2. Patrz, jak płonę
🌸 Perspektywa Leili 🌸
Sonreir_K
Taksówka zatrzymała się przy 1901 Collins Ave.
Dzielnica, w której przyszło nam się znaleźć, była wyjątkowo spokojna, bogata architektonicznie i cicha – oczywiście do czasu. Wraz z zachodem słońca bezdźwięczna lokalizacja stawała się jaskinią nocnych, pragnących alkoholowych trunków, imprezowiczów. Podczas, gdy ziemię otulała niewyobrażalna dla zwykłych śmiertelników czarna powłoka, w klubie na Collins Ave dochodziło do prawdziwych magicznych rytuałów. Tłumy zakochanych w głośnej muzyce ludzi, śpiewając słowa swoich ulubionych piosenek, recytowały zaklęcia, dzięki którym SkyBar błyszczał, kontrastującymi ze sobą barwami. Lśnił na ciemnym niebie, wskazując drogę wszystkim ludziom, którzy pragnęli choć raz skosztować wykwintnego, kolorowego alkoholu. W tym również i nam.
Wysiedliśmy z pojazdu. Ares pośpiesznie zapłacił taksówkarzowi za transport. Pożegnał się z miłym starszym panem, po czym skierował swoją uwagę na nas.
— Trzymajcie się blisko — rzekł krótko i ruszył przed siebie.
Ominął długą kolejkę, rządnych ekstremalnej zabawy miłośników młodzieżowych potańcówek, by zatrzymać się tuż przed czarnoskórym, potężnym z postury ochroniarzu. Duży, niezbyt przyjemny z wyglądu mężczyzna, serdecznie uśmiechnął się do mojego brata. Wymienił z nim męski uścisk, po czym – bez problemów, zapłaty czy długiego oczekiwania w kolejce – zaprosił nas do klubu.
— Usiądźmy — powiedział wyraźnie podniesionym tonem Ares, tak by głośna muzyka nie stłumiła jego głosu.
Bez zbędnych dyskusji – przystaliśmy na propozycję chłopaka.
Z trudem przecisnęliśmy się przez tłum, ocierających się o swoje spocone ciała, tancerzy.
Tuż za parkietem znajdował się, przepełniony gośćmi, basen. Parę metrów od niego zaprojektowana została cichsza strefa komfortu. Miejsce na odpoczynek i relaks.
Drewniane, oświetlone lampami stoliki nie pasowały do reszty wystroju. Były ckliwe. Swą prostotą miały ukazać gościom swobodę, którą oferował klub i zasiać ziarnko nostalgii. Domowe, wykonane z drewna meble, wygodna kanapa z małymi poduszkami, światło księżyca, ozdobne kwiaty i romantyczne lampy. Przytulny, można by rzec – rodzinny klimat, do którego z chęcią wróciłoby wielu tutejszych gości. Właśnie o to chodziło architektom. O stworzenie bezpiecznej strefy komfortu, która kojarzyłaby się gościom z ciepłem domowego ogniska. Strefy, do której chętnie by powracali, by zostawiać w sakiewce właściciela jeszcze więcej pieniędzy, niż planowali.
Nie zwlekając dłużej, wyprzedziłam swoich – żarliwie obserwujących tutejszy wystrój – towarzyszy, podchodząc do naszego stałego stolika.
Zdjęłam z niego rezerwację z nazwiskiem Statham i usiadłam na wygodnej kanapie, czekając aż Josie uczyni to samo. Niestety Josephine tym razem nie poszła moim śladem. Wybrała własną ścieżkę – dla odmiany postanawiając dotrzymać dziś towarzystwa Aresowi. Pozostawiła mnie tym samym w bardzo niekomfortowym położeniu.
Zniesmaczona tym ruchem zerknęłam na blondynkę, licząc, iż ta dostrzeże w moich oczach hałaśliwe błaganie o wsparcie.
Jak można było się domyśleć – jej spostrzegawczy wzrok tym razem zawiódł. Josie zdradziła mnie na rzecz wspólnych uniesień z Aresem. Porzuciła mnie, nieświadomie rzucając mą duszę w objęcia pragnącego wiecznego żaru Ra.
Mimo to nie planowałam dać się zwieść. Nie tym razem. To, co między nami było – minęło. Po całym związku pozostała jedynie niezręczna dla otoczenia cisza, którą ciężko było przerwać. Być może właśnie dlatego, bo podświadomie wcale nie chciałam jej zakończyć.
Bliski kontakt z Raeesem był dla kobiet czymś w rodzaju najbardziej uzależniającego narkotyku. Pochłaniał myśli, ciała i serca. Zabierał tchnienia, odbierając w ten sposób życia, które ten przechowywał na dnie mrocznych wód Nun. Dzięki każdej ofierze, słońce w życiu Ra mogło wschodzić na nowo. Pojawiać się na pochmurnym niebie, gdy dni stawały się zbyt monotonne i ciemne. Jedna niewinna dusza była dla chłopaka małym darem, w zamian za blask jasno mieniącego się z oddali słońca. Była niczym. Smakujące jego usta kobiety, dostrzegały tę ofiarę zupełnie inaczej. Dla nich bliższe zapoznanie boga było przekleństwem. Jedną z najgorszych możliwych klątw. Poświęceniem. Oddaniem życia i goszczącego w nim szczęścia w zamian za beztroskie chwile uniesienia. W zamian za seks, który zdecydowanie wart był najgorszych katuszy. Za ostre, ale i pełne uczucia, współżycie, do którego nie mogło ponownie między nami dojść. Nie, gdy moje delikatne kobiece wnętrze w końcu pojęło kim tak naprawdę był, uchodzący za jedno z najpotężniejszych bóstw, Ra.
Moje wywołane nastałą sytuacją przygnębienie, dało spokój Josie. Spoczęło na winowajcy tego, aktualnie złego, stanu.
Mężczyzna – jak na boskiego króla przystało – rozsiadł się wygodnie tuż obok mnie.
Jego mimika nie zdradzała wielu, goszczących wewnątrz muskularnego ciała, emocji. Można by rzec, że była ich całkowicie pozbawiona. To zjawisko w ogóle nie powinno mnie dziwić. Brak jakichkolwiek głębszych uczuć był w stylu Singha.
Znikanie po cudownym seksie, łamanie kobiecych serc, robienie na złość rodzinie – to wszystko leżało w jego pozbawionej sumienia naturze. Bardzo dobrze zdawałam sobie z tego sprawę, dlatego nie rozumiałam, dlaczego właściwie liczyłam na większe – wykazywane z jego strony – pokłady emocji. Chciałam, by nasza dalsza relacja i związana z nią bliskość, nie były mu obojętne. Liczyłam na pełne śmiechu rozmowy. Jakiekolwiek zrozumienie. Wspólne spędzanie czasu, jak dawniej – przed tym nieszczęsnym romansem. Chciałam, by było między nami normalnie. Z jego strony otrzymywałam jednak sprzeczne sygnały. Dostawałam płomienne, pełne namiętności spojrzenia oraz pozbawioną jakichkolwiek szeptów ciszę. Niezręczny i chwilami doprowadzający do szału bezdźwięk, który prawdopodobnie był nam potrzebny.
Samotność była konieczna. Parę niewinnych godzin lub dni rozłąki po tak żarliwym romansie, zdawały się nieuniknione. Być może były one dobrym rozwiązaniem. Chwile oddechu – to one były nam potrzebne po rozstaniu. Wyniosłe z obydwu stron porzucenie, wydawało się trafnym wyborem. Stawiało przed nami wiele nowych perspektyw i wyzwań. Samotność – tylko ona była w stanie pomóc nam przemyśleć, do czego doprowadziła nasza nierozważna decyzja bliskości i wspólnego tworzenia jedności. Ona pomagała zrozumieć, do czego dalej zmierzała nasza znajomość.
Moje rozmyślania przerwał niespodziewany dotyk. Zerknęłam na rozgrzane od subtelnego tknięcia ramię. Wytatuowane ręce stykały się z moją skórą, przywracając do głowy myśli, o których za wszelką cenę starałam się zapomnieć.
Mój niezrozumiały wzrok spoczął na właścicielu dłoni. Mężczyzna nie zareagował na moje zabójcze spojrzenie. Więc, albo nie zdawał sobie sprawy z wybryku, do którego nieświadomie doprowadził, albo perfekcyjnie udawał, nie mając zamiaru przyznać się do swojego złego postępowania.
Nie chcąc wszczynać awantury przy naszych, niewtajemniczonych w romans, przyjaciół, postanowiłam uczynić jedną z najbardziej oczywistych czynności. Posunęłam się dalej, jasno dając do zrozumienia brunetowi, że nie życzyłam sobie, by znajdował się tak blisko.
Moje ciało stykało się z rantem sofy. Od Raeesa dzieliło mnie dosłownie parę centymetrów, które wydawały się wystarczające. Przynajmniej na tamtą chwilę.
Zadowolona śmiałym ruchem, który zdecydowałam się wykonać, ponownie skupiłam spojrzenie na Josie. Uśmiechnęłam się do przyjaciółki, nie chcąc, by ta podejrzewała, że w moim życiu nastał nieprzyjemny dla serca i duszy okres. Wolałam, by piła, tańczyła i w końcu całkowicie znalazła pogodę ducha. W skrócie – by cieszyła się swoim zwycięstwem. Ja również chciałam hucznie je świętować. W końcu mieliśmy powody do wspólnej zabawy. Stąd też – mimo ogromnej niechęci – zgodziłam się na wieczór w towarzystwie Ra.
Entuzjastycznie – starając się skupić na pozytywach dzisiejszego wieczoru, obserwowałam kiełkującą w głębi Josie wdzięczność, którą ta czuła do Aresa. Jej uczucie dostrzegalne było gołym okiem. Podobnie zresztą jak ich narastająca bliskość, która jeszcze nigdy nie osiągnęła tak potężnego poziomu. Sytuacja, w której znajdowała się Josie i pomoc Aresa, wyraźnie wpłynęły na relacje tej dwójki. Josephine w końcu uświadomiła sobie, że Statham był mężczyzną, na którego mogła liczyć w każdej możliwej sytuacji. W końcu Ares był przy niej zawsze. Opiekował się nią i wspierał, gdy ta traciła nadzieję. Za wszelką cenę pragnął podarować jej cząstkę nieba, na którą ona tak bardzo zasługiwała. Był pewny i wytrwały w swych uczuciach. Nie myślał o innych kobietach. W sercu od zawsze miał tylko ją – Josephine Evans, która w końcu otworzyła oczy, dostrzegając, znajdujący się tuż obok od wielu długich lat – skarb.
Z obserwacji wyrwał mnie płomienny żar. Poczułam go niespodziewanie. Bijące od jego ciała ciepło, sugerowało jedno – chłopak ponownie znajdował się przy mnie. Był bliżej. Zdecydowanie bliżej niż wcześniej. Nasze ciała stykały się ze sobą, wywołując brak jakiegokolwiek komfortu. Ręka bruneta bez zmian pozostawała na oparciu – tuż za mną. Odstraszała w ten sposób wszystkich potencjalnych kandydatów do tańca.
Podejście Raeesa do niektórych, niebywale istotnych kwestii, zaczynało mnie irytować. Chciałam oddechu. Własnej przestrzeni i swobody. Czasu na bezstresowe poukładanie myśli. Wszystko to było nieosiągalne. Nie, gdy Raees nie potrafił trzymać się z daleka. Nie był zdolny do wypowiedzenia – wydawać by się mogło – prostego słowa STOP. Nawet jeśli właśnie tego od niego oczekiwałam. Trzymał się blisko, błędnie sądząc, że jego postawa była słuszna i zmierzała w dobrym kierunku. Niestety nasze stosunki po ostatnich zajściach stały się skomplikowane. Zbyt skomplikowane, by żyć razem – jak dawniej. Należało więc przyznać – musieliśmy zacząć funkcjonować oddzielnie. Jak słońce i księżyc. Nie przeszkadzać sobie wspólnie w podróży, jaką było życie. Spędzać dni i noce oddzielnie, by z czasem ponownie spotkać się przy całkowitym zaćmieniu.
— Przed miłością nie uciekniesz — rzekł mi do ucha, znacznie obniżając ton. Tak, by jego wypowiedź została jedynie między nami.
Mój wzrok błyskawicznie spoczął na jego osobie. Dreszcze, spowodowane jego szeptem, nie chciały opuścić mojej skóry. Dezorientowały mnie. Podobnie zresztą jak jego cwaniackie spojrzenie i zaloty, pewny swego uśmiech, który swą postacią przekazać mi miał więcej niż tysiąc słów.
— Co? — zapytałam zszokowana, nie wiedząc jak właściwie należało interpretować jego słowa.
Ucieczka przed miłością?
Przecież nie planowałam zwiać. Byłam tu. Siedziałam tuż obok Raeesa. Czułam jego intensywny zapach. Widziałam te piekielne, pragnące mnie posiąść, spojrzenie. Czułam dotyk jego gorącego ciała, krzyk jego pożądania i głośne bicie jego serca. Czułam i dostrzegałam wszystko. Potężniej niż kiedykolwiek. Jedno było więc pewne – nie uciekałam. Na pewno nie przed miłością, której – tak dla pozytywnej odmiany – nie odczuwałam. Nie względem niego.
— Słowa piosenki — odparł z cwaniackim uśmiechem, tak jakby podejrzewał, że jego dwuznaczna do zrozumienia wypowiedź, wprowadzi mnie w niepojęte zakłopotanie.
Jego triumfalny wyraz twarzy zachęcił mnie do wysłuchania puszczanej przez DJ melodii.
Czy rzeczywiście posiadała ona przytoczone przez Raeesa słowa? Czy był to kolejny sprytny sposób na pozostawienie jego osoby w centrum mojej uwagi? I co najważniejsze – czy jego wypowiedź miała jakieś drugie, dostępne jedynie dla niektórych – znaczenie?
Wszystkie pytania zdawały się mieć jedną prawidłową odpowiedź – TAK.
Piosenka rzeczywiście zawierała wspomniane przez bruneta słowa. Miała również skupić moją uwagę na nim, co oczywiście – udało się. Dodatkowo słowa miały nieść ze sobą głębszą interpretację. Bardzo dobrze o tym wiedziałam. W końcu Raees nie należał do ludzi, którzy zwykli rzucać w rozmowie pozbawione większego znaczenia teksty. Każde słowa Raeesa były przemyślane. Niosły ze sobą nieodkryty i intrygujący dla niewtajemniczonych sekret. Złośliwe, urocze, chamskie, zdawać by się mogło, że często pozbawione sensu zdania – każde wypowiedziane z ust bruneta słowo, niosło głębszy przekaz. Pewnego rodzaju aluzje. Przesłanie, które przeznaczone było jedynie dla wybranych. W tym przypadku właśnie dla mnie.
Co w takim razie kryło się za – zdawać by się mogło – niewinnym cytatem z piosenki?
"Przed miłością nie uciekniesz."
Domyślałam się.
Wiele zdarzeń wskazywało, iż moja teoria była trafna. Mimo to nie potrafiłam dopuścić do siebie powiązanych z nią myśli.
Być może po prostu jeszcze do nich nie dojrzałam. Nie oswoiłam się z rzeczywistością, z którą przyszło mi się zmagać lub po prostu błędnie sądziłam, że okłamywanie umysłu, pozytywnie wpłynie na moje serce. Zmieni wyryte w jego głębi imię, pozbawiając mnie tego, co najbardziej bolało – wspomnień.
— Leila!
Do moich uszu dotarł krzyk Josie.
— Tak? — Zareagowałam, gwałtownie budząc się z transu, który był wynikiem przemyślanych, mających na celu wprowadzenie mnie w fazę refleksji, słów.
Niepokojąco rozejrzałam się po otoczeniu, zupełnie tak jakbym w jego obrazie ujrzeć chciała prawdę, wskazującą mi kłamliwe uczucia szczerość. Stworzoną przez moje wrażliwe serce, powstałą specjalnie na potrzeby płomiennego romansu – iluzję, która ożyła niespodziewanie, niczym słoneczny, powstający z popiołów, Feniks. Pielęgnowaną i czczoną w słonecznej świątyni fantazję, której przeznaczona była śmierć.
Gorące słoneczne promienie, w które tak bardzo wierzyłam, okazały się zgubne. Niosły ze sobą nieszczęśliwe zakończenie, którego nie dało się w żaden sposób uniknąć. Oddawanie im hołdu i szczere uczucie, którym okazała się miłość, do tworzącego ogromne pokłady ciepła – słońca. Wszystko zdało się zgubne. Nic nie miało szans z zapisanym w wielkich księgach fatum.
Zaufać, wielbić, pokochać – wszystko po to, by na koniec zawieść się na królu światła. Władcy słońca – Ra, w którym rozmieszczałam tak niewyobrażalne pokłady – zdawać się mogło – nieskończonej ilości nadziei. Wiary, która umarła.
— Jesteś jakaś nieobecna.
Była to całkowicie trafna uwaga.
Moje ciało znajdowało się tu – wśród bliskich mi ludzi, jednak myśli... One podróżowały. Odkrywały przeróżne lądy, poszukując fontanny, której wody zapewnić miały mi wieczne ilości szczęścia. Szukały źródła prawdy, do którego niebywale ciężko było im się dostać.
— Wydaje ci się — skwitowałam krótko, pragnąc jak najszybciej zmienić nieprzyjemny dla mnie temat.
— Nie — odparła szybko, będąc przekonana, że w tej kwestii to ona miała rację.
Faktycznie – nie myliła się. Fizycznie byłam tuż obok niej, jednak psychicznie moje wnętrze zatrzymało się na tamtym poranku... Na wnuczce Arabel i jego seksownym uśmiechu...
— Miłość dodaje skrzydeł. — Do rozmowy wtrącił się, nieproszony o wyrażanie własnego zdania, Raees.
Zirytowana jego postawą, wzięłam do płuc głęboki wdech, który zapewnić miał mi szybkie odprężenie i wewnętrzny spokój. Był mi potrzebny, by emocjonalnie nie wybuchnąć przy bracie i przyjaciółce, którzy mieli za sobą wystarczająco dużo wrażeń. Dolewanie oliwy do ognia i morderstwo Raeesa nie były dobrym planem. Nie na dzisiejszą noc. A szkoda, bo miałam już w głowie obraz idealnej, pozbawionej wszelkich skrupułów, zbrodni. Morderstwa doskonałego, które w końcu zapewniłoby mi – tak upragniony – spokój.
— Sytuacja z Avanem się rozwija, a ja dalej nic o nim nie wiem. Opowiedz coś — rzekła z wielkim entuzjazmem, odsuwając moje myśli od mrocznych planów na próbę zabójstwa nieśmiertelnego Ra.
Mój morderczy wzrok spoczął na, zainteresowanej tematem przystojnego stalkera, dziewczynie. Spojrzenie uspokoiło się, widząc płynącą od blondynki radość, której nie chciałam przerywać. Nie dziś i nie w ten sposób.
— To nie jest odpowiednia pora na taką rozmowę. — Sprytnie wybrnęłam z tematu kolejnej, nieudanej randki. — Mówiłam ci już, że dziś należy skupić się na tobie, sukcesie, który nam wspólnie ogłosiłaś wraz z Aresem oraz na tym szczęściarzu, który zajmuje twoje myśli. Tylko nam nie ściemniaj, że twoja głowa uwolniona jest od facetów, Josie. Sytuacja z Frederickiem ułożyła się pomyślnie, a ty nabrałaś rumieńców. — Słusznie zauważyłam. — Widać, że coś się święci, więc... Może powiesz nam coś o tym mężczyźnie? Kim on właściwie jest Josie?
Od paru ostatnich dni w głównym centrum mojego życia był właśnie Raees. To niepodważalny fakt. Przykra, jednak trafna rzeczywistość.
Dzięki niemu mój świat przepełniony był brązem. Wszędzie dostrzegałam czysty odcień kasztanu, który przypominam mi o jego piekielnych tęczówkach. O spojrzeniu, któremu nie potrafiłam się oprzeć. O wzroku, któremu się oddawałam. Całkowicie. Pozwalałam, by brunet robił ze mną, co chciał, a on korzystał z każdej okazji. Pochłaniał mnie. Zabierał do świątyni, trzymającego w dłoni bicz Amona, by udowodnić, że to on był prawdziwym Bogiem seksu. Jedynym, prawowitym władcą płodności i moją drogą do wiecznego zbawienia. Przyjemną ostatecznością, przez którą przemykały się tylko niektóre prawdziwe obrazy. Ważne dla naszej przyszłości realia, których nie mogłam zatrzeć. Nawet będąc pod wpływem czarów.
Jednym z takich obrazów była właśnie rozanielona twarz Josie. Na jej buzi dawno nie gościł taki blask. Podejrzewałam czym – a raczej kim – mógł on być spowodowany, jednak nie chciałam głosić swoich teorii przy wszystkich. Wolałam pierw subtelnie wybadać grunt, by dowiedzieć się czy moje przypuszczenia były słuszne i dopiero potem – bez udziału mężczyzn – zacząć z nią rozmowę na temat Aresa.
— Z czasem się dowiesz — rzekła, chcąc utrzymać swojego ukochanego w tajemnicy.
Nie zamierzałam naciskać. Sama nie byłam z nią ostatnio w pełni szczera. Nie byłam gotowa na wyznania. Rozumiałam więc, co mogła czuć i szanowałam jej decyzję. Nawet jeśli mój brak protestu oznaczać miał długie tygodnie oczekiwań na prawdę, którą prawdopodobnie znałam.
— Co tak tajemniczo? — zaczął mój towarzysz niedoli, rozpoczynając tym samym długą i irytującą wymianę zdań.
Dyskusja prowadzona była głównie przez niego i Josie.
Niby zwykła, lekko uszczypliwa, rozmowa przyjaciół wywoływała we mnie negatywne odczucia. Powodowała, że mój oddech stawał się ciężki. Był niespokojny, co wskazywało na podwyższony poziom stresu, który odbierał mi jedną z podstawowych czynności – możliwość zaczerpnięcia oddechu.
Myśl, że Raees był w stanie wyznać Josie prawdę, zabijała mnie od środka. Odbierała chęci i perspektywy na dalsze, wspólne życie. Jednak była ona niczym w porównaniu do gorzkich słów mojego kochanego brata.
— Daj mu już spokój, Josie. Nie zapominaj, że to Raees. Jeśli szukasz miłości, znajdziesz ją pod innym adresem. Wszędzie, tylko nie przy Ra.
Zabolało.
Jego wypowiedź była niczym wbity w klatkę piersiową sztylet, dzięki któremu czułam niewyobrażalne kłucie.
Czemu właściwie oczywiste słowa pozbawiały mnie tchnienia?
Nie znałam prawidłowej odpowiedzi na to pytanie. Wiedziałam tylko, że moje serce krwawiło. Płakało czerwonymi łzami, za każdym razem, gdy starałam się pokonać przykrą rzeczywistość. Rozpaczałam. Nie był to jednak stworzony przez odrzucenie akt żalu. Było to coś znacznie głębszego. Nie lament po utraconej miłości, czy ból po straconej bliskości. Był to, spowodowany utratą zaufania, krwotok, który zatamować mogły jedynie jego – pozbawione uczucia, a jednak tak bardzo czułe – dłonie.
— Idę po drinka.
Nie wytrzymałam, goszczącej na moich barkach presji.
Miałam dosyć.
Dość strachu, sekretów przed najbliższymi i nieskończonej ochoty na dziki seks.
Miałam dosyć Raeesa.
Chciałam być jak najdalej od jego piekielnego ciała, jednocześnie pragnąc znajdować się na tyle blisko, by czuć buchający od niego zapach wody kolońskiej.
Rozum chciał dystansu. Długiego na wiele mil oddalenia, jednak serce pragnęło czegoś innego. Chciało płomiennego zbliżenia, które jak do tej pory zapewnił mu tylko Ra.
Namiętność przemawiała przez nasze rozpalone ciała. Buzowała niczym rozgrzana magma, marząc wyłącznie o jednym – o wzajemnym poczuciu się na nowo.
Nie mogłam na to pozwolić. Był to zbyt niebezpieczny dla naszej przyjaźni błąd, do którego nie mogłam ponownie dopuścić. Nie, będąc w pełni świadomą, jakie podejście do kobiet miał Raees.
— Chcecie coś? — zapytałam, chcąc jak najszybciej opuścić te pechowe, pełne podtekstów i seksualnych gierek, miejsce.
— Napiję się później. — Szybko odparła Josie. — Teraz wolę potańczyć — palnęła w subtelny sposób, sugerując towarzyszącym nam panom, że któryś z nich miał ruszyć dupę i zaprosić ją na parkiet.
— W takim razie tańczcie. Ja będę przy barze — zakomunikowałam krótko i odeszłam, nie chcąc rozpoczynać dłuższej konwersacji.
Zamówić, napić się i zapomnieć – to był mój plan na dzisiejszą noc.
Chciałam uciec od problemów. Pozbyć się ich chociaż na moment. Bez konsekwencji ulotnić z pamięci całą przeszłość. Niestety nie mogłam tego uczynić. Nie w ten sposób.
Ostatnia pijacka noc z Nicolasem wyraźnie dała mi do zrozumienia, że z alkoholem nie należało przesadzać. Nie, gdy wśród stukających o siebie kieliszków, na swą ofiarę czyhała przepełniona olbrzymim pragnieniem Bestia. Seksualny potwór, który liczył na realizację swoich niecnych planów. Czekał na zgodę, którą zapewne uzyskałby po kilku dodatkowych lampkach wina. W końcu właśnie tak działały procenty. Uwalniały skrywane wewnątrz człowieka fantazje. Spuszczały z łańcucha uczucie wstydu pozwalając na – często kończącą się tragicznymi decyzjami – zabawę.
— Poproszę sex on the beach — rzuciłam, zajmując miejsce na ruchomym siedlisku przy barze.
Ktoś inteligentny i zapewne uzależniony od procentów, powiedział kiedyś, że alkohol ujawnia w ludziach najgłębiej skrywane pragnienia. Jeśli była to prawda – moim zdawał się być właśnie seks na zimnej, pozbawionej żywych istot, plaży. Tylko my i nasze tworzące jedność ciała... Marzyłam o tym. O jego płomiennym dotyku. Żarliwym spojrzeniu i sapiącym mi do ucha, czułe słowa podczas seksu, głosie. Marzyłam o mężczyźnie, który w każdej postaci wzbudzałby we mnie maksymalny poziom pożądania. O chłopaku, który...
— Sama przy barze?
Nie o nim.
— Pani drink. — Dialog przerwał, serwujący kolorowy napój barman.
— Dziękuję — rzekłam z uśmiechem, odbierając picie.
— Samotna i do tego chętna na seks na plaży.
Mój nowo poznany towarzysz, postanowił nie marnować czasu na przedstawienie się, bądź chociaż nie szczere udawanie, że zależało mu na czymś więcej niż jedynie przygodowe ruchanko na piasku. Od razu przeszedł do konkretów, pokazując tym samym swoje prawdziwe, odrażające oblicze.
— Chętna na seks owszem — odparłam z uwodzicielskim spojrzeniem.
Mój język ponętnie bawił się słomką od drinka, a oczy obserwowały młodzieńca, który odważył się mnie zaczepić.
Dzisiejszej nocy moje stopy skryte były w smukłych szpilkach. Chłopak, z którym przyszło mi dyskutować, był mojego wzrostu, co wskazywało, iż liczył on metr osiemdziesiąt dwa. Nie był brzydki, ani przeciętny. Z pewnością zaliczał się do tego bardziej przystojnego grona młodych, pragnących dobrego seksu bez zobowiązań, panów. Ja jednak – na jego nieszczęście – nie lubiłam tego rodzaju zabaw. Byłam zbyt wymagająca, by wrażenie zrobić miał na mnie kiepski tekst z podręcznika dla uwodzicieli i maślane, często zgubne, oczy. Nawet jeśli w grę wchodziły wyraźnie zarysowane pod opinającą marynarką, robiące niewiarygodne wrażenie, mięśnie.
— Ale nie z tobą. — Wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że chciałam by zniknął z pola mojego widzenia.
— Może jednak?
Zadał pytanie, dając mi czas na przemyślenie mojej – według niego – złej decyzji.
— Nie sądzę — odpowiedziałam krótko, nie chcąc dalej ciągnąć tej rozmowy.
Nie miałam ochoty na bezsensowne dyskusje i towarzystwo pewnych siebie, zakochanych we własnych odbiciach, mężczyzn. Jeśli przeznaczone były mi właśnie takie spotkania – wolałam wieczną samotność. Była ona zdecydowanie lepsza niż zjednoczenie z kolejnym mężczyzną, który pragnął mnie tylko dla cielesnych uciech.
— Moglibyśmy się razem świetnie zabawić — stwierdził, chowając za moje ucho, swobodnie opadające i w niczym nie przeszkadzające mi, pasmo brązowych włosów. — Sprawiłbym, że krzyczałabyś moje imię — szepnął mi kusząco, mając nadzieję, że polecę na taki podryw.
Moje kasztanowe spojrzenie spoczęło na irytującym moje wnętrze mężczyźnie.
Oczy chłopaka zerkały na moje ciało z pożądaniem, a myśli były wręcz pewne, że dzisiejszego wieczoru będę głośno jęczeć.
Pożerający mnie wzrok, buchające z oddali gorąco i erekcja w spodniach – były to czynniki, które zdradzały jego niecne plany, które ten chciał zrealizować jeszcze dziś. Nocne akty uciechy, których ja nie chciałam. Nie z nim i nie zamierzałam być ich częścią.
— Chyba się nie zrozumieliśmy — oznajmiłam lekko kpiącym tonem. — Jestem chętna na seks, ale nie z tobą. Znam mężczyznę, który sprawia, że z rozkoszy głośno krzyczę jego imię i zapewniam, nie potrzebuje kolejnego — rzekłam z wrednym uśmiechem, mając nadzieję, że tym razem chłopak zrozumie mój jasny przekaz. — Zrobiłoby się tłoczno, a nie lubię tłumów. Szczególnie w sypialni — wyjaśniłam, nie mając zamiaru odpuszczać złośliwość. — Jestem osobą, którą uszczęśliwia przestrzeń prywatna. Ty aktualnie naruszasz moją strefę komfortu, a skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, to bądź tak miły i trzymaj łapy przy sobie — rzekłam, będąc pewna, że po tak ostrej wypowiedzi, nieznajomy da mi spokój. Niestety myliłam się.
— Według mnie jesteś tu sama — uznał, podchodząc jeszcze bliżej, choć dosłownie przed chwilą wspomniałam, że miał trzymać się z daleka. — I myślę, że...
— Nie myśl — przerwałam mu. — Pozostaw tę czynność mądrzejszym ludziom — skwitowałam z irytacją w głosie, nie mając zamiaru być miła. Nie dla niego.
— Postawię ci drinka. — Dalej liczył, że jednak skuszę się na seks z przypadkowym mężczyzną. Że oddam swe ciało w ramiona nieznajomego, stając się kolejną. Jedną z wielu seksualnych ofiar, które ten posiadł. Niedoczekanie. — Napijemy się, zabawimy i rzucę w niepamięć te obraźliwe słowa.
— Mam lepszy pomysł. — Tego było już za wiele. Musiałam mu w końcu pokazać, kto w tym zestawieniu był dominującym osobnikiem. — Dasz mi spokój i ulotnisz się stąd zanim...
— Zanim co? — przerwał mi.
Jego głos odebrał mi możliwość skończenia wypowiedzi, a muskające moje ciało ręce, zabrały wolność i poczucie bezpieczeństwa. Palce chłopaka błądziły po mojej ręce. Kierowały się w dół, przywołując na moją skórę nieprzyjemne, sugerujące o przerażeniu, dreszcze.
Tego było już za wiele.
Mogłam tolerować naprawdę wiele, jednak bezkarne molestowanie, którego ten się dopuszczał, było dużą przesadą. Nie zamierzałam go aprobować. Jego dotyk nie był niczym przyjemnym. Nie dla mnie. Dlatego też postanowiłam działać.
Moja twarz nabrała bitewnych rysów, a na języku pojawiły się literki składające akty z kodeksu karnego, które planowałam mu przedstawić w kulturalny sposób, gdy nagle...
— Jakiś problem, kochanie?
Gdy nagle pojawił się, ratujący mnie przed prawnym bełkotem, Raees.
— Chyba nie — powiedziałam pewnym głosem, dobrze wiedząc że nachalny podrywacz w tym zestawieniu nie miał szans na wygraną. — Pan zamierzał już iść, prawda? — spytałam. Choć było to zdanie sformułowane w taki sposób, że zebrani mogli posądzić mnie o twierdzenie, a nie pytanie, na które oczekiwałam odpowiedzi.
Oczy chłopaka przepełniały się wściekłością. W ich tęczówkach dostrzegałam najróżniejsze techniki torturowania. Wszystkie były okrutne i niebywale bolesne. Łączyło je jedno – ja. W każdych torturach główną rolę odgrywała właśnie moja osoba. Byłam złoczyńcą, który musiał ponieść konsekwencje za wyrządzone zło. Musiałam więc zginąć, by moja ofiara choć przez chwilę mogła poczuć się lepiej.
Żądza jego mordu była potężna. Ja jednak nie zamierzałam umierać. Za bardzo kochałam życie, by dać się zabić w tak brutalny sposób. On natomiast – choć chętnie skończyłby mój żywot – nie był w stanie zrobić mi krzywdy. Wszystkie jego erotyczne i psychiczne, pozbawione człowieczeństwa fantazje zniwelował Raees. Byłam mu za to bardzo wdzięczna.
— Miłej nocy. — Jego oczy ze strachem obserwowały o wiele wyższego i masywniejszego Raeesa, a zboczone usta wypowiedziały głośno słowa, na które – w takiej sytuacji – mógł się odważyć jedynie, podejrzewający przegraną w bitewnym starciu, człowiek.
— Z pewnością będzie miła — powiedziałam z triumfalnym uśmiechem, specjalnie wtulając się w tors bruneta, by nasz udawany związek stał się na chwilę bardziej realny, dla potencjalnego zagrożenia, którym był nieznajomy. — Dziękuję — rzekłam, odsuwając się od wybawiciela, gdy namolny seksoholik zniknął z pola mojego widzenia. — Gdyby nie twoja szybka interwencja z pewnością nie pozbyłabym się go tak łatwo — przyznałam niechętnie.
— Związek odstrasza — stwierdził ze śmiechem w głosie, zajmując wolne miejsce tuż obok mnie.
— Niektórych na pewno — palnęłam.
W duchu posądzałam go o czysty przejaw hipokryzji.
Raees nie podchodził jednoznacznie do wyznaczonych przez siebie norm i zachowań. Z jednej strony uciekał przed zaangażowaniem i nie dostrzegał problemu w zadawaniu bólu najbliższym. Z drugiej zaś śmiał się z mężczyzny, który przejawiał podobne zachowania. Należało więc przyznać – był niewidzącym problemu hipokrytą.
Między nami nastała cisza. Nie była ona niezręczna. Była czymś w rodzaju czasu refleksji. Głębszych rozważań i wspólnego dojścia do najlepszej z możliwych decyzji. Do pożegnania się i śledzenia wieczoru oddzielnie. Tak, bym nie musiała dłużej patrzeć na kolejnego, pozbawionego serca kretyna.
— Potrzebujesz jeszcze pomocy i...
— I udawanego chłopaka, który pomoże mi pozbyć się kolejnego upierdliwego dupka? — spytałam dosyć szorstko. — Nie. Poradzę sobie.
— Nie chcesz dłużej udawać mojej dziewczyny? — zapytał z tym swoim zabójczym uśmiechem, zupełnie tak jakby udawany związek był świetną zabawą.
Niespodzianka – nie był.
— Nie za bardzo.
To mógł być dla niego szok, ale nie chciałam udawanej relacji tylko po to, by w zamian za rozbite uczucia, dostać jego ciało. Chciałam spokoju. Tylko on był mi potrzebny na tamten moment.
— To może zostaniesz nią naprawdę? — zapytał, dalej seksownie się do mnie uśmiechając.
Jego oczy... Przepełnione były czułością, troską i miłością. Były pełne fałszywości. Urojeń, które chciałam dostrzec. Pozbawione zostały realiów. Tak samo jak związek, który dla żartów i rozrywki zaproponował mi chłopak.
— Dobrze, że chociaż tobie dopisuje dziś humor.
Mój pogardliwy wzrok spoczął na kolorowym drinku. Dłoń chwyciła mocno za szklankę, w której znajdowało się picie. Podniosłam ją, doprowadzając tym do spotkania gorących ust z zimnym szkłem. Przechyliłam kielich. O moje gardło otarł się smak słodkiego sex on the beach. Szkło w ciągu paru sekund stało się całkowicie puste. Zupełnie jak moje, pragnące odwzajemnionego uczucia, serce.
— Leila... — rzekł mój towarzysz, chcąc tym samym zwrócić na siebie uwagę.
Nie zamierzałam grać w jego gierki. Nie chciałam słuchać kłamstw, które oferowały mi jego pełne usta, ani patrzeć na powstały dzięki miłości dwóch ludzi cud, którym był Ra.
Pragnęłam jedynie wolności. Ucieczki z mrocznej, przepełnionej ciemnością świątyni, egipskiego miasta słońca. Chciałam uciec. Wyślizgnąć się wieczności w Metropolis. Skryć się przed potęgą nieśmiertelnego Ra, tak by jego źródła nieskończonej mocy nigdy mnie nie dotknęły. Uas i anch – to ich musieli obawiać się śmiertelnicy, gdy Ra opuszczał swoją słoneczną krainę. Ich i ognia, który podczas zbliżenia podpalał i pochłaniał wszystkie niewinne, pragnące namiętności z bogiem, dusze.
Odważni śmiertelnicy stawali w ogniu piekielnym. Oddawali życia w zamian za chwilową przyjemność, którą była bliskość Ra, naiwnie wierząc, że wędrujący łodzią po podziemnym świecie Auf-Ra, ofiaruje im nowe życie w zaświatach.
Niestety znany ze swej światłości bóg, jedynie pochłaniał serca i ludzkie istnienia. Nie oferował nic w zamian za życie, które oddało w jego ręce wiele kobiet. Był samolubny i nie zasługiwał na potęgę, którą został obdarzony. Nie zasługiwał na tak wielką moc.
— Nie mam dziś nastroju na żarty Raees — skwitowałam, schodząc z krzesła, z zamiarem oddalenia się od bruneta.
— Leila... — powtórzył, chwytając mnie za nadgarstek. Tak, bym nie ważyła się uciec.
Moje spojrzenie powędrowało w dół. Wprost na nasze ręce.
Jego dłoń trzymała mój nadgarstek w delikatnym uścisku. Dostarczała mu ciepła, które parę dni temu zadecydowało o naszym wspólnym losie. O połączeniu, które było błędem...
— Co? — walnęłam oschle, mając nadzieję, że mój ton odstraszy bruneta.
— Pomogłem ci — przypomniał z cwaniackim, nie sugerującym niczego dobrego, uśmiechem.
Moja wiara w bezinteresowność mężczyzn przepadła. Zmarła wraz z jego – świadczącym o podstępne – uśmiechu. Zniknęła nagle i nieodwracalnie niczym wiara nastolatka w magię świąt Bożego Narodzenia. Wszystko przez zgubną nadzieję i przykrą rzeczywistość. Wyrachowaną osobowość Raeesa i słowa, których nie chce usłyszeć żadne dziecko – Święty Mikołaj nie istnieje.
Tyle zła i zgubnych nadziei przepełniało ten pozbawiony serca świat...
Nadziei, które od jakiegoś czasu niszczyły również moje życie.
Marzenia i wiara przysłaniały mi rzeczywistość. Sprawiały, że żyłam w kłamstwie, wyczekując na coś, co nigdy nie mogło się ziścić – słońce na ciemnym, gwieździstym niebie.
To bolało.
Wywoływało gwałtowne i silne kłucie w klatce piersiowej. Odbierało tchnienie i przywoływało myśli o oddaniu się w ręce zdradzonego przez własnego syna – Ozyrysa. O podróży do krainy zmarłych, tak by wreszcie nadszedł kres cierpienia, któremu winna była właśnie nadzieja.
Tak, to ona pobudzała zmysły i wyobraźnię. Sprawiała, że fantazje zdawały się realnymi wydarzeniami. Utrzymywała serce w błędnym przekonaniu, że księżyc mógł zjednoczyć się ze słońcem i wspólnie trwać przez wieki. Razem – połączone w jedność, której pragnęłam.
— Wisisz mi przysługę.
— Co tym razem? — zapytałam zbulwersowana, mając dość jego szczeniackiego zachowania. — Znów oczekujesz, że pomogę ci z jakąś nieznajomą, bo twoje ego jest zbyt duże, by przyznać, że jesteś zdradziecką świnią? — zadałam pytanie nieco kpiącym tonem. — Mam radę. Nie rób nic. W końcu zrozumie jaki z ciebie dupek i sama odejdzie. Złamie jej to serce, ale uwolni duszę od kłamstw i błędnego przekonania, że jest dla ciebie kimś wyjątkowym.
— Leila...
— Nie trafiłam? — Mój szał, był zbyt intensywny, bym pozwoliła mu dojść do słowa. — Czeka mnie coś przyjemniejszego, niż przeganianie twojej kochanki? Kissing challenge czy coś bardziej intymnego? Erotyczna scenka na pokaz, odegrana przy Aresie, by twój najlepszy kumpel w końcu dowiedział się, że bezinteresownie pieprzysz jego siostrę? — spytałam ironicznie, po czym zamilkłam, czekając na odpowiedź.
— Skończyłaś? — zapytał spokojnie, chcąc mieć pewność, że wyładowałam już na nim wszystkie negatywne emocje.
Zamilkłam.
Jego opanowanie zamknęło mi usta, by ten w końcu – bez krzyków i zbędnych słów – mógł przemówić.
— Nic już nie mów — stwierdził łagodnie, nie chcąc bym ponownie wybuchła. — Zamilcz i chodź ze mną na parkiet. — Rozkazał z tym swoim seksownym, uwodzicielskim i niebywale podniecającym uśmiechem. — Dwie piosenki w zamian za pomoc. Nic więcej. Jedynie wspólny taniec — dodał, wyciągając dłoń w moim kierunku.
Miał nadzieję, że za nią chwycę. Że będzie między nami jak dawniej. Ja... Ja również chciałam, by wszystko wróciło do normalności. Pragnęłam pozbawionych erotyczności spojrzeń i grzecznych myśli. Nie chciałam widzieć go już w ten sposób. Nie jako boga seksu, który podczas zbliżeń przenosił nas do krainy pełnej rozkoszy. Chciałam znów dostrzegać w nim jedynie przyjaciela. Dobrego kumpla, którego zabrała mi nieokiełznana żądza namiętności. Chciałam Raeesa. W całej możliwej okazałości. Z plusami i minusami, które posiadał. Bo to właśnie dzięki nim brunet stał się moim natchnieniem i przekleństwem.
Brązowe, pełne erotycznych pragnień tęczówki, przywoływały mnie wprost do ramion swojego właściciela. Kusiły mnie swym odcieniem, seksapilem i blaskiem. Sprawiały, że pragnęłam zaryzykować. Jeszcze raz – na nowo połączyć nie tylko dłonie, ale i dusze, by wspólnie zdecydować, czego oczekiwaliśmy. By dostać jasne odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania i w końcu wiedzieć. Wiedzieć kim dla siebie byliśmy.
Podałam mu dłoń.
Tym niewinnym gestem uświadomiłam go, że moje serce planowało dać mu szansę. Planowało dać szansę nam. Szansę na stworzenie czegoś pięknego. Wspólnie.
Nasze ręce tworzyły jedność, o którą od paru dni domagały się moje najgłębsze pragnienia. Połączone dłonie były symbolem pojednania i początkiem nowej historii. Współczesnej, pełnej pasji, uczuć i nierozważnych decyzji, powieści. Nowej wersji kultowego dramatu Williama Szekspira. Tak, nasza relacja była niczym związek Romea i Julii – od samego początku romansu przeznaczona była nam klęska. Bezlitosna Ananke zadbała o nasz los. Podstępem zwabiła nas do komnaty rozkoszy, doprowadziła do grzechu i zjednoczenia dusz, by po cielesnych przyjemnościach rozdzielić to, czego śmiertelnicy rozdzielać nie mogli – prawdziwą miłość.
Parkiet był nasz.
Tylko nasz.
W tamtej magicznej chwili reszta świata nie miała znaczenia. Liczyliśmy się tylko my. My i nasza jedność, którą chciała odebrać nam Ananke.
Nie mogliśmy pozwolić jej na rozdzielenie dwóch, idealnie pasujących do siebie, serc. Musieliśmy walczyć. Stanąć naprzeciw przeznaczeniu i stoczyć bitwę. Przyznać w końcu, że z chwilą wzajemnego posmakowania, obydwoje staliśmy się kimś inni. Zmieniliśmy się w myślących jedynie o swoich pragnieniach narcyzów. Tak, ciemna, niemijająca żądza, doprowadziła nas do egoizmu. Płomienne uczucie sprawiło, że wypełniający nasze ciała żar, nie dał się poskromić. Przyciągał nas do siebie niczym magnes. Przyczyniając się tym samym do naszego wspólnego zatracenia i wypełnienia przewidzianej przez delfickie wyrocznie przepowiedni. Do miłości, niepewności i wspólnej wieczności w płomieniach, które oferowało nam piekło.
Moje rozgrzane ciało znajdowało się tuż przy nim.
W końcu mogłam doświadczyć tego, czego tak bardzo pragnęłam.
Duże dłonie chłopaka spoczęły na mojej talii. Delikatnie przyciągnęły mnie do jego sylwetki, tak by dzieląca nas przestrzeń nie istniała.
Udało im się.
Nasze ciała stykały się ze sobą, tworząc ucisk. Nie było to nieprzyjemne doświadczenie. Wręcz przeciwnie. W jego objęciach zawsze czułam się komfortowo. Na tyle przyjemnie i bezpiecznie, że dałabym wszystko, by ta chwila trwała wiecznie.
Zatraciłam się.
Moje ręce oplotły szyję bruneta. Głowa natomiast spoczęła na jego ramieniu, dając mu tym samym znać, że brakowało mi naszej bliskości. Brakowało dotyku, czułych i namiętnych muśnięć, rozgrzanego ciała i głosu, który utulałby mnie do snu. Brakowało mi Ra.
— To chyba będzie nasza piosenka.
Jego lekko zachrypnięty głos przerwał, otulającą nasze sylwetki, ciszę.
Wytężyłam słuch, skupiając się na tekście, o którym wspomniał mi chłopak.
— Ooh, when your lips, undress me.
Hooked on your tonque.
Usłyszałam krótki fragment.
Nie musiałam dłużej wsłuchiwać się w tekst piosenki. Bardzo dobrze wiedziałam, do kogo należała ta nuta i co miała przekazać w odbiorze swoim słuchaczom. Nie zgadzałam się z tą wizją. Ta piosenka... Była zbyt intymna, by należeć do dwójki nic nie czujących do siebie przyjaciół. Była za bardzo osobista, byśmy mogli nazwać ją naszą.
— Nie — odparłam szybko. — Wolę pikantniejsze klipy — rzuciłam, chcąc zamknąć temat, uderzającej w moje serce bardzo trafnym przekazem piosenki.
— Pikantniejsze? — zapytał lekko cwaniackim tonem.
— Tak.
— W takim razie znajdziemy inną piosenkę — powiedział stanowczo. Zupełnie tak jakby wspólna piosenka była obowiązkowym punktem w każdej relacji. A przecież nie była. Nie w przyjaźni.
— Raees...
— Ciii. — Uciszył mnie, trafnie podejrzewając, że miałam jakieś zastrzeżenia do jego pomysłu. — Zamilcz chociaż na chwilę — dodał, insynuując, że nastały moment należał tylko do niego. To on był panem podczas tej przysługi. On wyznaczał granice, a ja... Ja miałam mu się podporządkować, by choć przez parę minut wspólnie wytrwać w ciszy, bez podtekstów i kłótni. — Następna piosenka będzie nasza — wyszeptał mi zmysłowo do ucha.
— Ale...
— Następna piosenka będzie nasza, Leila — powtórzył, nie chcąc słyszeć sprzeciwu. — Będziemy się przy niej świetnie bawić. Tu, w domu i na weselu...
— Co? – przerwałam mu.
Na jakim weselu?
Czy on do końca postradał rozum?
Byliśmy blisko to fakt, ale nigdy nie prowadziliśmy zbędnych dyskusji o zaślubinach. Wielu przyjaciół w akcie desperacji i obawy o swoje życie uczuciowe przyrzekało sobie wspólną przyszłość. Wielu ludzi błędnie uważało, że po trzydziestym roku życia nie czekało ich już nic dobrego. Że był to najlepszy czas na ustatkowanie się i pójście pod ołtarz – razem z wieloletnim przyjacielem. My jednak nigdy nie myśleliśmy w ten sposób. Ra nie nadawał się do małżeństwa. Był zbyt powściągliwy. Nie potrafił żyć w czystości i co najważniejsze – nie chciał żółtej klatki, którą zapewniłyby mu złote obrączki. Wolał do końca życia pozostać wolnym ptakiem. Bez obowiązków, żony i dzieci. Bez prawdziwego życia. Dyskusja o małżeństwie, gdy sprawy miały się w ten sposób, była więc nie tylko nie na miejscu z uwagi na to, co nas łączyło, ale również bez sensu.
— O czym ty mówisz? — rzekłam, nie kryjąc zdziwienia jego kolejnym, głupim tekstem.
— O twoim weselu, Leila — odparł opanowanym tonem, śmiejąc się z mojego skołowania. — Kiedyś wyjdziesz za mąż. Podczas pierwszego tańca z mężem przypomni ci się ten wieczór. Blask księżyca, nasza piosenka i ten taniec...
— Raees...
— Leila... — Znów wtrącił mi się w zdanie. — Miałaś być cicho — przypomniał, po raz kolejny dając znak, że nie chciał, bym przemówiła. — Zamilcz, słuchaj muzyki, ciesz się chwilą i zacznij się modlić. Nie chcemy przecież, by nasza piosenka okazała się metalowym hitem. Takie nuty nie nadają się na weselne przyjęcia — zażartował z tym swoim uśmiechem, dobrze wiedząc, że był on czarujący.
Postanowiłam odpuścić.
Bogini Ananke otrzymała nasz los w darze. Co planowała z nim zrobić, było nieodkrytą tajemnicą, której z zaciekawieniem wyczekiwałam.
Wahałam się i obawiałam werdyktu, który już za moment dotrzeć miał do naszych uszu. Nie ukrywając – sądziłam, że pomysł Raeesa całkowicie pozbawiony był jakiejkolwiek logiki. Brakowało mu sensu i racjonalizmu, ale chyba właśnie na tym polegała miłość. Czyż nie? Rządziła się własnymi prawami. Miała swoje – często bezsensowne – zasady. Była zgubna, a jednak magiczna. Często obdarowywała ludzi bólem i cierpieniem, lecz w większości dawała nam coś o wiele cenniejszego – szczęście. Radość, która objawiała się dzięki tej jedynej, wyjątkowej osobie. Człowiekowi, który darzył nas bezwarunkowym uczuciem. Był przy nas, nie oczekując nic w zamian. Wywoływał uśmiech na twarzy i gorąco w sensu. Dawał miłość, która była radością, przygnębieniem, żalem, podnieceniem, złością, dumą, strachem. Była skomplikowanym, lecz dalej pięknym uczuciem. Była wszystkim.
Zaryzykowałam.
Oddałam swoje przeznaczenie w ręce bogini konieczności. Dałam szansę Ananke i jej mocom, dokładnie tak jak chciał Raees, by w końcu usłyszeć jaki plan przewidywała dla nas mitologiczna królowa bezwzględnego przymusu.
Wyciszyłam się. Był to konieczny ruch, gdyż planowałam dokładnie wsłuchać się, w zapodany przez DJ hit. Tak, by zrozumieć słowa i przekaz autora. By całkowicie porównać tekst do naszej skomplikowanej relacji.
Wtuliłam się w tors chłopaka. Zamknęłam powieki, wyostrzając w ten sposób zmysły. Moje uszy słyszały o wiele więcej, a nozdrza czuły zapachy, które wcześniej były skryte. Wyczuwały słodką woń pomarańczy, cierpką nutę cytryny, gorzkiego grejpfruta i alkoholową wodę kolońską, której zapach wręcz ubóstwiałam. Czuły mężczyznę, którego skrycie darzyłam chyba czymś więcej niż tylko przyjaźnią. Tak podpowiadała mi podświadomość. Być może miała rację, jednak nie zamierzałam jej tego przyznać. Gdybym to uczyniła, nagle wszystko by się zmieniło, a ja... Nie chciałam zmian. Teraz wszystko zdawało się idealne. Nie chciałam tego niszczyć. Nie, gdy w końcu miałam to, czego tak bardzo pragnęłam. Miałam przy sobie Ra.
Romantyczna melodia nagle ucichła. Na jej miejsce wkradła się miła dla ucha, gitarowa solówka, a po niej pojawił się wybrany przez Ananke tekst, który rozjaśnić miał nam nasza relację.
— Don't lie to me
Hold on...
Oh baby I've been thinkin' about it
You know that I've been dreamin' about it
I'm gonna teach you some French
Headlight, hold tight
No, no, no, no...
Oh baby you know
I've been thinkin' about it
You know that
I've been dreamin' about it
You know the deal
Don't make any promises, promises.
Męski, niebywale seksowny głos dostarczał do moich uszu tekst, który już na początek wzbudził we mnie obawy.
— Kochanie, o tym myślałem.
Wiesz, że o tym myślałem.
Znasz umowę.
Nie obiecuj niczego, niczego.
Dobrze znałam umowę, choć w rzeczywistości nie została ona spisana, ani omówiona. Mimo to wiedziałam, że istniała, dlatego też nie obiecywałam sobie zbyt wiele. Przynajmniej nie na początku. Wiedziałam, że wkroczyłam na złą ścieżkę. Stąpałam po kruchym lodzie. Wdałam się w romans z osobą, która nie mogła zaoferować mi nic poza dobrym seksem i świetną rozrywką. Nie chciała nic więcej – bardzo dobrze zdawałam sobie z tego sprawę. Mimo to weszłam na lód i pożałowałam. Wpadłam do wody. Lodowata ciecz gasiła ogień, który z dumą nosiłam w sercu. Obejmowała mnie swoim chłodem, uświadamiając, że nasza miłość nie była przeznaczeniem, którego oczekiwałam. Nie naszym. Była jedynie zgubą. Zatopieniem głębokich uczuć na dnie wielkiego oceanu. Tak, by nikt – już nigdy nie mógł ich wyłowić.
— Watch it, watch me burn
Right when you want me to
Damn it, a lie, my lullaby
Touch me now, stop pretending
Fuck it, watch me burn.
"Patrz tylko, patrz jak płonę.
Właśnie tam, gdzie tego chcesz.
Przyciemnij światło, moja kołysanko.
Dotknij mnie teraz, przestań udawać.
Pierdol to, patrz jak płonę."
Powtórzyłam w myśli tekst, nie mogąc uwierzyć w fakt, iż los rzucił nam tak erotyczną nutę.
Zdumiona trafną i uderzającą piosenką, energicznie oderwałam się od klatki piersiowej Raeesa, skupiając wzrok na jego twarzy, by wyczytać z niej, co ten miał mi do powiedzenia. By patrzeć jak płonął i w końcu na wieki ugasić powstały przez nasz romans ogień lub ponownie zatracić się w jego płomieniach i wspólnie płonąć.
Nasze spojrzenia spotkały się. Oddechy stały się niespokojne. Wzrok błądził po twarzach, obserwując na przemian oczy i usta, a serce kłóciło się z rozsądkiem. Krwista, odpowiedzialna za uczucia pompa podpowiadała, że był to odpowiedni czas na ponowne zjednoczenie. Ponowne posmakowanie swoich ciał i przeżycie tego, co niedozwolone. Rozum zaś próbował przypomnieć czym w naszym przypadku była normalność i bezinteresowna przyjaźń. Pomagał zrozumieć powagę sytuacji, byśmy w końcu pojęli, że nasze pragnienia były grzeszne.
Serce kłóciło się z rozsądkiem. Wspólnie przekrzykiwały swoje racje, próbując pomóc wybrać mi najbardziej odpowiednią z dróg.
Nie słyszałam ich argumentów. Nie wiedziałam, co dokładnie chciały mi przekazać. Były zbyt głośne, bym mogła cokolwiek zrozumieć. Jednak ja wiedziałam... Wiedziałam czego podświadomie pragnęłam.
Chciałam jego.
Tego nie dało się wyprzeć.
Pragnęłam jego ciała, serca, duszy i ust. Chciałam wbić się w jego pełne, krwiste wargi, na których zapewne dalej gościł smak dzisiejszego alkoholu. Chciałam dotykać jego twardych mięśni. Słyszeć ciche szepty, które wywoływałyby na moim ciele dreszcze. Chciałam, by jego dłonie zsunęły ze mnie czerwoną sukienkę. By jego oczy obserwowały moje nagie ciało z zachwytem. By jego penis wbił się we mnie z wielkim impetem. By doprowadził mnie do szaleństwa. Zarówno umysłowego, jak i cielesnego.
Chciałam Ra.
Pragnęłam połączyć nasze rozpalone ciała. Ugasić narastający z każdym spojrzeniem, gestem i niewinnym dotykiem płomień. Chciałam go pieprzyć. Tak ostro, by w końcu zrozumiał, że jedyną osobą, której w życiu potrzebował, byłam ja.
Chciałam... Chciałam uciec.
Musiałam uciec, by ponownie nie popełnić tego samego błędu – by nie skończyć w jego zgubnych objęciach z błędną nadzieją, że będziemy wspólnie trwać w wieczności.
— Raees... Wybacz, ale muszę już iść — wydusiłam w chwili ocknięcia i odwróciłam się, by ponownie nie dopuścić do błędu, zwanego nietaktownym zbliżeniem.
Chciałam odejść. Znaleźć się jak najdalej od niego. Niestety nie mogłam...
— Chwila. — Usłyszałam zza pleców w momencie, gdy mój nadgarstek znalazł się w ciepłym objęciu.
Zerknęłam na dłoń.
Raees trzymał ją w mocnym uścisku, nie pozwalając, by nasza wspólna noc skończyła się właśnie w ten sposób.
Chciał czegoś innego. Ja również pragnęłam odmiennego zakończenia. Szczęśliwego happy endu, który zapewnić miał nam niekończące się szczęście. Niestety to nie była bajka, tylko realne życie. Ponura rzeczywistość, w której happy endy dostępne były jedynie w ekranizacjach dla dzieci i wierzących w nieskończoną miłość romantyków. Nie dla nas – dwóch zagubionych dusz, których jedynym grzechem było wspólne zbłądzenie.
— Co z naszym tańcem?
Spodziewałam się tego. Bardzo dobrze wiedziałam, że Raees nie odpuści mi tej przygłupi. Chęć zdobycia nagrody, którą była dla niego nasza bliskość, przemawiała przez jego ciało. Była tak potężna, że stawała się najważniejsza. Inne aspekty przechodziły na nic nieznaczący bok. W tym również moje kiepskie samopoczucie, którego poziom opadał wraz z każdym namiętnym spojrzeniem i czułym dotykiem, który nie powinien być przeznaczony. Nie mi.
— Jeszcze znajdzie się okazja na wspólny taniec — rzekłam, mając nadzieję, że to przekona go do puszczenia mojego nadgarstka.
Jak łatwo można było się domyślić – jego uparta natura nie miała zamiaru dać za wygraną. Stawiała mnie w sytuacji, w której nigdy nie powinnam i nie chciałam się znaleźć, ale o tym mogłam myśleć wcześniej. Zanim zgodziłam się wspólnie popełnić błąd, za który teraz przyszło nam odpowiadać przed bliskimi, światem, ale i przed sobą.
— Leila — rzekł nieco oschłym tonem, bym w końcu zrozumiała, że nie miał ochoty na żarty.
— Co? — walnęłam, tym razem obdarowując go swoim spojrzeniem.
Ten w zamian zbliżył się do mnie.
Powietrze, wydostające się z naszych nozdrzy, mieszało się. Tworzyło nieosiągalną dla nas jedność. Połączenie, którego skrycie pragnęliśmy, ale nie chcieliśmy tego przyznać. Zupełnie tak, jakby wyznanie miłości było oznaką słabości, której nie zamierzaliśmy ukazać światu. A przecież nie było. Przynajmniej nie dla mnie.
— Unikasz mnie — powiedział łagodnie, czym mnie zaskoczył, ponieważ po jego minie spodziewałam się nieco bardziej agresywnej wypowiedzi. — I uciekasz, gdy tylko się zbliżam. — Nie umknęło to jego uwadze. Niestety. — Dlaczego?
Gdyby odpowiedź na to pytanie była prosta... Gdyby była łatwiejsza, nie szukałabym wymówek. W końcu wyznałabym prawdę, której tak bardzo się obawiałam i wprost przyjęła odrzucenie. Niestety... To nie było proste. Nie dla mnie.
— Nie uciekam — powiedziałam, choć prawda była zupełnie inna. — Po prostu idę...
— Gdzie? — przerwał mi, będąc niemalże pewnym, że kłamałam.
No właśnie... Gdzie?
W akcie desperacji moje zdezorientowane źrenice poszukiwały dwóch osób, które w tamtym momencie mogły mnie uratować z pełnego niewygodnych pytań obszaru. Niestety czujne spojrzenie zawiodło. Ares i Josie zniknęli, a ja nie miałam zamiaru ich szukać. Wolałam, by spędzili czas sami. Tylko we dwoje. W końcu zbliżając się do siebie na tyle, by pojąć, że byli sobie pisani. Przeznaczeni sobie nawzajem niczym obsesja na twarzy młodego socjopaty, którego miałam nieprzyjemność dziś poznać.
Zboczony chłopak, mimo iż znajdował się przy mnie mężczyzna, którego ten się obawiał, dalej mnie obserwował. Jego wzrok pochłaniał moje ciało – w złym tego słowa znaczeniu. Rozbierał je. Powoli i delikatnie, tworząc napięcie. Tak, by zapewnić sobie rozrywkę kosztem mojego cierpienia. Kosztem niepewności i obrzydzenia, które dawał mi jego psychiczny, pozbawiony skrupułów, wzrok. Bardzo dobrze wiedziałam, czego oczekiwał. Chciał mojego cierpienia. Głośnego błagania o litość, której ja mu nie dałam i nie zamierzałam dać.
Gdy sytuacja prezentowała się w następujący sposób, samotne spędzanie czasu przy barze, nie należało do jednej z najlepszych opcji na dzisiejszy wieczór, a poznanie nowych ludzi... Cóż... Nie miałam na to ochoty.
Po rozważeniu wszystkich opcji, pozostało mi jedno...
— Do domu — oznajmiłam pewnie, będąc przekonana, że to tam skończy się mój dzisiejszy wieczór. — Jest tu zbyt tłoczno — dodałam, z obrzydzeniem patrząc na młodego zboczeńca, który nie spuszczał ze mnie swojego pożądliwego mordu wzroku.
— Odprowadzę cię — stwierdził zatroskanym głosem, trafnie dostrzegając, że młodzieniec przy barze nie miał zamiaru dać mi spokoju.
— Trafię.
Może było to głupie posunięcie, ale nie chciałam, by towarzyszył mi w drodze do domu. Wolałam przejść się sama. Spacerować w ciszy, bez dwuznacznych tekstów, seksownych uśmiechów i namiętnych spojrzeń. Potrzebowałam tego, tak samo jak on potrzebował zabawy. Ostrego i nic nie znaczącego seksu, który dostarczyć mogła mu jedna z tutejszych pań. Wystarczyło tylko wybrać jedną z dostępnych tu ofiar. Zagadać, uśmiechnąć się, zrobić nadzieję, subtelnie dotknąć, urzec spojrzeniem, zaprosić do siebie, rozebrać, rzucić na łóżko – nasze łóżko i... Już starczy. Poderwać i złamać serce – tylko do tego był zdolny.
— W to nie wątpię — rzekł z tym swoim zabójczym uśmiechem, na który zawodowo podrywał kobiety. — Ale wolę mieć pewność, że bezpiecznie dotarłaś do domu.
— Wezwę taksówkę — odparłam, wyraźnie dając mu znak, że chciałam się go pozbyć.
— Pójdziemy plażą — rzekł stanowczo, nie zwracając uwagi na moje słowa. — Spacer dobrze nam zrobi.
— Spacer na ciemnej plaży? Razem? — zapytałam kpiąco, mając dość jego zawziętości i egoizmu.
Nie godziłam się na wspólny spacer. Nie na przepełnionej mrokiem, pozbawionej ludzi, plaży. Zbyt dobrze wiedziałam, do czego byliśmy zdolni, gdy wokół nas znajdowała się tylko pusta przestrzeń. Nie mogłam pozwolić, by moje przypuszczenia ziściły się. Nie, gdy wiedziałam już jak smakowały jego usta i przysięgłam sobie, że więcej nie skusi mnie ich boski smak.
— Nie bój się — powiedział, zerkając mi prosto w oczy. — Nie dotknę cię bez twojej zgody.
— Kto powiedział, że się boję? — spytałam zaciekawiona.
Przecież nie dawałam znaków obawy, które dotyczyłyby jego zmysłowego dotyku czy namiętnego spojrzenia. Nie bałam się Raeesa. To nie w nim tkwił problem, a we mnie. Obawiałam się o swoją nieposkromioną żądzę. Że będzie ona silniejsza od rozsądku, który traciłam, będąc przy nim. Obawiałam się tego, do czego dopuściłam już wiele razy i zapewne mogłam dopuścić jeszcze nieraz. Bałam się myśli, niepohamowanego pożądania i serca, które przez ostatnie wydarzenia biło wyczekując na chwilę intymności z Ra. Bałam się siebie, bo to ja w tym duecie nie potrafiłam panować nad pragnieniami. Nie on, a ja.
— Twoje oczy — oznajmił, dalej czarująco wpatrując się w moje kasztanowe tęczówki. — Boją się naszej bliskości.
Oczy były zwierciadłem duszy. Przekonałam się o tym wiele razy. Nigdy jednak nie sądziłam, że moje spojrzenie było w stanie zdradzać aż tak głęboko skrywane emocje. Nie spodziewałam się, że pokazywało rozmówcy moją wewnętrzną rozsypkę i obawę o bliskość z człowiekiem, którego nieświadomie wybrało moje serce.
Czy właściwie?
Zapewne nie, ale miło było żyć marzeniami, że mój sen kiedyś się ziści, a my w końcu odnajdziemy właściwą drogę, która pokieruje nas wprost w swoje stęsknione ramiona.
— Raees...
— Nie martw się — przerwał mi, nie chcąc słuchać wyjaśnień, które chciałam mu złożyć. — Nie zrobię nic, póki nie dasz mi jasnego znaku, że pragniesz tego, o czym teraz myślę — rzekł niezwykle poważnym tonem, chcąc rozwiać moje wszystkie obawy. — Że pragniesz mnie.
— Czekasz na znak? — Zadałam pytanie, nie rozumiejąc przekazu w wypowiedzi bruneta.
Czekanie na jakiekolwiek dodatkowe znaki, było bezsensownym marnowaniem czasu. Moje zachowanie – ono było wystarczającym znakiem, by ten zrozumiał, jak silne było moje uczucie. Mocne i nierozłączne zupełnie jak nasza więź. Silna i nierozerwalna relacja, która sprowokowała dwójkę dobrych przyjaciół, do stworzenia czegoś skomplikowanego, jednakże dalej pięknego.
— Czekam na alkohol. — Zaśmiał się, jak zwykle sprytnie kończąc niewygodny dla siebie temat, co wywołało we mnie smutek. Być może dlatego, że chciałam mieć w końcu za sobą nieuniknioną rozmowę o nas i o tym, do czego wspólnie zmierzaliśmy. — Bierz wino z baru i chodź na plażę. Spacer w świetle księżyca wydaje się dobrym zakończeniem wieczoru. Chodź — dodał, wyciągając dłoń w moją stronę.
Mój wzrok spoczął na jego przepełnionej nadzieją twarzy.
Jego oczy... Spoglądały na mnie namiętnie, błagając o dotyk. Czułe i romantyczne zatracenie, któremu towarzyszyłaby nutka niebezpieczeństwa i obawy o myśli innych, gdy ci w końcu poznają tak długo skrywaną przez nas prawdę. Przemawiały do mnie. Chciały mnie posiąść. Poczuć mnie na nowo, tak mocno, jak ja pragnęłam poczuć Ra. Chciałam, by z chłopaka na jedną noc ten stał się moją codzienną modlitwą. By był moim bogiem i życiem, o które pragnęłam walczyć. By był ramionami, do których pragnęłam wracać. On natomiast jedynym czego chciał na tamten moment, była ręka. Moja mała, zgrabna dłoń, którą bez namysłu mu oddałam, pokazując tym samym, że ufałam jego szczerym intencjom.
A czy rzeczywiście były one szczere?
Miałam nadzieję, że tak, jednak niczego nie byłam pewna. Nie przy nim. Tak więc wszystko zależało od przeznaczenia. Bogini Ananke zapewne szykowała dla nas coś niezwykłego. Coś, co odmienić miało nasze dotychczasowe życie na lepsze, bądź gorsze. Co? Tego zapewne dowiemy się już niebawem.
______________________________________________
Moi ulubieńcy płoną z tęsknoty🔥
To co ich łączy jest według Was prawdziwą miłością, czy jedynie pożądaniem?
Ja mam na ten temat pewną teorie 😏😈
Ale zdradzić mogę Wam jedynie tyle, że kolejny rozdział TFL:RF również należeć będzie do Leili ❤️🔥
Życzę Wam Różyczki słonecznego, pierwszego dnia wiosny!
Niech wraz z nią w Waszym życiu rozkwita również miłość! 🥰
Arrivedercii! 💋
Sonreir_K❤️🔥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro