Part 2.
Nasz wzrok spotkał się i utrzymywaliśmy chwilę kontakt. Miał na sobie szare rurki i biało-czarną bluzkę baseball.
- Harry! - Niall stanął naprzeciwko mnie, a ja ocknąłem się. - Co tam? - przytulił mnie. - Jak tam?
- Dobrze - kiwnąłem głową. - A u ciebie?
- Jakoś leci. Fajnie, że tu jesteś.
Odwzajemniłem uśmiech i przywitałem się z resztą chłopaków. Louis rzucić ciche "Hej", a ja walczyłem ze sobą, by nie rzucić się na niego z płaczem i błaganiem, by wrócił do domu. Teraz ma Amber i ich dziecko, a ja nie mogę ich rozdzielić. Muszą stworzyć rodzinę, a ja muszę się usunąć w kąt.
- Co tam? - zapytał Louis.
Spojrzałem na niego, nie wiedząc co odpowiedzieć. Tęsknię za tobą jak za nikim innym i bez ciebie moje życie nie ma sensu.
- Nic takiego, a u ciebie? - odpowiedziałem.
Manager przerwał nam, zapraszając nas do środka. Zająłem miejsce obok Liama, by być jak najdalej od Louisa. Czułem jak pieką mnie oczy więc wysłuchując słów naszego zarządu, zaciskałem powieki.
- Wszystko w porządku, Harry? - usłyszałem w pewnej chwili.
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. Wzrok każdego wbity był we mnie. Pokiwałem głową przepraszając i obiecując skupienie. Mimowolnie co chwilę zerkałem na Tomlinsona. Był zmęczony i smutny. Miałem cichą nadzieję, że też za mną tęskni i nie jest szczęśliwy z Amber. Wiem, że powinienem cieszyć się jego szczęściem, ale teraz chciałem być samolubnym skurwielem. Chciałem by był mój, by to mnie tulił, całował i masował, a nie obcą dziewczynę, którą sam ledwie znał.
Mężczyźni mówili o przerwie i płycie, która w końcu musi powstać. Teraz wszystko się skomplikowało. Mieliśmy mieć kilka miesięcy odpoczynku. Wiedziałem, że związane to jest z ciążą Amber, porodem, początkiem rodzicielstwa. Na samą myśl wszystko w środku wykręcała mi niewidzialna ręka, a oczy "pociły się". Chciałem jak najszybciej stamtąd uciec. Mogłem zrobić to dopiero pół godziny później. Czekając na windę, usłyszałem:
- Porozmawiamy?
- Spieszę się.
- Proszę, Harry - Louis złapał mnie za nadgarstek. - Daj mi pięć minut.
Wszedłem do windy i nacisnąłem odpowiedni przycisk. Brunet stał obok mnie milcząc.
- To chore - powiedział w końcu. - Wiesz, że ja jej nie kocham, prawda?
- Przestań, Louis. Macie dziecko.
- To ciebie kocham, Harry.
- To ze mną miałeś je mieć - powiedziałem patrząc na niego. To było nasze marzenie. Razem mieliśmy znaleźć surogatkę i oczekiwać porodu. To my mieliśmy przygotowywać pokój i kupować ubranka. - Ze mną - dodałem szeptem.
- Nie płacz, proszę. Skarbie, no - próbował mnie przytulić.
- Nie mów tak. Odejdź. Zniknij.
Skierowałem się w stronę mojej mamy, która czytała magazyn, siedząc na fotelu. Spojrzała na Louisa, który został za mną. Siedząc w aucie pytała o czym rozmawialiśmy na zebraniu. Poprosiłem żeby jechała szybciej do domu, bo chciałem się położyć. Bolała mnie głowa i jedyne czego potrzebowałem to sen.
----
Myślicie, że powinnam robić też z perspektywy Louisa?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro