Part 15.
Jej reakcja była zupełnie inna niż się spodziewałem. Patrzyła na nas przerażona, a ja traciłem wiarę w siebie. Myślałem, że się ucieszy i wszystko będzie dobrze, a ta zachowuje się w ten sposób.
- To dziewczynka? - Gem w końcu przerwała nieprzyjemną ciszę, zabierając zdjęcie mojej mamie. - Bo nie widzę jego małego...
- Tak! - przerwałem jej. - To dziewczynka.
- Moja mała księżniczka! - przytuliła mnie, a potem Louisa. - Co z Amber?
Spojrzałem na Louisa, bo czekałem aż sam wszystko wyjaśni. Ten zaczął się mieszać, że Amber sama zdecydowała oddać nam dziecko, bo tak będzie lepiej. Czułem w tym podstęp, ale nie chciałem teraz kłócić się z nim. Mój wzrok skierował się na mamę, która wstała i poszła do kuchni. Przeprosiłem i ruszyłem za nią. Patrzyłem jak zabiera się za nerwowe sprzątane, a ja wiedziałem, że to oznaka zdenerwowania. Przytuliłem ją mocno i nie pozwoliłem się uwolnić.
- Martwię się o ciebie, Harry - szepnęła. - Dobrze wiesz jak było przez ostatnie miesiące.
- Pamiętam, mamo. Ale teraz jestem szczęśliwy.
- Nie możecie zabrać Amber dziecka. Ja widzę, że Louis kłamie.
Zająłem krzesło przy stole i zacząłem opowiadać o wizycie dziewczyny. Moja rodzicielka słuchała w spokoju, a na jej twarzy pojawiał się delikatny uśmiech. Opowiadałem o szykowaniu pokoju, wybieraniu imienia czy kupowaniu ubranek. Ona zaczęła opowiadać o szale, gdy dowiedziała się o pierwszej ciąży. Teraz życzyła nam szczęścia i dodała, że osobiście wykastruje Louisa, gdy znowu będę przez niego cierpiał.
- Jesteś pewien, że Amber tego chce? - zapytała.
- Tak, mamo. Sama to powiedziała. Będzie miała kontakt z dzieckiem, ale to my będziemy rodzicami.
- A jeśli zmieni zdanie? Co wtedy?
Patrzyłem na nią, nie wiedząc co powiedzieć. Ona miała rację. Nie dopuszczałem do siebie takiej myśli.
- Nie zmieni - powiedziałem, wymuszając uśmiech. Nie wiem czy bardziej chciałem przekonać ją czy siebie.
- Mam nadzieję, skarbie.
Wróciliśmy do salonu i znowu przytuliłem się do Louisa. Razem z Gemmą żywo dyskutowali o potencjalnych imionach, a ja przerwałem mówiąc:
- To chyba ze mną powinieneś wybierać imię, a nie z nią.
- Oczywiście, kotku - pocałował mnie w czoło.
Następnego dnia mieliśmy spotkanie z zarządem. Byłem na nim tylko ja, Louis i Amber. Dziewczyna sama potwierdziła, że chce oddać nam dziecko, ale chce uczestniczyć w jego wychowaniu. Nasz manager nie był zadowolony, bo przecież miało skończyć się na alimentach, a my mieliśmy wrócić do ról gwiazd muzyki. Byłem dumny z Louisa, który powiedział, że jest gotów odejść z zespołu i zapłacić karę. Ja również mogłem to zrobić. Byłem gotowy poświęcić karierę dla rodziny. Rozstaliśmy się w napiętej atmosferze i mieliśmy dwa dni na przemyślenie wszystkiego.
- Macie już dla niej jakieś imię? - zapytała Amber, gdy znowu dotknąłem jej brzucha.
- Elizabeth Gemma Tomlinson - rzuciłem.
- Co? - zapytał Louis, patrząc na mnie.
- Żartuję - zaśmiałem się. - Nie, nie mamy jeszcze. A ty?
- Mam kilka propozycji, ale to od was zależy.
- Wybierzmy je w trójkę - zaproponowałem. - Będzie sprawiedliwie.
- Wpadnijcie kiedyś.
- Jedziesz z nami na zakupy?
- Będziecie kupować wyprawkę? - uśmiechnęła się.
- Urządzamy pokój - pochwaliłem się.
- Słucham? O niczym takim nie rozmawialiśmy.
- Rozmawialiśmy. Widocznie nie pamiętasz.
- To ty przeglądałeś pomysły, ale o niczym nie rozmawialiśmy!
Amber roześmiała się, ale przeprosiła i powiedziała, że innym razem z nami pójdzie. Teraz źle się czuła i chciała się położyć. Przerażony zacząłem pytać o jej stan zdrowia, ale ta uśmiechnęła się i stwierdziła, że końcówka zawsze jest najgorsza. Pożegnaliśmy się i kazałem jej napisać, gdy dojedzie do domu. W drodze powrotnej przekonywałem Louisa do zakupów aż ten tracił cierpliwość. W końcu wylądowaliśmy w sklepie z rzeczami dla dziecka. Miałem gdzieś fanów czy paparazzi.
- Śliczne, prawda? - zapytałem, chwytając różowe śpioszki.
- Te są ładniejsze - wskazał na ubranko z nadrukiem stroju motocyklisty dla noworodka.
- To dziewczynka.
- Ale dziewczynki też mogą być motocyklistami.
- Ale nasza nie będzie.
- Nie masz pewności.
- Skarbie, to będzie nasza księżniczka, a księżniczki nie jeżdżą motocyklami - spojrzałem mu w oczu.
- Ty jesteś moją księżniczką, a jeździłeś.
- Jezu, Lou, jesteś zboczony. Pieprz się - odepchnąłem go. Ekspedientka spojrzała na nas po czym uśmiechnęła się.
Zapłaciliśmy za kilka ubranek, a ja wiedziałem, że za chwilę na Twitterze będzie spam. Czułem jak Louis nieznacznie klepie mnie w tyłek, otwierając przede mną drzwi do auta i miałem nadzieję, że nikt tego nie nagrał.
----
Po miesiącu wróciłam do opowiadania. Brawa dla mnie. Koniec nadchodzi! c:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro