Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Abaddon


Castiel został ze mną na noc. Położył się obok mnie abym mogła położyć głowę na jego klatce piersiowej. Usnęłam z uśmiechem na twarzy i uczuciem bezpieczeństwa, które zdążyłam już dawno zapomnieć.

Przekręciłam się na bok i ręką dotknęłam miejsce, gdzie powinien być Cass, ale go nie było. Podniosłam się i rozejrzałam zaspanym jeszcze wzrokiem po pomieszczeniu. Zeszłam z łóżka i założyłam leżący na krzesełku szlafrok. Wyszłam na korytarz i pokierowałam się w stronę kuchni. W powietrzu poczułam zapach przypalonych naleśników. Weszłam do kuchni, a moim oczom ukazał się stojący przy kuchence anioł siłujący się z patelnią. Nie ma na sobie płaszcza tylko białą koszulę. Podeszłam bliżej aby przyjrzeć się jego zmaganiom.

-Hej.- pocałowałam go w policzek stając na palcach aby dosięgnąć.

-Cześć.- posłał mi jeden z swoich uroczych uśmiechów.- Pomyślałem że zrobię Ci śniadanie.

Zerknęłam na talerz wypełniony naleśnikami, większa część z nich jest po prostu spalona. Z patelni przełożył na talerz ostatniego naleśnika, który wyszedł całkiem nieźle, a następnie wyłączył kuchenkę.

-Mam nadzieję że chociaż niektóre nadają się do zjedzenia.- podrapał się nerwowo po karku i zerknął na mnie wyczekująco. Uśmiechnęłam się do niego. Widać że napracował się przy tym.

-Na pewno są pyszne, a przynajmniej część z nich.- anioł rozweselił się, zabrał talerz i położył go na stole, a z lodówki wyjął dżem. Usiadłam przy stole, a Cass na przeciw mnie.

Zjadłam te, które nadawały się do tego i skomplementowałam bruneta, że jak na pierwszy raz wyszły mu naprawdę dobre.

Do kuchni weszli Winchester'owie.

-Hej zakochane gołąbeczki!- przywitał się zawadiacko Dean.

-Hej, ominęło was śniadanie.- powiedziałam lekko zawstydzona tym jak blondyn nas nazwał.

-Mamy dobre wieści, wiemy gdzie jest Abaddon.- powiedział Sam.

~

Hotel, popołudnie

Dean zatrzymał samochód na parkingu. To dziwne bo wokół budynku nie widać nikogo.

-Czy plan jest dla wszystkich jasny?- zapytał Dean spoglądając na nas po kolei, skinęłam że dla mnie tak.

-Tak, ja i Cass pilnujemy Villien, a ty z Crowley'em idziecie załatwić Abaddona.- powiedział Sam patrząc się na brata.

-To idziemy.- posumował starszy Winchester.

Wszyscy zaczęli wysiadać tylko ja zostałam. Czuję jak strach mnie sparaliżował. Przecież ryzykujemy życiem. Jeśli coś pójdzie nie tak? Co jeśli Hortu mnie znajdzie?

-Villien musimy iść.- Cass otworzył drzwi samochodu od mojej strony, ale się nie ruszyłam. Zrobiło mi się nie dobrze i zaczęłam ciężko oddychać.

-Sam mógłbyś tu przyjść.- zawołał przejęty moim zachowaniem.

-Co się dzieje?- zapytał Sam podchodząc do Castiela.

-Villien coś dolega.- odpowiedział zmartwiony anioł.

-Hej, Villien spójrz na mnie.- szatyn uklękł przy mnie i uniósł mój podbródek abym na niego spojrzała.- Oddychaj, wdech i wydech, spokojnie, powtórz to.- zaczęłam słychać się słów Sama.

-Co jej jest?- podszedł Dean.

-Ma atak paniki.- odpowiedział Sam.

-Co jeśli coś pójdzie nie tak?- zapytałam spanikowana.- Co jeśli Hortu mnie dopadnie? Nie chcę by mnie dopadł.

-Nie, niedopuszczę do tego.- odezwał się Cass i przytulił mnie jednoczeście wyciągając z samochodu. Schowałam twarz w zagłębiu jego szyi.- Nic ci nie będzie bo będę obok ciebie. Nie pozwolę cię skrzywdzić.- powiedział kojąco. Powoli odsunęłam się od niego. Poczułam jakoś lepiej po tym co powiedział.

-Już dobrze?- zapytał z troską Sam, przytaknęłam że tak.

-Lepiej już chodźmy, nie mamy czasu.- rzekł blondyn.

-Dean.- powiedziałam, a blondyn zatrzymał się i spojrzał na mnie, wyciągnęłam za paska sztylety i wystawiłam je w jego stronę.- Niezapomnij tego.

Wziął ostrza ode mnie.

Do budynku weszliśmy tylnym wejściem. Ostrożnie doszliśmy do schodów na górne piętro.

-Abaddon z Crowley'em jest na pierwszym piętrze, idę tam, a wy zostajecie na parterze.- powiedział cicho Dean, ale na tyle głośno abyśmy usłyszeli go. Skineliśmy głowami, że rozumiemy.- Będzie dobrze.- powiedział patrząc na mnie, a następnie ruszył na górę po schodach.

-Nie martw się poradzi sobie.- szepnął do mnie Sam. W to nie wątpię, Dean to twardziel. Szkoda że ja taka nie jestem.

-Wyczuwam demony.- powiedział nagle Cass.- Sam zabierz ją.- zwrócił się do szatyna.

-Idziemy.- brązowowłosy złapał mnie za ramię i pociągnął w przeciwną stronę niż w tą którą poszedł Cass.

-Poczekaj nie powinniśmy się rozdzielać.- zatrzymałam się i odwróciłam głowę w miejsce gdzie anioł już zniknął za rogiem korytarza.

-Poradzi sobie, to w końcu Cass.- powiedział pocieszająco i pociągnął mnie w stronę drewnanych drzwi, które otworzył, a gdy weszliśmy do środka zamknął je.

Znajdujemy się w typowo wyglądającym pokoju hotelowym, dwa łóżka, szafa i drzwi chyba do łazienki. Nagle usłyszeliśmy huk gdzieś za drzwiami. Sam wyją broń i podszedł do drzwi.

-Stój. Gdzie ty idziesz?- zapytałam przestraszona. Coś złego się dzieje, czuję to i jeszcze jakąś dziwną energię.- Nie możesz mnie zostawić.- złapałam go za przedramię i zatrzymałam zanim otworzył drzwi.

-Tylko to sprawdzę i wrócę do ciebie.- zapewnił ale nadal nie chciałam go puścić.- Nic się nie stanie.- dodał widząc moją niepewność.

-Skąd możesz to wiedzieć?- z wątpliwościami puściłam jego przedramie.

-Muszę mieć nadzieję.

Opuścił pokój, a ja bezradna usiadłam na jednym z łóżek w pokoju. Zaczęłam wpatrywać się w drzwi i w napięciu czekać aż wróci.
I co? Minęło prawie 10 minut i nadal nie wrócił. Tak nie może być, ogarinij się Villien. Są teraz dla mnie zbyt ważni. Postanowiłam jednak wyjść, nie będę tchórzem.
Powoli uchyliłam drzwi i wychyliłam głowę rozglądając się po korytarzu, nikogo jednak tu nie ma. Wyszłam jak najciszej zamykając za sobą drzwi. Zaczęłam iść przed siebie trzymając się blisko ściany. Naraz usłyszałam czyjś krzyk. Podbiegłam do skrzyżowania korytarzy i wychyliłam się by rozejrzeć się ale nic nie dostrzegłam.

-Sam?! Castiel?!- wykrzyknęłam choć to ryzykowne bo demony mogą przyjść również po mnie.

-Tu jesteś.- usłyszałam za sobą głos, spojrzałam tam i w niedużej odległości ode mnie stoi mężczyzna. Jego oczy na moment zrobiły się czarne i z paskudnym uśmechem ruszył na mnie. Ale ledwo co się ruszył bo błysnął czerwonym światłem i upadł na ziemię martwy. Za nim stał Castiel. Podbiegłam do niego i go przytuliłam.

-Jak dobrze że nic ci nie jest.- powiedziałam patrząc mu w oczy i lekko się uśmiechając czując ulgę.- Musimy poszukać Sama.

-Nie trzeba, jest cały tak samo jak Dean. Ale musimy się przenieść.- odezwał się niskim głosem.

-Co? Nie możemy ich zostawić...- nie dokończyłam bo poczułam, że tracę grunt pod nogami i że słabo się czuję.

Po chwili znaleźliśmy się na polanie. Odsunęłam się od Castiela. Spojrzałam na niego zdziwiona jego zachowaniem.

-Musimy wracać. Ostrza w każdej chwili do mnie wrócą i Dean zostanie bez broni. No dalej! Co z tobą?!- zapytałam z pretęsją. Castiel uśmiechnął się beztrosko i schował ręce do kieszeni spodni.

-Niczego nierozumiesz?- zapytał lekceważąco z złośliwym uśmieszkiem. Chwilę stałam i przyglądałam mu się aż pewna myśl pojawiła mi się w głowie.

-Nie jesteś Castiel'em.- cofnęłam się gwałtownie przez co potknęłam się o coś i upadłam tyłkiem na ziemię.

-Brawo, już myślałem że będę musiał ci tłumaczyć.- podszedł do mnie i uklęknął przede mną.

-Gdzie mnie zabrałeś?- zapytałam ciężko przełykając ze zdenerwowania ślinę. Zaśmiał się aż przeszły mnie dreszcze i zaczęłam się cofać, ale złapał mnie za nogę i zatrzymał. Pochylił się w moją stronę.

-Nadal jesteśmy w hotelu tylko że w twojej głowie. Ale przejdźmy do tego dlaczego jeszczę nie mogę osobiście po ciebie przyjść. Muszę odzyskać siły i niedługo to się stanie. Wtedy będziesz musiała powiedzieć tak abym mógł przejąć twoje naczynie.

-Nie pozwolę ci na to.

-Pozwolisz.- złapał mnie za szyję i ścisną aż zabolało.-Zgodzisz się bo wtedy daruję życie twoim przyjaciołom. Chyba nie chcesz by stała im się krzywda, hym?- szepnął mi do ucha, a ja jęknęłam gdy ścisnął mocniej moją szyję, ale po chwili puścił abym mogła zacząć normalnie oddychać.

-Tak czy siak zmuszę cię do zgodzenia się, ale wtedy oni mogą ucierpieć. Słodka Charlie, Sam i Dean, twoi bracia oraz nie zapomnijmy o kimś jeszcze ważniejszym Cassy. Oh, to urocze nieprawdaż, ty i on.- załkałam cicho.-Widzisz...- wskazał dłońmi na siebie.-... nawet specjalnie dla ciebie przybrałem jego formę. Na pewno ci się podoba.

-Nawet gdybym się zgodziła jego byś nieoszczędził. Przecież obiecałeś zemstę na swoich braciach i siostrach.

-To prawda, zabiję każdego anioła na swojej drodze, ale przynajmniej będziesz mogła ocalić resztę. Do nich nic nie mam i mogę obiecać, że oczywiście jeśli nie będą mi się naprzykżać to przeżyją. Przemyśl to skarbie albo będziesz tego goszko żałować.- swoją ręką pogładził mój policzek i uśmiechnął się paskudnie. Załkałam, a do oczu napłynęły mi łzy.- Dam ci znać za trzy dni.

Gwałtownie nabrałam powietrza i ocknęłam się. Z szeroko otwartymi oczami rozejrzałam się i zauważyłam że leżę na korytarzu, a przede mną stoi Sami oraz klęczy przy mnie Castiel. Anioł wziął moją twarz w swoje dłonie.

-Co się stało?- zapytał zmartwiony.

-On tu był.- wydusiłam z siebie i zaczęłam płakać. Castiel objął mnie i pomógł mi wstać.

...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro