Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Upadek

Nigdy nie myślałam, że to, co właśnie zobaczyłam, będzie kiedykolwiek możliwe. A jednak. Na pierwszy rzut oka wszystko to wyglądało jak deszcz meteorytów. Niestety, ja wiedziałam jak było naprawdę, a co za tym idzie - jak cholernie zła rzecz musiała się wydarzyć. Z nieba nie spadały rozpalone odłamki materii międzyplanetarnej, które byłyby o wiele łatwiejsze do wyjaśnienia. Były to anioły. Mieszkańcy królestwa niebieskiego z ogromną prędkością upadali jeden za drugim w różnych zakątkach świata - krajach Europy, Azji, Afryki. 

Minęło już kilka godzin od upadku. W mojej głowie rozbrzmiewały dudniące głosy zagubionych aniołów, które nie wiedziały co się stało i czemu nie mogą wrócić do domu. Bardzo chciałam zasnąć, lecz nie było to możliwe. Krzyki rozpaczy były równie głośne co dzwony kościelne wybijające brzdęk wołający ludzi na mszę niedzielną. Raz za razem przewijały się dwa imiona, które boleśnie wyryły się w mojej czaszce - Metatron i Castiel. Wiedziałam o nich niewiele, głównie to, co opowiedział mi ojciec. Metatron był skrybą Boga jeszcze zanim ten opuścił niebo, Castiel natomiast, jednym z najbardziej ludzkich aniołów - jednym ze zbuntowanych. Zastanawiałam się, co oni mogli mieć wspólnego z upadkiem. 

Głosy zaczęły powoli cichnąć, lecz ból głowy nie ustawał. Odczuwałam niepokój związany z obecnością aniołów na ziemi. Byłam chroniona przed ich wzrokiem, ale jeżeli byłam w stanie wyczuć ich energię, to oni będą w stanie wyczuć moją. Tata wyszedł jakiś czas temu, żeby zbadać miejsce upadku niedaleko naszego domu, ale dalej nie wracał. Próbowałam skupić się na czytaniu trzymanej w ręce książki, co było niezwykle trudne - litery rozmazywały mi się przed oczami, a myśli biegły swoim niepohamowanym torem. Z grymasem odrzuciłam wolumin w kąt pokoju i spojrzałam na zegar stojący na szafce nocnej - wskazówki były idealnie ułożone na 12. Przetarłam zmęczone oczy. Na moich wargach wybrzmiało ciche ziewnięcie. Postanowiłam nie toczyć dalej walki z sennością. 

***

Śmiech - złowieszczy, pełen chorobliwego poczucia wygranej. Rozbrzmiewał w mojej głowie dudniącym echem. Obróciłam się na drugi bok, mrużąc oczy przez oślepiający blask słońca. Przez całą noc wierciłam się na łóżku, nie mogąc zasnąć na dłużej niż pół godziny. Anielskie radio było ostatnimi czasy wyjątkowo nadużywane. Z przerażającymi, purpurowymi workami pod oczami zeszłam do kuchni w nadziei na znalezienie tam, jak codziennie, świeżo usmażonej jajecznicy. Ze zdziwieniem zauważyłam, że pomieszczenie wyglądało tak, jak zostawiłam je wczoraj - brudne naczynia po obiedzie, które obiecał umyć tata, niedopite resztki zimnej już herbaty, bordowa bluza zarzucona na oparciu krzesła. Zmarszczyłam brwi. Wyjęłam z kieszeni telefon i spojrzałam na wyświetlacz - zero wiadomości. Spróbowałam się dodzwonić, lecz przywitała mnie poczta głosowa. Coś było nie tak. 

Nagle w mojej głowie rozbrzmiał głos kobiety, której nie rozpoznałam - pierwszy raz musiała korzystać z anielskiego radia. "Mam go. Mam Castiela." Ton jej słów mnie przeraził. Poczułam, że nie mogę tego tak zostawić - z tego, co usłyszałam od ojca, Castiel jest dobry. Napisałam krótką notatkę i przypięłam w widocznym miejscu, aby w razie powrotu, tata wiedział, dlaczego mnie nie ma. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w kierunku, który z nieznanej przyczyny wydawał mi się odpowiedni. Nie było to aż tak daleko jak się spodziewałam, więc po niecałej godzinie byłam na miejscu. Energia pulsowała w moich żyłach, jakby ktoś specjalnie kierował mnie do tego konkretnego domu. 

Podeszłam do drzwi i przez ułamek sekundy wahałam się, czy aby na pewno była to dobra decyzja, lecz zanim zdążyłam dokonać wyboru, ktoś dokonał go za mnie. Do pomieszczenia praktycznie wciągnęła mnie rudowłosa kobieta dosyć niskiego wzrostu. Machnęła ręką, próbując mnie odrzucić na bok, co jednak ku jej zdziwieniu, nie przyniosło oczekiwanego rezultatu.

- Kim jesteś? - w ręce trzymała anielskie ostrze. Takie samo tata trzymał zawsze przy sobie w razie ataku. - Skąd wiedziałaś jak mnie znaleźć!?

- Nazywam się Raven. A znaleźć cię nie było trudno - żniwiarze zawsze wzbudzają pewne zdziwienie komunikując się przez anielskie radio - skrzyżowałam ręce na piersi. - A teraz, przejdźmy do interesów. Wypuścisz Castiela, a ja daruję ci życie. 

- Co jeżeli się nie zgodzę? - kobieta spojrzała na mnie z szelmowskim uśmiechem, czując się bardzo pewnie swojej pozycji, zbyt pewnie. 

- To nie była propozycja. 

Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Żniwiarka zamachnęła się srebrzystym ostrzem i wbiła je prosto w serce półprzytomnego mężczyzny leżącego na fotelu. Od razu potem odwróciła się, próbując zaatakować także i mnie, lecz zrobiłam unik i przyłożyłam dłoń do jej czoła - w ten sposób dopilnowałam, że nie skrzywdzi już nikogo. Kucnęłam obok martwego Castiela - nie wyczuwałam od niego ani krztyny anielskiej energii - ani teraz, ani wcześniej. Delikatnie ułożyłam swoje dłonie na jego ranie, skupiłam się na zasklepieniu każdej zniszczonej komórki, złączeniu wszystkich atomów ponownie w jedność. Po chwili mężczyzna otworzył oczy. 

- Jak się czujesz? - zapytałam z niewyraźnym uśmiechem. 

- Zdezorientowany. Wiem, że April mnie dźgnęła, a nie wydaję się martwy - zmarszczył brwi i spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami w wyrazie pełnej niewiedzy i zagubienia. 

- Przywróciłam cię z powrotem. 

- Jesteś aniołem? Nigdy cię nie widziałem. 

- Nie do końca aniołem - pokręciłam głową. - Bardziej pół archaniołem, pół człowiekiem. 

- Jesteś Nefilim. Ale jak to możliwe? Myślałem, że niebo pozbyło się każdego mieszańca - zdziwienie nie opuszczało jego twarzy, podczas gdy zapinał guziki koszuli. 

- Nie mnie. Wydaje mi się, że nikt o mnie nie wie. Poza tatą i teraz oczywiście tobą - podałam mu rękę, gdyż przy próbie wstania nieco się zachwiał. 

- Tatą? - z moją pomocą, ruszył w kierunku wyjścia. 

- Powiem ci później, nie wiem kto może być w pobliżu. Nie wierzę, żeby śmierć April nikogo nie zaalrmowała - wskazałam palcem na swój samochód, jednocześnie dając mu do zrozumienia, żeby do niego wsiadł. Gdy już dotarliśmy małymi kroczkami, do ciepłego wnętrza Chevroleta, zapytałam, gdzie jedziemy. Mężczyzna zmarszczył czoło. 

- Jeżeli nie masz gdzie się podziać, możemy zacząć od mojego domu, potem znajdziemy ci jakieś miejsce - uśmiechnęłam się pokrzepiająco i poklepałam go po ramieniu. 

- Nie wiem czy to dobry pomysł - posmutniał. - Nie chcę narazić cię na niebezpieczeństwo. Odkąd wszyscy na mnie polują, moja obecność nie jest wskazana. 

- Nie gadaj głupot! Pojedziemy do mnie - umyjesz się, przebierzesz, zjesz, a potem porozmawiamy. Brzmi jak plan? 

Ciemnowłosy pokiwał delikanie głową. Wyglądał naprawdę mizernie - rękawy granatowej bluzy sięgały dalej niż jego ręce, w koszuli miał miejsca na drugą osobę, jeansy nosił ściśnięte paskiem na prawie ostatnią dziurkę. Obróciłam się przez ramię i sięgnęłam po torbę leżącą na tylnym siedzeniu. Wyciągnęłam z niej butelkę wody i kilka batoników zbożowych. 

- Masz - podałam mu wyjęte przekąski. - Wiem, że to nie dużo, ale w tej chwili mogę tylko tyle zaoferować. W domu przygotuję ci jakiś treściwy posiłek. 

- Dziękuję, bardzo dziękuję - kątem oka zobaczyłam jak brunet zwinnym ruchem otwiera pierwszego batonika i łapczywie wpycha do ust. 

***

Droga powrotna minęła zaskakująco szybko, przez co aż żal było mi budzić Castiela, który po zjedzeniu wszystkich batoników, oparł głowę o szybę i kołysany jazdą, zasnął. Musiałam jednak przerwać jego błogi odpoczynek, uprzednio rozglądając się czy aby na pewno nikt nas nie śledził. Wchodząc do domu miałam nadzieję, że czeka tam ojciec, niecierpliwie wyglądający mojego powrotu, lecz po raz kolejny go nie zastałam, co zaczynało mnie coraz bardziej niepokoić. Wskazałam Castielowi drogę do łazienki, dając mu jednocześnie do ręki spodnie dresowe i bluzę taty, a także dwa ręczniki.

Spróbowałam ponownie dodzwonić się do ojca, ale tak jak podejrzewałam -  usłyszałam jedynie dźwięk poczty głosowej. Kątem oka spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę czternastą. Pomyślałam, że nie ma sensu robić kanapek o tej godzinie, a raczej skupić się na czymś ciepłym. Moje kulinarne umiejętności nie były widowiskowe, co poskutkowało tym, że zdecydowałam się przygotować mac & cheese z pudełka. Na szczęście udało mi się nie przypalić garnka i gdy Cass wyszedł z łazienki, ustawiałam talerze z parującą zawartością na stole. Zadbałam o to, żeby mężczyzna dostał dużą porcję, a w razie czego, dokładkę. Ruchem dłoni zaprosiłam go aby usiadł i nie krępował się jeść - wiedziałam, że był głodny. Na moich wargach zagościł delikatny uśmiech, gdy dostrzegłam radość wypisaną na twarzy bruneta widzącego talerz pełen makaronu. 

- Jesteś kucharką? - zapytał Castiel, powoli oblizując usta w próbie delektowania się ostatnimi pozostałościami po daniu. 

Zaśmiałam się perliście. 

- Daleko mi do tego. To zwykły mac & cheese z pudełka, nie jest trudny do zrobienia - posłałam w jego kierunku serdeczny uśmiech, który przez ostatnie godziny zaskakująco często gościł na mojej twarzy. 

- Jest naprawdę pyszny. Dziękuję, Raven - spojrzenie głębokich, niebieskich oczu skrzyżowało się moimi. - Masz interesujące tęczówki, dlaczego mają dwa różne kolory? 

Trochę zbita z tropu, odpowiedziałam odruchowo - To heterochromia, czasem zdarza się, że niektórzy rodzą się z dwu lub wielokolorowymi tęczówkami. Ja akurat mam jedną niebieską, drugą zieloną, lecz czasem można spotkać osoby, których obie są takie same, ale trudno wyodrębnić konkretny kolor. Na przykład przy samej źrenicy mają elementy odcienia żółtego, a im dalej od niej, tym są ciemniejsze. 

- Fascynujące - mężczyzna przechylił głowę. Wyglądał jak zaciekawiona kapucynka. 

- Cass... Myślę, że nie o kolorze moich oczu powinniśmy rozmawiać, a raczej o tym, co się dzisiaj wydarzyło. 

Brunet wyraźnie spochmurniał.

- Chodzi ci pewnie o April - westchnął głęboko, przełknął ślinę i kontynuował. - Zakładam, że jak wszyscy obecni na ziemi, widziałaś upadek - pokiwałam głową. - W dużej mierze to ja za niego odpowiadam. Metatron okłamał mnie, że w ten sposób przywrócę równowagę w niebie, którą zaburzyłem w zeszłym roku. Oczywiście, myliłem się. Doszło do jeszcze większego chaosu niż tego spowodowanego ucieczką lewiatanów z czyśćca. I teraz każdy chce przez to mnie znaleźć, abym zdradził im, jak odwrócić zaklęcie. 

- Wiesz jak je odwrócić? - uniosłam brwi ku górze. 

- Niestety nie - spojrzał na mnie ze smutkiem. Chwilowy promyk nadziei, który poczułam w sercu, zgasł równie szybko jak się pojawił. - Gdybym wiedział, zrobiłbym wszystko, żeby z powrotem otworzyć niebo. Taka ilość aniołów na ziemi jest bardzo niebezpieczna. Jeszcze do tego rozpoczęły się walki o przywództwo pomiędzy Bartłomiejem, a Malachaiem, co może mieć katastrofalne skutki dla większości świata. 

Potarłam palcami nasadę nosa. W głębi duszy liczyłam na to, że cała ta sytuacja jest odwracalna, i gdy tylko Cass otworzy niebo, będę ponownie bezpiecznie schowana przed światem. Zauważyłam jednak, że ostatnio nic nie idzie po mojej myśli, więc nawet już mnie nie dziwił brak jakiegokolwiek rozwiązania dla ów nieciekawej sprawy. Załamana obezwładniającym poczuciem bezsilności zsunęłam się w dół na krześle i spojrzałam w sufit, a dokładnie na lampkę wiszącą nad stołem. Wpatrywałam się w błyszczącą na żółto żarówkę, gdy po raz kolejny przeszył mnie ból zwiastujący ogromny przepływ informacji przez anielskie radio. Przymnkęłam oczy i skupiłam się na wyodrębnianiu poszczególnych głosów. 

"April nie żyje!", "Widziałam jak jakaś dziewczyna szła do samochodu z Castielem. Wiem, gdzie ich znaleźć.", "Złapaliśmy Gabriela przy miejscu upadku Ezekiela, gdzie mamy go zabrać?". Ostatnie zdanie odebrało mi dech w piersiach. Poczułam się jakby płuca napełniły mi się wodą i nie mogę przez to złapać ani odrobiny powietrza. 

- Ojcze! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro