talks;
Luke bał się wracać do domu. Wolał spędzać popołudnia u Michaela, leżąc na kanapie, pochłaniając niezdrowe ilości chrupek serowych i przytulając się do ciała niebieskowłosego. Wiedział, że z chwilą gdy jego stopa postanie we framudze państwa Hemmings, sielanka, którą tak kochał, skończy się szybko i boleśnie. Wtedy znów będzie musiał udawać przykładnego syna i ucznia, którym na dobrą sprawę przestał być jakiś czas temu, a jego klapki z oczu już dawno zostały mu zdjęte.
- Wróciłem! - krzyknął po przekroczeniu progu wejścia, a jego mama powitała go z uśmiechem i ścierką w ręku.
- Gdzie byłeś? - zapytała, wycierając kolejną już parę sztućców, a blondyn wzruszył ramionami beztrosko.
- U Caluma. - Skłamał. Ostatnio robił to coraz częściej i pewniej, był o wiele lepszym kłamcą niż kiedyś.
- Czy Ashton był z wami?
- Czemu pytasz? - Luke przysiadł się na kuchennym krześle, rękami szukając w plastikowym opakowaniu idealnej truskawki. Musiał zagryźć stres.
- Wiesz, widziałam go z Calumem na mieście. Są bardzo ładną parą.
Nastolatek zadławił się owocem. Wiadomość, że jego mama, Liz Hemmings, wie o homoseksualizmie wśród jego znajomych, była ostatnią, której mógł się spodziewać.
- Skąd wiesz, że są parą?
- Cóż, ty i Calum nie całujecie się na ławkach w parku, zgadywałam. - Odłożyła ostatni widelec do suszarki i przysiadła się na wprost syna.
- Nie masz z tym problemu? - zaczął podejrzliwie.
Od dłuższego czasu chciał poruszyć temat Michaela przy jego rodzicach, ale strach wypierał nawet najszczersze chęci.
- Nie, skąd? Miłość to miłość. - Wzruszyła ramionami. - Zresztą, Calum i Ashton to moi ulubieni synowie. - Zachichotała cicho, na co Luke zawtórował jej z udawanym grymasem na twarzy.
- Czyli gdybym ja... - szepnął ciężko, ale Liz zaraz weszła mu w słowo.
- Co innego twój tata. Nie wiem, jak zareagowałby na wieść, że ktokolwiek w jego otoczeniu ma inne... preferencje. To dla niego inny świat, do którego nie chce wchodzić. Brzydzi się, tak sądzę.
- Och.
- Chciałeś mi coś powiedzieć? - Kobieta złapała za jego drżącą ze stresu dłoń, ale ten wyrwał ją dyskretnie i posłał jej pokrzepiający uśmiech.
- Nie. - Pokiwał głową przecząco. - Muszę iść, mam naprawdę dużo pracy domowej.
~*~
Michael kręcił już ósme kółeczko pod drzwiami domu Zoe, ale w dalszym ciągu bał się nacisnąć dzwonek. Gdy w końcu jednak odważył się wykonać jeden krok, one same otworzyły się, a twarz brunetki pojawiła się w progu.
- Zamierzałeś w końcu wejść? - Parsknęła i uchyliła drzwi jeszcze bardziej, a nastolatek przecisnął się pod jej ramieniem.
- Wiedziałaś, że tu jestem?
- Tak, czekałam na rozwój wydarzeń. - Dziewczyna usiadła na skórzanej kanapie, która z kilometra pachniała lawendą. Michael nienawidził tego zapachu, a w tym domu co druga rzecz zanosiła się właśnie tą wonią i nikt nigdy nie wiedział dlaczego. - Coś się stało?
- Nie... - Niebieskowłosy przysiadł się obok. - To znaczy, właściwie tak. Mam kogoś.
- To dobrze, chyba? - Zoe posłała mu zdezorientowane spojrzenie, a on odetchnął ciężko.
- To chłopak.
- Wiesz dobrze, że nie mam problemu z tolerancją, nie wstydź się mnie. - Poklepała go po ramieniu. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi, mówimy sobie o wszystkim.
- W takim razie jestem fatalnym przyjacielem.
- Michael? - Brunetka zabrała z niego swoją dłoń i spojrzała na niego podejrzanie, kiedy ten poprawiał się nerwowo na siedzeniu.
- To Luke – powiedział, spuszczając wzrok na miękki, brązowy dywan, po którego włosiu brodziły jego stopy.
- Luke? - Oczy Zoe prawie wypadły jej z orbit, kiedy obserwowała jego niepewne ruchy.
- Spotykamy się od dłuższego czasu – wybełkotał. - Nie chciałem cię ranić, dlatego nie powiedziałem ci tego wcześniej.
- Teraz nie poprawiasz swojej sytuacji – prychnęła.
- Wiem i jest mi z tym naprawdę źle, uwierz mi.
- Czemu tak po prostu zabrałeś mi faceta? – powiedziała, pierwsze łzy zaczęły gromadzić się w jej oczach. - I to takiego, którym gardziłeś przez tyle czasu?
- Przepraszam, że nie mam wpływu na to, w kim jestem zakochany! - krzyknął, może trochę za głośno. Dziewczyna wzdrygnęła się.
- Och, zakochany? - Jej głos był przesiąknięty sarkazmem. - Wiedz, że nie przyjmę cię pod swoje skrzydła, jeżeli wrócisz do mnie zapłakany za tydzień, bo cię rzucił.
- Nie będzie takiej potrzeby – odgryzł się. - Zresztą, nie wiń mnie za to, że Luke cię nie kocha.
- Jesteś taki delikatny – wychrypiała głupkowato, chichocząc przy tym histerycznie.
- Kiedy byłem „delikatny", nie mogłem do ciebie dotrzeć. Kocham Luke'a i jeżeli nie będziesz tego tolerować, nie powinnaś była kiedykolwiek nazywać się moją przyjaciółką.
Michael wstał z kanapy i ruszył w stronę wyjścia, zanim Zoe zorientowała się, co robi. Dziewczyna zdążyła podbiec jeszcze za nim do drzwi, ale chłopak wychodził już na zewnątrz.
- Michael, proszę, nie rób scen – zakwiliła, a on pokiwał tylko głową.
- Wiesz, myślę, że dziś już nie chcę z tobą rozmawiać.
Niebieskowłosy trzasnął drzwiami w efektowny sposób, zostawiając brunetkę samą, wpatrującą się w mahoniową, szeroką powierzchnię.
Nigdy nie chciał wybierać między przyjaźnią, a miłością, ale teraz musiał. Uśmiech Luke'a, który wizualizował sobie w głowie, mówił mu jednak, że dobrze wybrał.
~*~
Minęło dość dużo czasu, zanim Luke zdecydował się jednak zejść na dół do swoich rodziców. Niepewnie stawiał bose stopy na kolejnych stopniach, układając sobie w głowie całą formułkę, która lada moment opuści jego usta.
Jednak z chwilą, gdy wzrok Liz wylądował na jego szczupłym ciele, skrupulatnie ułożony tekst uleciał w zapomnienie.
- Jestem gejem – wymamrotał, opierając się o framugę. Ojciec blondyna uniósł na niego znudzone spojrzenie znad swojej wymiętej w rękach gazety.
- Mógłbyś powtórzyć? - zapytał obojętnie. Kawa, którą złapał w dłoń, prawie wylała się na stół od zbyt mocnego ścisku.
- Jestem. Gejem. - Wycedził przez zęby i podszedł wgłąb salonu.
Liz zilustrowała go wzrokiem, następnie zwracając głowę w stronę męża. Andrew zacisnął dłoń na szklance jeszcze mocniej, o ile było to w ogóle możliwe i odrzucił na bok swoje okulary do czytania.
- Znasz moje zdanie na ten temat – powiedział, posyłając synowi jedno z tych spojrzeń.
- Andrew... - Kobieta próbowała ostudzić jego zachowanie, ale na próżno.
- Nie tak cię z wychowaliśmy.
- Wychowaliście mnie ucząc, abym szanował każdego człowieka. Z kogo mam brać przykład, skoro wy nie szanujecie mojej orientacji?
- Nie będziemy o tym rozmawiać. - Jego ojciec wrócił do czytania czasopisma, ignorując kontakt wzrokowy z blondynem. - To chwilowe młodzieńcze zawahanie. Przejdzie tak szybko, jak przyszło. Kiedy to się już stanie, daj nam znać, a wszystko wróci do normalności.
Luke prychnął na jego słowa i odwrócił się na pięcie. Z jednej strony było mu źle z tym, że jego własny ojciec nie potrafił go zaakceptować. Z drugiej jednak cieszył się, że rozmowa ta skończyła się w całkiem nieinwazyjny sposób. Spodziewał się bardziej krzyku i wyzwisk, sam nie wiedział dlaczego. Na dobrą sprawę było mu trochę głupio, że tak pochopnie ocenił mężczyznę. Niemniej jednak, był zły i smutny. Chciał być akceptowany, zwłaszcza przez najważniejsze dla niego osoby.
Bo w końcu co złego jest w tym, że zakochał się w drugim człowieku?
- - - - - - - - -
dwa do końca! woohoo, ten, kto się cieszy, podnosi rękę do góry
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro