"Mam szczęście, że Cię mam(...)"
Pov. Andy
- Nareszcie...- mruknąłem do siebie pakując wszystkie swoje rzeczy do torby.
Dzisiaj mogłem już wyjść.
Dzwonił Ryan i powiedział, że mam poczekać to mi pomoże, ale ja byłem zbyt niecierpliwy, chciałem po prostu już wyjść z tego szpitala.
Przez te kilka dni Rye siedział cały czas ze mną, chłopaki zresztą też.
Nie było dnia żeby brunet nie przyszedł mnie odwiedzić.
Czułem się źle z tym, że chłopak poświęcał mi tak dużo czasu i zawalał inne swoje sprawy.
Ciągle zaprzeczał i mówił, że będzie ze mną siedział przez cały czas, abym choć na chwilę nie został sam.
Było to bardzo miłe i urocze, że się tak o mnie troszczył, ale nie chciałem, żeby zaniedbywał inne rzeczy tylko ze względu na mnie.
Moja mama przyszła do mnie może z kilka razy, ale i tak miałem to gdzieś...
Czułem niemałą ekscytację ze względu na to, że wychodzę z tego miejsca katuszy.
Chłopaki przez cały czas opowiadali mi o muzyce i kontaktach z Blairem i tym chłopakiem, jak on..?
Aaaa Harvey.
Tak, Harvey.
Podobno spoko z niego gość i ma nieziemski głos.
Miałem nadzieję, że niedługo go poznam, może czegoś nas nauczy...
Pakowałem już ostatnie rzeczy, gdy w w drzwi został wystukany rytm jednej z najnowszych piosenek.
Uśmiechnąłem się na ten dźwięk.
Codziennie witał mnie nowy rytm co było bardzo zabawne.
Drzwi otworzyły się, a ja ujrzałem mojego ukochanego greckiego boga.
- Dzień dobry, Panie Fowler - odezwał się z udawaną powagą w głosie.
- Witam Panie Beaumont - powiedziałem, starając się ukryć swoje rozbawienie.
Chłopak zagryzł wargę i podszedł do mnie składając na moich ustach czuły pocałunek.
- A cóż Pan, Panie Fowler wyprawia?- powiedział spoglądając na torbę i jeszcze niespakowane rzeczy.- Pan się miał nieprzemęczać - dodał chłopak i spojrzał na mnie karcącym wzrokiem.
- Panie doktorze, ależ to tylko kilka ciuchów - brnąłem dalej w ten cyrk.
- Ależ Pan doktor powiedział przecież, że pomoże - powiedział brunet i popchnął mnie lekko, więc wylądowałem na łóżku.
- Przesadzasz Rye...- westchnąłem.
Chłopak się tylko uśmiechnął i kontynuował moją nieskończoną czynność.
- Teraz jesteś warzywo - zaśmiał się.- Masz zakaz robienia czegokolwiek - dodał i wyszczerzył się w zwycięskim uśmiechu.
- Jakie warzywo?!- obruszyłem się.- Przecież nic mi już nie jest...- jęknąłem, na co chłopak głośniej wciagnął powietrze, podobało mi się to.
- Oprócz dwóch, niedokońca zrośniętych żeber, zwichniętej kostki i
poobijanego ciałka, to nic. Faktycznie- odpowiedział spokojnie, patrząc na mnie ukradkiem.
- Ehhhh...- westchnąłem zrezygnowany i opadłem na łóżko. - Ważne, że przynajmniej twoje warzywo...- dodałem pod nosem.
Przymknąłem oczy, i poczułem jak brunet się nade mną pochylił.
Chwycił mój podbródek, na co utonąłem w jego czekoladowych oczach.
- Właśnie, moje - powiedział. - I tylko moje.
Uśmiechnąłem się i cmoknąłem go w nos.
- Chodźmy już stąd - powiedziałem całując chłopaka, ale tym razem w usta.
- Nasz klient, nasz pan - uśmiechnął się, ale w dalszym ciągu nie podniósł się tylko oparł się na przedramionach tak, że między naszymi twarzami było może kilka centymetrów odległości.
- Stęskniłem się - mruknął ocierając się nosem o mój.
- Przecież codziennie mnie widzisz...- odparłem chwytając go delikatnie za policzki.
Chłopak nic nie odpowiedział tylko wpił się w moje usta.
Całowaliśmy się dłuższa chwilę.
Uwielbiałem to.
Uwielbiałem smak jego warg.
Uwielbiałem gdy mnie całował.
Był poprostu idealny.
- Mam szczęście, że cię mam Rye - wyszeptałem gdy się od siebie oderwaliśmy.
- To ty jesteś moim szczęściem - powiedział.- Kocham cię Andyś.
- Ja też cię kocham.
Chłopak ostatni raz musnął ustami moje wargi i pociągnął mnie lekko do góry.
- Chodźmy bo Ci chatę rozsadzą...- powiedział.
- Słucham..?- niezrozumiałem o co mu chodzilo.
- Ups...- zaśmiał się brunet.- Chyba miałem ci nie mówić o eskorcie powitalnej...
- Wy jesteście niemożliwi! - zaśmiałem się .
- Poznasz Harveya.
- On też jest?- spytałem na co chłopak kiwnął głową na potwierdzenie.- Nareszcie. Tyle się nasłuchałem...
- Polubisz go.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro