głosem.
Tata ponownie milczy.
— Dlaczego wuj chce Rose? Tato, dlaczego Rose?! — Domagam się odpowiedzi ciągnąć go za koszulę.

— Jest najbliższa pozycji królewny i jest czystej krwi — Ojciec odpowiada szeptem nie chcąc mnie zranić.

Wiem, że myśli, że fakt, iż moja matka była zwykłą dziewczyną mnie boli.
Prawda jest jednak taka, że nigdy nie byłam z tego powodu szczęśliwsza.
Dzięki temu, że jestem tylko „półkrwi", jestem wolna. W życiu nie zamieniłabym tego na pełnokrwistość.

Patrzę na niego pytająco.
— A ty, tatusiu, co ty myślisz na ten temat?

Ojciec jak zwykle zbywa mnie milczeniem, które już dawno nauczyłam się interpretować. Nie jest zadowolony, ale nic nie może na to poradzić.

Po raz pierwszy w życiu podejrzewam, że jest słabym człowiekiem. Zaraz jednak karcę się za tę mocno krzywdzącą myśl.

➿➿➿

Moja nadzieja na to, że kolację zjemy w milczeniu  okazuje się oczywiście płonna. Wszyscy jesteśmy w podłych nastrojach, nabuzowani emocjami i gotowi do walki. Ja i Marianna bardziej, niż pozostali, rzecz jasna. Jak zwykle.

— No i co? — Marianna rzuca mi pytające spojrzenie podając półmisek z warzywami.
— Pstro — odpowiadam niegrzecznie, biorąc go z jej rąk i nakładając na swój talerz o wiele za dużo warzyw, niż jestem w stanie zjeść.
Naprawdę!
— Freya! — Ojciec jest wyraźnie zdenerwowany, ale mam to gdzieś.
— Nie powiedziałam przecież gówno — mruczę i przewracam oczami.
— Freya! Natychmiast przeproś matkę! — Uderza pięścią w stół. Jest wściekły.
— To nie jest moja matka! — Teraz z kolei ja podnoszę ton.
— I całe szczęście — rzuca Marianna.

Takie oto jesteśmy dojrzałe.

Ojciec rzuca jej spojrzenie tak karcące, że nawet ją spuszczam głowę.
— Przepraszam — Marianna rzuca cicho. — Ciebie też przepraszam, Freyu — dodaje w moim kierunku.
— Ja też cię przepraszam — odpowiadam grzecznie.
Siedzimy jak trusie.

Ojciec powoli prostuje dłoń i patrzy na nas łagodnie.
— Dziewczynki, na miłość boską, zachowujcie się,  błagam was. Wiem, że jesteście poddenerwowane, ale proszę was żebyście się wzajemnie szanowały.
Obie z Marianną zgodnie potakujemy głowami.

— A ty jak się czujesz, królewno? — Tata zwraca się do Rose i widzę, że ma ochotę odgryźć sobie język.
Niedługo Rose zostanie prawdziwą królewną, a jemu ta myśl nie podoba się ani odrobinę.

— Bardzo dobrze — odpowiada moja młodsza siostrzyczka dorosłym tonem.
Mam ochotę parsknąć śmiechem.
Przez twarz ojca również przebiega nikły uśmiech.

— Przestańcie się nad nią użalać, jakby działa jej się jakaś krzywda! — Marianna energicznie kroi warzywa na pozłacanym talerzu, sadząc po zapale, z jakim to robi, wyobraża sobie, że dokonuje mojej sekcji zwłok. — Jedzie do króla na bal! Będzie się dobrze bawić, pozna osobiście księcia Fryderyka, którego podobiznami ma wyklejone ściany pokoju! Tu nie ma nad czym się użalać! Ludzie, przecież każda panna, w naszym i jego królestwie, dałaby się pokrajać żywcem za taką szansę!

Milczymy z ojcem zgodnie.
To nie tak, że Marianna jest złą macochą z bajek. Ona jest po prostu próżna i często skupiona na niewłaściwych rzeczach. Czy ona naprawdę nie widzi nic niestosownego w zaaranżowaniu małżeństwa swojej szesnastoletniej córki?

— Bal?! Bal!? Baaallll!!! — Rose radośnie klaszcze w dłonie , a ja, wbrew sobie, wybucham śmiechem. Proszę, oto jak dorosła jest moja mała siostrzyczka. Czy naprawdę ktokolwiek jest w stanie wyobrazić ją sobie w roli żony?

— Potrzebuję nowej sukni! Och mamuś, pojedziemy do sklepu czy prosto do krawca? — Zupełnie zapomina o wszystkim innym oprócz sukni.

Co tam wojna! Co tam zaaranżowane małżeństwo z nieznajomym! Rose jedzie na bal!
— Nie śmiej się — Ojciec zwraca się do mnie niby poważnie, ale wesołość wybrzmiewa w każdym jego słowie. — Będziesz jej towarzyszyć!

— Że co?! — Z wrażenia upuszczam widelec.


🩷🩷🩷
Hej!
Mam nadzieję, że dobrze się bawisz!
I jeszcze większą, że zostaniesz z Freyą na dłużej!
Pozdrawiam,
Ania

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro