Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

42. Ból, na jaki zasłużyliśmy

🍀 Perspektywa Tristana 🍀

ruinaoceanu

Lubiłem, gdy moje myśli były oddane muzyce. Tworzyły kolejne wersy, lubiłem zatapiać się w tym wszystkim, pozwalać palcom wygrywać melodię, sercu bić w jej rytmie.

W ten sposób uciekałem od rzeczywistości, które nie była kolorowa, choć starałem się robić wszystko, by tak właśnie było. Pragnąłem zaznać szczęścia, od którego wcześniej się wzbraniałem. Żyłem z dziwnym przekonaniem, że szczęśliwi ludzie nie tworzą acrydzieł, hitów, które pokochałyby miliony.

Później zachorowała moja mama, więc zacząłem cierpieć. Byłem cholernym gówniarzem, który się z tego cieszył, bo napisał piosenkę. Stała się ona hitem bardzo szybko, a gdy śpiewałem i grałem ją na ulicy, w kapeluszu czasami znajdowałem kilka stów, a życie po tym było niemalże jak w bajce. Chodziłem na kebaby, spotykałem się z Lisą i kumplami.

Teraz tego żałuję.

Bo siedzę w tym okropnym miejscu, zwanym szpitalem i czekam na dobre wieści. Obrączka na moim palcu mnie piecze, obraz się zamazuje, a ja niemal krzyczę do Boga o pomoc.

Proszę! Pomóż mi! Błagam! 

Ale odzewu nie było.

Godziny mijały.

Proszę! Pomóż mi!

Zerknąłem na swoją żonę, której wyraz twarzy był zrozpaczony. Traktowała moją matkę jak własną, bo sama była sierotą, której nikt nie chciał. Spędziła tam całe swoje krótkie życie, a gdy miała czternaście lat moja mama pokochała ją jak własną córkę. Chciała jej szczęścia, ale zaadoptować Lisy nie mogła, bo nie mieliśmy dużo pieniędzy. Właściwie to później żyliśmy tylko z tego, co udało mi się zarobić, bo mama nie była zdolna do dalszej pracy.

– A co jeśli nie przeżyje? – zadałem pytanie, słysząc jak mój głos się załamuje.

– Poradzimy sobie – odparła, kładąc dłoń na moim ramieniu. Nie to chciałem usłyszeć, ale ona nigdy nie kłamała, a powiedzenie, że mogłaby z tego wyjść w pięćdziesięciu procent szans, mogłoby się okazać kłamstwem.

Lisa się nim brzydziła. I byłem jej wdzięczny.

– Byłem potworem – zacząłem, chowając twarz w dłoniach. – To ja sobie życzyłem, by nie wyzdrowiała – szepnąłem, a następnie po moich policzkach popłynęły słone łzy. Lisa nic nie powiedziała.

I teraz nie wiem, czy to dobrze, czy nie do końca.

Cisza była kluczem do chaosu w głowie.

– Muszę... – Wstałem. – Muszę się przejść... muszę...

I nie czekając na żadną reakcję, wyszedłem z tego korytarza. Skierowałem się w dół schodów, aby później przy następnym zakręcie. Oparłem się o wściekle zieloną ścianę i dałem ponieść się łzom.

Zacząłem płakać. Miałem tylko nadzieję, że Lisa nie poszła za mną. Bo nie widziało mi się przed nią odkrywać aż tak dużego kawałka siebie, mimo że była moją najlepszą przyjaciółką i żoną.

Zamiast kroków, usłyszałem jednak coś innego. Cichy szloch, który dochodził zza zakrętu. Zmarszczyłem brwi, wycierając swoje policzki i poszedłem w kierunku płaczu. Wychyliłem się, a wtedy ujrzałem młodą kobietę w czarnych włosach, siedzącą pod ścianą. Twarz miała schowaną w rękach, ale wydawała mi się znajoma.

Powoli podszedłem do niej i ześlizgnąłem plecy po ścianie, siadając obok niej. Westchnąłem cicho, dając w ten sposób znać, że jestem obok. Ona się jednak nie poruszyła, ale przestała szlochać, teraz jedynie pociągała nosem.

– Moja mama może dziś umrzeć – wyznałem po wielu minutach ciszy. Nie wiem nawet, czemu to powiedziałem. To po prostu opuściło moje usta.

Ona gwałtownie uniosła głowę. Krótkie czarne włosy przykleiły się do jej czoła, smutne oczy spojrzały na moją twarz i wtedy ją rozpoznałem.

To była ta sama dziewczyna z mojego kawalerskiego, ta z którą rozmawiałem w deszczu i w barze, ta sama, która od pierwszego spojrzenia wywołała u mnie to nieznośne uczucie w dole brzucha. Ta sama, ale jednak inna. I nie chodzi mi o zdarty policzek, opatrzony łuk brwiowy, a także rozciętą wargę oraz siniaka pod okiem. Była roztrzęsiona, smutna i... zrezygnowana. Całkiem inna od naszego pierwszego spotkania.

– Przykro mi – wyznała cichutko, przecierając usta, które musiały ją piec.

– Nie – powiedziałem od razu. – Ja zasłużyłem na ból – mruknąłem. – Zasłużyłem na to, ale ona nie, dlatego to boli dwa razy bardziej, bo najważniejsza dla mnie kobieta może zakończyć swoje życie – mówiłem, nie przejmując się tym, że prawie jej nie znałem. Że z tych myśli jako przykładny mąż, powinienem zwierzać się Lisie, ale w niej było coś innego. Coś magnetycznego.

Pokręciła szybko głową, a w tym ruchu z jej oka wypadła łza, skapując na sińca. To było prawie jak sztuka. Szybko odwróciłem wzrok.

– Nikt nie zasługuje na taki ból, ani ty ani ona – powiedziała, ale pewności w jej głosie nie usłyszałem.

Zaintrygowało mnie to, ale nie pytałem o nic.

– Czy dowiedziałaś się w końcu, czym jest miłość? – zadałem jej pytanie.

Ona nie odpowiedziała od razu. Odwróciłem się ponownie w jej stronę. Widziałem, że walczy w swojej głowie. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo ktoś zwołał jej imię, biegnąc korytarzem. Przystojny ciemny blondyn z realnym zmartwieniem w swoich oczach, położył dłonie na jej ramionach, po czym pocałował ją w czoło, a wraz z tym gestem także jego policzek został splamiony słoną łzą.

Domyśliłem się, że w końcu wie.

Kiedy jednak chciałem wstać i dać im nieco przestrzeni, poczułem jej desperacki uchwyt na swojej dłoni.

Cóż, chyba nie do końca dowiedziała się, czym jest miłość. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro