21. Diamentowa łza
🌸 Perspektywa Leili 🌸
Sonreir_K
Czułam wściekłość i niemoc. Choć bardzo chciałam, nie potrafiłam pojąć, jakim cudem – jak dotąd – ukazujący swym dzieciom na każdym możliwym kroku miłość rodzice, mogli zdobyć się na tak pozbawioną serca decyzję. Byłam rozwścieklona. Poziom mojej frustracji zdawał się tak potężny, iż miałam wrażenie, że tylko dzięki agresywnemu wyładowaniu emocji, zdołam osiągnąć, tak bardzo upragniony przeze mnie tego felernego ranka, spokój. Oburzona pragnęłam rzucać porcelaną o ściany. Wierzyłam, iż głośny trzask, wybuchających niczym fajerwerki, ulubionych zestawów stołowych mojej matki, pomoże mi zaznać harmonii. Niestety szybko doszłam do wniosku, iż rozwalenie kompletów jej pięknej porcelany – w nastałych okolicznościach – w żaden sposób nie mogło pomóc mi zachować zimnej krwi oraz wewnętrznej równowagi, której – po mało przyjemnym rodzinnym spotkaniu – bardzo mi brakowało. Nie, gdy ofiarą mojego gniewu miała zostać jedynie Nancy Statham.
Bym zaznała upragnionego wyzwolenia i przegnała złą, wprawiającą mnie w stan amoku siłę, która zdecydowała się opętać moją duszę, Hervey również musiał ponieść konsekwencje swych irracjonalnych decyzji. Musiał cierpieć i zawieść się na bezgranicznej miłości dziecka, by choć przez chwilę móc poczuć się dokładnie jak ja.
Chciałam, by mój ojciec był bezbronny. By nie czuł nic poza rozczarowaniem i oburzeniem. By na własnej skórze przekonał się, jak gargantuicznie bolała zdrada. Szczególnie ta, która dokonana została przez, uchodzącego w naszych oczach za ideał, człowieka.
Obraz roztrzaskanej z ogromnym impetem o ścianę salonu porcelany, której drobne kawałki zdobiłyby drogie wykładziny apartamentu Stathamów, zapewne wprawiłaby mą matkę w udrękę, lecz gdybym odważyła się na destrukcyjne działania, rozbicie naczyń zdawało się niewystarczające. Musiałam więc pokusić się o dodatkowe działania. Rozerwanie jej łańcuszków oraz rozbicie młotkiem, zdobiących biżuterię Nancy, drogocennych kryształów, zdawało się trafnym czynem, który całkowicie mógłby wyprowadzić mą matkę z równowagi, podobnie jak mnie bezczelny komunikat Harveya i Nancy, lecz nie był on wystarczającą karą. Nie dla Judasza, który pragnął sprzedać mnie – swą ukochaną córkę – za parę obmierzłych nędzników.
By sprawić ból ojcu, mogłam zepsuć jego ulubione kije do golfa, lub gwoździem zarysować jego zabytkowe – zapewne bardziej drogocenne niż miłość dzieci – samochody, lecz przed unicestwieniem wszystkiego, co było drogie tym hipokrytom, należało postawić słuszne pytanie: Czy cierpienie moich rodziców pomogłoby mi odnaleźć wewnętrzną równowagę? Z pewnością przez chwilę mogłabym czuć się lepiej, gdyby ci zdrajcy na własnej skórze przekonali się, jak bardzo mnie zranili, lecz ich cierpienie tak naprawdę nie przyniosłoby żadnych korzyści, a szkody. Chciałam czy nie – musiałam więc zapanować nad, wypełniającą moje ciało, furią. W końcu "jeśli nie nauczyłabym się panować nad wściekłością, ona mogła zapanować nade mną", a tego bardzo nie chciałam.
W doznaniu harmonii lepszym od wykazywania wściekłości i niekontrolowanych aktów agresji, okazał się boski dotyk. Uchodzący za ucieleśnienie wszystkiego, co związane było z erotyzmem oraz unoszącą duszę w obłoki euforii jasnością Ra, w moich oczach nigdy nie był jedynie, pragnącym grzechu, demonem. Był kimś znacznie ważniejszym – przyjacielem. A od niedawna stał się również – nie częścią mego świata – lecz całym mym wszechświatem. Był deszczem, który orzeźwiał ciało w letni dzień; słońcem, które wyłaniało się zza szarych chmur; jedyną gwiazdą na ciemnym niebie; otulającą skórę oceaniczną bryzą; zapachem porządnej kawy o poranku; spływającą po policzku łzą radości; pozbawionym zmartwień dniem; dreszczem, który przeszywał mą skórę w bardzo przyjemny sposób; smakiem, którego nie można było porównać do żadnego innego; oraz doznaniem, którego ciągle było mi mało. Był wiecznością, w której ramionach pragnęłam tonąć podczas sztormu, zaznając w nich spokoju, dokładnie jak dzisiejszego, pełnego negatywnych emocji, ranka.
Przepowiednia, którą wywróżyły starożytne boginie przeznaczenia, ziściła się. Symbolizujące bolesną prawdę naboje, zostały wystrzelone w kierunku dwójki kochanków. Obejmujące mnie ciało Raeesa, nie było jedynie oznaką wsparcia, lecz również ochroną przed twardą, wywołującą przeszywający ból, materią. Gdy byłam uwięziona w ramionach Ra, wiedziałam, iż nie mogło dosięgnąć mnie, przepowiedziane przez Mojry, zło. Niestety – odsłaniający mnie swym potężnym ciałem bóg, wraz z chwilą podjęcia decyzji o pełnieniu roli mej żywej tarczy, raczył przyjąć na siebie wszystkie postrzały. Wystrzelone z ogromnym impetem pociski, przebijały nieśmiertelne ciało Ra. Wywoływały ogromny ból, smutek, gniew, a także – ku mojemu zdziwieniu – również rozbawienie.
Cierpienie, które odczuwał Raees, było okrutnym doświadczeniem. Przenikające przez ciało Ra kule, wywoływały rany, przez które zapewne wielu mężczyzn poległoby w boju. Raees jednak nie miał zamiaru umierać. Nie, gdy w końcu odnalazł szczęście, którego tak długo szukał. Odnalazł mnie – pisaną mu przez wyrocznię miłość.
Choć rany Ra obficie krwawiły, a rzucane słowa sprawiały mu smutek – na twarzy bruneta prócz grymasu bez trudu dostrzec mogłam również szczery uśmiech. Doskonale zdawałam sobie sprawę, iż boskie ciało było nieśmiertelne i posiadało zdolność szybkiej regeneracji, lecz fakt, iż mężczyzna ukazywał radość – zważywszy na okoliczności – był dla mnie zadziwiający i niejasny, aż do momentu, gdy Ra zdecydował się przemówić.
— Wiedziałem, że twoi rodzice coś kombinują — wyznał z cwanym uśmiechem.
Zerknęłam na niego zdezorientowanym wzrokiem, czekając na rozwinięcie tej zaskakującej wypowiedzi.
— Arabel przygotowała kerale oraz słodycze z jaggery i kolendry, a na blacie w kuchni leżał spis innych hinduskich dań — wyjaśnił, lecz dla mnie sprawa ta dalej była zawiła, a słowa chłopaka w żaden sposób mi jej nie rozjaśniały. — Zapisane było tam naan z curry, amritsari tikke, jalebi i mithai — wymienił. — To potrawy, które często podaje się na indyjskich weselach oraz mehndi.
— Mehndi? — O ile doskonale zdawałam sobie sprawę, czym właściwie było wesele, tak drugie, przytoczone przez Raeesa, określenie było mi całkowicie obce, dlatego powtórzyłam je, mając nadzieję, że chłopak przybliży mi definicję tego słowa.
— Coś w stylu imprezy, na którą zaproszeni są krewni pary młodej, by wspólnie świętować.
— Chcesz mi powiedzieć, że Arabel szykowała potrawy na indyjski ślub? — zapytałam. Chciałam mieć pewność, iż zrozumiałam wszystko prawidłowo.
— Chcę ci powiedzieć, Mia Dea, że Arabel szykowała potrawy na nasz ślub — poprawił mnie.
"Nasz ślub..." — powtórzyłam w myśli.
Wizja przepełnionego ludźmi parkietu, dzwoniących bransolet, wymalowanych henną stóp oraz dłoni, zdobiącego włosy welonu, delikatnego bukietu róż i pięknej, białej sukni, o której za dziecięcych lat marzyła każda kobieta, upajała moje serce. Wyobrażenie, iż mogłam zmierzać między tłumem gości do ołtarza, przy którym niecierpliwie czekał na mnie, odziany w elegancki garnitur, chcący przysiąc mi wieczność przed bogiem, Ra, była pięknym urozmaiceniem trudów dzisiejszego dnia.
Pięknym i – zważywszy na okoliczności – aktualnie również nieosiągalnym. I nie chodziło tu wcale o aspekt, iż Ra nie chciał się wiązać. Etap samotnego, goniącego za samicami wilka, Raees miał już całkowicie za sobą. Chłopak wraz z chwilą wyznania mi miłości oraz zapoczątkowania naszego związku, wyrzekł się przeszłości, do której nie planował, i przede wszystkim nie chciał, wracać. Wiedziałam to, ponieważ czułam, iż szczerze mnie kochał. Jednak ślub nie mógł odbyć się nie tylko przez fakt, iż nie krzyknęłam entuzjastycznego "Tak!", ponieważ nie otrzymałam jeszcze takiej możliwości, lecz także jeden niesamowicie ważny, w żaden sposób nie związany z brunetem, szczegół.
Mianowicie – zawsze chciałam, by dodającym mi odwagi partnerem w drodze przez – nie czerwony, lecz biały – dywan, na którego końcu znajdował się ołtarz wraz z mym ukochanym, był mój ojciec. Zważając na ostatnie – nie za bardzo przychylne temu bajkowemu zjawisku – okoliczności, nie mogłam zezwolić na wsunięcie obrączek na palce narzeczonych i małżeńskie przysięgi, gdy obok mnie nie byłoby mężczyzny, który jako przedstawiciel płci silnej – pierwszy pokazał mi, czym była bezgraniczna miłość. I choć Harvey bardzo mnie zranił – mimo bólu, który czułam przez niego oraz matkę – nie wyobrażałam sobie, by zabrakło go na tak ważnej uroczystości. Harvey – jako mój ojciec – symbolicznie musiał przekazać rękę córki w dłoń innego mężczyzny, który z własnej i – co ważne – nieprzymuszonej przez nikogo woli, zaświadczyć chciał przed gośćmi i bogiem, iż po powiedzeniu magicznego "tak", to on dbać będzie o moje bezpieczeństwo oraz szczęście, w zdrowiu i w chorobie, w miłości i wierności, póki śmierć nas nie rozłączy.
— Arabel...
— Arabel już raz zwróciła się do mnie twoim nazwiskiem — przerwałam mu. Doskonale pamiętałam tę niezwykle wyniosłą chwilę, w której zwykłe "Panienko Singh" wystarczyło, by atmosfera w jadalni stała się napięta i gęsta na tyle, by bez trudu móc kroić ją sztućcami. — Sądziłam wtedy, że Arabel popełniła nieświadomy błąd, lecz teraz... Nawet jeśli podejrzewała, że coś nas łączy, niepotwierdzone przypuszczenia to za mało, by planować nam ślubne menu — zaznaczyłam.
Oczywiście istniała możliwość, iż Arabel otrzymała od Harveya i Nancy wieści o moich potencjalnych zaręczynach. Tak radosna nowina wspólnie z podejrzeniami, które staruszka miała od dawna – realnie mogła wywołać w umyśle Arabel błędne insynuacje. I choć perspektywa ślubu dwójki przyjaciół, między którymi gosposia zapewne od długiego już czasu dostrzegała głębsze uczucie, zdawała się pięknym urozmaiceniem relacji kochanków, nie uważałam, by błędne wnioski Arabel były wystarczającym czynnikiem, do planowania zaręczyn oraz zaślubin.
— Jednorazowe zwrócenie się do ciebie, jako do mojej partnerki nie, ale prośba o przygotowanie dań na "specjalną okazję", którą była nasza randka i późniejsza wieść o zaręczynach, już tak — zauważył słusznie.
Całkowicie zgadzałam się z tym, co powiedział Raees. Dwa dostępne od ręki puzzle były niewystarczające, by ułożyć z nich całą układankę. By logicznie skomponować fakty w idealną całość, Arabel musiała odnaleźć brakujące kawałki łamigłówki. Jednym z nich nieświadomie obdarzył ją Raees – prosząc o przyrządzenie moich ulubionych potraw na piknik, który – jak to określił Ra – zwał się "specjalną okazją", drugi zaś podarowali jej – umyślnie bądź nie – moi rodzice. Takim sposobem z pozoru skomplikowana układanka połączyła się w całość, a staruszka wysunęła błędne wnioski, ponieważ daliśmy jej ku temu wyraźne powody. Nietrafiony punkt widzenia, który nadwyraz ekscytował Arabel, nie był fair w stosunku do dobroci, którą darzyła nas kobieta, dlatego też uważałam, iż należało niezwłocznie wyznać jej przykrą prawdę.
— Wypadałoby wyprowadzić Arabel z błędu — podsumowałam przejętym głosem. Nie tak dawno dostrzegłam w oczach staruszki błyszczące z oddali iskry fascynacji. Wizja, iż nasze szczere słowa miały je nagle zgasić, okrutnie raniła moje serce. Doskonale wiedziałam, iż z chwilą ugaszenia, mieniących się w tęczówkach kobiety, płomieni, serce Arabel będzie krwawić ze smutku obficiej niż moje, mimo to uważałam, iż uświadomienie jej o planach na nasze zaręczyny, a raczej ich braku, było jedyną słuszną opcją. Czułam, że byliśmy jej to winni. Nie tylko przez wzgląd na naszą relację, lecz także szczerość wobec samych siebie.
— Mia Dea... — zaczął Raees. Jego ton głosu tak bardzo różnił się od mojego... Był spokojny, aksamitny i wyciszający. Koił wszczepiony wewnątrz mnie niepokój, jednak nie był w stanie uratować mnie z chaosu, w którego centrum nagle się znalazłam.
Mój umysł był pustynią. Zdawał się pusty, a jednak przepełniony był trylionem maleńkich ziarenek piasku, które nieświadomie pełniły rolę moich myśli. Podążając w słońcu, poszukiwałam najbliższej oazy, która przynieść miała mi ukojenie. Przemierzając wysokie wydmy, dostrzegłam ślady – zapewne wielbłądzich – kopyt. Poza nimi i piaskiem nie widziałam już nic. Chciałam zmierzać za wyrytymi w miękkim podłożu znakami, wierząc, iż były one przesłanym od boga darem, lecz nagle na ciepły, pustynny obszar wtargnęło, mrożące krew w żyłach, chłodne powietrze. Ślady kopyt niespodziewanie zniknęły, zostając otulone przez piach. Tumany pyłu uniosły się, a moim oczom ukazała się wielka ściana piasku. Moje ciało pochłonięte zostało przez habub. Pył, fragmenty pustynnych skał i piach unosiły się wraz z powietrzem. Błądziłam w centrum burzy piaskowej, marząc o zaznaniu harmonii. Sądziłam, że kres mojego życia zbliżał się nieubłaganie, lecz nagle obdarowana zostałam bożym tchnieniem. Spoglądając w głąb chaosu, ujrzałam jasność. Blask słońca zdołał przepędzić habub. Utożsamiany z klęską piach, opadł z powrotem na ziemię. Mój umysł zaznał spokoju, skóra ciepła, a serce pojęło, iż miłość była w stanie przezwyciężyć dosłownie wszystko. I nie mówiłam tu, o często rzucanym na wiatr bez głębszego znaczenia, słowie, lecz o szczerym uczuciu, które dostrzegłam w ciemnej otchłani jasności – o miłości, którą widziałam w oczach Ra.
— "Kiedy zdajesz sobie sprawę, że chcesz spędzić z kimś resztę życia, chcesz, aby ta reszta życia zaczęła się jak najszybciej..."
— Jak najszybciej... — powtórzyłam, instynktownie przerywając mu. Nie wiedziałam, do czego zmierzać miały jego wyjęte z kontekstu słowa, lecz dzięki nim doznałam oświecenia. — Jak najszybciej muszę porozmawiać z Aresem.
— Z Aresem... — Powtórzył imię mojego brata. Ton, którym je wypowiedział, był jakby przepełniony frustracją? Tak, było to prawidłowe określenie tego niecodziennego zjawiska. Głos Raeesa był wyraźnie napięty, a twarz prezentowała wachlarz emocji: począwszy od irytacji, kończąc na zrezygnowaniu.
Nie rozumiałam czynnika, prezentowanych przez chłopaka, negatywnych uczuć. Chciałam poruszyć z nim temat, wiążący się z emocjami, które od niego emanowały, lecz w chwili, gdy moje usta otwarły się, pragnąc wypowiedzieć słowa, a pełen troski wzrok spoczął na przepełnionych nadzieją oczach Ra, mężczyzna uniósł swe kąciki ust w – według mnie – nieszczery, lecz urokliwy sposób. Tym łagodnym gestem chciał zapewne utwierdzić mnie w przekonaniu, iż wszystko było w należytym porządku, jednak pozbawiony cwaniactwa i filuterności uśmiech, nie przekonał mnie do tego. Ponownie chciałam więc zabrać głos, by wyjaśnić z Ra wszystkie nurtujące moje wnętrze kwestie, lecz nagle usłyszałam:
— Zawieźć cię do firmy?
Słowa te wraz ze szczerym uśmiechem, którym – nie wiedzieć czemu – wcześniej nie zostałam obdarowana, wyraźnie zbiły mnie z tropu.
Raees słusznie podejrzewał, iż Ares o tej godzinie zapewne okupował już swój gabinet w "Statham Studio", lecz – choć propozycja spotkania z bratem i przedyskutowania z nim pewnych kwestii twarzą w twarz, była niezwykle kusząca – niestety musiałam odmówić.
— Nie trzeba — odparłam szybko, bez chwili zastanowienia. — Mieliśmy jechać do siłowni. Nie przekładamy tego na później. Pójdziesz załatwiać swoje sprawy, a ja w tym czasie zadzwonię do Aresa.
Uczyniliśmy dokładnie to, co powiedziałam. Karbonowe ferrari ruszyło w drogę, kończąc swą podróż pod budynkiem "Ra Gym". Tam również – według przepowiedni – swego chwilowego kresu doświadczyć miało nasze zjednoczenie oraz mój pełen pozytywnych emocji nastrój.
Nie planując marnować czasu Ra, pożegnał się ze swoją ukochaną, obdarowując jej wargi namiętnym pocałunkiem, po czym odszedł, a ja... Ja parę minut temu uznałam, że jak najszybsze uświadomienie brata, o niecnych zamiarach rodziców, było najlepszą z możliwych opcji. Jak łatwo można było się domyśleć – nie zmieniłam w tej kwestii zdania. Po odejściu Raeesa, bez wahania zadzwoniłam do Aresa. Brunet odebrał połączenie po kilku sygnałach. Roztrzęsiona sytuacją, do której dopuścili nasi rodziciele, wyżaliłam się starszemu bratu. Powiedziałam mu wszystko – rzecz jasna pomijając mój romans z Raeesem, ponieważ ta sprawa nie była na tyle delikatna, by omawiać ją przez telefon. Oczywiście miałam świadomość, iż mój związek z Raeesem musiał zostać w końcu ujawniony naszym najbliższym. Z uwagi na fakt, iż Nancy i Harvey zostali już wtajemniczeni w naszą relację – uczucie, które łączyło mnie z Ra, nie mogło dalej pozostać pilnie strzeżoną tajemnicą. Chciałam czy nie – musiałam zebrać w sobie odwagę, by w końcu ujawnić ten intensywny romans Aresowi, Josie, Tinie oraz innym bliskim nam ludziom i to w jak najszybszym tempie – zanim wymienione przeze mnie osobowości, zdołają dowiedzieć się o jego istnieniu od osób postronnych.
Ares, po wysłuchaniu mojego emocjonalnego monologu, nie krył zbulwersowania haniebnym zachowaniem naszych rodziców. Po zaznajomieniu się z moją poruszającą historią i zakończeniu rozmowy, od razu skontaktował się z Nancy i Harveyem, składając im swoje zażalenia. Skąd to wiedziałam? Otóż tak się cudownie złożyło, iż po – zważywszy na ton, którym zostałam obdarowana – pozbawionej sympatii dyskusji z broniącym mojego honoru i prawa do miłości chłopakiem, rodzice postanowili ponownie zaszczycić mnie swoimi przemyśleniami. Wyraźnie wściekli na nieposłuszną córkę, raczyli zapoznać mnie ze swoimi obiekcjami w kwestii mieszania do sytuacji Aresa.
Tego było już za wiele!
Uchodzące za idealnych rodziców małżeństwo, jakby za sprawą mrocznej klątwy, zmieniło się w wysysające pozytywne emocje demony, których celem było pozbawienie nas – kochających dzieci – szczęścia. Ci ograniczeni w empatię aleksytymicy nie tylko pragnęli odebrać mi możliwość decydowania o własnym życiu, lecz także pozbawić chcieli mnie radości, honoru, wolności i miłości. Nie byłam gotowa na takie poświęcenie. Jeśli wyrzeczenie się go oznaczało śmierć, wolałam umrzeć. Rzucić się w nieznane, by me ciało pochłonęła woda. Chciałam w spokoju tonąć. Pozwolić prądom ciągnąć mnie na dno. Nie łapiąc powietrza, ani nie szukając ratunku, patrzeć, jak przebijające się przez tafle słońce, zmieniało się w mrok. Chciałam odejść. Zamykając powieki, dostrzegać przebitki najpiękniejszych chwil mojego życia, w których główną rolę odgrywał mężczyzna, którego miłość w okrutny sposób miała zostać mi odebrana.
Bez niego... Nie widziałam sensu istnienia ani w tym, ani w każdym kolejnym wcieleniu. Nawet w – obiecanej mi przez bruneta – wieczności. Jeśli tak chciał los – mogłam oddać się w nieznane wody Nun, zaznając tym samym wyzwolenia, lecz czymże byłoby upragnione przez duszę wyzwolenie, gdy obok mnie nie byłoby mężczyzny, który w delikatnym uścisku swych dłoni trzymał podarowane przeze mnie serce?
Pustką. Nieskończoną czarną otchłanią nicości, w której czeluściach wieczność błądziłabym bez sensu, poszukując tego, co zostało mi odebrane – w pełnym mroku otoczeniu, szukając jasnego światła, które nie było tylko nadzieją na lepsze jutro. Było miłością oraz przeznaczoną mi wiecznością, z której nie zamierzałam rezygnować. Nie w tym i nie w następnych siedmiu wcieleniach.
Pragnąc na nowo zaznać nikczemnie odebranej mej duszy harmonii, postanowiłam udać się do Raeesa. Doskonale zdawałam sobie sprawę, iż w chwilach słabości jedynie jego bliskość była w stanie przyczynić się do odzyskania przeze mnie wewnętrznej równowagi. Wiedziałam to z doświadczenia. Brunet od zawsze ofiarowywał mi coś, czego inni nie potrafili. Dawał mi siebie. Obdarowywał mnie niekończącym się wsparciem. Nie zadawał drażniących pytań, nie rozdrapywał świeżych ran i nie dbał o mnie, licząc iż nasza relacja rozwinie się w nieprzyzwoity sposób. Po prostu był przy mnie – dokładnie tak, jak na prawdziwego przyjaciela przystało. W chwilach słabości ocierał moje policzki z niekończącego się morza łez, łapiąc mnie w stworzoną z ramion sieć, ofiarowywał bezgraniczne poczucie bezpieczeństwa, ulgę i wsparcie. Podarowywał ukojenie, którego – po kolejnej już nieprzyjemnej rozmowie z rodzicami – bardzo mi brakowało.
Po wejściu do "Ra Gym" minęłam recepcję, od razu udając się na górne piętro siłowni – dokładnie tam, gdzie swój gabinet miał Raees.
Choć bardzo chciałam porozmawiać z ukochanym, czynność ta została mi niestety uniemożliwiona.
Na drodze ku szczęściu stanęła, nieznana mej osobie, kobieta.
Musiałam przyznać – była śliczna.
Jej długie, czarne jak krucze pióra włosy, łagodnie powiewały niczym za sprawą wiatru, choć w pomieszczeniu nie było przeciągu. Zgrabny nosek dodawał jej subtelności i wdzięku. Idealnie komponował się z, skrytymi pod pięknymi, gęstymi rzęsami, czarnymi oczami, które – w przeciwieństwie do nosa – nie ukazywały delikatności, lecz przepełnione seksapilem, nieposkromione poczucie rządzy. Ten pełen filuterności wzrok utwierdził mnie w przekonaniu, iż kobieta – choć wyglądem przypominała anioła – w rzeczywistości była zesłaną z piekła diablicą, która przybyła na ziemię, by utrudniać mi życie.
— Raees jest u siebie? — Bez zbędnych uprzejmości, od razu przeszłam do konkretów. Moje zachowanie bardzo odbiegało od standardów, do których przywykłam. Nie zaprzeczając – nie było ono zbyt stosowne. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, lecz dzisiejszego dnia – jak nigdy – nie byłam skora do uprzejmości. Afera, którą rozpoczęli moi rodzice, dosłownie wyssała ze mnie wszystkie pokłady radości oraz – jak się również niefortunnie okazało – kultury, której – jak dotąd – nigdy mi nie brakowało.
— Ra nie przyjmuje gości — odparła kobieta, nawet nie racząc na mnie spojrzeć.
Sam fakt, iż unikała bezpośredniego kontaktu wzrokowego, nie rozjuszył mnie tak bardzo, jak wypowiedziane z jej ust – zdawać się mogło, iż niewinne – słowo, a właściwie zdrobnienie imienia mężczyzny, który był jej pracodawcą.
"Ra" — powtórzyłam w myśli poirytowana.
Nie sądziłam, iż sekretarki zwykły zwracać się do szefostwa po imieniu, lub raczej – pieszczotliwym zdrobnieniu. Moja wiedza w tym temacie jak widać albo była na wyraźnie niskim poziomie, albo atrakcyjna dziewczyna zza biurka nieco się zagalopowała.
— Nie jestem gościem. — Bardzo nie spodobał mi się oschły ton, którym raczyła zwracać ssię do mnie sekretarka Raeesa. Choć normalnie zapewne nie zwróciłabym na niego większej uwagi, tak dziś – za sprawą rodzinnej sprzeczki – moje nerwy były na tyle poszarpane, że, przeradzająca się w antypatyczność, obojętność, którą wykazywała dziewczyna, sprawiała, iż płynąca w moich żyłach krew dosłownie wrzała. — Tylko jego partnerką i oczekuję odpowiedzi — walnęłam stanowczo, nie mając zamiaru bawić się w jakieś dziecinne, mało profesjonalne zresztą, gierki.
— A ja zaginioną włoską królewną. — Parsknęła śmiechem.
Gdy po raz pierwszy ujrzałam brunetkę, zdawało mi się, iż aura, którą emanowała, wypełniała pomieszczenie zapachem świeżych kwiatów i jasnością. Po ostatniej wypowiedzi kobiety zmieniłam jednak zdanie. Co prawda – od jej ciała dalej buchała miła dla nozdrzy, niezwykle aromatyczna woń fiołków, lecz przeszywające korytarz lśnienie, nie miało nic wspólnego z jej przepełnioną mrokiem duszą.
— Nie bawi mnie to — zaznaczyłam nieco oschle, nie pojmując niejasnego – w moim odczuciu – powodu jej szyderczych drwin.
— A mnie tak — odparła, tym razem racząc zaszczycić mnie swym ponętnym spojrzeniem niebezpiecznego jaguara. — Setne spotkanie "jego dziewczyny" rozbawiło mnie tak bardzo, że śmieję się za każdym razem, gdy mam okazję poznać kolejną "dziewczynę" Ra.
Wypowiedziane z jej czerwonych – soczystych niczym świeża truskawka – ust słowa, sprawiły mi gargantuiczny ból. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jakie życie prowadził Raees przed naszym związkiem. Bardzo dobrze znałam szczegóły jego namiętnych podbojów – jeśli pokusiłabym się o stwierdzenie, iż w niektórych przypadkach aż za dobrze, z pewnością nie byłoby one błędne. Mając świadomość, z jaką przeszłością zmagał się mój ukochany, sądziłam, iż wspomnienie jej w żaden sposób mnie nie zrani. Myliłam się. Rzucone przez brunetkę słowa były niczym ciernie. Niewidoczne kolce wbijały się w me serce, sprawiając przeszywający klatkę piersiową ból, z którym nie chciałam mierzyć się sama. Nie dziś. Pragnęłam dzielić to wielkie cierpienie z kimś bliskim. Potrzebowałam ciepła i wsparcia, które mógł ofiarować mi jedynie Ra. Potrzebowałam Raeesa tak bardzo, iż żadna siła – nawet ta boska – nie mogła przeszkodzić mi w osiągnięciu celu, którym były silne, dające mi bezpieczną przystań – ramiona Raeesa.
— W tym miesiącu jesteś pierwszą "dziewczyną Ra" — oświadczyła prześmiewczo, skupiając się na notesie, w którym nagle zaczęła coś notować. Zważając na okoliczności, mogłam jedynie podejrzewać, iż był to spis kobiet, które – tak jak ja – podawały się za partnerki Raeesa. Lecz między mną a nimi była jedna bardzo istotna różnica – ja, w przeciwieństwie do nich, realnie mogłam szczycić się mianem dziewczyny Raeesa i – zresztą podobnie jak inne dziewczyny, które przywiodła tu naiwna wiara w miłość – nie zasługiwałam na tak podłe traktowanie. — Możesz być z siebie dumna — dodała.
Miałam już dość jej lekceważącego zachowania. Sekretarka Raeesa została zatrudniona w "Ra Gym", by pełnić obowiązki sekretarki, a nie liczyć miłosne podboje swojego szefa. Jak widać, koleżanka zza biurka najwidoczniej zapomniała chyba, co leżało w jej służbowych zadaniach, a ja uznałam, iż nadszedł odpowiedni czas, by ktoś odświeżył jej pamięć.
— Słuchaj... — Ucichłam, licząc, że nieznajoma poda mi swoje imię. Dziewczyna – ku mojemu zaskoczeniu – okazała się na tyle inteligentna, iż bez trudu, od razu pojęła wyraźną przerwę w mojej wypowiedzi.
— Fendi Gabbana — przedstawiła się.
— Panno Gabbana... — Stosunek, jakim odnosiła się do mnie kobieta, na tyle mnie rozjuszył, iż nie zamierzałam dłużej być miła, lecz mimo mojej wyraźnej niechęci do Fendi, chciałam zachować profesjonalizm, którego tak zaciekle mnie uczono. — W "Ra Gym" pełni pani rolę sekretarki. Nie przyszłam tu słuchać drwin. Zadałam pytanie i oczekuję na nie logicznej, pozbawionej szyderstw odpowiedzi.
— Złotko. To, że Ra cię puknął, nie znaczy, że jesteście razem. — Zaśmiała się, dalej szydząc z moich słów. — Nie dostaniesz żadnej odpowiedzi, ale mogę pokazać ci drogę do wyjścia.
Ta marna podróbka dwóch luksusowych marek już nie tylko sprawiała, iż krew w mych żyłach wrzała ze wściekłości wraz z momentem, gdy barwa jej jedwabnego głosu docierała do moich uszu. Ona swym chamskim zachowaniem prosiła się o zwolnienie i to w trybie natychmiastowym.
— Rozczarowująca prawda boli — skomentowała ze śmiałością. Najwidoczniej wyraźnie dostrzegła bazującą wewnątrz mnie frustrację i postanowiła ją wykorzystać – oczywiście na moją niekorzyść.
Zerknęłam na nią swym morderczym wzrokiem. Gdy obserwowałam brunetkę z chęcią popełnienia przestępstwa, zaczęłam się zastanawiać, czemu Raees właściwie zdecydował się zatrudnić tak wredną i daleką od profesjonalizmu kobietę. Z zaangażowaniem szmuglowałam jej wdzięki przez dłuższą chwilę, aż nagle pojęłam niejasny – dla mnie – powód przyjęcia Fendi na stanowisko, którego dziewczyna z pewnością nie powinna pełnić w tej, ani w żadnej innej firmie. Nagle zrozumiałam, iż doświadczenie zawodowe, kultura osobista i wielkie pokłady zaangażowania w przydzielone przez przełożonych obowiązki, nie były tak istotne jak piękna buzia i zgrabna figura. To dopiero była niezwykle przykra i rozczarowująca prawda, której – jako współwłaściciel dużej firmy – nie potrafiłam pojąć.
Oczywiście doskonale wiedziałam, że pracownicy – szczególnie ci prezentujący firmę – byli w pewnym sensie wizytówką danego logo. To jednak nie zmieniało faktu, iż prócz atrakcyjności liczyły się również inne – niezwykle ważne aspekty, których Fendi niestety nie posiadała.
By opanować targające mną od środka emocje i nie powiedzieć paru dodatkowych, zbędnych i niemiłych słów, zdecydowałam się wykonać serię uspokajających wdechów i wydechów, które ułatwić miały mi dalszą konwersację z szanowną panią Gabbana. Niestety jej nieznośne wypowiedzi sprawiały, iż nie potrafiłam zachować spokoju.
— Jeszcze nigdy nie miałam przyjemności poznać tak irytującej kobiety... — przyznałam. Planowałam rozwinąć wypowiedzieć, niestety cudowna Fendi uniemożliwia mi tę czynność.
— Granie na nerwach "dziewczynom" Ra to moja praca. Skoro tak twierdzisz, myślę, że dobrze wykonuję swoje obowiązki — rzuciła, patrząc na mnie ze zwycięską miną. Jej twarz przepełniona była dumą, a oczy kpiną. Choć bardzo starałam się nie wybuchnąć – nie wytrzymałam.
— Twoją pracą jest ogarnianie papierologii i... — Niestety brunetka nie dała mi dokończyć zdania. Po raz kolejny już bezczelnie zakłóciła mój monolog, tak jakby uważała, iż nie miałam w tej siłowni nic do powiedzenia. A miałam i to bardzo dużo.
— Jestem tu od zaspokajania potrzeb Ra. Właśnie to robię.
Chyba każdy fan Disney'a kojarzył słynną scenę z "Dzwonnika z Notre Dame", w której to gargulcom pod wpływem szoku dosłownie opadły szczęki. Choć moja bardzo dobrze trzymała się żuchwy, mentalnie czułam się dokładnie jak te bajkowe posągi. Nie miałam pojęcia, czy wypowiedziane przez Fendi słowa, realnie posiadały tak dwuznaczny wydźwięk, czy mój przepełniony nadmiarem informacji i cierpieniem umysł sam dopisywał do nich erotyczną otoczkę, jednak do jednej kwestii miałam stuprocentową pewność – tego było już za wiele. Zdecydowanie za wiele.
Nie posiadając zamiaru prowadzenia dalszej dyskusji z tą podróbką, kojarzonych z luksusem, słynnych marek "Fendi" oraz "Dolce&Gabbana", żwawo ruszyłam w kierunku gabinetu Raeesa.
Traf chciał, iż bogini podstępu chcąc pomóc ulżyć mej duszy w cierpieniu – lub raczej doprowadzić ją do całkowitego rozpadu – rzuciła na ścieżkę, którą podążałam, dar – a właściwie przekleństwo – którym była oczywiście nieziemsko seksowna – bo jakżeby inaczej – posiadająca nadludzki refleks, sekretarka Raeesa.
Kobiecie z twarzą anioła, tęczówkami diabła i sokolim wzrokiem niestety nie zdołał umknąć fakt, iż – w jej odczuciu – nielegalnie próbowałam spotkać się z Raeesem, bez zgody – której zresztą nie potrzebowałam – bezczelnie wbijając do gabinetu bruneta niczym do siebie. Dostrzegająca moje intencje, dziewczyna bez namysłu postanowiła rzucić wszystko, by udaremnić mój niezwykle niecny plan. Niczym zgrabna – pląsająca po pełnej kwiatów łące – gazela, ruszyła w moim kierunku, zastawiając mi drzwi, tak bym nie zdołała wejść do pomieszczenia, w którym zwykł pracować mój facet.
Dopiero teraz – gdy stała tuż przede mną ze skropioną bojowymi barwami twarzą, dane mi było w pełni móc podziwiać jej skąpy strój.
Idealna, prezentowana w magazynach modowych sylwetka klepsydry, skryta była pod... Nie, to chyba zbyt niestosowne słowo... Tak – po dłuższym namyśle przyznaję – definitywnie nie oddawało ono oryginalności jej pełnej seksapilu kreacji.
Krótki czarny top, który zdecydowała się przywdziać na siebie Fendi, zasłaniał wszystko, co według kobiety należało ukrywać – brzuch. Wyraźnie uwydatnione piersi, same prosiły się o nachalne spojrzenia mężczyzn. Podobnie zresztą jak długie – sięgające prosto do nieba – nogi, które zasłaniał jedynie skrawek skórzanej miniówki. Zgrabne, wyraźnie wyeksponowane uda były niczym koryto rzeczne na pełnej piachu pustyni. Wolna przestrzeń między krótką spódniczką i sięgającymi do kolan – również skórzanymi – kozakami na obcasach, grała role zdatnej do picia wody. Pozostałe zaś ubrania – piachu, który na pustyni nie zwykł ekscytować, lecz napalać ludzi niewyobrażalnym pragnieniem. Ta nieszablonowa funkcja była niezwykle przydatna. W końcu pragnienie zawsze można było zaspokoić wodą, pozbywając się przy tym wcześniej oczywiście zbędnego na pustyni piachu. Tak więc zgrabne nogi Fendi stały na podium w kategorii "odsłonięte części ciała, które przykuwają największą uwagę mężczyzn", zajmując drugie miejsce zaraz po dekolcie. Cały outfit Fendi dopełniała – oczywiście pozostawiona na krześle, bo jakżeby inaczej w taki upał – skórzana kurtka oraz czarne, zdobiące jej połyskujące włosy, przeciwsłoneczne okulary.
Należało przyznać – o ile utrudniająca mi życie kobieta, po skończeniu zmiany w "Ra Gym", nie dorabiała sobie po godzinach w publicznym domu uciech, jej strój nie był adekwatny do roli, którą pełniła w firmie Raeesa. Kwestia jej nieodpowiedniego ubioru również musiała zostać omówiona. I to niezwłocznie – zanim Fendi nie zdołała uciec, rozpoczynając zmianę w swojej innej – uwłaczającej ludzkości – pracy, której siedziba znajdowała się pod przysłowiową latarnią.
— Mówiłam już, że Ra nie przyjmuje gości. — Ponownie zabrała głos. Z desperacji, którą wyraźnie wykazywała, bez trudu wywnioskowałam, iż kobieta sądziła, że to ona posiadała prawo do pierwszego i ostatniego zdania. Niestety – dla Fendi – w tym zestawieniu pierwsze i ostatnie zdanie nie należało do niej, lecz do mnie.
— A ja mówiłam, że nie jestem gościem — rzuciłam, pragnąc odświeżyć jej pamięć, bo – jak wyraźnie można było zauważyć – kobieta albo nie słuchała tego co do niej mówiłam, albo miała poważne problemy z zapamiętywaniem przekazywanych jej informacji. — Jeśli nie chcesz zostać zwolniona, racz usunąć ten suchy tyłek — dodałam ozięble. Niebywale miałam już dość tej dziecinady, która – niestety – zdawała się nie mieć końca.
— Przychodziło tu dużo dziewczyn, ale żadna nie była tak śmieszna — wyznała z cynicznym uśmiechem, który podjudził mnie jeszcze bardziej.
— Rzucenie ci wypowiedzenia na biurko będzie mnie równie śmieszyć, co ciebie ta sytuacja — przyznałam. Choć było to niezwykle wredne, czułam, iż moment zwolnienia jej będzie dla mnie niesamowicie ekscytujący. — Zawołaj Raeesa — dodałam rozkazem.
— Jest zajęty. — Kobieta nie dawała za wygraną.
— Nie pytałam, czy jest zajęty. Kazałam ci go zawołać — oznajmiłam oziębłym tonem.
— Odejdź, bo wezwę ochronę.
Słowa zostały rzucone na szalę.
Odgrywająca rolę niezwyciężonego muru Fendi, była przeszkodą, z którą odwagę mieli zmierzyć się tylko nieliczni śmiałkowie. W tym oczywiście ja. Znając jednak jasne i ciemne strony życia, nie zamierzałam popełniać błędów poległych w starciu z niepokonanym murem – nie poszukujących przygód, lecz miłości – kobiet. Nie planowałam szukać drogi, która pozwoliłaby mi ominąć gargantuicznie wielką przeszkodę, ani podążać na sam szczyt muru, by potem ponieść spektakularną klęskę i upaść. Zamiast prowadzić nieprzemyślane wycieczki krajoznawcze, wolałam odnaleźć źle funkcjonujący fragment budowli, użyć całej siły, którą posiadam, na wyjęcie kamienia i z podziwem obserwować jak cała, zdawało się, iż niepokonana konstrukcja, legła w przysłowiowych gruzach. Dokładnie tak, jak kariera zawodowa panny Fendi Gabbana.
Gdy do naszych uszu nagle dotarł dźwięk służbowego telefonu, który Fendi – jako profesjonalna sekretarka – powinna odebrać, skorzystałam z chwili rozkojarzenia kobiety. Błyskawicznie wtargnęłam do gabinetu Raeesa, niczym przelatujący przez ściany kulisty piorun, swą nerwową postawą zapowiadając potężne grzmoty.
— Raees...
— Próbowałam ją zatrzymać, ale to wariatka — wtrąciła mi się w zdanie, nieuprzejmie posądzając mnie o problemy ze zdrowiem psychicznym, które sama zapewne posiadała. — Przepraszam Ra, zaraz wezwę ochronę — zakomunikowała, szeroko się przy tym szczerząc. Brakowało tu jeszcze tylko sceny, w której pokłoniłaby mu się nisko, lub raczej uklękła na kolana, oddając "Ra" hołd w nieprzyzwoity sposób.
Okupujący gabinet brunet, obserwował nas zza biurka przez kilka sekund, by po nich móc wyjść z roli Vita Corleone z filmu "Ojciec Chrzestny" i pełnym rozbawienia głosem przemówić, łagodząc tym samym spór między dwiema kobietami.
— Nie trzeba — odpowiedział. Choć głos Raeea był spokojny, to w jego tonie bez problemu wyczuć można było, powstały na skutek sytuacji, śmiech. — Ta wariatka to moja przyszła żona. — Zaśmiał się.
Wspaniale, iż było mu do śmiechu w powiązanych ze ślubem okolicznościach...
Zapewne gdyby nie wypowiedział tych słów dziś – tuż po mojej nieprzyjemnej rozmowie z Nancy i Harveyem – skakałabym z radości, słysząc, iż ten chciał się ustatkować. Niestety przywoływanie tematu mojego zamążpójścia w tak nieodpowiednich okolicznościach, było nie tylko niestosowne, ale również i szokujące – szczególnie dla osoby, która nie miała pojęcia o naszym związku. Na przykład takiej chociażby Fendi, która po, wyraźnie sugerujących ślub, słowach Raeesa, obserwowała mnie pełnym zaskoczenia spojrzeniem.
Niewierząca w moją historię Fendi, najwidoczniej nie była ufna w stosunku do ludzi – jej pełen niezrozumienia wzrok ewidentnie wskazywał, iż dziewczyna nie dowierzała w wypowiedź zwanego przez nią "Ra" pracodawcy. Nastała sytuacja zdawała się wręcz idealna, by udowodnić kobiecie, kto w tym zestawieniu posiadał pierwsze i ostatnie zdanie.
— Skoro zostałam już oficjalnie przedstawiona i nie posiadasz już wątpliwości w przedstawioną przeze mnie wersję, wyjdź i nie przeszkadzaj nam — rzuciłam władczym tonem. — Będziemy bardzo zajęci. — Tak, ta wypowiedź miała zabrzmieć dwuznacznie i – zważając na minę uroczej sekretarki Raeesa – podejrzewałam, iż wyznaczony przeze mnie cel, został osiągnięty.
Dziewczyna bez dyskusji – a to oczywiście nowość – opuściła pomieszczenie, pozostawiając nas samych – dokładnie tak, jak prosiłam.
Gdy tylko udało nam się pozbyć niechcianej w gabinecie Fendi, Raees od razu wstał z krzesła. Z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie, chcąc za pomocą ramion ofiarować mi pełen wsparcia uścisk. Wtedy też grzmoty, o których wcześniej wspominałam, nagle zaczęły potężnie dudnić, uniemożliwiając dwójce kochanków akt cielesnego zaznania ukojenia, o który tak zachłannie się ubiegałam.
— Wszystkie pracownice zwracają się do ciebie po imieniu, czy przywilej ten przysługuje jedynie tym atrakcyjnym? — zapytałam, sugerując tym samym, iż byłam wściekła i nie życzyłam sobie, by cudowny "Ra" zaszczycił mnie swym wyjątkowym traktowaniem, które planował ofiarować mi w postaci swej bezgranicznej bliskości.
— Czyżbyś była zazdrosna? — zapytał. Na jego twarz nagle wkradł się cwaniacki uśmiech.
— Zazdrosna? — powtórzyłam kpiąco, nie dowierzając w, głoszoną przez niego, teorię.
Miałam za sobą pełen negatywnych wrażeń dzień, a ten wywnioskował z niego jedynie akty zazdrości? To była jakaś kpina.
— Nie — dodałam szybko. Od zawsze uważałam, iż zazdrość w związku była cichą, toksyczną, psującą relację dwójki osób, kochanką. Nigdy nie pochwalałam jej i nie praktykowałam. Moja niechęć w stosunku do Fendi nie powstała pod wpływem zazdrości, lecz niestosownych manier kobiety. Zazdrość nie miała w tym przypadku żadnego znaczenia. — Jestem zniesmaczona jej chamskim zachowaniem. Tak nie może traktować ludzi sekretarka.
— Fendi prezentuje się w taki sposób, bo została o to poproszona — zakomunikował uśmiechnięty. Jego przepełniona radością twarz, sugerowała, iż chłopak najwidoczniej nie dostrzegał problemu w sytuacji, która niespodziewanie nastała, a to rodziło konflikt. Nasz konflikt.
"Fendi prezentuje się w ten sposób, bo została o to poproszona" — powtórzyłam w myśli, przedrzeźniając go.
Co to miało niby właściwie znaczyć? Lekceważąca kobieta marnowała mój czas, ponieważ chamstwo leżało w jej służbowych obowiązkach, czy raczej chodziło Raeesowi o prezentację ogólną – w tym oczywiście skąpe ubranie, które – w moim odczuciu – odsłaniało zbyt wiele, lecz dla mężczyzny było przynoszącymi ulgę kroplami na zmęczone po ciężkiej pracy oczy?
— Prosiłeś, by ubierała się jak panna lekkich obyczajów? — zapytałam poważnym i nieco oschłym tonem.
— Nie. Prosiłem, by...
— Quindi smettila dire cazzate. — Moje nerwy przez dzisiejsze sytuacje były już na tyle zszargane, iż wybuchłam. — Uświadom ją, że to niestosowny strój do pełnienia roli sekretarki — dodałam, tym razem pełnym spokoju głosem, tuż po tym jak kazałam mu przestać pieprzyć głupoty.
Pełne ekstremalnych wrażeń atrakcje, które fundowała mi od samego rana Ananke, sprawiły, iż sama się nie poznawałam. Czułam powodowaną niemocą pustkę, jednoczenie doznając połączonego z rozczarowaniem, wściekłością i irytacją uczucia, które zamiast z biegiem czasu mijać – zmieniało się w amok.
Chciałam mieć kontrolę nad wszystkim. Miałam ją. Trzymałam ją mocno w zaciśniętej pięści, przez wiele lat nie pozwalając jej umknąć – aż nagle za sprawą niezgodnego z moją wolą postanowienia rodziców, puściłam ściśniętą dłoń, tracąc tym samym dominację, prawy osąd, kulturę osobistą i panowanie nad własnymi emocjami. Nie posiadałam już kontroli nad niczym. Zdawało mi się, iż straciłam ją na zawsze. Popadałam w obłęd. Czułam, iż byłam bliska nerwowego załamania, gdy nagle ktoś bliski memu sercu – za sprawą małego gestu – przypomniał mi, kim właściwie byłam. A byłam człowiekiem, który nie zwykł poddawać się bez walki.
— Zrobię to — powiedział łagodnym tonem, prawdopodobnie nie chcąc mnie bardziej rozjuszać. — Ale pozwól, że pierw zajmę się tobą — rzekł czule.
Kąciki moich ust, słysząc pełen uczucia ton chłopaka, samoistnie powędrowały ku górze, dając tym samym do zrozumienia, iż mężczyzna mógł zrobić ze mną wszystko, co chciał.
Przepełniony troską Raees zakleszczył mnie w swych ramionach, niczym pułapka blokująca niedźwiedzią łapkę. Choć brzmiało to okrutnie – w przeciwieństwie do biednego misia – nie krwawiłam i nie cierpiałam, lecz w końcu odzyskałam spokój.
Nie wiedziałam czy, dotyczące Fendi, słowa Raeesa były słuszne, a moją złością realnie kierowała zazdrość, czy gniew na rodziców. Dzisiejszego dnia dużo spraw stawało pod ogromnym znakiem zapytania. Zdawało mi się, iż niczego nie mogłam być pewna, lecz to nie była prawda. Co do jednej kwestii miałam stuprocentową pewność – w ramionach Raeesa wszystkie boleści tego świata znikały. Pękały niczym mydlana bańka, rozpraszając się w atmosferze. Sprawiały, iż byłam szczęśliwa. Wraz z romantycznymi słowami Raeesa, stwarzały pozbawiony najmniejszej skazy, idealny wręcz, duet.
— Chcę spędzić z tobą resztę życia — wypowiedział nagle, wprost do mojego ucha. Jego zachrypnięty głos ukoił moje zszargane nerwy.
— Ja z tobą też — rzekłam cichym tonem.
Po moim skropionym rumieńcem policzku spłynęła łza. Nie była to jednak kropla rozpaczy, lecz prezentująca najszczersze uczucie łza radości, która – według paktu wieczności – wraz z otarciem mej twarzy, dotrzeć miała do dłoni Raeesa, zmieniając się z kropli w, ukazujący prawdziwą miłość, diament, którego blask koić miał moje serce, przypominając mi, iż był przy mnie mężczyzna, który nie rzucał złudnych słów na wiatr, lecz realnie chciał spędzić ze mną wieczność.
______________________________________________
Ciao Różyczki! ❤️
"Jeśli nie nauczysz się panować nad wściekłością, ona zapanuje nad tobą" ~ Stephen King.
Leili na szczęście udało się opanować negatywne emocje, choć trzeba przyznać – było trudno. Z pomocą Raeesa, Leila pokonała wszystkie przeciwności losu, a jego romantyczne słowa...
Cóż właściwie znaczą jego słowa? Kiedyś z pewnością się tego dowiemy! 😜😈
Tymczasem dajcie znać w komentarzach jak wrażenia po rozdziale, zostawiajcie swoje teorie spiskowe i koniecznie napiszcie co sądzicie o Fendi, bo – UWAGA – to jeszcze nie koniec jej przygody w TFL:RF 😈❤️
Ti bacio e vi vediamo! 💋
@Sonreir_K ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro