Part 17.
Poprosiłem chłopaków aby nie wspominali tematu zespołu czy zerwanej umowy. Kiedy Louis wrócił z toalety, podałem mu piwo i uśmiechnąłem się. Alkohol lał się strumieniami, a w domu robiło się coraz głośniej i to nie przez muzykę. Śmialiśmy się i wyzywaliśmy podczas gry na konsoli. Czułem się jak na początku istnienia One Direction, a Louis ciągle szczypał mnie żebym przegrywał. Ja rzucałem w niego chipsami i popcornem. Wiedziałem, że rano będziemy potrzebowali pomocy sprzątaczki albo to Lou to zrobi. Czułem ból głowy po przebudzeniu i chciało mi się wymiotować. Szturchnąłem chłopaka leżącego obok mnie i poprosiłem o przyniesienie wody.
- Idź sam, Harry - mruknął.
- Misiu, umieram.
Schylił się za łóżko i podał mi butelkę wody. Przeleżeliśmy jeszcze godzinę po czym na dole zaczęło budzić się życie. Wzięliśmy wspólny prysznic i dołączyliśmy do reszty zespołu. Wczoraj wydawało mi się, że bałagan jest mniejszy, ale dziś wszystko wyglądało jak po przejściu tornada.
Spędziliśmy z chłopakami cały dzień, a wieczorem postanowiliśmy odwiedzić Amber. Louis nalegał, a ja sam chciałem poprzytulać brzuch dziewczyny i poczuć kopnięcia. Dziewczyna pytała o imię, a my opowiadaliśmy o kłótni dotyczącej tego. Louis zaczął temat horroru i mojego strachu, a ja od razu go przerwałem. Jutro musieliśmy malować pokój, bo zaraz zaczynał się grudzień. Amber opowiadała nam o swoim samopoczuciu. Wychodząc wpadliśmy na jej matkę. Od razu dało się wyczuć, że nie popiera naszej decyzji. Miała wściekłą minę i patrzyła na nas z pogardą.
Siedząc w restauracji rozmawialiśmy o weekendzie w Paryżu. Potrzebowałem oderwania się, spędzenia kilku chwil w innym miejscu. Mieliśmy wylecieć tam czwartego grudnia.
- Louis, co teraz będzie? - zapytałem.
- W jakim sensie?
- Poradzimy sobie?
- Oczywiście, skarbie. Od dawna chciałeś dziecko.
Uśmiechnąłem się, bo on miał rację. Bywały noce, że przez wiele godzin mówiłem o dziecku. Louis był padnięty po koncercie, a ja płakałem z niemocy. Chciałem mieć rodzinę, bo czułem, że tylko tego brakuje mi do szczęścia.
- Kocham cię, Lou.
- Ja ciebie też, Harry.
Chłopak pocałował mnie, a ja od razu chciałem oderwać się, bo przecież to było zakazane. Do czasu.
Już od rana w naszym domu panowało zamieszanie. Chłopacy pomagali nam w malowaniu i skręcaniu białych mebli. Ich kolor świetnie komponował się z zielonym kolorem ścian. Zayn obiecał, że namaluje coś fajnego, a ja wiedziałem, że to będzie świetne. Takim oto sposobem pokój został wykonany w motywach lasu. Zachwycałem się Misiem Yogim między dwoma drzewami. Jako dziecko uwielbiałem tę bajkę i wiedziałem, że Victoria będzie oglądać tylko to stare bajki. Nie chciałem, by później bała się strasznych postaci z nowych kreskówek.
Wieczorem prasowaliśmy ubrania, których trochę się nazbierało. Były to głównie ubrania na pierwsze miesiące w stonowanych barwach, bo nie chcieliśmy być stereotypowi - jeśli to dziewczynka to wszystko musi być różowe. Owszem mieliśmy kilka sukienek i smoczki były typowo dla dziewczynek.
- Myślisz, że za kilka lat postaramy się o kolejne? - zapytałem, wtulając się w Louisa.
- Nie wiem, Hazz.
- Obiecasz mi coś?
- Jasne.
- Jeśli zdecydujemy się na drugie dziecko to najpierw ustalisz to ze mną, a nie zapłodnisz nieznajomą dziewczynę, dobrze?
Chłopak roześmiał się, całując mnie. Byliśmy już całkowicie przygotowani do przyjęcia naszego pierwszego dziecka.
-------
Mamy prawie 15K! To teraz pokażcie ile osób czyta każdą część ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro