29. Brutalna rzeczywistość
🍀 Perspektywa Tanishy 🍀
ruinaoceanu
Przychodząc do pracy, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że pierwszego dnia będę tak dogłębnie zapoznana z jednym studentem. Raczej myślałam, że będę siedzieć przy biurku i czytać sobie książki, po czym od czasu do czasu pilnować ciszy.
Co prawda siedziałam, ale na ziemi, pomiędzy tomikami z poezją, które leżały w nieładzie przez nasz poprzedni akt, niebędący zgodny z regulaminem biblioteki oraz pracy, ale jednak to zrobiłam i czułam się niesamowicie. Opierałam się o regał z książkami, patrząc na blondyna z ciemnymi oczyma.
— Nie przedstawiłeś mi się jeszcze — powiedziałam po chwili.
— Ty mi także, ale piękna niewiasto, czy to nie nawet lepiej? — spytał, wpatrując się w swój notes, gdzie znów coś zapisywał.
— Czemu? — zadałam pytanie, gdy wstałam, sięgając po "Skowyt", nad którym chciałam spędzić następne kilka godzin. Oparłam się łokciem o prawie pusty regał, z którego spadły książki, podczas gdy my uprawialiśmy poezję swoimi ciałami.
— Gdy nie znamy swoich imion, nie możemy się w sobie zakochać — odpowiedział pewnie, unosząc na moment na mnie spojrzenie. Jego brązowe oczy zza szkieł okularów świdrowały moją sylwetkę.
— Polemizowałabym — odparłam od razu, bawiąc się książką. — Jestem pewna, że istnieje para, która zakochała się w sobie, mimo iż nie znała swoich imion. To możliwe — dodałam pewnie.
Chłopak uśmiechnął się, po czym wstał, zamykając notes.
— Tak, możliwe — odparł pewnie, znów naruszając moją przestrzeń osobistą. — Ale tylko wtedy, gdy widują się codziennie, na przykład w kawiarni lub w bibliotece, jak my, moja piękna niewiasto — dodał szeptem, odgarniając z mojej twarzy luźny kosmyk ciemnych włosów. Z krótkimi włosami był taki problem, że nawet jeśli zakładałam je za ucho, często wypadały. — Ale taka miłość często polega na czymś głębszym.
— Dobrze, że nie wierzę w miłość — powiedziałam, patrząc w jego piękne oczy, które wydawały się błyszczeć.
Nie rozumiałam kompletnie, co miał na myśli. Według mnie miłość sama w sobie była czymś głębszym. Pokiwałam jednak głową i powiedziałam, co powiedziałam, wywołując u niego uśmiech.
— Tak, piękna niewiasto, ja też nie wierzę w miłość, wierzę natomiast w przeznaczenie — powiedział, składając delikatny pocałunek na moich ustach. — I wierzę, że między nami miało dojść do tego, do czego doszło. W końcu dzięki tobie, piękna niewiasto. — Przerwał na moment, kładąc dłoń na moim karku, po czym mocno mnie do siebie przyciągnął. Nasze klatki piersiowe się stykały, a moje usta delikatnie rozchyliły. — Mam teraz głowę pełną różnorodnych pomysłów. To, że moje palce mogły błądzić po twym pięknym ciele — mówił, przejeżdżając nimi po moich plecach, co wywołało dreszcze przyjemności, gdy musiałam zamknąć oczy. — Sprawiły, że teraz jedyne czego pragnę, to tworzyć swą własną poezję. Poezję o namiętności, o niewieście, poezji erotycznej, ale pełnej uczuć. Poezji, której nigdy tworzyć się nie odważyłem. Ale dzięki tobie te bariery wokół mnie upadły.
Po tych jego słowach zapadła między nami cisza, która została przerwana nabraniem powietrza, a następnie namiętnym pocałunkiem. Jego ręce zacisnęły się na moich biodrach, przytrzymując mnie. Gdyby nie to, upadłabym na podłogę. Spotkałam od swojego przybycia do Miami mnóstwo mężczyzn, a tylko czwórka z nich mogła wywołać we mnie takie reakcje, a jednym był właśnie ten młody poeta. Po kilku długich chwilach, podczas gdy mój mózg zamglony był przyjemnością, oderwaliśmy się od siebie.
Uniosłam głowę ku górze, moje oczy spotkały się z jego, klatka piersiowa unosiła się i odpadła w bardzo szybkim tempie. Ręce studenta cały czas zaciskały się na moim ciele.
— Piękna niewiasto, pozwól mi raz jeszcze pobłądzić mymi palcami po twoim cudownym ciele – powiedział szeptem, muskając przy tym moje usta.
Chciałam się zgodzić, ale w mojej głowie znów pojawił się Ciro. Milczałam, patrząc w jego brązowe oczy. Z mojej głowy jednak nie chciały wyjść myśli o mężczyźnie, który obiecał się ze mną skontaktować, ale dalej tego nie zrobił. Moje serce zabiło mocniej, ale czułam jakby wbiło się w igłę. Nie miałam ochoty teraz na seks. Pokręciłam głową.
— Muszę wracać do pracy — powiedziałam cicho, odsuwając się od niego. Gdy nasze ciała się nie dotykały, poczułam chłód, ale nie zamierzałam wracać do poprzedniej pozycji. Zerknęłam na niego. Uśmiechał się delikatnie, jakby rozumiał. Jakby czytał mi w myślach.
— Dziękuję ci, piękna niewiasto — szepnął, sięgając moją dłoń, na której złożył pocałunek. — Mam nadzieję, że się jutro spotkamy — dodał po chwili.
Obserwowałam go w milczeniu, jak zbierał swój notes z ziemi i długopis, a następnie zostawił mnie samą wśród regałów. Książki leżały rozsypane na podłodze, niektóre z nich były otwarte, ukazując swe piękno. Stałam tam, przygryzając wargę oraz mocno ściskając "Skowyt". Nigdy nie byłam duszą romantyczki, ale teraz chciałam, aby po drugiej stronie stanął Ciro z wygniecioną kartą, wcisnął mi ją w dłoń, złożył delikatny pocałunek na policzku i powiedział mi, że za mną tęsknił.
Gdy poczułam, jak łzy zbierały się w moich oczach, potrząsnęłam głową i zaczęłam się brać za zbieranie poezji. Układałam tomy na ich miejscu, czując złość, ilekroć patrzyłam na te piękne słowa, które zapisane były na tych kartkach.
Ostatnią książką, którą miałam odłożyć, był "Skowyt". Nie zrobiłam tego jednak, decydując się na przeczytanie jej. Poprawiłam swoje krótkie włosy i ruszyłam w stronę biurka. Pierwsze co zrobiłam, to sięgnęłam po telefon, aby zobaczyć, czy Ciro mi coś napisał. Niestety, mimo iż było kilka powiadomień, ani jedno nie było od mężczyzny. Westchnęłam cicho, odkładając urządzenie na blat, po czym usiadłam na krześle, gdzie zagłębiłam się w poezję.
Co jakiś czas musiałam przerywać, aby wydawać książki, doradzić coś, lub poszukać powieści dla kogoś.
Nigdy wcześniej nie czytałam poezji, ale poezja Allena wydawała mi się dosyć mroczna. Nie rozumiałam wszystkiego, jednak z radością się w nią zaczytywałam. Jakieś dwie godziny przed końcem mojej pracy, gdy kończyłam kolejny wiersz, zauważyłam, że do biblioteki weszła dość osobliwa grupka. Moje spojrzenie od razu powędrowało do kłębu dymu, który wydobywał się z ust jednego chłopaka.
— Nie wolno palić w bibliotece — powiedziałam stanowczo, wstając z miejsca.
Chłopak w czarnych jak smoła włosach, skórzanej kurtce i bardzo luźnych dżinsach, zaśmiał mi się w twarz, powoli podchodząc do mnie. Reszta ruszyła za nim. Zauważyłam, że była ich piątka – trzy młode dziewczyny i dwójka chłopaków. Każdy z nich jakby wyjęty z innego świata. Jedna z nich była blondynką, ubraną w skąpą sukienkę w kolorze zieleni, druga miała głowę ogoloną na łyso oraz luźną spódniczkę do ziemi i kwiatowy top, a trzecia posiadała niezwykle niebieskie oczy, czerwone włosy, a na ciele miała męskie ubrania. Niższy chłopak miał na sobie zwykłe czarne dżinsy i podkoszulek.
— Powiedziałam, że nie wolno palić w bibliotece — powtórzyłam jeszcze głośniej, rzucając mu stanowcze, podszyte dezaprobatą, spojrzenie. On rzucił papierosa na ziemię i podeptał go glanem.
— Kim ty w ogóle jesteś? — spytał, a mi w oczy rzuciło się to, jak dziewczyna w hipisowskich ubraniach wywracała oczami i szeptała coś do blondynki.
— Pracownicą tej biblioteki — odparłam twardo, zakładając ręce na piersi.
Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, po czym zatrzymał się na mojej twarzy. Grymas kpiny wyrył się na jego rysach.
— Nie jesteś stąd — oznajmił, ignorując moje wcześniejsze słowa. — Wyglądasz na osobę z okolic Pakistanu, Indii, Iraku. Brudaskę i uchodźcę — dodał bezlitośnie, a moje serce zabiło szybciej.
— Dylan! — zawołała dziewczyna w czerwonych włosach, a ja na moment spojrzałam na pozostałą czwórkę. Byli w szoku. Podobnie zresztą jak ja, tylko że u mnie wystąpił jeszcze ból, który starałam się ukryć z całej siły.
— No co! Popatrz na nią, przyjechała żerować na nas! Uciekła ze swojego kraju, aby mieć się lepiej i zajmować miejsca rodowitym Amerykanom w pracy, w domach, wszędzie — mówił z nienawiścią, a ja praktycznie czułam jego gorący oddech na swoich policzkach, gdy się nie poruszyłam, patrząc wprost w jego oczy.
— Nie znasz mnie — powiedziałam spokojnie. — Nie masz prawa mnie oceniać...
— Znam twoich rodaków. — Wciął mi się bezczelnie w zdanie. Widziałam, jak blondynka podeszła do niego i pociągnęła za ramię, ale on się wyrwał, zbliżając przez to jeszcze bardziej do mnie. Nie wzdrygnęłam się. Nie bałam się go, mimo tego, że był wyższy, a z jego oczu ciskały błyskawice przesączone jadem nienawiści. — Parszywe szczury, nadające się tylko na to, aby zabić.
— Kurwa, przestań, palancie — wykrzyknęła w jego stronę dziewczyna w czerwonych włosach.
— Nie wtrącaj się, Avery — powiedział, nawet na nią nie zerkając. Jego oddech przyśpieszył, podobnie jak mój, gdy patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. — To sprawa między mną a brudaską.
Choć traktowałam wszystkich jednakowo, nie oceniając nikogo, dopóki nie poznałam tej osoby, w tamtym momencie czułam niechęć do tego Dylana. Pozwalał sobie na za dużo. Serce pływało w trującym smutkiem morzu, biło szybko, nadziewając się na kły cierpienia. Już od wielu lat mnie nie spotkały takie wyzwiska. Dawne rany, utworzone przez pewną dziewczynę z podstawówki, ponownie zostały otwarte.
— Nie jestem brudaską — powiedziałam, zaciskając dłonie w pięści. — Jedyna osoba, która jest tutaj brudna, to ty, Dylanie. — Zaśmiał się, ale jego oczy pozostawały bez zmiany. — I nie mówię tutaj o wyglądzie, bo wygląd z prawdziwością człowieka nie ma nic wspólnego. Mówię tutaj o twoim umyśle, o twoich słowach i niewyjaśnionej nienawiści do drugiego człowieka.
Chyba po raz pierwszy od pobytu w Miami powiedziałam słowa, które nigdy nie chciały mi przejść przez gardło. Z jakiegoś powodu pragnęłam, aby każdy kto mnie otaczał, myślał, że byłam próżna, liczył się dla mnie tylko seks, wygląd i stan konta. Jak dotąd mi się udawało. Wątpiłam, by ktokolwiek myślał o mnie inaczej, ale nie przeszkadzało mi to, bo nie zamierzałam z łatwością dopuścić do siebie ludzi, a i na razie nikt nie próbował zbliżyć się do mnie na tyle, aby poznać moją duszę, zamkniętą pod kluczem. Nawet Raees, a był moim kuzynem.
— Pierdolenie — powiedział z kpiną. W bibliotece panowała cisza, żadne z jego znajomych się nie odzywało, pozostawiając scenę nam.
— Pierdoleniem jest to, jak mnie nazywasz. Pierdoleniem jest to, że zabieramy wam wszystko. Każdy z nas pragnie lepszego życia, każdy do tego dąży. Taka jest wola człowieka i każdy człowiek ma do tego prawo. Na tym świecie nie ma brudasów, nie ma "białych" i "czarnych", nie ma "żółtych", "karłów'', "ciapatych", są tylko ludzie. Ludzie dobrzy i źli. To po tym oceniasz, kim jest człowiek. Po jego czynach, nie przez pryzmat koloru skóry, pochodzenia, wzrostu, chorób psychicznych czy rodziców — mówiłam pewnie, patrząc prosto w jego wielkie, zielone oczy. W tym momencie byliśmy tylko my, nie było biblioteki, innych ludzi, nawet tych nieprzyjemnych wspomnień. — Człowiek to istota żyjąca. Wszyscy jesteśmy tacy sami, a różnimy się tylko charakterami, pragnieniami, strachami, myślami...
— Dobrze mówisz — odezwała się nagle dziewczyna w kwiecistym topie. Przeniosłam na nią wzrok. Uśmiechała się szeroko. — A Dylanem się nie przejmuj, to palant. Żyjemy w czasach, gdzie jedynie jednostki nie zdają sobie z tego sprawy.
— Polemizowałbym — powiedział drugi chłopak. Dziewczyna w odpowiedzi wywróciła oczyma, a ja właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że Dylan odszedł. Zniknął gdzieś pomiędzy regałami, co zbiło mnie delikatnie z tropu. — Ale nie będę się kłócił. Jestem Kai — przedstawił mi się z delikatnym uśmiechem.
— Natalie — powiedziała dziewczyna w długiej spódnicy, po czym podeszła do mnie i mnie przytuliła. Po niej podeszła Avery, a na końcu blondynka, która przedstawiła się jako Nadine.
Odpowiedziałam z uśmiechem, następnie schyliłam się, aby podnieść papierosa, który przyniósł tutaj Dylan. Byłam nieco przytłoczona tą zmianą atmosfery. Cała ta czwórka była wobec mnie przyjazna, jakby na siłę chcieli sprawić, abym zapomniała o słowach chłopaka. On jednak tak niespodziewanie otworzył dawne rany, że nie przyszło mi to z taką łatwością, z jaką mogłoby się wydawać. Mimo wszystko robiłam dobrą minę do złej gry.
Natalie poprosiła mnie o znalezienie książki o wszystkich bakteriach, żyjących w wodzie, więc udałam się do prawidłowego działu z Avery u mojego boku. Od czasu do czasu zerkałam na nią, bo bardzo spodobał mi się jej styl. Miała na sobie męskie ubrania, ale wyglądała niezwykle kobieco.
— Dylan to mój kuzyn — wyznała nagle, gdy schylałam się, aby znaleźć odpowiednią książkę. Nic nie mówiłam, czekając na jej dalsze słowa, bo jej ton zdradzał, że chciała powiedzieć coś jeszcze. — Miałam też kuzynkę, siostrę Dylana, Carlę. Była piękna, naprawdę. Gdy miała dziewiętnaście lat, pojechała spełnić swoje marzenie. — przerwała, a gdy na nią spojrzałam, zobaczyłam, że patrzyła w bok i przytulała się ramionami. — Zresztą nieważne, to nie ja powinnam o tym mówić.
— Rozumiem — powiedziałam cicho, ale tak naprawdę nie rozumiałam.
Skoro zaczęła mówić, czy nie wypadałoby, aby także skończyła? Więcej jednak się nie odezwałam.
Podałam jej książkę. Nie potrafiłam zdobyć się na słowa otuchy. Nie znałam jej historii. Widziałam jednak, że nie było jej łatwo, ale nie umiałam. Nawet gdybym chciała, to nie miałabym pojęcia, jak o to zahaczyć i co powiedzieć.
Empatia do innych była ciężka, zwłaszcza gdy był to ktoś obcy jak oni, a wcześniej jej kuzyn nieźle mnie obraził. Nie chciałam wyjść jednak na bezduszną, dlatego ze słabym uśmiechem zdecydowałam się jednak odezwać.
— Wszystko będzie dobrze. — Te słowa wydawały się być uniwersalne. Każdy zawsze używał ich, gdy nie miał pojęcia, jak zareagować na daną sytuację.
— Ona nie żyje — powiedziała, po czym odwróciła się i odeszła.
Zmarszczyłam brwi, stojąc tam w szoku. Nie spodziewałam się tego usłyszeć. Nawet jeśli jej ton był przysłonięty smutkiem, gdy wypowiadała jej imię, nie spodziewałam się śmierci. Owszem, w książkach przeważnie tak było, ale ja nie żyłam w opowieści, dlatego nie myślałam o tym nawet przez moment. Westchnęłam cicho, a następnie chciałam podejść do biurka, aby dokończyć wiersz i zobaczyć po raz kolejny, czy Ciro napisał. Może i to głupie, ale dalej czekałam na jego wiadomość.
Powiedziałam sobie wcześniej, że nie będę się tym przejmować, ale podczas tych dwóch dni przywiązałam się do niego. Nie zdążyłam jednak zrobić dwóch kroków, a poczułam mocne ramiona, które chwyciły mnie od tyłu, a po chwili coś ostrego na brzuchu. Wystraszyłam się nie na żarty, bo spojrzałam w dół i dostrzegłam scyzoryk, który z każdą chwilą wbijał się jeszcze mocniej.
— Witaj ponownie — szepnął do mojego ucha Dylan, sprawiając, że wzdłuż mojego ciała przepłynęły dreszcze obrzydzenia i strachu.
— Czego chcesz? — spytałam, zaciskając zęby. Miałam taką ochotę mu przywalić, ale już bardzo dawno nie brałam lekcji boksu, dlatego też nie miałam pojęcia, czy udałoby mi się go pokonać.
— Zemsty — warknął, po czym jeszcze mocniej wbił scyzoryk w mój brzuch. Na szczęście mnie nie zranił. Ale czułam, że jeszcze chwila i tak będzie.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodziło. Serce biło mi bardzo szybko. Nie spodziewałam się, że przeżyję aż tyle pierwszego dnia w pracy i to w bibliotece. Nie odzywałam się. Dziwne uczucie, które ostatnio raz czułam w podstawówce, gdzie byłam wyzywana, znów mnie ogarnęło, ale tym razem nieco silniejsze. Nie byłam w stanie o niczym pomyśleć. Dyszał mi na szyję, przypominając o tym, że z każdą sekundą mogłam zostać ranna. Mógł posunąć się do czegoś nieobliczalnego.
— Za co? — spytałam cicho, oceniając swoje możliwości, które nie wydawały mi się bardzo duże. Czułam w jego ruchach, że jest zdolny do wszystkiego. Jego ręce się trzęsły, a ja poczułam po chwili coś mokrego na ramieniu. — Wydaje mi się, że możemy to przegadać...
— Przegadać? Przegadać! — spytał, krzycząc, jego palce zacisnęły się boleśnie na moich ramionach. — Pogadać to sobie możesz o pogodzie, a nie śmierci mojej siostry, ty tępa idiotko! — krzyknął mi do ucha, sprawiając, że się skrzywiłam. — I to jeszcze z rąk twoich cholernych, brudnych braci! Było ich siedmiu, a ona była sama. Jedyna, niewinna. Zgwałcili ją, każdy po kolei, potraktowali jak kawał mięsa, a później zabili. — Przerwał na moment, a ja chciałam spytać, skąd to wiedział, skoro Avery powiedziała, że Carla wyjechała, ale nie musiałam tego robić, bo zaraz kontynuował. — Była na tej wycieczce ze swoją przyjaciółką, która przyjechała zdruzgotana. Opowiedziała mi ze szczegółami wszystko, co zrobili jej twoi bracia.
Westchnęłam cicho, czując jak jego uścisk się rozluźnia i postanowiłam wykorzystać tę okazję. Szybko chwyciłam go za dłoń ze scyzorykiem, oddalając się i wykręcając ją. Musiałam użyć dużo siły, ale udało mi się go pokonać, a wszystko przez to, że został przysłonięty przez ból wspomnień. Z sercem w gardle pobiegłam do biurka, po czym sięgnęłam po telefon i wybrałam numer alarmowy.
Dylan po chwili zjawił się w centrum biblioteki, gdzie przy stolikach siedzieli jego znajomi.
— Nie zbliżaj się — powiedziałam głośno, czując jak mój głos drży. On nic sobie z tego nie zrobił i postąpił krok do przodu, cały czas celując we mnie swoim scyzorykiem. — Powiedziałam, żebyś się nie zbliżał!
— Co tutaj się dzieje? — Usłyszałam głos Avery. Nie skupiłam się tym, trzymając telefon. Drżący palec prawie dotknął słuchawki.
— Jeśli jeszcze się zbliżysz, zadzwonię na policję! — zawołałam. — Słuchaj, wiem, że ci ciężko i pragniesz zemsty, ale ja nic jej nie zrobiłam. Nie znam nawet ludzi, o których mówisz — mówiłam, widząc, że cały czas się do mnie zbliża. Jego wyraz twarzy w ogóle się nie zmienił.
— Dylan — powiedziała ostrożnie Nadine.
Chłopak nagle rzucił się w moją stronę, a ja usłyszałam tylko krzyk dziewczyn. Odsunęłam się na bok, czując ból w lewym boku. Tego było za wiele, dlatego bez zawahania, gdy Dylan się przewrócił, zadzwoniłam na policję.
Przez kolejne minuty patrzyłam, jak Avery stara się uspokoić Dylana, a on rzucał mi zabójcze spojrzenia, jakbym to ja była osobą, która zabiła jego siostrę. Serce biło mi bardzo szybko cały czas, ale uspokoiłam się, gdy do biblioteki weszli mężczyźni w mundurach. Jeden z nich podszedł do mnie i zapytał, czy wszystko w porządku.
Gdy spojrzałam mu w oczy, rozpoznałam w nim Nate'a. Byłam jednak zbyt roztrzęsiona, aby o tym wspominać. Zdałam relację z tego, co się wydarzyło, a reszta jako świadkowie na szczęście stali po mojej stronie i nawet jeśli to Dylan był ich znajomym, postanowili postąpić słusznie. Zwłaszcza Avery, która jeszcze przyznała, że jej kuzyn brał coś przed przyjściem tutaj.
Byłam im bardzo wdzięczna, a gdy czułam, jak ramiona Nadine pocierają moje, poczułam się na tyle dobrze, jakbym była w wymarzonym domu. Bok miałam uciskany, a po chwili przyjechała karetka. Moje myśli cały czas jednak krążyły wokół Carli i Dylana. To była istna tragedia, wyciągnięta niczym z filmu. Bolało mnie jednak to, że świat pozostawał taki sam i gdziekolwiek bym nie spojrzała, znalazłaby się osoba, która będzie patrzeć na mnie krzywo tylko przez pochodzenie.
Oceni mnie po okładce i nie odważy się zajrzeć do środka.
______________________________________________
Cześć!
Dajcie znać, co sądzicie o całej tej akcji.
Miłego dnia Wam życzę!
💚💚💚
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro