Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" (...) on jest najważniejszym ogniwem..."

Pov. Jack

Wysłałem Ryanowi sms'a, że z Andym wszystko w porządku.

W porządku... Bo jego stan był stabilny.
Nic się nie działo, więc byliśmy spokojni.

Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić co Ryan mógł w tym czasie czuć.
Patrząc na Brooklyna nie potrafiłem sobie zwizualizować jak ja zachowałbym się w sytuacji, gdyby to właśnie o niego chodziło.

Patrząc w jego szmaragdowe oczy nie mogłem sobie wyobrazić, że tak po prostu mógłbym go stracić...

Podjeżdżalismy już pod mój dom, gdy mój telefon zaczął wibrować.

- Halo?- odebrałem połączenie, nie sprawdzając nawet kto dzwonił.

- Jack? Możemy się spotkać?- usłyszałem głos bruneta po drugiej stronie.

- Rye, wszystko w porządku? Coś się stało?- wypytywałem, a chłopaki wpatrywali się we mnie z zaciekawieniem i troską w oczach.

- Nie, wszystko OK, ale czy moglibyśmy się spotkać wszyscy? Teraz?- Ryan mówił bardzo szybko, więc z trudnością rozszyfrowywałem potok słów wydobywający się z telefonu.

- Ryan mów co się stało!- poirytowałem się, na co Brook ścisnął mocniej moje kolano i spojrzał na mnie wymownie.

- To nie jest rozmowa na telefon Jack. Możemy..?

Spojrzałem na chłopaków na co dwójka synchronicznie skinęła głową na znak zgody.

- Jasne. Zaraz będziemy.


Pov. Rye

Siedzieliśmy razem u Mikeya w salonie.
Zastanawiałem się jak zacząć temat.
Zastanawiałem się kto skontaktował się z facetem i kto w ogóle go o nas  poinformował.

- No, mów Ryan!- zniecierpliwił sie Brook po pięciu minutach bezczynnego siedzenia.

Nie potrafiłem wymyślić nic sensownego, więc poprostu powiedziałem co pierwsze przyszło mi do głowy.

- Blair Dreelan?- odparłem i spojrzałem na nich po kolei.

Jack i Brooklyn wpatrywali się na mnie jakbym z księżyca spadł.
Tylko Mikey otworzył lekko usta ze zdziwienia.

- Napisał do ciebie?- zapytał oszołomiony.

- Dzwonił - odparłem, patrząc na niego wymownie.

- Kiedy?

- Niedawno...

- Przepraszam bardzo czy możemy wiedzieć co tu się odwala?- wtrącił się z irytacją w głosie, Jack.

Skinąłem na szatyna żeby zaczął.

- Co do tego naszego zespołu...- podrapał się po karku. - Tak w skrócie... Napisałem do jakiegoś kolesia, który wybija takich jak my. Odpisał, że prosiłby o kontakt i jakieś podstawowe informacje.
To mu podałem... A, że Rye nie rozstaje się ze swoim Iphonem - tu prychnąłem, przewracając oczami.- To podałem mu też twój numer w razie kontaktu - powiedział uśmiechając się głupio w moją stronę.

- Czyli chcesz powiedzieć, że załatwiłes nam menagera?- zdziwił się Brook.

- Załatwiłem... Załatwiłem?- spojrzał w moją stronę.

- No, dzwonił do mnie jakieś pół godziny temu. I powiedział, że chciałby się z nami spotkać w całym składzie to mu powiedziałem...- że narazie to nie możliwe..?- mruknął Brook.

Odetchnąłem i wyraźnie się przygnębiłem. Było mi cholernie żal, że Andy'ego nie było teraz z nami.

- Tak - odparłem, wzruszając ramionami.

- I co dalej?- zagadnął Mikey.

- Powiedział, że możemy przyjechać w sobotę i zobaczy co umiemy... Czy coś z tego będzie... Najwyżej jak Andy dojdzie do siebie, powtórzymy już razem.

Chłopaki chwilę siedzieli w ciszy.

- Co myślicie?- spytał Jack, spoglądając na każdego z nas.

Ja się nie odzywałem.
Nie chciałem tam jechać bez Andy'ego.
To dzięki niemu dochodziliśmy do czegoś takiego.
On powinien być razem z nami.
Bałem się jechać sam.
Miałem chłopaków, ale...
ale żaden z nich nie zastąpi mi Andy'ego...

- Rye?- przytulił mnie Brook, gdy po policzku spłynęła mi samotna łza.

- Nie chcę tam jechać bez niego...- odparłem szeptem, kręcąc głową.

- Ryan. Pojedziemy tylko ogarnąć się w sytuacji - mówił powoli Mikey.- Bez niego nie zostanie podjęta żadna decyzja.

- Myślę, że chciałby żebyśmy pojechali...- odparł Jack.

- Jak sobie to wyobrażacie..?- spytałem drżącym głosem.- Tylko on gra i miał jakąkolwiek styczność z muzyką...

- Ryan przecież bez niego nic nie stworzymy. Dobrze wiemy, że on jest najważniejszym ogniwem, ale...- mówił Brook.- Myślę, że mimo wszystko powinniśmy się spotkać z tym facetem.

Westchnąłem i przetarłem twarz dłońmi.

- Dobrze. Możemy spróbować - mruknąłem.

Chłopaki rzucili się na mnie i zamknęli w szczelnym uścisku.
Czułem się przy nich bezpiecznie choć boleśnie odczuwałem brak tego najsilniejszego ogniwa...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro