Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

their sweet tears at the Santa Cruz's Beach

Kochana Livciu!
Dobra, żartuję.

Głupia PoŻeczko ♥ (uh, lepiej) życzymy Ci wszystkiego najlepszego, okay? Żadna z nas nie jest dobra w składaniu życzeń, dlatego w sumie powstał ten one shot, lmao. 
Szczęścia, miłości, mało zmartwień, przyjaciół, którzy nigdy Cię nie zostawią (takich fajnych jak my hehe, samoocena idzie w górę, jestem sassy jak luke). Obyś zawsze miała w sobie szczęście. Obiecuję, że kiedyś wyślę Ci drzewko jabłkowe (nie pamiętam tej nazwy, okay). Wgle w co drugiej linijce jest słowo "okay", ale to dlatego, że Ty jesteś bardzo bardzo bardzo "okay" i wszyscy Cię uwielbiamy.
Okay, kończę się poniżać... po prostu wszystkiego najlepszego, bo na to właśnie zasługujesz ♥
~ Your Głupi Tacos.

Let's go, we can make it!

THEIR SWEET TEARS AT THE SANTA CRUZ'S BEACH

- Crystal, spójrz w lewo! - zawołał ktoś, po czym włączył aparat w telefonie, a lampa błyskowa oślepiła stojącego obok fioletowowłosej dziewczyny Michaela.

Uśmiechnął się, starając się nie mrużyć oczu. Delikatnie cmoknął Crystal w policzek i objął ją w talii, udając, że w ogóle nie ma pojęcia o obserwujących każdy ich ruch, aparatach w iphone'ach znajomych.

Musieli wyglądać tak naturalnie, jak tylko było to możliwe.

Kilka zdjęć i parę nagrań wrzuconych na instagrama, twittera i snapchata wystarczyło tego wieczora. Wszyscy zrobili to, za co im zapłacono, teraz już chcieli wyłącznie dobrze się bawić.

Krąg wokół Michaela i Crystal rozluźnił się, ostatecznie pozostawiając ich samych sobie. Michael odsunął się od dziewczyny, po czym wcisnął ręce w kieszenie czarnych dżinsów z białymi napisami.

To nie tak, że nie lubił Crystal, bo lubił ją, nawet bardzo ją lubił, jednak nie do tego stopnia, by być z nią w związku.

Kochał kogoś innego, a udawanie miłości do fioletowowłosej kobiety najzwyczajniej w świecie - męczyło go. Był znużony ciągłym uśmiechaniem się i udawaniem szczęśliwego, podczas gdy umierał w środku.

Nie chodziło o samą Cry, nie ona była winna jego złym nastrojom, wręcz przeciwnie, niejednokrotnie (bezskutecznie) próbowała poprawić mu humor.

- I co tam? - zapytał, bujając się na piętach.

Kątem oka dostrzegł Luke'a, którego ręką oplatała talię Arzaylea'i (na Boga, nie mama pojęcia jak to się odmienia).

- W porządku - odpowiedziała ciepło, kładąc rękę na ramieniu Michaela. - Odezwij się się końcu do niego.

- Wiesz, że to nie jest proste - westchnął, wzdychając ciężko.

Wszyscy wiedzieli, co zdarzyło się między Luke'em i Mike'em, wiedzieli, jak bardzo kochała się ta dwójka, i jak bardzo bolało ich to burzliwe rozstanie.

- Tu nie ma kamer - upierała się fiolerowowłosa. - Teraz nie istnieje Mystal, nie istnieje Modest, przez ten jeden wieczór wszyscy możemy być sobą, proszę Cię, Mike, wykorzystaj tą szansę.

- Ale Crystal, on jest szczęśliwy z Arz...

- Luke Robert Hemmings, zabij się - warknął Ashton, podchodząc do przyjaciela, z szaleńczym uśmiechem na twarzy. - Arzi, misiaczku, bądź tak miła i sprawdź, czy nie spadasz z dachu.

- Jakiś ty miły, Irwin - prychnęła dziewczyna, kładąc głowę na ramieniu lidera zespołu. - Prędzej wydrapię sobie oczy, niż zrobię coś, o co mnie prosisz, dupku.

- Suka - syknął.

- Koniec tego - przerwał im Hemmings. - Arzi, skarbie, widziałem twoje koleżanki przy przekąskach, może pójdziesz do nich? Muszę chyba porozmawiać z moim kolegą.

- Dobrze, kochanie - zgodziła się, po czym, stając na palcach, delikatnie ucałowała policzek blondyna.

- Uważaj na siebie, Lea - poprosił, posyłając jej delikatny uśmiech.

- Zaraz się porzygam - skomentował perkusista, składając ręce na piersi. - Kiedy w końcu zrozumiesz, że ten związek to poroniony pomysł?

- Nie jesteśmy razem - sprostował Luke, sięgając po, następny już tego wieczoru, kubeczek z wyskokowym napojem.

- Odstaw ten alkohol, niepohamowany bachorze - mruknął Ashton, zaciskając palce na kubku Hemmingsa. - Jeśli nie jesteście razem, to wyjaśnij jakoś to, co przed chwilą zobaczyłem.

Luke westchnął, wywracając oczami.

Ashton nie lubił Arzaylea'i, ale naprawdę mógł czasami zachować swoje uwagi na jej temat tylko dla siebie. Okay, Rodriguez nie zawsze była w porządku, ale od kiedy poznali się lepiej, rozmawiali ze sobą, spędzali czas już nie tylko przy drinkach, dziewczyna naprawdę zmieniła się względem niego i fanów zespołu.

Póki stanowili wyłącznie PR, zachowywała się jak prawdziwa jędza, ale kiedy zaprzyjaźnili się ze sobą, ona bardzo poprawiła swoje zachowanie. Wielka szkoda, że Ashton tego nie widział.

- Przyjaźnimy się, okay, nic poza tym - zapewniał, złośliwie odstawiając napój na blat tak, że ten rozlał się.

- Przyjaciele się tak nie zachowują - prychnął Irwin, zaciskając dłonie w pięści.

- Ale rodzeństwo tak - fuknął młodszy, przygryzając policzek od środka. - A ja i Arzi jesteśmy jak brat i siostra, Ashton.

- Tak jak kiedyś całe 5sos - odpyskował.

Ten komentarz był dla Luke'a jak nóż wbity w serce. W dalszym ciągu uważał Caluma i Ashtona za swoich braci, kochał ich tak samo, jak kochał Bena i Jacka, ufał im i był w stanie powierzyć im każdą, nawet najmroczniejszą tajemnicę.

Co do Michaela... sprawa wyglądała nieco inaczej.

- Mam ochotę powiedzieć ci, żebyś dał mi spokój, ale nie będę niszczyć urodzinowej imprezy przyjaciela.

- Luke - Ashton nagle zniżył głos i niespodziewanie złapał chłopaka za ramię.

- Chryste Panie, nie strasz mnie - sapnął, teatralnie chwytając się za serce.

- Wystarczy Ashton, ale dzięki - zaśmiał się Irwin, po czym skinął głową w stronę samotnie stojącego Michaela.

Blondwłosy chłopak opierał się o ścianę, przesuwając kciukiem po ekranie telefonu.

Luke skulił się w sobie i zgarbił się nieświadomie, szybko odwracając wzrok.

Taki widok naprawdę go bolał.

Chciałby móc podejść do starszego chłopaka, zarzucić mu ręce na szyję i zacząć szeptać, jak bardzo gorąco dziś wygląda.

- Rozbierasz go wzrokiem - zauważył perkusista. - I przygryzasz wargę. Dlaczego nie możecie w końcu porozmawiać?

- Boję się - przyznał Luke, spuszczając głowę. - Nie rozmawialiśmy normalnie od... ugh, sam przecież wiesz.

- Gówno mnie to obchodzi, Robert - wtrącił Calum, który od dłuższej chwili przysłuchiwał się ich rozmowie.

- Spadaj tam, do Clifforda, bo w przeciwnym razie - jestem w stanie zrobić ci krzywdę. I tak, to jest groźba, idioto.

- Przyznaj, że po prostu chcesz zostać sam na sam z Irwinem - droczył się Luke, ukazując rządek białych zębów. - Chcesz z nim poflirtować. Co najmniej.

- Luke, łączą nas wyłącznie przyjacielskie relacje, takie jak ciebie i Arz - sprostował solenizant, zarzucając rękę na ramię Ashtona.

- Wiesz, że ja i Arzaylea czasami lądujemy w łóżku po niezłych imprezach.

- Ale my nie... - zająknął się skonsternowany brunet. - Oboje jesteśmy hetero.

- Aj tam, kilka razy w dupę, to nie gej - zadrwił, po czym puścił obojgu kocie oczko, oddalają się w stronę Michaela.

Ashton spojrzał na najlepszego przyjaciela rozbieganym wzrokiem.

- Słyszał?

- Nie mógł - zaprzeczył szybko Calum, czując, jak jego policzki zaczynają piec rumieńcem. - Bo niby kiedy?

- Wiesz, miał kilka okazji, ale... jeju, oby nie - wymamrotał perkusista, nerwowo pocierając kark.

*the same moment*

Crystal, wzięta pod ramię przez Arzaylea'ię, zniknęła między tłumem ludzi, zostawiając Michaela zupełnie samego.

Wyjął z kieszeni telefon, nie chcąc wyglądać na samotnego. Nie lubił, gdy ludzie uważali go za outsidera, nawet jeśli rzeczywiście nim był.

Przewijał timeline'a na Twitterze, co jakiś czas zatrzymując wzrok na przypadkowym tweecie.

W międzyczasie zerkał również na stojącego niedaleko Luke'a, beztrosko rozmawiającego z Ashtonem o rzeczach, których nie mógł usłyszeć przez dudniącą z głośników muzykę. Calum opierał się o blat z boku, przyglądając się przyjaciołom ze szczerym uśmiechem.

Ich trójka wydawała się być taka szczęśliwa.

Nie miał odwagi podchodzić do nich, nie chciał, by nagle zrobiło się niezręcznie. Zamiast tego rzucał tylko krótkie spojrzenia na – w końcu zdrowo wyglądającą – sylwetkę Hemmingsa, na jego poruszające się w rytm wypowiadanych słów i wyginane w uśmiechach usta, na błyszczące oczy, na przydługawe włosy, którym nagle przypomniało się czym, do cholery, jest grawitacja.

Przymknął oczy, czując przeszywający klatkę piersiową ból, niemal niemożliwy do zniesienia. To był ten rodzaj cierpienia, na które nikt nie wynalazł jeszcze lekarstwa; tak pękało złamane już serce.

Luke był jego całym światem i gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział mu, że za jakiś czas zaczną unikać się wzajemnie – najprawdopodobniej wyśmiałby go.

Przecież wszystko tak pięknie się układało; oboje wiedzieli, że muszą się pilnować, że muszą być realni w swoich udawanych związkach, że nie mogą powiedzieć nikomu, co ich łączy. Wykradanie sobie przypadkowych spojrzeń podczas koncertów i wywiadów dawało im tą nutkę adrenaliny, dopełniającą szalę ekstazy. Byli swoimi osobistymi narkotykami, zastrzykami energii, bez których ciężko było podnieść się z łóżka. 

Żałował, że nie dostrzegł momentu, w którym presja Modestu zaczęła ich przytłaczać, chwili, w której sami zaczęli wierzyć w nieistniejące shipy. Gdyby wychwycił czas, w którym zaczęli kłócić się o nieistotne rzeczy, gdyby połamał wskazówki w momencie, w którym padło kilka słów za dużo... Może po prostu teraz wszystko wyglądałoby inaczej.

Pamiętał doskonale te czasy, kiedy nie musieli nikogo udawać, kiedy mimo zalążków sławy mogli być sobą. Mogli całować się w kawiarniach i chodzić za rękę po plaży, bo nawet jeśli ktoś kojarzył ich jako „gości od supportu One Direction", na nikim nie wywierali wrażenia. Nie żałował sławy ani żadnej z podjętych decyzji, gdyby jednak mógł cofnąć się do tamtych dni, wykorzystałby je jeszcze lepiej.

Na początku nie stosowali się do tego, o czym mówili im ludzi z menagamentu, zupełnie się tym nie przejmowali, chcieli być prawdziwi, ufali swoim fanom i byli pewni, że zaakceptują ich orientację. Do tej pory tak sądził – niestety menagerowie mieli odmienne zdanie.

Wziął głęboki wdech, przypominając sobie jeden z wywiadów.

Luke był głupim dzieciakiem, który stwierdził, że położy się na krześle, leżaku, czy czymkolwiek to było, tylko dlatego, że tak może. I, a niech go, wyglądał tak bardzo pociągająco, wydymając wargi, kiedy jego kolczyk błyszczał w pełnym słońcu, a włosy, wciąż sztywne, pochyliły się odrobinę w prawo. Unosił swoje metrowe nogi wysoko w górę, zginając je dopiero w kolanach, dając Michaelowi jasną sugestię. A Clifford siedział na swoim miejscu, zapatrzony w swojego chłopaka i najlepszego przyjaciela w jednym, czując jak serce wali mu w piersi, jak uśmiech sam rozpływa się na twarzy, jak miłość wypełnia go po brzegi. To uczucie było nie do opisania, było czymś, co pragnął czuć już zawsze.

Więc kiedy Ashton mówił coś, na czym w ogóle nie próbował się skupiać, po prostu pochylił się w kierunku ust Luke'a, żeby złożyć na nich pocałunek, mający oddać to, co czuł. I to zdradzieckie „och", jakie wymsknęło się Irwinowi, z którego był tak okrutnie zadowolony.*

Pamiętał ich kryzys, chwile, podczas których, żeby wyjaśnić sobie wszystko, chodzili razem, trzymając się za ręce, brzegiem plaży w Santa Cruz, a ich twarze oświetlał wyłącznie księżyc. Postanowili, że to miasto na zawsze pozostanie dla nich naprawdę święte.

To tam krzyczeli na siebie, tylko po to, by chwilę później wybaczyć sobie wszystko; to tam, okryci nocą, przeżyli swój wspólny pierwszy raz; tam, wtuleni w swoje ciepłe ciała, wsłuchani w swoje serca, wybijające rytm jednej z piosenek, którą później stworzyli, snuli plany o wspólnej przyszłości, o życiu, jakie miało nadejść, gdy tylko przetrwają całe to zło.

- Och, fajny tweet – odezwał się ktoś wesołym głosem, tuż przy uchu Michaela.

Gitarzysta spojrzał na ekran swojej komórki, ukradkiem ścierając łzy z policzków. Przez przypadek musiał wejść w jedno z dramowych kont, pseudo update. Zdesperowane fanki pisały różne bzdury, szukając atencji. Nieświadomie otworzył tweeta, w którym dziewczyny z ów konta pisały o narkotykach, jakie rzekomo zażywa Luke.

- Ouchm – jęknął Clifford, gorączkowo naciskając na strzałkę wstecz. - To niechcący, ja...

- Spoko, Mike – rzucił rozbawiony rozmówca, na którego Michael uniósł wzrok dopiero gdy zablokował telefon.

Luke uśmiechał się delikatnie, splatając palce za plecami, w geście, który uświadomił starczemu chłopakowi jak bardzo zdenerwowany jest jego były.

- Luke – wyrwało mu się cicho, niepewnie zbliżając się do wyższego chłopaka. - Nadal nienawidzę twoich genów – zaśmiał się, próbując rozluźnić atmosferę pomiędzy nimi, ponieważ stała się tak gęsta, że można było kroić ją nożem.

- Też uważam, że powinienem być niższy – przytaknął ze śmiechem, jednak w dalszym ciągu nie patrząc w oczy Michaela.

Śmiech jest najlepszą blokadą przed płaczem.

- Taa – przytaknął, coraz bardziej zdekoncentrowany. - To jak mija ci wieczór?

- Normalnie – odpowiedział szybko wyższy chłopak, obojętnie wzruszając ramionami. - A tobie?

Mike pomyślał, że to będzie naprawdę ciężka pogawędka.

- Uhm, no... w porządku – rzucił bezemocjonalnie, po czym oparł się o ścianę, chcąc pokazać, jak bardzo znudzony jest towarzystwem dwudziestolatka.

Tak naprawdę nie pragnął niczego więcej. Jego obecność była wszystkim, czego potrzebował do szczęścia.

- No to, umh, fajnie – odezwał się Luke, wciskając dłonie w kieszenie spodni.

- Ta...

Cisza, która między nimi zapanowała po raz pierwszy okazała się niezręczną. Nigdy dotąd nie przeszkadzało im milczenie. A teraz, zupełnie niespodziewanie obojgu zrobiło się głupio; czuli się tak bardzo sobie obcy, nie mogąc znaleźć wspólnego tematu do rozmowy.

- Zostawiłeś Caluma i Ashtona samych – wypalił nagle Michael, w desperackim geście chwytając się ostatniego bezpiecznego tematu, jaki był w stanie podjąć. - Jesteś pewien, że to bezpieczne?

- O kurcze – prychnął. - Czyli ty też słyszałeś? Myślę, że łóżko będzie połamane.

Clifford zaśmiał się szczerze, kiwając głową z niedowierzaniem. Humor Hemmingsa zawsze ssał, ale nigdy aż tak bardzo. Jego żarty były tak suche, że właściwie Michael śmiał się tylko dlatego, że padały z ust Luke'a.

- A co słychać u Arzaylea'i? - zapytał niewinnie, przeczesując włosy ręką, by ukryć zakłopotanie malujące się na twarzy.

- Fajnie – fuknął. Zrozumiał jak bardzo zły ton głosu przybrał, dopiero gdy słowo wypadło z jego ust.

Nie chciał rozmawiać o Arz, to nie ona była naprawdę ważna, równocześnie jednak nie potrafił wyjaśnić tego Michaelowi.

- Luke – westchnął starszy chłopak, z dezaprobatą kiwając głową. - Ta rozmowa chyba nie ma sensu. Jest dosyć... niezręczna, nie sądzisz?

- Ta – przyznał, starając się ukryć zbolałą minę delikatnym uśmiechem. Natarczywie starał się znaleźć jakiś punkt zaczepienia, cokolwiek, dzięki czemu mógłby zostać przy Mike'u odrobinę dłużej. - Chodź powkurzać Caluma i Ashtona.

Gordon uniósł na chłopaka rozbawiony wzrok, w którym niespodziewanie zagrały małe iskierki, całkiem podobne do tych sprzed lat.

- Jak za starych, dobrych czasów? - zapytał niepewnie, rozciągając usta w szerokim uśmiechu.

- Jak za starych, dobrych czasów – zgodził się.

- Fajnie byłoby mieć znowu po kilkanaście lat.

Hemmo uśmiechnął się, sprawiając tym samym, że Michael rozpłynął się w marzeniach jeszcze bardziej. Ten uśmiech był jego małym niebem.

- No to wbijamy – ucieszył się Luke, ciągnąc Clifforda za ramię w stronę pomieszczenia, w którym ostatnio widział przyjaciół.

Toaleta Hooda była spora, w czwórkę na pewno dadzą radę się zmieścić.

- Ha! - Hemmings klasnął w dłonie. - Mówiłem, że jesteście przyjaciółmi z korzyściami, ja wiedziałem! Michael, nagrywaj to!

Ashton wywrócił oczami, niechętnie odrywając się od rozpalonych ust Caluma.

Był hetero, to prawda, ale równocześnie nie miał dziewczyny, a jako mężczyzna posiadał swoje potrzeby.

Wolał najlepszego przyjaciela od nieznajomej dziewczyny. No i jemu nie musiał płacić.

- Mówiłem ci, że jestem w stanie cię skrzywdzić – warknął jubilat, wystawiając przyjacielowi środkowy palec. - Wyjdź albo twoje brzydkie włosy przywitają moje nożyczki.

- To byłby gest charytatywny – prychnął Irwin, wypychając Luke'a na korytarz. - Nikomu nie podoba się twoja fryzura, księżniczko.

Te słowa były ostatnimi, jakie usłyszał, zanim przed oczami pojawiła się miodowa powierzchnia drzwi.

- Mikey? - zagruchotał Robert, którego humor wydawał się coraz lepszy. - Coś ci stanęło. - Uśmiechnął się, widząc zirytowane spojrzenie przyjaciela. - Włosy, zboczeńcu! - zachichotał, mierzwiąc fryzurę Clifforda.

- Jesteś głupi – zaśmiał się, strącając ciepłą dłoń ze swojej głowy. - Nienawidzę cię.

- Też cię kocham. - Teraz ręka Hemmingsa przeniosła się na policzek starszego gitarzysty i Luke zaczął szarpać nim, tak jak babcie zawsze robią to swoim wnuczętom.

- Nie powinieneś mówić takich rzeczy – wymamrotał Michael, po raz kolejny strącając dłoń chłopca, odzyskując kawałek swojej przestrzeni osobistej.

- Ale dlaczego? - Lu wydął wargi i niewiele brakowało, by złożył ręce na piersi, tupiąc nóżką jak małe dziecko. - Przecież kocham cię jak przyjaciela.

Te słowa nie powinny zaboleć Clifforda, a jednak zabolały. Zabolały okropnie mocno, niemal ścinając go z nóg.

- Tak samo jak Arz? O niej też mówisz „przyjaciółka", a przecież doskonale wiem, że jesteście razem – obruszył się, odsuwając się od swojego ex jeszcze na krok.

- Ależ Mikey – Luke zareagował niemal natychmiast, robiąc dwa kroki w przód, znajdując się zdecydowanie za blisko Michaela – my to inna historia, kochanie.

- Lukey, przestań – uciął. - Nie możesz mówić do mnie per „kochanie", nie jesteśmy już razem.

- A „misiu"?

- Nie, Hemmo. Nie rozmawialiśmy od tygodni, a teraz ty tak nagle robisz to i...ugh. Nie.

- Dobra Mike, słuchaj synu, musimy w końcu poważnie porozmawiać – stwierdził rzeczowo, kładąc rękę na ramieniu niższego muzyka. - Tęsknię...

- Luke, cholera – warknął, trzeci raz podczas ostatnich pięciu minut, strząsając z siebie jego palący dotyk. - Nie możesz nie odzywać się do mnie miesiącami, ignorować mnie, a potem nagle mówić, że tęsknisz. Tak się nie robi. Ile już dzisiaj wypiłeś, co?

- Skąd w ogóle przypuszczenia, że piłem, ha? - naburmuszył się, niespodziewanie odsuwając się od Michaela. - Może ja po prostu nie wytrzymuję presji?!

Drugi z nich potarł skronie w gorączkowym geście. Hemmings był ewidentnie upity, a jednak wciąż zachowywał trzeźwą świadomość.

Drama queen w swoim żywiole – pomyślał sfrustrowany Gordon, czując jak opuszczają go wszelkie emocje, pozostawiając po sobie zimną krew.

- Czuć od ciebie alkoholem – stwierdził, po czym (całkiem celowo) wziął głęboki wdech, napełniając płuca skażonym powietrzem, a nozdrza słodko odpychającym zapachem perfum Luke'a, zmieszanych z wonią whisky. - Poza tym; jaka presja, Lu, o czym ty w ogóle mówisz? Teraz nie masz żadnej presji! Jesteś z Arzayleą i lubisz to! To nie tobie każą lizać się z kobietą, której normalnie nawet kijem przez ścierkę byś nie tknął! - wykrzyknął, zdając sobie sprawę z tego, że na myśl o Crystal ponownie zalewa go uczucie rozdrażnienia.

- Skarbie, kto ci powiedział, że ja to lubię? - syknął Hemmo, naciskając na mostek przyjaciela palcem wskazującym. - Ile jeszcze razy mam ci, kurwa, tłumaczyć, że to tylko moja przyjaciółka?! To, że kilka razy zdarzyło nam się o tym zapomnieć, nie znaczy, że od razu ją kocham!

Michael zacisnął wargi, chcąc powstrzymać wyobraźnię przed nachalną pracą. Wiedział, że Luke i Arz sypiają ze sobą, jednak sam blondyn nigdy o tym nie mówił, więc w Mike'u tliła się szczątka nadziei, że może jednak to tylko plotki. Nie chciał w to wierzyć. Ale teraz, kiedy jego były chłopak prawie wykrzyczał mu to w twarz, nie miał już żadnych wątpliwości.

Miał ochotę uciec, zaszyć się w koncie i płakać nad tym, jak bardzo to wszystko okazało się popaprane, użalać się nad sobą i żałować, że kiedykolwiek dopuścili do tego, że ludzie z Modestu wynajęli im udawane dziewczyny.

- A więc zachowujesz się jak tania dziwka – warknął, a jego oczy zapłonęły furią.

Miał wrażenie, że traci Luke'a bezpowrotnie.

- Ja... ja myślałem, że... - zająknął się Lu, a jego wargi zadrgały nieznacznie. - Nieważne.

Odwrócił się gwałtownie, zdając sobie sprawę z tego, jak bliski płaczu jest. Nie chciał, by jego dawna miłość widziała jego łzy. Wstydził się tego, jak bardzo słaby jest, jak banalnie prosto jest go złamać.

Zamknął oczy, a ręką podparł ścianę, szedł zbyt szybko, a w jego żyłach płynął nadmiar alkoholu, nietrudno było o zawrót głowy.

Przypomniała mu się podobna sytuacja, kiedy tak okropnie pokłócił się z Michaelem.

Mike był bardzo zazdrosny o Horana po jednym z koncertów w ich ukochanej Australii.

Pokłócili się mocno, padło zdecydowanie za dużo nieprzyjemnych słów i wylało się o kilka litrów łez za dużo.

Nie rozmawiali przez kilka dni, aż w końcu jednej z nocy Michael położył się na hotelowym łóżku Luke'a, tuląc jego plecy do swojej klatki piersiowej i bawił się jego włosami. Hemmings udawał, że śpi, wsłuchując się w spokojne słowa ukochanego.

Mówił piękne rzeczy, o tym, że mu ufa, o tym, że bardzo go kocha, że zawsze już, zawsze, będą razem. A Clifford najpewniej nie wiedziałby, że jego chłopak słyszy to wszystko, gdyby Lu nie był tak emocjonalnym chłopcem, który po prostu rozpłakał się rzewnie.

Całą noc rozmawiali o tym, kim są i dokąd zmierzają, o przeszkodach, jakie życie przed nimi stawia, i jakie jeszcze przedstawi, o miłości, która w ów czas wydawała się trwać bezgranicznie, którą odczuwali bezdennie.

Rano Luke zadzwonił do mamy. Ściskając rękę Mike'a, powiedział jej o trwającym już jakiś czas związku.

Bał się reakcji Liz, bał się tego, co powie, jak skomentuje jego odmienność.

Był nieśmiałym chłopaczkiem, przejmujący się opinią innych, ich słowami i każdym krzywym spojrzeniem.

Ale Lizzie oczywiście zaakceptowała go i pokochała Muke całą sobą.

Jego wspomnienie zostało brutalnie przerwane żelaznym uściskiem dłoni na ramieniu.

Plecy dwudziestolatka zderzyły ze ścianą, na chwilę pozbawiając go ostrości widzenia.

- Nienawidzę cię tak bardzo, ty rozpieszczony, niewychowany bachorze – szepnął Michael, uporczywie patrząc w rozjarzone, błękitne tęczówki.

- Wiem.

- I tyle? Nic więcej nie powiesz? - kpił starszy. - Tylko głupie „wiem"? Na tyle cię stać? - Oczy Clifforda zaszły mgłą, którą ze wszystkich sił starał się odgonić, nie dając po sobie poznać, jak bardzo pragnie płakać. - Jesteś taki beznadziejny.

- Wiem.

To jedno słowo wypowiedziane przez Luke'a po raz kolejny, przeważyło szalkę wytrzymałości Gordona i pierwsze łzy zaczęły niepostrzeżenie wypływać spod jego powiek.

- Dlaczego musiałem zakochać się w takim idiocie?

- Mike... - zaczął Luke, głosem tak drżącym, że Michael odniósł wrażenie, że struny głosowe młodszego chłopaka pozrywały się od przypływu tak wielu sprzecznych emocji.

- Co takiego?

- Pocałuj mnie.

Michael zawahał się, mrugając kilkukrotnie. Nie był pewien, czy powinien, czy Luke nie jest tylko upity, czy naprawdę tego chce, czy nie będzie żałował tej prośby; właściwie Michael niczego nie był pewien.

- Po prostu to zrób, nie bój się, Mikey. Pocałuj mnie.

Michael przymknął powieki, biorąc twarz chłopaka w dłonie. Odszukał dobrze mu znaną drogę do ust Hemmingsa, wpasowując się w zagięcia jego warg niemal natychmiastowo.

Czuł napięcie, które puszczało powoli. Czuł jak dzielący ich mur, rozsypuje się, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.

Całował ukochanego nieśpiesznie, bawiąc się pociągnięciami jego zaczerwienionych o tarcia ust, sunąc językiem po ich słodkiej granicy, czekając aż Luke sam pozwoli mu na więcej. W końcu dwudziestolatek delikatnie rozchylił usta, co drugi z nich natychmiast wykorzystał.

Fala nieziemskiej przyjemności rozlała się po płucach, sercu i żyłach blondyna, napełniając jego całego szczęściem.

Wplótł palce we włosy Michaela, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Nawet gdy zaczynało brakować im tchu, nie chciał kończyć tego nieziemskiego pocałunku.

- I co teraz, Lukey? - zapytał cicho, opierając czoło o czoło Hemmingsa, starając się opanować drżący, nerwowy oddech, który, zdawało się, odebrał mu ukochany.

- Ja... ja mogę przestać pokazywać się tak często z Arz i... i nie wiem, Mikey – wymamrotał, przymykając oczy. - Miłość tak bardzo ogłupia.

Kolejne słone kropelki zaczęły spływać po policzkach Luke'a; część z nich przełykał, część z niemym trzaskiem roztrzaskiwała się na podłodze.

Ciepłe, chociaż wciąż drgające nieznaczenie, blade dłonie Michaela starły łzy z jego twarzy, wywołując łomot pod klatką piersiową młodszego chłopaka.

- Kocham cię tak bardzo, Lu. Nie jestem w stanie patrzeć na twoje cierpienie.

- Ja ciebie też, Mikey – wyszeptał, po czym delikatnie ułożył głowę w zagięciu szyi Clifforda.

Wdychając zapach perfum, które tak bardzo uwielbiał, równocześnie zmywał je swoimi słodkimi łzami.

- Tak jak wtedy? Jak na plaży w Santa Cruz? - pytał, delikatnie kołysząc ich wtulonymi w siebie ciałami. - Jak bardzo mnie kochasz, Lulu?

W ich oziębłe organizmy tak nagle uderzyło ciepło bliskości, że oboje powoli tracili umiar.

- Tak bardzo, że każda sekunda spędzona bez ciebie, zabija mnie powoli i boleśnie. Ja już sobie nie radzę.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - wymamrotał wprost do ucha dwudziestolatka, po czym wtulił twarz w jego błyszczące loczki. - Przecież dzwoniłem. Chciałem z tobą porozmawiać. Myślałem, że przekreśliłeś Muke'a na zawsze, sądziłem, że już nic dla ciebie nie znaczę... Czułem się tak, jakbyś nie chciał mnie znać.

Dusza Luke'a na chwilę opuściła jego ciało, tylko po to, by wymierzyć mu siarczysty policzek, krzycząc, jak bardzo beznadziejnym jest przypadkiem.

Wszyscy wokół myśleli, że zmienił się bardzo, sądzili, że teraz jest beztroskim facetem, czerpiącym z życia pełnymi garściami, że nie obchodzi go opinia innych, że nie bierze do serca wszystkich plotek, jakie „fani" o nim rozsiewają.

Prawda była jednak zupełnie inna; w dalszym ciągu łamał się pod naporem słów; ciąg przypadkowych liter, wystukanych na klawiaturze przez ludzi, których nie znał, uginał mu kolana, sprawiając, że upadał na ziemię, niemo krzycząc.

W dalszym ciągu bał się odzywać do ludzi, których nie znał, ciągle stresował się wystepów przed tłumem, nie zawsze wiedział jak powinien zachowywać się przy swojej fanowskiej rodzinie. Po prostu nigdy tak naprawdę się nie zmienił; był nieśmiałym chłopcem z obrzeża Sydney, którego media kreowały na osobę, jaką nigdy nie chciał być.

- Ja tak bardzo się bałem, Mike – wyznał, zagryzając dolną wargę tak mocno, że powoli zaczynała sączyć się z niej krew. - Bałem się, że zranię cię jeszcze bardziej; że mnie odrzucisz; że stracę cię na zawsze.

- Nigdy, nigdy, nigdy – powtarzał – nie stracisz mnie, Luke. Zbyt mocno i gwałtownie wdarłeś go mojego serca. Za mocno pokochałem tą rozkojarzoną blondyneczkę, o głosie zabijanej wiewiórki, która śmieje się z własnych żartów i martwych memów. Patrzyłem na to, jak się zmieniasz, jak dorastasz i z każdą chwilą zaczynałem kochać wszystkie te nowe cząstki ciebie. - Chłopak ujął w dłonie twarz Luke'a i delikatnie pocałował go, powolutku spijając z jego warg niewielkie kropelki krwi. Były tak gęste jak płynące w ich nerwach impulsy, siła, przyciągająca ich ku sobie. - Jesteś we mnie, kochanie. To uczucie zaszło za daleko, bym mógł chociażby próbować przestać cię kochać.

- I co teraz z nami będzie? - wychrypiał, nie potrafiąc już nawet w najmniejszym stopniu opanować emocji, rozrywających od środka jego delikatne serce.

- A co chciałbyś, żeby było?

- Oddałbym duszę, jeśli miałoby być tak jak dawniej.

Clifford uśmiechnął się szeroko, zakładając niesforny kosmyk włosów Luke'a za jego ucho.

- Skarbie, ty już dawno oddałeś duszę diabłu – zaśmiał się cicho. - Ale z wielką chęcią przyjmę twoje serce. Mam jednak jeden warunek: ty musisz przyjąć moje. Piszesz się na to?

- Myślę, że znasz odpowiedź – zgodził się, unosząc kąciki ust aż nadto wysoko. - Tylko... - zawahał się, odchrząkając niepewnie.

- Tak?

- Co z Crystal, Michael?

- Oh – wyrwało się starszemu chłopakowi. Nie chciał przyznawać, że udało mu się zapomnieć o tym „szczególe". - Zrobię wszystko, co tylko mogę, żeby ograniczyć kontakt z nią do minimum.

Hemmings pokiwał głową, po czym zarzucił ramiona na barki ukochanego.

- Kocham cię, Mikuś. - Nachylił się do pocałunku, jednak starszy chłopak odwrócił głowę. - Uhm?

- Arzeylea, Luke – sprostował, unosząc brwi w pytającym geście. - Obiecaj, że przestaniesz z nią sypiać.

- Wiedziałeś?

- Wszyscy wiedzieliśmy.

- Nie miałem pojęcia – przyznał, nachalnie spoglądając w zielone tęczówki, przypominające mu las, kojarzące się z wolnością. - Obiecuję ci, naprawdę, obiecuję.

- W porządku.

Michael wychylił się, chcąc po raz kolejny obdarować wargi chłopaka pocałunkami, ich małymi pieczęciami pod paktem miłości.

- Ashton, Muke żyje! - krzyknął ktoś nagle, sprawiając, że Gordon, speszony obecnością osób trzecich, oderwał się od Hemmingsa odrobinę zbyt gwałtownie.

- Co? - zapytał zdezorientowany perkusista, podążając za wzrokiem Caluma.

- Muke się dzieje, no zrozum, no! - pisnął podekscytowany Hood, uderzając się dłońmi w policzki, całkiem jak nastoletnia fangirl. - Otp, otp, otp!

- Ale, że gdzie? Poczekaj, cholera!

Oboje ruszyli korytarzem w stronę bezbronnych blondynów.

Luke rzucił swojemu ukochanemu porozumiewawcze spojrzenie, delikatnie szturchając go łokciem w bok.

- Ta, chyba zapomniałem o tych konsekwencjach – przyznał Michael, wywracając oczami w geście irytacji. - Chodź, napijemy się czegoś, bo na trzeźwo nie jestem w stanie ich znieść.

- Coś mocnego – poparł Lu, ruszając za Cliffordem w stronę parteru.

Starszy gitarzysta pokiwał głowo przecząco, jedną ręką łapiąc poręcz, drugą natomiast splatając z dłonią swojego nowego i starego chłopaka.

- O nie, kochanie, tobie już dzisiaj wystarczy.

- Weź no – jęknął błagalnie Robert. - Odpuść mi chociaż raz. Nie będę rzygał, przysięgam!

- Słyszałem to już tyle razy, że nie jestem w stanie zliczyć.

- To nie moja wina, że masz problem z matematyką.

- Nie próbuj byś sassy, nie jesteś twoją mamą.

- Mike, no!

- Nie ma mowy – upierał się. - Każdego weekendu ta sama śpiewka, czy to mi, czy Arz, a potem rzygasz jak kot, a na Pudelku piszą, że ćpasz, bo jesteś taki chudy. No ale jak masz nie być chudy, kiedy wszystko, co zjesz, ląduje na chodniku?

- Dobra, dość – przerwał mu stanowczo, unosząc w górę wolną rękę. - Nie drążmy. Piwo może być?

- Tak, tobie tak – zgodził się Michael, czując satysfakcję, wypełniającą go po brzegi. - Ja potrzebuję Jacka. Jacka Danielsa.

- Miałem sekundowy zawał, człowieku! - pisnął dwudziestolatek, teatralnie chwytając się za serce. - Jeszcze tylko Jacka mi tutaj potrzeba, pf...

- Hej, Jack Hemmings to mój crush! - wykrzyknął, a kilka osób spojrzało na niego rozbawionym wzrokiem. - Twój brat jest gorący – wymamrotał, już o wiele ciszej, tak, że nawet Luke nie był w stanie go usłyszeć.

- Ta... - westchnął „ten gorszy Hemmings". - Wszyscy go crushują. Nieważne. Zmieńmy temat, chyba za bardzo się schlałem, głowa mi pęka – jękną, opierając się o blat.

- Ha! - Michal klasnął w dłonie, po czym wyciągną z lodówki wodę mineralną. - Mówiłem, że jesteś upity, wiedziałem! - zaśmiał się, podając chłopakowi kupek.

- No ale to tak tylko troszeczkę.

- Wszystko powiem teściowej – zakpił, wystawiając Luke'owi język, szukając pośród porozstawianych wszędzie butelek ulubionego alkoholu.

- Kochanieeeeee.

*little skip*

- Ashton, nagrywaj to – pisnął błagalnie Calum, zarzucając ramiona na przytulonych do siebie gitarzystów. - Moje Muke Heart krzyczy tak głośno, że moja mama w Australii je słyszy.

- Się robi, bebe. - Irwin wyciągnął z tylnej kieszeni spodni swojego iphone'a i włączając nagranie, rozsiadł się wygodnie na kanapie.

Kochał te momenty, kiedy po tak wielkiej imprezie zostawali sami.

Czuł się trochę jakby znowu mieszkali w jednym domu, w domu w Londynie, jakby to znowu on był jedynym odpowiedzialnym członkiem tego popapranego zespołu.

Kochał tych chłopców całym swoim sercem, czuł się odpowiedzialny za ich dobro, ale nigdy nie przeszkadzał mu ten ciężar.

Byli rodziną z wyboru, a taka rodzina zawsze jest przy sobie.

- Nienawidzę tego zespołu – wymamrotał Hemmings, chowając twarz za karkiem Michaela. - I na na pewno nie będę tego sprzątał! 

****
*To było na odwrót, Mike leżał, Luke się pochylał, ale do treści bardziej pasowała mi zamiana ról. Kto będzie chciał to nagranie, piszcie mi na dm na tt
****

Jeśli chodzi o One Shota, to jest to koniec.

Gwiazdki i komentarze bardzo mile widziane - nie tylko przeze mnie, ale również przez dziewczyny, z którymi to pisałam (dane w opisie).

Livek, mamy dla Ciebie życzenia, kochanie.

Kasix: To są te lepsze życzenia i jedyne w formie życzeń, just saying

Me: nie mam talentu, zabij mnie ;)

A Elly jest leniwa i nie ma działającego telefonu ;-; I tak ją kochasz, wybaczysz jej to ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro