" (...) on jest najważniejszym ogniwem..."
Pov. Jack
Wysłałem Ryanowi sms'a, że z Andym wszystko w porządku.
W porządku... Bo jego stan był stabilny.
Nic się nie działo, więc byliśmy spokojni.
Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić co Ryan mógł w tym czasie czuć.
Patrząc na Brooklyna nie potrafiłem sobie zwizualizować jak ja zachowałbym się w sytuacji, gdyby to właśnie o niego chodziło.
Patrząc w jego szmaragdowe oczy nie mogłem sobie wyobrazić, że tak po prostu mógłbym go stracić...
Podjeżdżalismy już pod mój dom, gdy mój telefon zaczął wibrować.
- Halo?- odebrałem połączenie, nie sprawdzając nawet kto dzwonił.
- Jack? Możemy się spotkać?- usłyszałem głos bruneta po drugiej stronie.
- Rye, wszystko w porządku? Coś się stało?- wypytywałem, a chłopaki wpatrywali się we mnie z zaciekawieniem i troską w oczach.
- Nie, wszystko OK, ale czy moglibyśmy się spotkać wszyscy? Teraz?- Ryan mówił bardzo szybko, więc z trudnością rozszyfrowywałem potok słów wydobywający się z telefonu.
- Ryan mów co się stało!- poirytowałem się, na co Brook ścisnął mocniej moje kolano i spojrzał na mnie wymownie.
- To nie jest rozmowa na telefon Jack. Możemy..?
Spojrzałem na chłopaków na co dwójka synchronicznie skinęła głową na znak zgody.
- Jasne. Zaraz będziemy.
Pov. Rye
Siedzieliśmy razem u Mikeya w salonie.
Zastanawiałem się jak zacząć temat.
Zastanawiałem się kto skontaktował się z facetem i kto w ogóle go o nas poinformował.
- No, mów Ryan!- zniecierpliwił sie Brook po pięciu minutach bezczynnego siedzenia.
Nie potrafiłem wymyślić nic sensownego, więc poprostu powiedziałem co pierwsze przyszło mi do głowy.
- Blair Dreelan?- odparłem i spojrzałem na nich po kolei.
Jack i Brooklyn wpatrywali się na mnie jakbym z księżyca spadł.
Tylko Mikey otworzył lekko usta ze zdziwienia.
- Napisał do ciebie?- zapytał oszołomiony.
- Dzwonił - odparłem, patrząc na niego wymownie.
- Kiedy?
- Niedawno...
- Przepraszam bardzo czy możemy wiedzieć co tu się odwala?- wtrącił się z irytacją w głosie, Jack.
Skinąłem na szatyna żeby zaczął.
- Co do tego naszego zespołu...- podrapał się po karku. - Tak w skrócie... Napisałem do jakiegoś kolesia, który wybija takich jak my. Odpisał, że prosiłby o kontakt i jakieś podstawowe informacje.
To mu podałem... A, że Rye nie rozstaje się ze swoim Iphonem - tu prychnąłem, przewracając oczami.- To podałem mu też twój numer w razie kontaktu - powiedział uśmiechając się głupio w moją stronę.
- Czyli chcesz powiedzieć, że załatwiłes nam menagera?- zdziwił się Brook.
- Załatwiłem... Załatwiłem?- spojrzał w moją stronę.
- No, dzwonił do mnie jakieś pół godziny temu. I powiedział, że chciałby się z nami spotkać w całym składzie to mu powiedziałem...- że narazie to nie możliwe..?- mruknął Brook.
Odetchnąłem i wyraźnie się przygnębiłem. Było mi cholernie żal, że Andy'ego nie było teraz z nami.
- Tak - odparłem, wzruszając ramionami.
- I co dalej?- zagadnął Mikey.
- Powiedział, że możemy przyjechać w sobotę i zobaczy co umiemy... Czy coś z tego będzie... Najwyżej jak Andy dojdzie do siebie, powtórzymy już razem.
Chłopaki chwilę siedzieli w ciszy.
- Co myślicie?- spytał Jack, spoglądając na każdego z nas.
Ja się nie odzywałem.
Nie chciałem tam jechać bez Andy'ego.
To dzięki niemu dochodziliśmy do czegoś takiego.
On powinien być razem z nami.
Bałem się jechać sam.
Miałem chłopaków, ale...
ale żaden z nich nie zastąpi mi Andy'ego...
- Rye?- przytulił mnie Brook, gdy po policzku spłynęła mi samotna łza.
- Nie chcę tam jechać bez niego...- odparłem szeptem, kręcąc głową.
- Ryan. Pojedziemy tylko ogarnąć się w sytuacji - mówił powoli Mikey.- Bez niego nie zostanie podjęta żadna decyzja.
- Myślę, że chciałby żebyśmy pojechali...- odparł Jack.
- Jak sobie to wyobrażacie..?- spytałem drżącym głosem.- Tylko on gra i miał jakąkolwiek styczność z muzyką...
- Ryan przecież bez niego nic nie stworzymy. Dobrze wiemy, że on jest najważniejszym ogniwem, ale...- mówił Brook.- Myślę, że mimo wszystko powinniśmy się spotkać z tym facetem.
Westchnąłem i przetarłem twarz dłońmi.
- Dobrze. Możemy spróbować - mruknąłem.
Chłopaki rzucili się na mnie i zamknęli w szczelnym uścisku.
Czułem się przy nich bezpiecznie choć boleśnie odczuwałem brak tego najsilniejszego ogniwa...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro