𝟡.
꒰ ❛ morderstwo ❜ ꒱
Był to jeden z najpotworniejszych szkolnych dni, jaki ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Beznadzieja przerastała najśmielsze wizje i nawet najwięksi pesymiści nie wytrzymaliby tego jakże straszliwego napięcia. Nie dało się myśleć pozytywnie, ponieważ każdemu, kto wszedł do sali lekcyjnej, dobry humor zwyczajnie znikał. W dodatku brzydka pogoda potęgowała uczucie rozpaczy.
Tego dnia atmosfera w dobrze nam znanej klasie drugiej była wręcz koszmarna. Było zupełnie cicho i ponuro, nikt ze sobą nie rozmawiał, nikt nie wychodził z klasy na przerwę. Oprócz nielicznych pomrukiwań, odgłosu przewracanych kartek czy szurania krzesłami, nie było nic słychać. To kompletnie nie pasowało do tych rozszalałych, energicznych uczniów. Nauczyciele zastanawiali się, co mogło im się przydarzyć, jednak o nic nie pytali. Cieszyli się spokojem, bo w końcu mogli przeprowadzić normalne lekcje.
Tak naprawdę tylko jedna osoba w klasie snuła na ten temat różne dziwaczne teorie.
Lee Heeseung czuł się naprawdę nieswojo. Cały czas rozglądał się po pomieszczeniu, zagadywał innych, lecz nic, zupełnie nic się nie działo. Podług reszty wydawał się tego dnia naprawdę nadpobudliwy. On jedyny nie zaraził się fatalnym nastrojem.
Rozejrzał się po raz setny. Jake i Sunghoon w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Co prawda siedzieli razem w ławce, jednak nie odzywali się, nie dotykali, nawet na siebie nie patrzyli. Odwróceni w dwie różne strony skrobali coś w zeszytach lub zwyczajnie bawili się telefonami. Natomiast Jay i Jungwon... Oni zachowywali się, jakby nic dla siebie nie znaczyli, jakby ich wspólne wspomnienia zostały wymazane przez jakąś magiczną maszynę. Może i ta dwójka nie miała tak straszliwych nastrojów, jednak nie zachowywali się też głośno. Riki również nie dokazywał. Bez swojego kolegi z ławki nie miał na nic ochoty. Poza tym tego dnia wyjątkowo nie było Kim Sunoo, który mógłby rozkręcić atmosferę. Chłopak musiał udać się do lekarza, jednakże obiecał, że zjawi się po szkole, by dalej pomagać przy scenografii.
Heeseung nie potrafił być spokojny. Nikt za nim nie chichotał. Jungwon ani razu nie pokłócił się z Jay'em. Riki nie kręcił się wokół ławki Sunoo. Nic nie było takie, jak powinno. Chłopak czuł, że ominęło go naprawdę wiele, jednak nie chciał się wtrącać w nie swoje sprawy. Bliższy był mu problem Jake'a, bo w końcu z nim rozmawiał o tym najwiecej, dlatego Heeseungowi nawet przeszło przez myśl, czy nie zaoferować koledze jakiejś pomocy. Mimo to bał się, że zwykła życzliwość i nadmierna ciekawość zostaną źle odebrane, choć ten drugi powód sam w sobie był dość brutalny.
Nieoczekiwanie Heeseung poczuł szturchnięcie w plecy. Z przerażenia lekko podskoczył i szybko się odwrócił.
— Masz jakieś plany na dłuższą przerwę? — zapytał Jake, kiedy jego towarzysza z ławki wywiało gdzieś z klasy.
Myśli Koreańczyka dosłownie zamieniły się w rzeczywistość.
— Aż tak odległej przyszłości to ja nie planuję — odpowiedział.
꒰—꒱
— Niezmiernie mi miło, że jest dziś was tak dużo — zaczął wychowawca, kiedy wszyscy znaleźli się w sali. — Jeśli zostaniemy dłużej, to skończymy pracę nad scenografią. Mieliśmy ogromne szczęście, bo parę uczennic z innej klasy pomogło nam trochę i patrzcie. — Tutaj wyjął znikąd jakieś rekwizyty i inne elementy dekoracyjne, pokazując je uczniom. — Teraz będziemy mogli zacząć próby, więc uczcie się tekstu. Oczywiście głęboko wierzę, że część z was już doskonale zna swoje role — ostatnie zdanie wypowiedział z nutką ironii w głosie.
— Czy przepadną nam jakieś lekcje przez te próby? — Rękę do góry podniósł Jay.
— Tak, niektóre. Chyba że bardzo chcecie zostać po szkole, w co wątpię. Dobra, zabieramy się do pracy!
Tego dnia zjawiła się prawie cała klasa, w tym siódemka naszych bohaterów. Uczniowie naprawdę cieszyli się, że był to już ostatni dzień robótek. Ostatecznie do wycinania i poskładania zostały największe elementy, a na końcu wystarczyło je zanieść na zaplecze obok sali gimnastycznej.
Jednak Riki... on w ogóle nie pomagał. Zamiast tego wygłupiał się z jednym z kolegów. Wszędzie było ich pełno, a nawet raz zaczęli straszyć Jay'a stojącego na małej, składanej drabince i trzęśli nią, dopóki wychowawca na nich nie nakrzyczał. Wtedy uspokoili się na chwilę, jednak kiedy młody Nishimura usłyszał dobrze znany mu śmiech, nowa doza energii wypełniła całe jego ciało i całą jego duszę. Podbiegł do Kim Sunoo, który wrócił do klasy ze zniszczonym czymś na głowie. Wyglądało to jak kapelusz. Okazało się, że był on częścią jego przebrania, a grał bezdomnego. Riki zakradł się od tyłu, zdjął z głowy kolegi stary, podziurawiony kapelusz, założył go sobie i zaczął uciekać między ławkami, zanim jasnowłosy chłopak zdał sobie sprawę z tego, co się stało.
To była wielka gonitwa, która tylko większość zdenerwowała, a zwłaszcza tych, którym o mało Japończyk nie roztrzaskał scenografii. Ostatecznie kapelusz wrócił do właściciela.
— Czemu wczoraj nie zostałeś po lekcjach? — zapytał Sunoo, kiedy udało mu się powstrzymać śmiech oraz inne silne emocje.
Riki wytłumaczył, że miał zajęcia w szkole tanecznej swojego taty, a szczerze wolał ich nie opuszczać.
— No tak! Przecież ty tańczysz! — wykrzyknął chłopak, po raz kolejny zwracając uwagę innych. — Czemu się tym nie chwalisz?
Sunoo zaczął zadawać naprawdę dużo pytań, o wiele razy za dużo, żeby Rikiemu udało się na nie odpowiedzieć. Podekscytowanie jasnowłosego trochę go onieśmieliło. Poza tym pytania typu, czy on (Riki) pokaże kiedyś, jak tańczy albo czy nauczy go (Sunoo) tańczyć i inne takie to było już zbyt wiele. Dlatego Nishimura również zauważył, że jego rozmówca często uczył się różnych choreografii.
— Jedną chyba nawet tańczyłeś przed szkołą. A poza tym...
— Proszę, nie! — Sunoo nie chciał słyszeć już nic więcej. — Lepiej zacznijmy im pomagać. — Wskazał na resztę klasy.
Ostatnią rzeczą, o której Japończyk by pomyślał, było pracowanie z resztą klasy. Dzisiaj miał zbyt dobry humor i wolałby po prostu powygłupiać się i poprzeszkadzać innym. Co prawda ta praca mogła zmienić się w zabawę klejem i nożyczkami, ale w tamtym momencie Riki nie chciał myśleć o tym w taki właśnie sposób. Poza tym kiedy rozpoczęli pracę, Sunoo nie poświęcał mu wystarczającej uwagi. Nawet jeśli Japończyk mu dokuczał i cały czas się przy nim kręcił, Nishimura zostaławał odsyłany do pracy.
Jeśli chodzi o pracę, Jake i Sunghoon świetnie sobie radzili, ale... z dwóch różnych części klasy. Najwyraźniej uraza trzymała ich mocno, więc nawet fizycznie musieli trzymać dystans. Po całym dniu siedzenia w tej samej ławce rozgoryczenie ściskało ich gardła, żołądki i serca. Właśnie dlatego Sunghoon otoczony przez dziewczęta wycinał coś z ogromnego brystolu, a Jake razem z Rikim i innymi chłopakami zajęli się składaniem prowizorycznej klatki, która miała być więzieniem.
Za to Jungwon i Jay... Oni w przeciwieństwie do tamtej dwójki cały czas kręcili się wokół siebie. To nie tak, że sobie przebaczyli, nie, nie, nie. Jungwon specjalnie chciał zdenerwować ciemnowłosego, pokazując, że zupełnie nic się nie stało i że ostatnie wydarzenia wcale nim nie wstrząsnęły. Za to Jay chciał udowodnić, że jego, można rzec, stary przyjaciel w ogóle go nie obchodził. A jednak jakaś magiczna siła pchała ich do siebie, jakby byli przywiązani niewidzialną nicią.
A cały ten cyrk obserwował Heeseung, któremu wszystko się pomieszało. Jeszcze dwa dni temu myślał, że dobrze wiedział, co tu się wyprawia. Teraz okazało się, że kompletnie się pogubił. Nie mógł jednak interweniować, bo to skończyłoby się naprawdę źle dla obu stron. Mimo to wciąż czuł się, jakby siedział w kinie na jakimś filmie z zawiłą fabułą, której nie sposób zrozumieć. Oglądając to, mógł mieć wprawdzie jakiś wpływ na przebieg wydarzeń, lecz wolał pozostać biernym obserwatorem.
Nagle pracę przerwał Sunoo. Chłopak wyszedł z klasy. Wyglądał na niezadowolonego z jakiegoś niewyjaśnionego powodu. Po prostu wstał, uprzedził nauczyciela i opuścił salę. Tak naprawdę prawie nikt tego nie zauważył, tak samo, jak kolejnego ucznia, który wyszedł na korytarz. Jay, nie potrafiąc dłużej udawać obojętności, zostawił wszystko i również skierował się w stronę drzwi, by uniknąć wybuchu złości i innych negatywnych emocji.
Ta dwójka spotkała się w ciemnym korytarzu. Kiedy brunet przekroczył próg drzwi, dostrzegł Sunoo opartego o parapet. Podszedł, stając obok kolegi. Nie patrzył się jednak na niego, lecz wyjrzał za okno. Na zewnątrz nie było za jasno. Słońce już jakiś czas temu znalazło się za drugą częścią szkoły, przez co dziedziniec pogrążony był w mroku.
— Czemu stoisz tu sam? — Jay przerwał ciszę.
— Duży chaos tam na sali. Trochę boli mnie głowa.
Znów zapadła cisza i to taka trochę niemożliwa, zwłaszcza przy tych dwóch gadatliwych chłopcach. Jay starał się powiedzieć coś na siłę, lecz na całe szczęście Sunoo go wyprzedził, pytając:
— Miałeś kiedyś tak, że byłeś po prostu najlepszą wersją siebie, byłeś sobą, dawałeś od siebie naprawdę wiele, ale komuś cały czas się to nie podobało albo nie wystarczało?
Jay uniósł brwi wysoko ze zdziwienia. To nagłe pytanie lekko zamąciło mu w głowie, więc musiał je przeanalizować. Doszedł do wniosku, że idealnie pasowało do sytuacji, w której właśnie się znajdował. To był jakiś dziwny znak. Wydawało mu się, że wszystko jest dobrze, że jest porządnym przyjacielem, jednak Jungwonowi to nie odpowiadało. Przez to Jay czuł się winny, jakby tylko zawadzał Koreańczykowi, jakby był przeszkodą, natrętną osobą, jakąś ohydną pijawką czy jakimś innym wstrętnym pasożytem.
— Tak — odpowiedział krótko.
Nie zdążył jednak zapytać Sunoo o powód, dla którego on sam zadał takie pytanie, bo drzwi klasy ponownie się otworzyły, a stanęli w nich Heeseung i Sunghoon. Najwyraźniej mieli już dość cięcia i przyklejania. Oni również podeszli do okna i przykleili czoła do szyby.
Z jednego z czterech wyjść na patio ktoś wyszedł. Była to dość wysoka, w miarę dobrze zbudowana osoba, choć nie najmłodsza. Był to ten szkolny ogrodnik, o którym krążyło tyle plotek. Mężczyzna ledwie wyszedł na zewnątrz i zaraz z powrotem wszedł do budynku. Minęło kilka chwil i pojawił się z powrotem, lecz ciągnąc po ziemi gigantyczny biały worek. Musiał być okropnie ciężki, skoro taki silny człowiek miał z nim kłopot.
— Wygląda jakby były w nim zwłoki — stwierdził Jay, przez co pozostała trójka, nawet Kim Sunoo, się roześmiała, jednak widząc poważny wyraz twarzy kolegi od razu umilkli. Może i te wszystkie dziwne legendy dotyczące ogrodnika, które stworzyli uczniowie, były nieprawdziwe, jednak w tym potężnym białym worku oraz mężczyźnie było coś niepokojącego.
Nagle drzwi od klasy otworzyły się z hukiem, uderzając mocno o ścianę. Czwórka chłopców podskoczyła z przerażenia.
— Trzeba było mocniej — skomentował Jake, który wraz z Jungwonem niósł mosiężną klatkę dla więźnia. Ta dwójka musiała ją przenieść na zaplecze obok sali gimnastycznej i mimo ich strudzonych min, nikt nie zaoferował im pomocy.
Zaraz przez te same drzwi, które powoli ze skrzypieniem się zamykały, wypadł Riki, trzymając gigantyczne kartonowe drzewo.
— A co wy?! Nie obijać się! Zaraz następne będą do zanoszenia. Już, już! Do pracy, miśki! — krzyczał, starając się nie roześmiać.
Tamci tylko popatrzyli na niego głupio i czekali, aż sobie pójdzie, by w spokoju wrócić do monitorowania szkolnego patio. Jednak kiedy się odwrócili, na zewnątrz nie było żadnego mężczyzny ani żadnego worka. Dosłownie rozpłynęli się w powietrzu, choć ogrodnik miał do pokonania jeszcze długi dystans.
— A ja słyszałem ostatnio taką historię — zaczął Jay — że ta blizna to od oparzenia. Nie zastanawiało was, dlaczego zawsze tak bardzo broni wejścia do kotłowni? Dlaczego zawsze stoi na straży w piwnicy i pilnuje, żeby nikt tam nie zajrzał?
— Nie — skwitował Sunghoon szybko i prosto, przez co Heeseung parsknął śmiechem, ale zainteresowany nową plotką Sunoo zaraz go uciszył.
— On tam trzymał albo nadal trzyma, w co szczerze wątpię, swoje ofiary. A kiedy jedna z ofiar próbowała się uwolnić, odepchnęła tego ogrodnika, a on wpadł na piec w tej kotłowni i się oparzył.
— Słyszałem tę historię! — wykrzyknął Sunoo. — Słyszałeś ją od tej dziewczyny z równoległej, co się czarami zajmuje?!
— Tak!
Sunghoon i Heeseung wymienili rozbawione spojrzenia. Oni nie bardzo siedzieli w tej sprawie i nawet nie zamierzali się w nią zagłębiać, ale ciekawie było czasem o tym posłuchać.
— Ta dziewczyna — pałeczkę przejął Kim Sunoo — opowiadała mi, że jej ciotka była jednym uczniem, któremu udało się uciec z sideł tego krwiożerczego ogrodnika.
Tym razem niedoinformowana dwójka spojrzała na siebie z przerażeniem.
— Jak to? Nie mów, że uwierzyliście tej dziewczynie. Pewnie jej ciotka też jest jakąś wiedźmą czy tam czarownicą — stwierdził Sunghoon.
— Nie, ona jest w psychiatryku z tego, co wiem...
Heeseung ponownie parsknął, a na twarzy Sunghoona pojawił się szeroki uśmiech. To była kompletnie szalona historia. Nikt poważny nie uwierzyłby w nią, a zwłaszcza jeśli pochodzi od jakiejś kobiety z psychiatryka.
Nagle Sunghoon poczuł wibracje w kieszeni swoich spodni. Wyciągnął telefon i zobaczył powiadomienia. Ku jego zaskoczeniu były to wiadomości od Jake'a. Niemożliwe, pomyślał. Przecież byli na siebie obrażeni. Jego mina stała się niewyraźna i bez niczego wpatrywał się w telefon.
— Co się dzieje? — Heeseung podszedł do kolegi. Również znieruchomiał.
Zaraz cała czwórka stała ściśnięta w kupkę i wpatrywała się w jasny wyświetlacz smartfonu.
Chodźcie
Sala
Ogrodnik
Takie trzy wiadomości otrzymał Sunghoon od swojego najlepszego przyjaciela. To była niedorzeczność. Co prawda przestraszyli się, jednak nie byli na tyle łatwowierni, żeby tam pobiec i wpaść w ich sidła.
— Oni chcą nas nabrać. — Jay wzruszył ramionami.
Na ich twarzach kolejno pojawiły się uśmiechy pełne ulgi, kiedy telefon Sunghoona znów zaczął wibrować.
Szybko
Worki
Sprawdźcie worki
Serca chłopców znów na chwile stanęły. Sunghoon napisał, żeby przestali sobie żartować, ale przez następne pięć minut nie otrzymał żadnej wiadomości.
— Może pójdziemy? — zapytał niepewnie Heeseung. — Będziemy przygotowani. Nie ma czego się bać.
— Nie ma czego się bać — przedrzeźniał go Jay. — To czemu się boisz?
Postanowili, że pójdą. Udali się wzdłuż długiego, ciemnego korytarza. Na przedzie szedł Jay, który zapewnił, że się wcale się nie obawia. Tuż za nim skradał się szczerze podekscytowany Sunoo. Na trzecim miejscu był Sunghoon, który ze skrzyżowanymi na piersi rękoma śmiał się z absurdu, jakim była ta sytuacja. Na samym końcu prawie niesłyszalne szedł Heeseung, co chwila oglądając się za siebie. Im bardziej oddalali się od klasy i im bardziej zagłębiali się w mroczne korytarze, tym większy niepokój rósł w ich sercach. Opustoszała szkoła nie wyglądała tak przyjaźnie jak za dnia, choć nawet wtedy nie była szczególnie piękna.
Zatrzymali się tuż obok sali gimnastycznej, gdzie było zdecydowanie ciemniej, ponieważ w tym miejscu nie było okien, a lampy nie świeciły. Tylko dwa wyjścia — tylne wyjście ze szkoły oraz wyjście na patio wpuszczały słabe światło. W tych drugich drzwiach stał ogrodnik, który właśnie zabierał się za przenoszenie kolejnego worka.
— Może panu pomożemy? Wyglądają na ciężkie — odezwał się Jay, który jako jedyny w tamtym momencie znalazł w sobie choć odrobinę odwagi.
Mężczyzna tylko machnął ręką, podziękował za chęci i z powrotem zabrał się do pracy.
Chłopcy stali tak chwilę, czekając aż pracownik oddali się na bezpieczną odległość. Kiedy przestali słyszeć jego ciężkie kroki oraz ocieranie się worka o ziemię, odetchnęli z ulgą.
Sprawdźcie worki
Worki
Tak, worki
Sunghoon nieoczekiwanie zaczął otrzymywać nowe powiadomienia.
Sprawdźcie worki!!!
— Do diaska! — wykrzyknął Jay, a następnie podszedł do pozostałych dwóch worków leżących na ziemi. Pozostała trójka ponownie wstrzymała oddechy. Ciemnowłosy chłopak zaczął macać worek jego wielkości, spodziewając się ziemi albo jakiegoś nawozu, lecz jego przeczucia nie były trafne. W jednej chwili na jego twarzy pojawiło się ogromne zdziwienie. Otworzył szeroko buzię i przez chwilę wpatrywał się w stojących kilka metrów od niego kolegów, by zaraz jak opętany znów obmacywać podłużne worki.
Sprawdźcie worki
Jay skupił się na jednym z końców worka.
SPRAWDŹCIE WORKI
— Tutaj jest twarz. — Jay zerwał się na równe nogi.
Sunghoon przewrócił oczami, podszedł do chłopaka, odpychając go lekko.
— Nie wierzę, zmówiłeś się z nimi, łamago. — Kucnął przy worku i dotknął rzekomej twarzy. W jednej chwili pobladł jeszcze bardziej. Czuł twarz. — Dobra, to jest jakiś żart?!
Jesteśmy w męskiej szatni
Chodźcie
— Jesteśmy w męskiej szatni. Chodźcie — przeczytał Sunoo, który trzymał komórkę brązowowłosego.
Wszyscy wpatrywali się w siebie, dalej wstrzymując oddechy. Mieli tego już po dziurki w nosie.
— Czemu dotykaliście worki, dzieciaki? — W drzwiach pojawił się ogrodnik.
Chłopcy z prędkością światła wynieśli się stamtąd. Biegli w kierunku szatni, a po korytarzu roznosiło się tylko szybkie stukanie. Wbiegli do szatni, zatrzaskując drzwi za sobą. Mimo że było to tylko z dwadzieścia metrów, chłopcy naprawdę się zmęczyli. Oddychali naprawdę głośno. Przez ułamek sekundy poczuli, że ich życie jest zagrożone.
— Debilu! Czemu do szatni?! — wykrzyknął Sunghoon.
— To wy pobiegliście za mną! — usprawiedliwił się Jay.
— Cisza! — przerwał Sunoo. — Patrzcie. — Wskazał na podłogę.
Na samym środku do kafelków przyklejona była karteczka samoprzylepna. Żaden z nich nie miał odwagi podjeść, więc stali przez kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund, wpatrując się w kawałek papieru. W końcu Heeseung zapalił światło i z wielkim bólem podszedł do karteczki, odklejając ją.
To pułapka, wy będziecie następni.
Spojrzał porozumiewawczo na innych.
— Gówniarze! Jak tylko ich znajdę... — Jay wyrwał mu karteczkę z rąk, zgniótł ją i cisnął z całą siłą o podłogę. Następnie podszedł do drzwi, chcąc je otworzyć.
— Co ty robisz?! — Sunoo odciągnął go od klamki. — Daj jeszcze troszkę czasu.
Jay już miał wybuchnąć po raz kolejny, kiedy delikatnie uchylone drzwi od szatni nagle zatrzasnęły się, a pomieszczeniem aż zatrzęsło. Sunoo i Jay, którzy stali najbliżej, o mało nie przewrócili się z przerażenia, natomiast Sunghoon i Heeseung tylko zatkali uszy. Nikt się nie ruszał, nikt nie krzyczał, nikt nie panikował.
Cisza.
Klamka ponownie zaczęła się ruszać, jednak żaden z chłopców nie dopadł jej, by nie wpuścić tajemniczego ktosia do środka. Drzwi w końcu uchyliły się i otwierały się naprawdę powoli, aż w końcu do środka wpadły trzy inne osoby, przeraźliwie się śmiejąc.
— To było zbyt piękne — mówił przez łzy Riki. — Chyba się posikałem.
Śmiali się jak hieny. Powoli kładli się na podłogę, nie mogąc wytrzymać. Dopiero po paru minutach oprzytomnieli. Pierwszym z nich, który się uspokoił był Yang Jungwon. Chłopak z uśmiechem wpatrywał się w wyprutych z jakichkolwiek emocji kolegów z klasy. Minęła jeszcze jedna minuta albo dwie i w końcu w pomieszczeniu zrobiło się naprawdę cicho i niezręcznie. Sprawcy próbowali odezwać się, ale czuli, że gdyby to zrobili, kolejny raz zanieśliby się śmiechem.
— Oszaleliście?! — wybuchnął Jay.
— Dobra, spokojnie. — Pomiędzy dwiema grupkami stanął Sunghoon, który marzył tylko o powrocie do klasy, a najlepiej to do domu. — Było zabawnie i strasznie, ale lepiej wracajmy, haha — zaśmiał się sztucznie.
— Właśnie! Tak będzie lepiej, co nie, Jay? — Riki objął go mocno ramieniem i dopiero wtedy ciemnowłosy chłopak roześmiał się, jednak tak naprawdę nic nie wydawało się mu zabawne.
Jay oraz obejmujący go kolega jako pierwsi wyszli z szatni.
— Wygrałeś. Nie wybuchnął — szepnął Jungwon, który założył się z Jake'em o to, czy Jay da upust swoim silnym emocjom.
— Jeszcze nie wybuchnąłem. — Ciemnowłosy nagle się zatrzymał i odwrócił w stronę swojego byłego przyjaciela. Stanął dosłownie przed nim, kiedy pozostali zdążyli już wyjść z pomieszczenia. — Jeśli nauczyciel będzie pytał, co się stało, powiedzcie, że rozbolał mnie brzuch — rzucił, a następnie chwycił Yang Jungwona za ramię i wepchnął go z powrotem do szatni.
Reszta chłopców nie zdążyła nawet zareagować, gdyż drzwi od szatni zamknęły się z głośnym hukiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro