apple juice;
Michael nie lubił piątków. Piątki kojarzyły mu się z wychowaniem fizycznym, wegańskim menu na stołówce (które na rzecz szkoły wywalczył oczywiście nie kto inny, a właśnie Luke) i ośmioma lekcjami, z których żadna nie była ciekawa, a Michael z reguły przesypiał je, albo spędzał na rysowaniu jakichś bliżej nieokreślonych figur w rogach zeszytów. Jedyny plus piątków był taki, że gdy te kończyły się, przychodził upragniony weekend, który i tak przeciekał kolorowowłosemu przez palce.
- Mikey, nie idziesz na stołówkę? - Zoe zagadnęła go, gdy ten wygodnie rozsiadł się pod ścianą i miał zamiar zabrać się za jedzenie jego (mięsnej) kanapki.
Nie miał nic do tej dziewczyny. Była miła i trochę pokręcona, miała na sobie kuratora i dwie sprawy w sądzie, ale zawsze pomagała mu uciekać z kozy i jako jedyna z jego otoczenia lubiła lody miętowe. Bo, poważnie, jak można nie lubić lodów miętowych?
- Nie będę jadł trawy – parsknął i wziął pierwszego gryza swojego posiłku, gdy ta niemalże siłą pociągnęła go z ziemi. No tak, rozprawy w sądzie nie były przecież za byle co. Rozbój i pobicie mówią same przez siebie, że Zoe nie należała do tej kruchej, delikatnej strony płci pięknej.
- Ale Luke ma dziś wyjątkowo białą koszulkę, która czeka tylko, aż ktoś rzuci w nią pomidorem.
- On nie ma dziś przypadkiem jakiegoś zebrania samorządu, czy coś? - Michael schował kanapkę i dogonił brunetkę, gdy ta zdążyła podejść już parę kroków.
- Właśnie w tym rzecz.
- Podoba mi się twój tok myślenia – chłopak poklepał ją po plecach. Wizja odwiedzenia stołówki od razu wydała mu się dużo ciekawsza.
~*~
Niebieskowłosy niepewnie rozejrzał się po stołówce. Jego taca wciąż była pusta, a w ręku kurczowo trzymał sok jabłkowy, oczywiście ten najbardziej chemiczny i niezdrowy, w którym jabłek nie ma prawie w ogóle, bo Luke'a doprowadza to do białej gorączki.
Zoe wskazała mu palcem stolik, przy którym siedział cały samorząd i reszta osób oznaczających się nienagannym zachowaniem. Wszyscy ze sztucznymi uśmiechali jedli kotlety sojowe i sałatki, a Michaelowi od samego zapachu chciało się wymiotować. Ku zdziwieniu obojga, Hemmingsa nie było przy jego potencjalnych przyjaciołach. Clifford nie zdziwiłby się w sumie, gdyby okazało się, że blondyn kolejną przerwę spędza w sali albo bibliotece, uczy się lub też realizuje kolejny projekt. Chłopak nie mógł pojąć tego, że Luke wciąż umiał normalnie funkcjonować. Taki styl życia wydawał mu się nierealny. Obowiązki, plany, ambicje, spotkania z elokwentnymi znajomymi, wegańska dieta – to było dla niego za dużo. Czasem myślał wręcz, że ten idealny dzieciak nie jest wcale dzieciakiem, a raczej jakimś wysokiej klasy robotem, który nie zna pojęcia „zmęczenie".
- Czemu pijesz to świństwo? - znajomy mu głos oderwał go z rozmyśleń, a chichot Zoe obił się z boku o jego uszy.
- Mikey, odpowiedz Luke'owi – brunetka oparła się o ramię przyjaciela. - Dlaczego pijesz to świństwo?
- Och, masz rację – Michael złapał się teatralnie za tył głowy i westchnął nad wyraz przesadnie. - Mam nadzieję, że Bóg przebaczy mi te ciężkie grzechy.
- Mówię poważnie – twarz blondyna przybrała naburmuszony wyraz. - Wiesz, ile jest w tym chemii?
Niebieskowłosy wzruszył ramionami.
- Szczerze? Nie obchodzi mnie to.
Luke spojrzał na niego z niesmakiem i uniósł brwi ku górze. Michael powoli, nie urywając kontaktu wzrokowego z chłopakiem, odkręcił butelkę i przyłożył ją do ust, po czym z premedytacją zaczął pić. Gdy wreszcie skończył, westchnął z zadowolenia i oblizał usta. Luke wzdrygnął się na ten ruch, sam nie wiedział dlaczego.
No dobrze, może trochę wiedział, ale przynależność do trzech stowarzyszeń skupiających się wokół religii kolidowała z myślami, które w tym momencie przeszły mu przez głowę.
- Dość tego – wyrwał butelkę z rąk niebieskowłosego, na co ten wybałuszył oczy. Nie spodziewał się bowiem, że niepozorny, ułożony Luke z takim impetem umie postawić na swoim.
- Kim jesteś, żeby zabierać mi moją własność? - Michael parsknął pod nosem i chwycił za spód flakonu, ale ten ani drgnął. Paradoksalnie, blondyn miał dość mocny uścisk.
Chłopak pociągnął po raz kolejny, ale jego do przesady idealny rywal nie dawał za wygraną, w konsekwencji czego prawie cała zawartość butelki wbrew wszystkim możliwym prawom fizyki wylądowała na koszulce Clifforda.
- Czy ciebie popieprzyło? - Michael uniósł się i nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę drzwi słysząc za sobą tylko akompaniament w postaci śmiechu dość obszernej grupy gapiów, o ile nie w ogóle całej szkoły.
- Poczekaj! - Luke również wybiegł ze stołówki, ale ledwo nadążał za punkrockowym kolegą. - Mam w szafce koszulkę, którą mogę ci pożyczyć.
- Mam chodzić w twoich ciuchach? - niebieskowłosy sapnął dezaprobowanie. - Za kogo mnie uważasz?
- Och, masz rację, przecież chodzenie w poplamionej, wilgotnej koszulce to zawsze lepsza opcja.
Michael pokiwał głową i wyminął chłopaka, uprzednio wyrywając mu kluczyk do szafki.
- Przestań mnie denerwować – westchnął. - I daj mi tą koszulkę, zanim zmienię zdanie.
~*~
Luke przeskakiwał z nogi na nogę, jak to zwykł robić, gdy stres ogarniał każdą komórkę jego ciała. Ale jak miał się zachowywać, jeżeli raptem dwa metry od niego stoi Michael Clifford, który zaraz będzie miał na sobie jego koszulkę?
Blondyn przygryzł wargę, gdy wyobraził sobie niższego chłopca ubranego w jego t-shirt. Na pewno byłby za duży na niebieskowłosego, przez co sięgałby mu gdzieś do połowy nóg, wówczas gdy u Luke'a ledwo zakrywa on pośladki. Byłby też tak szeroki, że Michael mógłby się owinąć w nim dwukrotnie, co najmłodszy Hemmings uznałby za słodkie. Clifford może i sprawiał wrażenie groźnego, odpychającego, zbuntowanego chłopca, ale Luke nie umiał spojrzeć na niego inaczej, niż na drobną, uroczą kulkę szczęścia.
- Przerażasz mnie - Michael ściągnął poplamioną bluzkę przez głowę, stojąc tyłem do blondyna, jednak dokładnie widział jego palący wzrok na swoich plecach, gdyż nieznacznie odbijał się on w łazienkowym lustrze. - Czemu tak mi się przyglądasz? – teraz już odwrócił się przodem do Luke'a, który miał wrażenie, że jego warga zaraz całkowicie rozkrwawi się od ciągłego jej przygryzania.
Michael Clifford wciąż stał przed nim bez głupiej koszulki i jak gdyby nigdy nic opierał się o naścienne płytki, a Luke z sekundy na sekundę coraz intensywniej zastanawiał się, co on do cholery robi na kółku teologicznym, skoro jego aktualne myśli są wyjątkowo niegrzeczne.
W końcu opamiętał się jednak trochę i tym razem to on odwrócił się od niebieskowłosego, pod pretekstem sprawdzenia tego na telefonie. Po pięciu głębszych oddechach i upewnieniu się, że jego ton nie zdradzi emocji, jakie nim emanują, wreszcie odważył się wypowiedzieć jedyne słowa, na jakie było go stać:
- Nie, nieważne. To nic takiego.
- - - - - - - - - -
nawet nie wiecie, jak wielką przyjemność czerpię z pisania tego, woohoo!
dziękuję za taki pozytywny odzew na tą historię, jesteście superowi i kocham was, dziecioszki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro