Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 13.

Po kilku godzinach byliśmy na miejscu. Bliźniaczki od razu rzuciły się na mnie. Nawet ich brat dostał mniej buziaków, bo przecież to mnie dawno nie widziały. Lottie przywitała się ze mną całusem w policzek i powiedziała, że dobrze mnie widzieć. Skomplementowałem jej nową fryzurę, a dziewczyna przytuliła mnie szepcząc, że mnie kocha. Po chwili piłem kawę z mamą Louisa i wysłuchiwałem opowieści wszystkich dziewczyn, które musiały opowiedzieć jak wiele wydarzyło się w ich młodym życiu przez ostatnie miesiące - od śmierci ukochanego chomika do wygranego konkursu w szkole.

- A Lou będzie miał dzidzię! - powiedziała Phoebe.

Kątem oka widziałem jak Lou patrzy na matkę, a Lottie uderza się w czoło.

- Zamknij się, Phoebe! - powiedziała Fizzy.

- Ale dlaczego? Przecież Amber...

- Harry'ego to nie interesuje.

- Wręcz przeciwnie. Masz już wybrane imiona? - zapytałem jedenastolatkę, która siedziała na moich kolanach.

- Ja?

- W końcu to twoja bratanica, prawda?

- I twoja córka, Haz - powiedział Tomlinson, wstając i podchodząc do mnie.

- Dobra, gubię się - przyznała Lots.

Louis zgonił siostrę z moich kolan, a ta ze smutkiem zajęła miejsce obok. Chłopak objął mnie i zaczął wyjaśniać sytuację. Czułem jak coś ściska mnie w środku. Sytuacja nadal była dla mnie nierealna. Jak to możliwe, że będziemy mieli dziecko? Jestem pewien, że Amber nie podda się tak łatwo. To byłoby zbyt piękne.

Chwyciłem biały kubek w obie ręce. Czułem przyjemne ciepło, które dawała gorąca ciecz. Wyczuwałem w niej nutkę cynamonu, który kojarzył mi się jedynie z tym miejscem. Rozejrzałem się - w salonie praktycznie nic się nie zmieniło. Nad kominkiem nadal wisiały wspólne zdjęcia, na których ja też byłem. Kremowa kanapa ozdobiona była poduszkami o kolorze ciemnego brązu, który idealnie kontrastował z jasnym kolorem obicia. W wazonie stały świeże kwiaty, a na parapecie stały orchidee. Mój wzrok skierował się na drzwi balkonowe. Widziałem przez nie podwórko, które teraz pokryte były kolorowymi liśćmi.

- Czyli będziesz mamtą? - zapytała Daisy, siadając na moich kolanach i obejmując mnie.

- Mamtą? - powtórzyłem, nie rozumiejąc o co chodzi.

- Mamą - tatą.

- On będzie ojcem, Daisy, nie rób wstydu - zganił ją brat.

Objąłem dziewczynkę i uśmiechnąłem się. Cieszyłem się, że Lottie zmieniła temat. W końcu spojrzała na zegarek i zerwała się z miejsca, mówiąc, że jest umówiona za pół godziny, a nie jest przygotowana.

Uwielbiałem spędzać czas w domu Louisa. Panowała rodzinna atmosfera, dziewczyny były cudowne, a Jay traktowała mnie jak syna. Ja jednak czułem swojego rodzaju skrępowanie - nie umiałem już nazywać ją mamą. Nie wiedziałem czy nadal jest moją teściową.

W pewnej chwili rozmowę przerwała moja mama. Przeprosiłem wszystkich i wyszedłem na korytarz. Moja rodzicielka pytała czy wszystko jest w porządku. Wyczuła radość w moim głosie. Zapewniłem, że nic złego już się nie dzieje, a jutro wpadnę, by coś jej opowiedzieć.

- Powiedz teraz, Harry. Błagam - słyszałem jej strach. - Gdzie jesteś? Martwię się.

- Jestem u Louisa, mamo. Wszystko kieruje się w dobrą stronę.

- Ale co masz mi powiedzieć?

- Jutro ci powiem, mamo. Przyjedziemy do ciebie.

- Harry!

- Mamo, nie mam jak rozmawiać. Zadzwonię jutro. Obiecuję. Kocham was.

Rozłączyłem się i wróciłem do salonu. Louis przytulił mnie, gdy usiadłem na kanapie. Złapał mnie za rękę, a ja uśmiechnąłem się. Oparłem głowę o jego ramię i chwyciłem kubek z kawą, która już wystygła. Przy Louisie nawet zimna kawa smakowała jak świeżo palona z najlepszej kawiarni w mieście. Przy nim przypalona potrawa była rarytasem, stos prania wydawał się małym obowiązkiem, a dom, który w rzeczywistości wyglądał jakby przeszło przez niego tornado, nie był tak strasznym miejscem do sprzątania.

Siedzieliśmy do późnych godzin nocnych. Pozostałe dziewczynki już dawno spały, a ja piłem z Louisem, Jay i Lottie wino. Mimo iż Charlotte nie była jeszcze pełnoletnia, my już tak ją traktowaliśmy. Była niezwykle dojrzała jak na swój wiek i uwielbiałem ją. Ona jako jedyna nienawidziła Amber. Mimo wszystko teraz nie mogła doczekać się bratanicy, która miała mieć dwóch ojców. Lou rozmawiał z mamą, a ja opowiadałem nastolatce o projektach pokoju i rzeczach, które musimy jeszcze kupić. W końcu poczułem zmęczenie i stwierdziłem, że powinienem się położyć. Dziewczyna również nie czuła się najlepiej. Wziąłem szybki prysznic po czym zszedłem jeszcze na dół po telefon, który został na stole.

- Jesteś pewien, Lou? To naprawdę ważna decyzja - usłyszałem głos Jay. - Nie możesz tak po prostu skreślić Amber. Co jeśli rozejdziesz się z Harrym?

- Mamo, ja go kocham. Jestem pewien miłości do niego i to z nim chcę wychować to dziecko. Zaliczyłem wpadkę, nienawidziłem tego dziecka, ale teraz wiem, że z Harrym mi się uda.

- Mam wrażenie, że chcesz poprzez dziecko scementować wasz związek. Dziecko to odpowiedzialność, Louis. Odpowiedzialność na co najmniej osiemnaście lat.

- Wiem, mamo. Ale ja go kocham.

- Może lepiej żeby dziecko zostało z Amber?

- Nie, mamo. Tak być nie może. To nie wypali. Harry się cieszy. Nie powiem mu teraz, że jednak dziecko ma zostać z matką.

- To nie jest zabawka, Louis. Przemyśl to. Nie możesz patrzeć na wszystko przez pryzmat Harry'ego.

Czułem jak po moich policzkach spływają łzy. Telefon już mnie nie obchodził, odwróciłem się i wróciłem na górę. Usiadłem na łóżku wybuchając płaczem. Miało być tak pięknie. Mieliśmy być szczęśliwi. Ale Jay ma rację - ja nie jestem tu najważniejszy, a dziecko powinno zostać przy matce.

Dźwięk otwieranych drzwi wystraszył mnie.

- Jeszcze nie śpisz? - zapytał Lou. - Wszystko okej? Harry... - dodał, widząc, że nie odpowiadam. Kucnął przede mną i zauważył moje łzy. - Co się stało, kotku?

- Nie chcę tego dziecka, Lou. Ja przemyślałem i...

- Podsłuchiwałeś, prawda? - on znał mnie lepiej niż własną kieszeń. - To Amber rzuciła taki pomysł, ja jej do niczego nie namawiałem. To ona wyszła z propozycją. Musimy jeszcze powiadomić modest i...

- Oni się nie zgodzą.

- Oni nie mają nic do gadania. Zawsze mogę zerwać kontrakt, a wtedy są zniszczeni. Nie płacz - otarł kciukami moje łzy. - Kocham cię - pocałował mnie w czoło, a ja uśmiechnąłem się.

- Ja ciebie też, Boo.

-----

Dobijemy do 10K wyświetleń i 1K gwiazdek? :v 
Proszę, niech każdy kto to czyta da gwiazdkę. Mam wrażenie, że nie ma tu stałych czytelników :c

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro