2 ☞ love you again
~ Victoria
Postanawiam nie jechać od razu do domu. Zawracam Cory'ego i udajemy się w kompletnie inną dzielnicę Londynu z daleka od pałaców i kamer. Tutaj zawsze można znaleźć spokój. Wpatruję się tępo w szereg domków osobowych. Widzę światła w oknach i śmiejących się za nimi ludzi. Ostatnio częściej żałuję, że zrezygnowałam z takiego życia.
Cory parkuje samochód przed jednym z, pozornie identycznych, domków. Zanim zdąża wysiąść i otworzyć mi drzwi sama to robię.
- Dam ci znać telefonicznie kiedy będę cię potrzebować, Cory - oznajmiam - Jedź do domu
Starszy mężczyzna rzuca w moją stronę smutne spojrzenie i kiwa powoli głową. Wiem, że jeszcze przez chwilę stoi za mną. Kiedy pukam do drzwi on wsiada do samochodu i odjeżdża bez słowa.
~ Cory
Podczas jazdy między ulicami pełnymi przytulnych domków od czasu do czasu zerkam w lusterku na Victorię. Wyraz jej twarzy jest nieobecny. Kiedyś była bardziej żywiołowa, myślę kręcąc ze smutkiem głową.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ją z George'em widziałem jej uśmiech. Był taki szeroki i pełny szczęścia. Wtedy prawdopodobnie nie była pewna swoich uczuć do niego ale każdy ślepy widział, że robiła do niego maślane oczy. Byli tacy młodzi i weseli. Z biegiem czasu wszystko się zmieniło. Szczęście zakrył smutek, żałoba i piętrzące się kłamstwa oraz zatajanie prawdy.
Zatrzymuję się przed tak dobrze znanym mi domem, do którego Jej Wyosokość zawsze ucieka gdy coś ją trapi. Wysiadam z auta z zamiarem otwarcia jej drzwi ale ona mnie wręcza. Powoli odwraca się w moją stronę zamiatając powietrze cudownymi, czekaladowymi włosami układającymi się w lekkie fale. Pomimo, że jej uroda się nie zmieniła, nadal była piękna, a może nawet piękniejsza to oczy zmatowiały. Straciły swój dawny blask z nadmiaru pracy z zmartwień. Obydwoje uciekli w pracę.
- Dam ci znać telefonicznie kiedy będę cię potrzebować, Cory - mówi patrząc na mnie stanowczo - Jedź do domu
Wzdycham cicho tak by mnie nie usłyszała. Jest teraz o wiele bardziej stanowcza i poważna niż kiedyś, choć już wtedy widać było, że niezła z niej szefowa.
Księżna odwraca się i idzie do drzwi. Wizja powrotu do domu jest kusząca ale nie ważne jak bardzo tęsknię do ciepłego kominka i żoninych ramion, nie chcę zostawiać jej samej bo wiem iż to znaczy, że będę musiał przyjechać po nią rano, a Książę Yorku będzie się niepokoić. Harry zawsze dba o Victorię jak o własną córkę, może to dlatego, że sam jej nie ma.
~ Victoria
Drzwi otwierają się dosłownie chwilę po tym jak Cory odjeżdża. W progu stoi przystojny Hiszpan. Na mój widok na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
- Victoria! - zamyka mnie w serdecznym uścisku jak to mają w zwyczaju Hiszpanie.
Nie opiweram mu się tylko kładę ręce na jego plecach i wtulam się w jego klatkę piersiową. Nie jest tak dobry w przytulaniu jak George ale przynajmniej jest. Już dawno zrozumiałam, że mimo wszystko zawsze był moim przyjacielem.
- Leo, kto przyszedł?! - słyszę przytłumione przez świszczenie czajnika wołanie May.
Hiszpan tylko odrywa się ode mnie i ciągnie za sobą do salonu. Pomieszczenie to wygląda przytulnie jak zawsze. W kącie stoi jeszcze choinka pomimo, że święta już się skończyły. Leo wskazuje mi sofę zachęcając żebym usiadła zanim jednak zdążam to zrobić to pomieszczenia wchodzi May wycierając dłonie o fartuch. Na mój widok piszczy ze szczęścia, to się nie zmieniło. Wymieniamy uściski.
- Kawy czy herbaty, Vic - pyta - Właśnie zaparzyłam
- Nie dziękuję - odpowiadam zwinnie - Co gotowałaś? - pytam zaciekawiona.
- Naleśniki na jutro, Jake o mnie o nie błagał - uśmiecha się - Na kolanach, dosłownie
Uśmiecham się lekko na wspomnienie Jake'a, syna May i Leo. Ten pięcioletni szkrab za każdym razem wywołuje u mnie śmiech. W tym uśmiechu jest zarówno coś szczęśliwego jak i smutnego. Przypomina mi, że ja nigdy nie będę mogła mieć "swojego Jake'a".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro