1. Miami, nadchodzę!
🍀 Perspektywa Tanishy 🍀
ruinaoceanu
— Dziecko, czemu wyjeżdżasz tak daleko? Tutaj też masz wiele możliwości, może nawet więcej niż w tym Miami — lamentowała moja mama, gdy już od prawie godziny próbowałam się z nią pożegnać.
Kiedyś czytałam gdzieś, że pożegnania bywają bardzo trudne.
Nigdy w to nie wierzyłam.
Dla mnie rozstania były niezwykle proste. Zawsze.
Z łatwością pożegnałam się z dziecięcymi znajomymi z Brazylii, gdy razem z mamą, tatą i bratem wyprowadzaliśmy się do Nowego Jorku, by zaznać lepszego życia. Wydawało mi się to łatwe, bo miałam wtedy zaledwie pięć lat i nie pamiętałam nawet ich twarzy.
Gdy byłam młodą nastolatką, wybraliśmy się na wakacje do Indii, gdzie w letnie ferie przebywał mój starszy kuzyn, którego od razu polubiłam. Po urlopie pożegnałam się z nim zwykłym żółwiem. Nie rozpaczałam. Byłam wtedy za bardzo zafascynowana przebywaniem w kraju Shahrukha Khana.
Następnie przyszedł czas na zakończenie edukacji. Pomachałam świadectwem i tyle. Nie rozumiałam nigdy, jak można było płakać za czymś tak okropnym jak szkoła.
Moja mama była z tych, którzy za bardzo się przejmowali. Wyjeżdzałam, ale nie na tyle daleko, by tonąć w łzach. Byłam jej jedyną córką i ukochanym dzieckiem, ale miała jeszcze Amana, który planował zostać z nią jeszcze przez wiele lat. Chłopak zarzekał się, że nie opuści swojej ukochanej mamusi, a ja wierzyłam mu.
Stałam, a ona tuliła mnie, kołysząc się na boki. W końcu, gdy przytulała mnie zbyt długo, odsunęłam się delikatnie, mówiąc po hiszpańsku, aby bardziej mnie zrozumiała.
— Mamá, voy a llegar tarde a mi vuelo.
— Oh, si, si — zawołała. Była dumna, że nie zapomniałam jeszcze jej ukochanego języka. Co dziwne mówiła też płynną angielszczyzną, ale jeśli chodziło o dosadność i zrozumienie, trzeba było używać hiszpańskiego. — Cariño, uważaj na siebie!
— Jadę się dać porwać jakiemuś mafiozowi — mruknęłam pod nosem, łapiąc jej surowe spojrzenie. Wywróciłam oczami. — Żartuję, dobrze wiesz...
—"... Że gdyby nie był przystojny, nie dałabym się" — dokończyła, cytując mnie, a następnie wróciła do mocnego przytulania.
— Samolot — wydusiłam, starając się wyswobodzić z jej silnego i szczelnego uścisku.
— Już, już, ale uważaj na siebie, Cariño. To, że uczyłaś się boksu, nie oznacza, że zawsze ci on pomoże — powiedziała ociekającym troską głosem. Cmoknęłam ją w policzek, wywołując uśmiech na jej ślicznej, pomarszczonej ze starości twarzy.
— Nie martw się. Lecę do Miami, nic innego, oprócz opalania i czytania, nie będę robić — powiedziałam, chwytając rączkę od czerwonej walizki. — Poza tym Raees się mną zajmie — rzuciłam na odchodne, kierując się w stronę taksówki.
— Boże, miej to dziecko w opiece — usłyszałam jeszcze ostatnie słowa mamy, które wywołały u mnie śmiech.
Droga na lotnisko zleciała niezwykle szybko w miłej atmosferze. Taksówkarz, który słyszał i widział, jak moja mama się ze mną żegnała, później przez całe czterdzieści minut opowiadał o tym, jakie szczęście mamy my - młodzi, dopiero wkraczający w świat dorosłości ludzie. Zawzięcie tłumaczył, że jeszcze w każdej chwili możemy zwrócić się do rodziców o radę.
Ja - oczywiście jak to ja, musiałam się wykłócać. Nie każde dziecko na starcie dostawało przecież ułatwienia. Nie każde też musiało radzić sobie w życiu samo.
Po kłótni porozmawialiśmy jeszcze o jego synie, który kończył studia medyczne. Taksówkarz był z niego bardzo dumny. Z rozmowy wynikało, że cała ich rodzina zajmowała się ratowaniem życia obcych ludzi. Było więc od dziecka wiadome, że jego syn - Dylan, skończy tak samo. Pochwaliłam drogę, którą wybrał, ale nie potrafiłam wykazać stuprocentowego zainteresowania tym tematem.
Zawsze gdy w rozmowie wchodziłam z kimś na temat oczekiwań rodziców, czułam się przytłoczona i niezwykle znudzona.
Na szczęście nie byłam złą aktorką.
Zawsze potrafiłam wykazać zainteresowanie lub raczej udawać, że uważałam coś za godne mojej uwagi. Tak - skutki wychowania w hinduskiej rodzinie. Moi padres zawsze chcieli bym była przykładną córką, która potrafiła gotować i za jednym machnięciem miotły uprzątnąć dom tak, by zdał test białej rękawiczki. Starałam się więc hamować swą naturę buntowniczki, która w życiu nie szukała jedynie miłości, ale przede wszystkim mocnych wrażeń.
W Indiach, Salwadorze, Nowym Jorku i Bilbao powstrzymałam się, ale w końcu miałam tego dosyć. Dlatego postanowiłam wyjechać do Miami, gdzie zamierzałam brać życie garściami i smakować się nim w każdej sekundzie.
W Miami czekało na mnie wszystko, co nowe. Planowałam opalać się dniami i czytać książki, tak jak mówiłam mojej mamie, jednak o wiele więcej czasu chciałam poświęcić na imprezy, przyjaciół i łamanie serc, nie pozwalając, by moje zostało ruszone. Zupełnie tak samo, jak mój starszy kuzyn - Raees Singh.
Ra - młody mężczyzna, którego kojarzyła chyba każda mieszkanka Miami i turystka. Znałam go z opowieści moich rodziców i średnio cotygodniowych rozmów telefonicznych, podczas których większość czasu zabierały nam wzajemne. Nigdy nie rozmawialiśmy na kamerkach. Nie czuliśmy takiej potrzeby, przez co mój obraz Raeesa zatrzymał się na małym, uwielbiającym robić psikusy dziewczynkom chłopcu. Nie miałam pojęcia, jak wygląda teraz, ale po jego niektórych opowieściach i przechwałkach wnioskowałam, że był niezwykle przystojny.
Wysiadałam z taksówki, żegnając się z Vincentem i życząc mu dużo szczęścia w dalszym życiu, którego - jak twierdził, nigdy mu nie brakowało.
Wyciągnęłam z bagażnika swoją walizkę, a następnie stanęłam przed lotniskiem.
Wzięłam głęboki wdech.
— Miami, nadchodzę!
Po żmudnej kontroli na lotnisku, na którą nie bardzo zwracałam uwagę, znalazłam się w końcu w samolocie, gdzie wygodnie się rozsiadłam, zamykając oczy i czekając, aż wystartujemy. To co czułam było nie do opisania. Zupełnie tak, jakby ktoś wreszcie przeciął sznurki i pozwolił mi samej decydować o swoim losie. Zrobiłam wszystko zgodnie z instrukcją i dziesięć minut później znaleźliśmy się w powietrzu. Byłam podekscytowana jak nigdy. Za trzy godziny miałam poczuć na twarzy ciepłe promienie słońca, zobaczyć tych wszystkich przystojniaków, których w planach miałam poznać bliżej i dać ciału odpocząć. Czułam się, jakbym jechała na wieczne wakacje.
Gdy po prawie godzinnym słuchaniu muzyki i wpatrywaniu się w widoki za oknem, zaczęłam się nudzić, postanowiłam zagadać do mojego sąsiada z fotela obok. Był nim młody mężczyzna, który ze zmarszczonymi brwiami śledził wzrokiem kolejne ciekawe linijki tekstu w książce przed sobą. I choć ja sama nie lubiłam, gdy ktoś przerywał mi czytanie, tym razem nie mogłam się powstrzymać.
Mężczyzna rzucał mi zirytowane spojrzenie, które podziałało na mnie jak płachta na byka. Przed nami były jeszcze dwie godziny lotu i nie zamierzałam dać mu spokoju. Zachowywałam się, jak rozwydrzone, nie szanujące innych dziecko, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Wszystko jakby działo się poza mną i odbierało mi kontrolę.
— "Małe Kobietki. Dobre żony" — powiedział w końcu przystojny mężczyzna, zatrzaskując książkę.
Zerknęłam na niego uśmiechnięta, poprawiając się na fotelu. Przed chwilą - zanim na mnie spojrzał - starałam się wykręcać na siedzeniu, aby dojrzeć tytuł.
— "Czy mógłbyś wyświadczyć mi tę łaskę i się nieco ożywić?" — spytałam, zerkając na niego, widząc wcześniej, w którym momencie książki mniej więcej był - co znaczyło, że ten dialog powinien kojarzyć.
Chciałam, by się uśmiechnął i poczuł się swobodniej, co umiliłoby nam podróż.
W rodzinnym domu nie było tak tego widać, ale już od zawsze czułam się duszą towarzystwa, która do szczęścia potrzebowała książek i otoczenia sympatycznych ludzi. Najlepiej takich, którzy mogli się mną zachwycać! Brzmiało to próżno, ale nie było takie. Każdy z nas pragnął być podziwiany i chwalony, a przyznanie się do tego nie powinno być oceniane z góry. Niestety w tych czasach i tym świecie było to niemal tak naturalne, jak oddychanie.
— "Pomóż mi w tym, bądź dobrą dziewczynką" — odparł.
Zauważyłam w jego oczach figlarne iskierki, które zmusiły mnie do kontynuowania dialogu i jednocześnie dodały mężczyźnie mnóstwo uroku.
— "Mogłabym, gdybym się postarała".
Moje piwne oczy spotkały się z jego zielonymi. Były takie spokojnie i pełne inteligencji, która zaraz po wyglądzie, najbardziej mnie podniecała. Zgaduję, że powinnam stwierdzić, że to charakter był dla mnie najważniejszy, jednak nie był. Nie, gdy miałam na myśli krótkie przygody, po które leciałam do Miami. Nie chciałam się tam zakochiwać, bo sądziłam, że wraz z miłością wkradnie się monotonność. A po dwudziestu jeden latach takiej monotonności miałam jej na długo dosyć.
— "Żeby skrzesać ogień, potrzeba dwóch karmieni. Ty zaś jesteś delikatna i chłodna jak śnieg" — zacytował Laurie'go, który był moim obiektem westchnień, gdy miałam trzynaście, czternaście i szesnaście lat.
Przygryzałam wargę delikatnie, odgarniając luźny kosmyk ciemnych włosów z twarzy, zanim powiedziałam:
— "Nie wiesz jeszcze, co potrafię. Odpowiednio użyty śnieg może lśnić i parzyć."
Po mojej wypowiedzi zapanowała cisza, podczas której patrzyliśmy sobie w oczy. Książka leżała na jego kolanach, ukazując piękną, minimalistyczną okładkę, za którą dałabym naprawdę wiele. Po chwili zaczęliśmy się śmiać. Było to tak spontaniczne i naturalne, że kilka głów odwróciło się w naszą stronę, a jakaś staruszka z mocno zaznaczonymi na czerwono ustami, zwróciła nam uwagę.
— Theodore — przedstawił się mężczyzna z miłym uśmiechem, który odwzajemniłam od razu.
— Zupełnie jak bohater książki! — zawołałam podekscytowana. — Tak w tajemnicy, też nazywałam go Teddy'm i nie miał nic przeciwko — dodałam po chwili, poruszając zabawnie brwiami.
Chłopak zaśmiał się, co mnie zadowoliło. W domu nie często mogłam dużo mówić i przywykłam do tego, że byłam uciszana, bo w Indiach gustuje się w cichych, posłusznych i porządnych synowych. Nie głośnych i rozmownych, które wolały skupiać się na sobie, a nie na tym, by wiedzieć, jak idealnie zaparzyć kawę dla swojego męża.
— Jestem Tanisha — przedstawiłam się po chwili, zdając sobie sprawę, że za długo milczałam, tylko się w niego wpatrując. Nie było mi głupio. Chłopak był przystojny, więc było to w zupełności normalne. Lubiłam podziwiać piękno, tak jak wszyscy. — Jednak zaufani znajomi wołają na mnie Tina.
— Jak ta mała dziewczyna z książki? — spytał, a ja kiwnęłam głową. — Też z ciebie taki diabeł?
— Kto wie — odparłam kokieteryjnie, wzruszając ramionami. Theodore posłał mi delikatny uśmiech. W jego oczach zauważyłam tajemnicze iskierki, które sprawiły, że chciałam się dowiedzieć, co mu po głowie chodziło. Przygryzł wargę, by następnie zacząć czytać na powrót książkę. Nie skupiał się jednak na tekście, bo jego ciemne oczy, otoczone wachlarzem rzęs, cały czas tkwiły w jednym miejscu, studiując kilka wyrazów, jakby kompletnie ich nie rozumiał.
Skoro tak chce grać, to dla mnie żaden problem.
Oparłam się wygodnie o fotel, zakładając słuchawki na uszy, po czym nałożyłam nogę na nogę, starając się seksownie wygiąć, co musiało zaskutkować, bo poczułam jego wzrok na sobie. Uśmiechnęłam się delikatnie, podśpiewując cicho tekst i poruszając jedną nogą. Udawałam, że go nie zauważam.
— Czego słuchasz? — spytał po chwili, wyjmując jedną słuchawkę i przykładając do swojego ucha.
Odwróciłam szybko głowę w jego kierunku.
Nasze nosy się dotknęły, powodując przyjemne dreszcze. Patrzeliśmy sobie w oczy, a ja po chwili położyłam dłoń na jego umięśnionym udzie. Poczułam, jak robiło mi się gorąco.
Jego oczy pociemniały. Doskonale wiedziałam, co to znaczyło i zapragnęłam się zabawić.
Powoli poruszałam dłonią w górę i w dół jego uda, nie wykraczając poza kieszeń spodni. Theodore odłożył książkę na wolne siedzenie obok siebie i przymknął oczy, opierając głowę o oparcie fotela. Wypuścił drżący oddech, a ja uśmiechnęłam się do siebie. Wyglądał niezwykłe pociągająco. Musiałam zacisnąć nogi.
— Stało się coś? — spytałam niewinnie, celowo pozwalając, by moja dłoń zawędrowała wyżej niż powinna.
— Wsz... wszystko w porządku — wyjąkał, nie zwracając uwagi na to, że z ucha wyleciała mu słuchawka. Przygryzałam wargę, by powstrzymać większy uśmiech, wpełzający na moją twarz. Podobało mi się to do jakiego stanu go doprowadziłam, nie robiąc praktycznie nic.
— Wybacz mi na chwilkę — szepnął, by następnie wstać i udać się do małej samolotowej toalety.
Uśmiechnęłam się pod nosem, biorąc jego książkę w swoje ręce. Mężczyzna dosyć długo nie wracał, co pozwoliło mi zagłębić się w historię "Małych kobietek". Byłam tak zaczytana, że nie zauważyłam powrotu Theodore'a, a chwilę później usłyszałam komunikat o tym, że zaraz będziemy lądować. Oddałam książkę sąsiadowi, dając mu mały spojler, który przyjął z udawaną złością. Po chwili się jednak uśmiechnął.
— Dobrze, że nie czytałem przy tobie "Więźnia Labiryntu" — powiedział, chowając książkę.
— Faktycznie —odparłam. — Chociaż myślę, że i tak nie odebrałabym ci przyjemności z czytania — mruknęłam, biorąc swój bagaż podręczny.
Chwilę nam zajęło, zanim wydostaliśmy się z samolotu, co znaczyło że mój wujek i ciotka musieli na mnie długo czekać.
Rakesh i Rouba - w przeciwieństwie do mnie - zawsze byli punktualni.
Zanim znalazłam swój bagaż i pożegnałam się z Theodorem, sprawiając, że znów poczuł potrzebę udania się do łazienki, minęło sporo minut.
— Ciociu! Wujku! — krzyknęłam, machając dłonią, by mnie zauważyli, robiąc przy tym małe zamieszanie, w którym jedno dziecko zaczęło płakać.
Machałam tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu mnie zauważyli. Gdy biegłam w ich stronę, ciągnąc za sobą walizkę, czułam że wujek nie był za bardzo zadowolony z mojego zachowania. By Rakesh Singh poczuł się spełniony, słoń musiałby chodzić w czerwonych trampkach i żonglować kulami do kręgli, co też było niewykonalne i już dawno przekonało mnie, że nie musiałam się za bardzo przejmować jego krytykami i rozczarowanymi spojrzeniami, które wraz z ostrymi słowami potrafiły wywołać ciarki na ciele.
— Tanisha — powiedziała piękna kobieta, gdy do niej podbiegłam.
Mocno mnie przytuliła, co oczywiście odwzajemniłam. Zerknęłam na wujka, który starał się ukryć uśmiech na mój widok.
— Ciężko uwierzyć, że tak się teraz ubierają młode, dobrze wychowane damy — rzekł Rakesh, po czym przyciągnął mnie do siebie.
Z szerokim uśmiechem, mocno go objęłam.
— Wiesz wujku, siedziałam w samolocie przez trzy godziny, musiało być mi wygodnie — mruknęłam, gdy już się od niego odsunęłam, a on przesunął po mnie swoje oceniające, ale łagodne spojrzenie z zalążkiem uśmiechu.
— Wy młodzi i te wasze wymówki. Jesteś zupełnie jak Raees. On też wiecznie liczy na wygodę. — odpowiedział, biorąc moją walizkę. — Nieistotne. Jak tylko dotrzemy do mieszkania, od razu przebierzesz się w coś... adekwatnego.
— Dobrze i dziękuję — mruknęłam, gdy ujrzałam, że mi pomógł.
— Co słuchać u twoich rodziców skarbie? — spytała Rouba.
— A wszystko dobrze, ale mama trochę panikowała — odparłam, gdy wsiadaliśmy do samochodu.
— Nie dziwię się. W końcu zostawiła ją jedyna córka — mruknął mężczyzna, siedzący za kierownicą. — Co innego, gdy dom opuszcza zepsuty syn. Ale córka...
Uśmiechnęłam się. Po narzekaniu wujka zaczęliśmy rozmowę na temat moich rodziców - tego jacy byli w młodości i tego jak bardzo Raees podobny był do taty Rouby.
Droga zajęła nam około pół godziny, co - według nich - było bardzo dobrym wynikiem, bo przeważnie z lotniska zawsze było pełno korków, które wydłużały podróże.
Gdy już stanęłam przed pięknym domem, usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Zerknęłam na małżeństwo. Byli zajęci wyjmowaniem zakupów z bagażnika, co dało mi poczucie, że mogłam odczytać tekst.
Wiadomość była od Raeesa. Informował w niej, że znalazł dla mnie mieszkanie dostępne od zaraz. Dopisał też, że jeśli chciałam, mogłam przyjechać dziś, by je obejrzeć.
Pisnęłam cicho z radości.
— Ciociu! Wujku! Raees do mnie napisał. Ma dostępne mieszkanie. Jeśli chcę, mogę je obejrzeć dziś — powiedziałam, podchodząc do nich. Swoją walizkę ciągnęłam za sobą, ale i tak wzięłam jedną torbę od cioci. — Nie obrazicie się chyba, jeśli pojadę teraz? Lepiej teraz niż później. Nie chce patrzeć, jak ktoś zgarnia mi pokój sprzed nosa.
— Jedź, kochanie — odezwała się Rouba, zanim mężczyzna zdążył cokolwiek powiedzieć.
— Ach! Dziękuję!
— Ten chłopak sprowadzi cię na złą drogę drogie dziecko — powiedział wujek. — Weź kluczyki — dodał niechętnie. — Nie chcemy byś poruszała się komunikacją miejską po mieście. W aucie jest GPS. Dasz sobie radę.
Podziękowałam im mocnym uściskiem i pocałunkami w policzki, a następnie skierowałam się z mężczyzną do garażu, gdzie ujrzałam ślicznego czarnego jeep'a, którego stwierdziłam, że w niedalekiej przyszłości pomaluję na czerwono, by bardziej do mnie pasował.
— To jedno z pierwszych aut Raeesa drogie dziecko — powiedział nostalgicznie. — Zostawił je tu mimo przeprowadzki. Woli teraz rozbijać się szybszymi i sportowymi samochodami. Bugatti, lamborghini... W głowie mu się poprzewracało od tych pieniędzy. Nie potrzebuję ani narzeczonej, ani tego jeep'a. Weź go dziecko. Niech ci służy.
Uśmiechnęłam się do wujka, a następnie wsiadłam do środka. W samochodzie czułam się bardzo dobrze i szybko się zadomowiłam, bo miało to miejsce jeszcze zanim ruszyłam. Pożegnałam się z wujem Rakeshem, wpisałam w nawigację adres, który przesłał mi kuzyn i odjechałam, po drodze podziwiając widoki. Oczywiście nie stwarzając przy tym żadnego zagrożenia.
— Wow — szepnęłam do siebie, gdy dotarłam pod wielką willę.
Zaparkowałam na miejscu do tego przeznaczonym. Wyszłam z samochodu, biorąc ze sobą telefon. Dom był ogromny i miał piękne kolory. Do tego był cały przeszklony. Wyglądał jakby należała do jakiegoś słynnego aktora, który przyjeżdżał tutaj by odpocząć.
Nagle zestresowałam się, żałując że zostałam w swoich czarnych spodenkach, topie i koszuli w typie basebolówki. Wzięłam głęboki wdech, ubierając się w szeroki uśmiech. Musiałam zrobić dobre pierwsze wrażenie. Podeszłam do ciemnych drzwi, po czym zadzwoniłam dzwonkiem. Czekałam chwilę, aż w końcu moich oczom ukazały się dwie śliczne dziewczyny. Obie szeroko się uśmiechały. Jedna z nich miała ciemne włosy i nieco ciemniejszą karnację od tej drugiej. Ubrana była w elegancki, letni garnitur, podczas gdy piękna blondynka z jasnymi, hipnotyzującymi oczyma miała na sobie jasną bluzkę i zwiewną spódniczkę. Wyglądały fenomenalnie, a ja naprawdę żałowałam, że nie założyłam czegoś bardziej formalnego.
— Cześć, jestem Tanisha — przedstawiłam się. — Choć tak między nami, wolę gdy ludzie zwracają się do mnie Tina, a jestem tutaj, bo mój kuzyn napisał mi o wolnym mieszkaniu. On często lubi sobie ze mnie kpić, mam nadzieję...
— Tym razem nie żartował — przerwała mi brunetka. — Mamy dla ciebie wolny pokój.
Wzięłam głęboki oddech. Trochę się denerwowałam, co można było wyczuć przez mój bełkot.
— Wejdź do środka — rzekła blondynka. — Miło w końcu cię poznać. Jestem Josie — przedstawiła mi się. — A to jest Leila — dodała z szerokim uśmiechem. Co dziwne, od razu poczułam się pewniej i całe zdenerwowanie uciekło.
— Ciao, Tina! — zawołał męski głos.
Odwróciłam się w jego kierunku.
Przede mną stał wysoki, przystojny mężczyzna, który nie był już tym małym, uroczym chłopcem, którego widziałam ostatni raz parę lat temu.
Naprawdę byłam pod wrażeniem i mogłam uwierzyć w to, że każda dziewczyna chciała go zdobyć chociaż raz.
— Jesteś jeszcze niższa niż zapamiętałem — powiedział po chwili, przytulając mnie.
— A ty nadal marszczysz nos w uroczy sposób — mruknęłam, odsuwając się od niego, wiedząc, że nie lubił, gdy ktoś nazywa go uroczym.
Szturchnął mnie zaczepnie w ramię. Oczywiście nie pozostałam mu dłużna. Zgadywałam, że gdyby nie męskie odchrząkniecie, zaczęlibyśmy się tak przepychać bez końca i zbłaźniłabym się przed dziewczynami, które wyglądały na bardzo sympatyczne.
— Tanisha — powiedziałam, zbliżając się do nieznajomego mężczyzny z wyciągniętą dłonią. Przystojny brunet chwycił mnie za rękę, po czym złożył na niej motyli pocałunek. Momentalnie przyłożyłam wolną dłoń do czoła, udając, że mdleję. — A ty to kto? Bóg w ludzkim wcieleniu? — spytałam, śmiejąc się i nawiązując do tego, że w tych czasach mężczyzny z dobrymi manierami należało ze świecą szukać.
— Coś w tym stylu... Ares — przedstawił się z uśmiechem, puszczając moją dłoń.
— Masz na imię Ares? Jak mój ulubiony bóg? Chociaż w sumie nie... Chyba bardziej lubię jednak Posejdona i Hadesa — dalej bełkotałam/
Wszyscy zaśmiali się, widząc mój stres.
Gdy się uspokoiłam, Josie zaproponowała mi oprowadzenie po willi.
Na pytania czy dom mi się podoba, oczywiście odpowiadałam twierdząco, co tylko sprawiło, że właściciele zaproponowali mi natychmiastową przeprowadzkę. Bardzo mnie to ucieszyło.
— Co powiecie na jakiś wypad do klubu? — zaproponowałam, dalej będąc pod wpływem pozytywnych emocji. — Muszę jakoś opić swoje wejście w życie w Miami — dodałam, niecierpliwie wyczekując ich głośnego: IDZIEMY!.
______________________________________________
Jak wrażenia po rozdziale?
Koniecznie napiszcie co sądzicie o Tanishy 🤗💚
Odpowiedź dziewczyn w kolejnym rozdziale! Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro