×××
Autorskie słowo: Lubię eksperymentować ze starymi tekstami. Co przed Wami prezentuję, to dzieło bodaj z 2015 roku, pisane spontanicznie z moim chłopcem. Został cały mój małoletni dramatyzm, poprawiłem tylko garstkę rzeczy.
Z potrzeby zabicia niegdyś silnej postaci.
×××
Zapomina. Zapomina, by w końcu pamiętać tylko to, że o czymś powinien wiedzieć. Lecz w miejscu tego wspomnienia jest pustka. W sercu też. Chyba niewiele z organu zostało. A co najgorsze – także w nim. Aleksytymia. Zimno i Rogue. Nic więcej nie ma.
Musiał być środek nocy – nie wiedział, bo nawet niezbyt interesowało go cokolwiek innego niż to, że nieszczególnie widzi, gdzie idzie. Co iść mu oczywiście nie przeszkadzało. Co innego miał zrobić, gdy nie mógł spać? Gdy w miejscu swojego pobytu, w łóżku, w którym obecnie żył i być może miał skończyć, czuł się tylko gorzej? To nie bycie chorym mu szkodzi. To bezruch mu szkodzi, więc musi, do cholery, coś zrobić!
Zaśmiał się do siebie w mroku, opierając głowę o ścianę tuż obok drzwi wyjściowych; zanosił się śmiechem satysfakcji na wspomnienie przeszłości. Turniej, smoki, oni. Oni dwaj. Zwłaszcza oni.
Te rzeczy, które prześlizgują mu się pomiędzy palcami.
A jego palce? Jego dłonie? Nogi? Klatka piersiowa? Zapada się. To już się dzieje albo ma wizję tego, co dopiero nastąpi.
Pragnął znaleźć się za drzwiami, które miały odciąć od niego komę ciągnącego się za każdym krokiem przygnębienia, jednak skapitulował. A raczej stchórzył. Na zewnatrz przecież też nie znajdzie dla siebie miejsca – w świecie świeżym jak poranek. Strasznym w swoim zdrowym upojeniu pełnią życia. Obie jego pięści trzasnęły w drzwi. A gdy to nie pomogło z frustracją – jeszcze raz.
Potem był delikatniejszy, przytulając do
powłoki policzek, wreszcie całe umęczone ciało. Osunął się na ziemię, zamknięty kłębek nieszczęścia. Nieprzystępny.
×××
Wtedy przyszedł Rogue, by go pocieszać.
Może wreszcie odpowiedziałby szczerze, z głębi serca: kurwa, Sting, zabijasz mnie. Dlaczego tak trudno przyznać, że, jako krew z krwi Rogue, ma sposobność zatruwać go co sekundę, co minutę, co godzinę, północ po północy? Kaszel po kaszlu.
Woalka uprzejmości, ornamentalne wzory wierności versus opium sprawianego partnerowi bólu, który przecież w końcu musi wysforować się na przód, stanąć na szczycie wieży Babel sprzecznych uczuć.
Rogue będzie miał dość, a może nawet się załamie.
A Sting nie nie wiedział, co wpuściłby do obiegu komunikacji niewerbalnej, gdyby zespolił swoje posępne milczenie z trupim wzrokiem niedomkniętych oczu, czekających na jedno requiescat in pace, więc schował facjatę w klamrze obojczyka i szyi bruneta. Nie patrzył, by nie dodawać mu ciężaru, nie pokazywać zaświatów.
Gdy wysyłam cię z powrotem do łóżka, mówisz mi, ze nie chcesz spać beze mnie. Wiesz, że niedługo już mnie nie będzie. Wtedy nie będziesz spał?
Milczał jeszcze trochę, optymalnie, rezolutnie – nie wszystko, co prawdziwe, powinno zostać dźwiękiem z gardła bliskiej osoby, prawda? Niektórych rzeczy nawet z własnych ust nie chciałoby się kiedyś słyszeć.
Już mi nic nie szkodzi. Jedynie czasem pozwalam się unieść – jak teraz. I w nieodpowiednich sytuacjach bywa do śmiechu.
Podniosł się żywiej, emanując fałszywą energią z desperackiego źródła, pociągając bruneta za sobą, ujął go za sobie dłonie, pociągnął dalej od drzwi, na środek przedpokoju.
Może i jestem idiotą. Co z tego? Taki się urodziłem. Może jestem dziecinny. Mam chyba jakieś ultimatum? Może to ostatnie szanse. Może przedostatnie – w najlepszym razie.
Okręcił się dość gwałtownie wokół własnej osi, wprawiając mężczyznę w ruch do spółki ze sobą. Szczerzył nieco zęby, kiedy głowa pulsowała tępym bólem, uprzedzając tragiczny rozwój widoków.
Zatrzymawszy się, zakaszlał, więdnąc jak gdyby po wstępnym etapie, co przełożyło się na zgarbione barki. Na bladej twarzy wykwitały rumieńce po wysiłku przewyższającym zakres oczekiwań ciała. Ciała? Nie był fizyczną istotą. Był jednym, wielkim zmęczeniem.
Potem przytulał partnera kurczowo do siebie, absorbując jego zdenerwowanie. Głaskał po plecach i uspokajał, wiedząc, że po sądnym dniu to Rogue czeka najtrudniejsza z przepraw.
Everyday a little death for everyday I die
Everyday a little death and still I know not why
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro