Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

talks;

Luke bał się wracać do domu. Wolał spędzać popołudnia u Michaela, leżąc na kanapie, pochłaniając niezdrowe ilości chrupek serowych i przytulając się do ciała niebieskowłosego. Wiedział, że z chwilą gdy jego stopa postanie we framudze państwa Hemmings, sielanka, którą tak kochał, skończy się szybko i boleśnie. Wtedy znów będzie musiał udawać przykładnego syna i ucznia, którym na dobrą sprawę przestał być jakiś czas temu, a jego klapki z oczu już dawno zostały mu zdjęte.

- Wróciłem! - krzyknął po przekroczeniu progu wejścia, a jego mama powitała go z uśmiechem i ścierką w ręku.

- Gdzie byłeś? - zapytała, wycierając kolejną już parę sztućców, a blondyn wzruszył ramionami beztrosko.

- U Caluma. - Skłamał. Ostatnio robił to coraz częściej i pewniej, był o wiele lepszym kłamcą niż kiedyś.

- Czy Ashton był z wami?

- Czemu pytasz? - Luke przysiadł się na kuchennym krześle, rękami szukając w plastikowym opakowaniu idealnej truskawki. Musiał zagryźć stres.

- Wiesz, widziałam go z Calumem na mieście. Są bardzo ładną parą.

Nastolatek zadławił się owocem. Wiadomość, że jego mama, Liz Hemmings, wie o homoseksualizmie wśród jego znajomych, była ostatnią, której mógł się spodziewać.

- Skąd wiesz, że są parą?

- Cóż, ty i Calum nie całujecie się na ławkach w parku, zgadywałam. - Odłożyła ostatni widelec do suszarki i przysiadła się na wprost syna.

- Nie masz z tym problemu? - zaczął podejrzliwie.

Od dłuższego czasu chciał poruszyć temat Michaela przy jego rodzicach, ale strach wypierał nawet najszczersze chęci.

- Nie, skąd? Miłość to miłość. - Wzruszyła ramionami. - Zresztą, Calum i Ashton to moi ulubieni synowie. - Zachichotała cicho, na co Luke zawtórował jej z udawanym grymasem na twarzy.

- Czyli gdybym ja... - szepnął ciężko, ale Liz zaraz weszła mu w słowo.

- Co innego twój tata. Nie wiem, jak zareagowałby na wieść, że ktokolwiek w jego otoczeniu ma inne... preferencje. To dla niego inny świat, do którego nie chce wchodzić. Brzydzi się, tak sądzę.

- Och.

- Chciałeś mi coś powiedzieć? - Kobieta złapała za jego drżącą ze stresu dłoń, ale ten wyrwał ją dyskretnie i posłał jej pokrzepiający uśmiech.

- Nie. - Pokiwał głową przecząco. - Muszę iść, mam naprawdę dużo pracy domowej.

~*~


Michael kręcił już ósme kółeczko pod drzwiami domu Zoe, ale w dalszym ciągu bał się nacisnąć dzwonek. Gdy w końcu jednak odważył się wykonać jeden krok, one same otworzyły się, a twarz brunetki pojawiła się w progu.

- Zamierzałeś w końcu wejść? - Parsknęła i uchyliła drzwi jeszcze bardziej, a nastolatek przecisnął się pod jej ramieniem.

- Wiedziałaś, że tu jestem?

- Tak, czekałam na rozwój wydarzeń. - Dziewczyna usiadła na skórzanej kanapie, która z kilometra pachniała lawendą. Michael nienawidził tego zapachu, a w tym domu co druga rzecz zanosiła się właśnie tą wonią i nikt nigdy nie wiedział dlaczego. - Coś się stało?

- Nie... - Niebieskowłosy przysiadł się obok. - To znaczy, właściwie tak. Mam kogoś.

- To dobrze, chyba? - Zoe posłała mu zdezorientowane spojrzenie, a on odetchnął ciężko.

- To chłopak.

- Wiesz dobrze, że nie mam problemu z tolerancją, nie wstydź się mnie. - Poklepała go po ramieniu. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi, mówimy sobie o wszystkim.

- W takim razie jestem fatalnym przyjacielem.

- Michael? - Brunetka zabrała z niego swoją dłoń i spojrzała na niego podejrzanie, kiedy ten poprawiał się nerwowo na siedzeniu.

- To Luke – powiedział, spuszczając wzrok na miękki, brązowy dywan, po którego włosiu brodziły jego stopy.

- Luke? - Oczy Zoe prawie wypadły jej z orbit, kiedy obserwowała jego niepewne ruchy.

- Spotykamy się od dłuższego czasu – wybełkotał. - Nie chciałem cię ranić, dlatego nie powiedziałem ci tego wcześniej.

- Teraz nie poprawiasz swojej sytuacji – prychnęła.

- Wiem i jest mi z tym naprawdę źle, uwierz mi.

- Czemu tak po prostu zabrałeś mi faceta? – powiedziała, pierwsze łzy zaczęły gromadzić się w jej oczach. - I to takiego, którym gardziłeś przez tyle czasu?

- Przepraszam, że nie mam wpływu na to, w kim jestem zakochany! - krzyknął, może trochę za głośno. Dziewczyna wzdrygnęła się.

- Och, zakochany? - Jej głos był przesiąknięty sarkazmem. - Wiedz, że nie przyjmę cię pod swoje skrzydła, jeżeli wrócisz do mnie zapłakany za tydzień, bo cię rzucił.

- Nie będzie takiej potrzeby – odgryzł się. - Zresztą, nie wiń mnie za to, że Luke cię nie kocha.

- Jesteś taki delikatny – wychrypiała głupkowato, chichocząc przy tym histerycznie.

- Kiedy byłem „delikatny", nie mogłem do ciebie dotrzeć. Kocham Luke'a i jeżeli nie będziesz tego tolerować, nie powinnaś była kiedykolwiek nazywać się moją przyjaciółką.

Michael wstał z kanapy i ruszył w stronę wyjścia, zanim Zoe zorientowała się, co robi. Dziewczyna zdążyła podbiec jeszcze za nim do drzwi, ale chłopak wychodził już na zewnątrz.

- Michael, proszę, nie rób scen – zakwiliła, a on pokiwał tylko głową.

- Wiesz, myślę, że dziś już nie chcę z tobą rozmawiać.

Niebieskowłosy trzasnął drzwiami w efektowny sposób, zostawiając brunetkę samą, wpatrującą się w mahoniową, szeroką powierzchnię.

Nigdy nie chciał wybierać między przyjaźnią, a miłością, ale teraz musiał. Uśmiech Luke'a, który wizualizował sobie w głowie, mówił mu jednak, że dobrze wybrał.

~*~


Minęło dość dużo czasu, zanim Luke zdecydował się jednak zejść na dół do swoich rodziców. Niepewnie stawiał bose stopy na kolejnych stopniach, układając sobie w głowie całą formułkę, która lada moment opuści jego usta.

Jednak z chwilą, gdy wzrok Liz wylądował na jego szczupłym ciele, skrupulatnie ułożony tekst uleciał w zapomnienie.

- Jestem gejem – wymamrotał, opierając się o framugę. Ojciec blondyna uniósł na niego znudzone spojrzenie znad swojej wymiętej w rękach gazety.

- Mógłbyś powtórzyć? - zapytał obojętnie. Kawa, którą złapał w dłoń, prawie wylała się na stół od zbyt mocnego ścisku.

- Jestem. Gejem. - Wycedził przez zęby i podszedł wgłąb salonu.

Liz zilustrowała go wzrokiem, następnie zwracając głowę w stronę męża. Andrew zacisnął dłoń na szklance jeszcze mocniej, o ile było to w ogóle możliwe i odrzucił na bok swoje okulary do czytania.

- Znasz moje zdanie na ten temat – powiedział, posyłając synowi jedno z tych spojrzeń.

- Andrew... - Kobieta próbowała ostudzić jego zachowanie, ale na próżno.

- Nie tak cię z wychowaliśmy.

- Wychowaliście mnie ucząc, abym szanował każdego człowieka. Z kogo mam brać przykład, skoro wy nie szanujecie mojej orientacji?

- Nie będziemy o tym rozmawiać. - Jego ojciec wrócił do czytania czasopisma, ignorując kontakt wzrokowy z blondynem. - To chwilowe młodzieńcze zawahanie. Przejdzie tak szybko, jak przyszło. Kiedy to się już stanie, daj nam znać, a wszystko wróci do normalności.

Luke prychnął na jego słowa i odwrócił się na pięcie. Z jednej strony było mu źle z tym, że jego własny ojciec nie potrafił go zaakceptować. Z drugiej jednak cieszył się, że rozmowa ta skończyła się w całkiem nieinwazyjny sposób. Spodziewał się bardziej krzyku i wyzwisk, sam nie wiedział dlaczego. Na dobrą sprawę było mu trochę głupio, że tak pochopnie ocenił mężczyznę. Niemniej jednak, był zły i smutny. Chciał być akceptowany, zwłaszcza przez najważniejsze dla niego osoby.

Bo w końcu co złego jest w tym, że zakochał się w drugim człowieku?


- - - - - - - - -

dwa do końca! woohoo, ten, kto się cieszy, podnosi rękę do góry 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro