Część trzecia.
„Mów, kiedy jesteś zły, a z pewnością stworzysz najlepszą przemowę, której będziesz żałować już na zawsze"
– Ambrose Bierce
Louis wie, że Harry go zdradza, ale nie był w stanie ustalić tego, z kim. Doprowadza go to do szału; mdli go, wyobrażając sobie, kim mógłby być ten drugi mężczyzna. Do diabła, z tego, co wie, to może być też kobieta. Może Harry się zmienił i nagle zamiast tego chce kochankę? Louis nie wie, co byłoby bardziej druzgocące. Nie dowiedział się tego, z kim Harry się spotyka, aż do Sylwestra, kiedy to wszystko zwaliło mu się na głowę. To najgorszy dzień w jego życiu.
To był zwariowany dzień. Louis był na nogach od świtu, próbując wszystko przygotować na uroczystość sylwestrową. Przyjadą wszyscy ich znajomi wraz z małżonkami oraz dziećmi, więc chce mieć pewność tego, że będzie wystarczająco dużo jedzenia. To nie jest łatwe, zwłaszcza że dzieci są w domu na ferie, a on stara się zapewnić im rozrywkę, podczas gdy, wykonuje swoją pracę na wieczór.
− Tatusiu! Gdzie mój bordowy sweter? Nie mogę go nigdzie znaleźć – jęczy ze swojej sypialni Sophia. Louis wzdycha, odkładając nóż i wycierając dłonie w ściereczkę. Wchodzi do pralni i bierze z suszarki jej bordowy sweter, i zanim ma szansę się odwrócić, Joshua jest gdzieś w domu, płacząc. Sam czuje się tak, jakby mógł się zamknąć tutaj i przez chwilę popłakać. Harry jest w pracy, a przynajmniej twierdzi, że jest, więc Louis jest całkowicie sam do wieczora. To był długi dzień. Wbiega do salonu i podnosi Joshue z podłogi, natychmiastowo go uspokajając.
− Co jest, skarbie? Co się stało?
− Uderzył się zabawką – odpowiada Jake z kanapy.
− Aw, mój biedny chłopczyk – zamruczał Louis, całując czubek głowy dziecka. Chwyta ze stolika chusteczkę i wyciera twarz Joshuy. – Chodź z tatusiem do kuchni. Myślę, że nadszedł czas, abyś coś zjadł. Wszystko dobrze, Jakey?
− Tak – odpowiada z kolorowanką na kolanach. Wygląda na to, że jest małym artystą.
− Sophia! Twój sweter jest w salonie – woła Louis. – Będę w kuchni – dodaje do Jake'a i pochyla się, aby pocałować go w głowę. Harry obiecał, że wróci do domu wcześniej, aby pomóc Louisowi z przygotowaniami do imprezy, ale ich przyjaciele przychodzą jeden po drugim, wypełniając salon, jednak bez Harry'ego. O szóstej wszyscy są razem. Louis jest wściekły.
Na szczęście mają świetnych przyjaciół, którzy starają się pomóc jak tylko mogą. Louis może powiedzieć, że czują oni napięcie, ale wiedzą, że lepiej nie pytać co mu jest. W salonie z pomocą Sophii i Gabby oferuje przekąski, gdy Joshua robi aferę z powodu głodu. Szatyn jest odpowiedzialny, za jego obiad, więc wraca do kuchni, trzymając Josha na biodrze. Zanim miał szansę posadzić dziecko w jego krzesełku i uspokoić go butelką, słyszy otwarcie frontowych drzwi. Harry jest w domu, ale rozmawia z kimś innym. Drugi głos jest zupełnie obcy dla Louisa. Atmosfera się zmienia, a Louis wie, że coś jest nie tak.
− Lou? − Woła Harry w głąb kuchni.
− Tutaj − odpowiada Louis, jednak jego głos nie brzmi jakby był jego. Jego żołądek się zaciska, ponieważ boi się tego, co ujrzy po odwróceniu się. Jego serce opada, gdy widzi atrakcyjnego, młodego mężczyznę stojącego obok Harry'ego. Jest tu jakiś obcy człowiek i Louis wie, że to on ukradł mu męża. Dlaczego on tu jest? Jego nie powinno być w Louisa domu, z jego dziećmi, z jego mężem. Wszyscy są tu z własnymi rodzinami, jak ich Noworoczna tradycja, a teraz Harry ma jeszcze czelność przyprowadzać tu kogoś obcego.
− Przepraszam za spóźnienie − mówi Harry, przyciskając szybki pocałunek w policzek Louisa. To jest złe, oziębłe. − To Nate, pracuje ze mną.
− Ohh, widzę. Jesteś zatem lekarzem? − Pyta Louis, kołysząc w ramionach Joshue. Może mieć Harry'ego, jednak nigdy nie będzie miał jego dzieci. On nigdy mu tego nie odbierze.
− Umm, nie. Pielęgniarzem. − Uśmiecha się krzywo, a Louis zaciska wargi w prostą kreskę.
− Harry co on tu robi? Nie wspomniałeś, że przyprowadzisz przyjaciela − mówi cierpko Louis, a słowo "przyjaciel" wychodzi szorstko.
− Śnieg na zewnątrz jest straszny, a powiedzieli, że może być jeszcze gorszy. Nate miał lot powrotny do Nowego Jorku, skąd jest, ale go odwołali. Powiedziałem mu, że może z nami zostać, aby nie musiał spędzać nocy na lotnisku. − Wzrusza ramionami Harry, jakby to było nic takiego. − Rano złapie lot.
− Mogłeś chociaż do mnie zadzwonić. Gotowałem cały dzień i nie wiem, czy starczy dla wszystkich. Powinieneś był mnie uprzedzić, że przyjdzie ktoś jeszcze.
− Dlaczego jesteś taki niemiły? To tylko jedna osoba. Mógłbyś przynajmniej zachowywać się przy gościu. − Brunet wywraca oczami, a Louis czuje się zakłopotany. Harry nigdy nie rozmawia z nim w ten sposób, o "zachowaniu" przy "gościach." Louis czuje się poniżony.
− Nie zadzieraj teraz ze mną, Harry − mówi Louis z zaciśniętymi zębami. Jake wchodzi do pomieszczenia i chwyta nogę szatyna.
− Tatusiu, jestem głodny. − Dąsa się.
− W porządku, skarbie. Obiad jest prawie gotowy, chcesz przekąskę? − Pyta Louis, głaszcząc jego włosy, odwracając się od Harry'ego i Nathana, wracając do kuchni.
*Harry*
− Wow, jest cudowny − mówi sarkastycznie Nathan. − Zupełnie rozumiem, dlaczego wyszedłeś za niego za mąż.
− Nie zaczynaj, Nate − wzdycha Harry. − Proszę. Po prostu chce mieć udany nowy rok.
− Dobra − wzdycha dramatycznie Nathan i krzyżuje ręce. Wchodzą do salonu, który jest pełen gości. Są tam Liam i Sophia, wraz z trójką dzieci, Niall i Amy z dwójką i Zayn z Perrie oraz ich dwójka.
− Cześć wszystkim − wita się Harry. − To jest mój przyjaciel z pracy, Nate. Spędzi z nami noc, odkąd jego lot do Nowego Jorku został odwołany. − Pomiędzy dorosłymi czuć napięcie, jednak dzieci witają go radośnie. Po raz pierwszy na ich noworocznym przyjęciu, pojawił się ktoś obcy, a to delikatnie mówiąc, niezręczne.
Harry chwyta Gabriellę, sadza ją na kolanach i całuje jej czoło. − Hej, kochanie.
− Hej, papo! − mówi z podekscytowaniem dziewczynka, zarzucając ramiona na jego szyję. Harry nie jest pewny, kiedy ostatni raz przytulał córkę. Czuje się jak zakała tego świata.
− Louis dalej jest w kuchni? − pyta Zayn, oszołomiony. − Siedzi tam przez cały dzień. Nie jest towarzyski, jak zazwyczaj. Wszystko okej?
− Taa, wyłączył się ostatnio, ale nie chce powiedzieć co jest nie tak − wtrąca się Liam, jego dwuletnia córeczka szczęśliwie bawi się jego obrączką.
− Nic nie wiem. − Wzrusza Harry ramionami. − Ostatnio był humorzasty.
− Nie mów mi, że znowu jest w ciąży − mówi szybko Zayn, a Harry śmieje się sarkastycznie.
− Nie, uwierz mi, to nawet nie jest możliwe.
− Wy nie...? − Pyta Liam, przeganiając dzieci dla ich dobra.
− Nie, odkąd Joshua się urodził − wzrusza ramionami Harry. − Przypuszczam, że byliśmy zbyt zajęci i tak dalej.
− Ponad rok? To powód przez który jest humorzasty! − Krzyczy Niall.
− Kto jest humorzasty? − Pyta Louis, idąc z Joshuą na biodrze i trzymając dłoń Jake'a.
− Nikt − mówi szybko Zayn, patrząc spod byka na Harry'ego. Harry może przejrzeć na wylot jego minę i równie dobrze, może krzyknąć to ty jesteś tym humorzastym, dupku. Jesteś tym, którego nigdy nie ma w domu, pozwalając Louisowi samotnie opiekować się domem i dziećmi, nie dając mu jednocześnie szacunku, na który zasługuje.
Louis siada na fotelu, naprzeciwko Harry'ego, sadzając Josha na kolanach i pozwalając Jake'owi na bieganie z innymi dziećmi.
− Jedzenie jest pyszne, tato − mówi Lucas. Louis uśmiecha się do niego, a ten uśmiech pokazuje, jak bardzo kocha ich dzieci. To oczywiste, że ich dzieci są najważniejszą częścią w jego życiu, i kocha je każdą cząstką swojego jesestwa. Harry zastanawia się, kiedy Louis przestał patrzeć na niego w ten sposób.
− Sophia i Gabby całkiem sporo mi pomogły, prawda skarby? − Louis uśmiecha się do nich szeroko.
− Tak! − Mówi Gabby dyskretnie z uśmiechem.
− Jedzenie jest pyszne, dziewczynki. Zrobiłyście super robotę. − Chwali je Harry, lecz nie mówi nic do Louisa. Atmosfera pomiędzy nimi jest zbyt spięta, a on sam jest tchórzem.
− Spisaliście się doskonale − wtrąca się Liam. − Wszystko jest niesamowite, Lou, naprawdę. Mogliśmy po prostu wyjść, zamiast wpakowywać cię w tą całą pracę.
− Zamknij się. − Przewraca oczami Louis. − To tradycja. Kocham to robić i być wokół was wszystkich, kocham. − Harry nie wie, czy dalej zalicza się do tych ludzi.
− Mogę tego spróbować? − Pyta cicho Nathan Harry'ego, wskazując na świeżo zrobiony herbatnik, jeden ze słynnych receptur Louisa.
− Taa − mówi Harry i karmi go kęsem, bez zastanawiania się nad tym, co ich otacza. Żałuje tego, gdy tylko robi to po raz drugi, ale nie może cofnąć czasu.
− Przepraszam. − Louis mruczy szybko, podając Josha Liamowi i wybiegając z pokoju.
*Louis*
Louis biegnie do łazienki, blokując drzwi i pada szybko na kolana, czując się niedobrze. Jego żołądek znowu skręca się nieprzyjemnie, ważąc zbyt dużo w brzuchu. Kiedy słyszy pukanie do drzwi, desperacko chce, aby był to Harry.
− Louis? − pyta Liam. To nie Harry. No oczywiście. − Wszystko w porządku?
Szatyn nie odpowiada, gapiąc się we wnętrze toalety. Harry nie pobiegł za nim, nie przyszedł sprawdzić jak się ma. Jest zbyt zajęty karmieniem swojego nowego, młodego chłopaka. Louis wstaje powoli, starając się nie upaść. Jego nogi nie czują się na sile, aby utrzymać jego wagę. Płucze usta, opierając się o umywalkę i z niechęcią otwiera drzwi. Liam, jego absolutnie najlepszy przyjaciel, odkąd byli w pieluchach, jest tam, czekając z otwartymi ramionami. Louis wpada w nie, zaczynając płakać.
− Harry mnie zdradza. − Łka szatyn w jego tors, nie wymagając bycia krytykowanym. Tama pękła. Wszystkie jego uczucia wypłynęły na wierzch.
− Co? − Pyta zszokowany Liam. − Co ty−
− Ten gość − przerywa Louis. − Nathan. − Spluwa. − To on, wiem to.
− Wszystko w porządku? − Zayn podchodzi do nich i kładzie dłoń na plecach Louisa.
− Umm, Louis powiedział, że Harry go zdradza i jestem jakieś dwie sekundy od zejścia na dół i roztrzaskania jego pieprzonej twarzy − wyjaśnia Liam, starając się utrzymać swój głos spokojnym.
− On co? − Krzyczy Zayn. − Jak...co? Jak się dowiedziałeś? Jak on mógł zrobić coś takiego?
− Nie wiem. − Wzrusza bezradnie ramionami szatyn, pociągając nosem. − Od dawna nie byliśmy szczęśliwi. Nie wiem co się stało. Nigdy nie ma go w domu. Jestem tylko ja z dziećmi. Zawsze szuka wymówek, aby być gdzieś indziej. Ciągle znajduję na nim jakieś ugryzienia i wiem, że to nie ja zostawiłem, bo my... nie dotykaliśmy się odkąd Joshua się urodził. A teraz przyprowadził tu głupiego pielęgniarza, patrząc na niego w sposób, w jaki patrzył na mnie i − i moje małżeństwo jest zniszczone.
− To... to nie brzmi jak Harry − mamrocze Zayn. − Jesteś pewien?
Liam rzuca Zaynowi gniewne spojrzenie za zadawanie tylu pytań.
− Jestem pewien. − Louis szepcze ze smutkiem. − Jest całkiem oczywisty. Nawet już nie chce ze mną być.
Żadne z nich nie odpowiada, po prostu są i pocierają jego plecy, starając się go pocieszyć najbardziej jak mogą. Harry nigdy się nie pojawia. Niedługo potem Joshua płacze ze schodów. Louis odsuwa się od przyjaciół, ogarniając się i wycierając oczy. Jest przeważnie jedyną osobą, która potrafi uspokoić Josha, zwłaszcza że ledwie zna Harry'ego. Harry'ego nigdy nie ma w domu, a gdy jest, to śpi, więc Joshua nie jest do niego przyzwyczajony, tak jak do Louisa, który jest głównym opiekunem.
− Muszę iść po niego. − Pociąga nosem.
− W porządku − mówi cicho Liam, poprawiając włosy Louisowi. − No dalej, porozmawiamy o tym później. Teraz idź i spróbuj skorzystać z wieczora.
Louis kiwa głową i schodzą na dół. Harry trzyma płaczącego Josha, i wygląda na to, że jest zagubiony, jakby nigdy wcześniej nie trzymał dziecka. To nie tak, że mają razem piątkę dzieci. Louis zabiera od niego chłopca, a on niemal natychmiast uspokaja się.
− Jest głodny.
− Ogarniesz to? − Pyta Harry.
− Taa − mruczy szatyn gniewnie, wychodząc z pokoju, starając się nie rozpłakać.
Broń Boże, aby Harry karmił własne dziecko, co za pomysł. Ale jedno spojrzenie na uśmiechniętą twarz Josha, czyni to trochę znośniejszym. Tak łatwo jest spowodować uśmiech u jego szczęśliwego skarba, które kocha Louisa tak bardzo. Chociaż jedna osoba.
*Harry*
− Dlaczego zmuszasz Louisa do robienia tego wszystkiego? − Pyta Liam, wyraźnie wściekły.
− Nie zmuszam − odprychuje. − Po prostu miałem długi dzień w pracy.
− To, że nie zarabia nie oznacza, że nie pracuje. Codziennie opiekuje się piątką dzieci w domu, a ty nawet mu nie pomagasz. Wychowuje je praktycznie sam − odpłaca się Zayn. Lucas nagle wstaje i wychodzi z pokoju, najwidoczniej zmęczony tą walką.
*Louis*
− Tato? − Mówi Lucas, siadając na kuchennym krześle z Louisem i Joshuą.
− Tak, kochanie? − Pyta robiąc minę do Joshuy i podając mu kolejną łyżkę makaronu.
− Wszystko dobrze?
Louis spogląda na Lucasa i uśmiecha się do niego słabo. − Tak, wszystko ze mną dobrze, skarbie. Nie martw się.
− Wiem, że kłamiesz − mówi z westchnieniem chłopiec. − Nie uważasz, że jestem na tyle duży, że nie musisz mnie już okłamywać?
− Luke − odpiera Louis czule. − Sprawy nie mają się za dobrze, ale jakoś to przetrwamy, tak jak zawsze. Wszystko będzie dobrze.
− Jak mamy to zrobić, skoro tatka nigdy nie ma w domu? − Pyta Lucas, jego głos jest niższy, niż zawsze, przepełniony złością i frustracją. Louis przełyka ślinę ciężko i patrzy na dziecko.
− Papa jest trochę zajęty − mówi cicho szatyn.
− Znowu kłamiesz, tato! − Jęczy Lucas. − Mówiłem ci, jestem już duży, więc nie musisz mnie okłamywać. Wiem, że już nic nie jest okej, a chce, żeby było jak kiedyś. Jesteś cały czas smutny, a taty nigdy nie ma i... Wiem, że się bardzo starasz, ale to mnie przeraża. Nie masz czasu, aby o siebie zadbać, a zasługujesz na to. To nie fair. − Jego głos drży. Louis czuje, jak jego pierś się zaciska.
− Och, skarbie, przepraszam, że musisz to znosić − szepcze Louis. − Nigdy nie chciałem, aby stało się to twoim zmartwieniem. Ale jakoś sobie z tym poradzę, okej? Obiecuję, poradzimy sobie. Dopilnuję tego. Tak bardzo cię kocham, Luke, kocham was wszystkich i jestem z was dumny, nie macie pojęcia.
− Kocham cię, tato − mówi cicho chłopiec, jego oczy lśnią od łez.
− Chodź tu. − Pociąga nosem Louis, walcząc z własnymi łzami. Wstali i objęli się w ciasnym uścisku.
− Zawsze będę cię kochać. Jesteś najlepszym tatą na świecie, mówię poważnie − mówi Luke. Louis nawet nie może odpowiedzieć, jego gardło ścisnęło się z emocji. Głaszcze włosy syna i całuje go w czoło. Jest zbyt podobny do Harry'ego, z jasnozielonymi oczami i pełnymi ustami. Louisa przypomina tylko po prostych i jasnych włosach.
− Wracaj do salonu, skarbie. Przyjdę tam, gdy skończę karmić Josha.
− Mogę go nakarmić za ciebie − oferuje Lucas.
− Nie musisz, kochanie. Dam sobie radę − mówi Louis z uśmiechem.
− Nie, tato, dam sobie radę. Powinieneś pójść się zabawić. Nigdy się nie bawisz. Idź, korzystaj − mówi Lucas, zabierając miskę i łyżeczkę. Louis prawie ponownie płacze.
− Dziękuję ci, słoneczko − odpowiada miękko szatyn, całując syna w policzek. − I przestań rosnąć, już jesteś wyższy ode mnie. Koniec z warzywami, okej?
Lucas śmieje się i siada na stole. − Robi się.
Louis wraca do salonu i siada między Jake'm a Gabriellą.
− Skończyłeś? − Pyta Harry.
− Nie, ale Luke karmi go za mnie − odpowiada dumnie Louis.
Reszta nocy przebiega powoli, a Louis nie mógł nawet patrzeć na Harry'ego. Zdecydował, że kończy z tym i ma zamiar stawić mu czoła rano, z dala od dzieci i gości. To niesprawiedliwe wobec niego i ich dzieci, aby przez to przechodziły. I tak przez cały czas muszą patrzeć na kłótnie swoich rodziców, a to nie jest dobre. Nie wie, czy powinien się rozejrzeć za terapią, lub czy jest poza tym dla nich jakaś nadzieja. Dalej kocha Harry'ego bardziej, niż potrafi ująć w słowa, ale muszą popracować nad swoim małżeństwem i wrócić do zdrowej relacji.
Lucas kładzie za Louisa Joshuę do łóżka, przez co szatyn jest dumny ze swoich dzieci, i tego, jak niesamowite są. Wie, że dobrze je wychował. W przeciwieństwie do Harry'ego widzą, że Louis potrzebuje pomocy. Nie może dłużej robić tego sam.
------
Here I am again. Wiem, że częstotliwość wstawiania tego to jakiś żart, ale mam już przetłumaczone trochę do przodu, więc obiecuję poprawę.
I dziękuję za pomoc w tłumaczeniu tego rozdziału
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro