sandwich;
komentarze przy akapitach to fajność
- Zapytałeś go o mnie? - Zoe podniosła się z materaca, gdy tylko drzwi do sypialni Michaela otworzyły się, a właściciel pokoju stanął w ich progu.
- Czemu miałbym pytać?
- Nie udawaj głupiego – prychnęła. - Czyli nawet o mnie nie wspominał?
Michael wzruszył ramionami i pokręcił głową przecząco.
- Wiesz, myślę, że to nie ma sensu – zaczął, nerwowo bawiąc się przy tym swoimi palcami. - W sensie ty i on, to nie ma prawa się udać.
Niebieskowłosy nie wiedział właściwie, dlaczego powiedział to na głos. Związki Zoe były ostatnim, co go interesowało, a teraz nagle zapragnął ingerować w to bardziej, niż we wszystko inne.
- Czemu tak sądzisz? - Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem. - Nie jesteś żadnym specem w sprawach miłości, a ja naprawdę go lubię.
- Ma grono wielbicielek. - Clifford próbował dalej, ale wciąż pozostawała nieugięta.
- I co z tego? Jestem lepsza od nich wszystkich.
- Oczywiście – prychnął. Ta kobieta powoli zaczynała działać mu na nerwy.
- Oczywiście – sparodiowała go. - Choć raz okaż mi głupie wsparcie. Zresztą, ja przynajmniej pokażę mu, co to znaczy „korzystać z życia".
- Nie chcę psuć twoich nad wyraz wielkich ambicji, ale wątpię, żeby zgodził się na jakiekolwiek ekscesy. - Chłopak uśmiechnął się pod nosem. - I, Boże, wyjdź już z mojego domu, od jakiegoś czasu mam wrażenie, że mieszkasz tu na stałe.
Brunetka zmrużyła oczy i poprawiła swoje włosy, zanim odcięła się na jego niemiłą uwagę. - A co ze słynnym „mi casa es su casa*"?
- Nie w tym życiu. - Delikatnie wypchnął ją za drzwi swojej sypialni, dając jej tym wyraźnie do zrozumienia, że wyjście musi znaleźć już sama. - Widzimy się w szkole – powiedział jeszcze na odchodne, choć tak na dobrą sprawę wcale nie miał ochoty widzieć się z nią ponownie.
~*~
Weekend nie był niczym nadzwyczajnym, ale Luke i tak kochał go za to, że po prostu istniał. Problem pojawiał się jednak wtedy, gdy niedziela dobiegała końca i zastępowała ją bolesna świadomość, że następny ranek naprawdę będzie rankiem, a nie godziną czternastą i że chodzenie w pidżamie przez cały dzień będzie niewykonalne.
Nie chodzi o to, że Luke nie lubił szkoły. On uwielbiał to miejsce. Lubił zgłębiać nową wiedzę, otrzymywać pochwały, dobre oceny. Lubił wegańskie piątki i muzyczne środy, lubił matematykę i fakt, że bezproblemowo może obijać się na wuefie.
Jednak nic z tego nie równało się z prawdziwym powodem, dla którego blondyn faktycznie czuł to dziwne mrowienie w brzuchu z każdym roboczym dniem tygodnia.
Powód ten należał do rzeczy żywo egzystujących i nosił to dźwięczne, ładne imię, które ten dzieciak lubił wymawiać, nawet sam do siebie.
Spójrzmy prawdzie w oczy - Michael Clifford był pierwszym i najważniejszym podmiotem, dla którego chłopak wstawał już po pierwszym budziku.
- Luke! - Głos Blair zadźwięczał mu w uszach, a on sam odwrócił się na pięcie w stronę rudowłosej. - Pomyślałam, że mógłbyś pouczyć mnie matematyki, Sells totalnie się na mnie uwzięła. - Dziewczyna przesadnie przekręcała pasmo włosów pomiędzy swoimi palcami i trzepotała rzęsami, co do których Hemmings miewał w ogóle wątpliwości, czy były naturalne.
Owszem, Blair była ładna. Ładna, miła i całkiem urocza.
I może właśnie dlatego zaliczyło ją co najmniej osiemdziesiąt procent męskiej populacji tej szkoły.
Jak daleko nastolatek sięga tylko pamięcią, dziewczyna uganiała się za nim i dawała mu cukierki i zaproszenia na jej przyjęcia urodzinowe. Z wiekiem jednak zmieniła taktykę na jeszcze bardziej obrzydzającą i odpychającą, aż w końcu w akcie desperacji zaczęła uprawiać seks z chłopcami z drużyny koszykarskiej. Potem doszli do tego jeszcze skinheadzi, stereotypowe kujony, stażyści... Od samego wymieniania tego w głowie, Luke'owi autentycznie zrobiło się niedobrze.
- Matt Anderson też jest dobry z matematyki – szepnął cicho, a rudowłosa znacznie posmutniała.
- Och, okej – westchnęła. - Ale jeżeli on też mi nie pomoże, liczę na ciebie. - Puściła mu jeszcze oczko i ruszyła przed siebie, a chłopak był prawie pewny, że z premedytacją kręciła biodrami mocniej, niż zwykle.
- Kolejna fanka? - Michael minął go z prześmiewczym uśmieszkiem na ustach, a chłopak zarumienił się delikatnie. Jak mógł go nie zauważyć? Przecież przez całe dnie jego głównym zajęciem jest wyszukiwanie go wzorkiem w tłumie.
- Nie bądź taki przedmiotowy.
- Masz rację, to nie twoja wina, że one wszystkie chcą się z tobą pieprzyć. - Niebieskowłosy wyjął swoją kanapkę z plecaka. Stwierdził, że to idealny moment, aby zjeść swój, oczywiście, mięsny posiłek.
- Jesteś obrzydliwy, nie używaj takich... - przerwał w połowie, gdy poczuł odrzucającą, charakterystyczną woń dochodzącą z woreczka śniadaniowego jego rówieśnika. - Czy to boczek? - zapytał z zatkniętym nosem, a Michael parsknął śmiechem.
- Tak, mój ulubiony – mlasnął. - Chcesz gryza?
- Nie, zabierz to ode mnie. – Blondyn odepchnął go delikatnie, a ten śmiał się coraz głośniej.
- Twoja strata. - Niższy wzruszył ramionami i wziął kolejnego gryza, przyprawiając tym samym Luke'a o coraz większe mdłości.
Chłopak stwierdził w końcu, że najbezpieczniej będzie po prostu oddalić się od niebieskowłosego.
Ruszył więc przed siebie ignorując jego nawoływania i ucieszył go fakt, że chłopak nie zdecydował się jednak za nim podążyć.
Cóż, do czasu.
W końcu instynktownie odwrócił się, przez co czoło Michaela zderzyło się z jego szyją, a kanapka ubrudziła idealnie białą koszulkę. Ten drań cały czas deptał mu po piętach.
- Och, ups? - nastolatek zmarszczył nos, a blondyn przeklął na niego w duchu. Rzecz jasna nie zrobiłby tego w realu. To byłoby to zbyt grzeczne.
- Ups? Spójrz na tą plamę - wyższy zaskomlał z wyrzutem i po raz kolejny zilustrował tłusty ślad.
Michael również patrzył na Luke'a. Nie mógł stwierdzić jednak, czy było to spowodowane faktem, że zanieczyszczenie naprawdę rzucało się w oczy, czy może tym, że zdenerwowany chłopak wydawał się paradoksalnie jeszcze bardziej uroczy i niewinny, niż normalnie.
- Dać ci buziaka w ramach przeprosin? Marzysz o tym, czuję to - kolorowowłosy powiedział po chwili głupkowato, przełykając kolejny kęs mięsa i stopniowo zaczął zbliżać się do przerażonego blondyna.
- Nie, n-nie zbliżaj się do mnie z tym czymś – wysapał cicho. Ta sytuacja była dla niego co najmniej niezręczna.
- No przestań, wiem, że tego chcesz. – Michael wyciągnął ręce w jego stronę, a reszta kanapki znalazła się niebezpiecznie blisko twarzy Luke'a i naprawdę miał wrażenie, że zaraz zwróci śniadanie.
Chłopak już prawie otaczał go swoimi ramionami i coraz bardziej przybliżał do niego swoje usta, ułożone wówczas w przesadnie ściśniętym dzióbku, ale coś pokrzyżowało jego skrupulatnie zaplanowany, misterny plan działania.
Tak, w tym właśnie momencie Luke zwymiotował centralnie przed nogami chłopaka, w którym był nieodwołalnie zauroczony.
- - - - - - - - - -
*słynne powiedzenie, oznacza "mój dom jest twoim domem"
hej!
dodaję ten rozdział raptem dzień po poprzednim, ale jestem małą kulką smutku i robię sobie krótką przerwę od publikacji czegokolwiek, więc chciałam wstawić coś jeszcze w ramach tymczasowego (raczej krótkiego, ja i niepisanie na wattpadzie nie istnieją w jednym zdaniu) "pożegnania"
nie chcę karmić was chłamem (jakbym do tej pory tego nie robiła, cóż) spowodowanym moim fatalnym samopoczuciem, dlatego, no.
aaa, na moim profilu pojawił się dziś prolog "young offenders home" - nowego fanfiction, które rusza w najbliższym czasie, jak już oczywiście wrócę :-) więc jeżeli chcecie, to wiecie co robić, zapraszam.
okej, trzymajcie się jakoś, dziecioszki
(za błędy składniowe i ewentualne literówki przepraszam, ale jest późno, a ja czytałam to trzy razy, ale już po prostu nie myślę)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro