𝟛.
꒰ ❛ blizna na twarzy ❜ ꒱
Następnego dnia, zgodnie z prośbą nauczyciela chętni zostali w sali nr 13, żeby pomóc przy scenografii. Oczywistą oczywistością było, że zjawi się Kim Sunoo, który chyba najbardziej ze wszystkich przejął się przedstawieniem. Zgodnie z obietnicą przyszedł też Riki, choć było to z jego strony wielkim poświęceniem, gdyż żaden z jego kolegów nie miał zamiaru zostawać, bo takie pomaganie to był rzekomo obciach. Pojawił się również Yang Jungwon, ba, jako przewodniczący klasy musiał wszystkiego dopilnować. Przyszedł też i Jay, który jako jedna z bardziej głównych postaci czuł się naprawdę odpowiedzialny. Pomoc zaoferowali również Heeseung i Jake, i...
Nie było Sunghoona. Nie było go, choć jego mama prosiła, by wziął się w garść i popracował nad swoim zachowaniem, bo na oceny było już troszkę za późno... Nawet obiecał Jake'owi, że przyjdzie, w końcu jak coś się działo, to zawsze byli razem. Jednak nastolatek zniknął. Złożył przyrzeczenie, a nie było go.
Jednoznaczna mina Jake'a mówiła wszystko sama za siebie. Ramiona mu opadły. Przez chwilę nawet pomyślał, czy nie wrócić do domu, ale skoro już tu był, to nie mógł tak wyjść i zniknąć. Jego tragiczny nastrój wyczuł Heeseung, który posłał mu pocieszające spojrzenie.
Przygotowania się rozpoczęły. Wychowawca wszedł do klasy uśmiechnięty od ucha do ucha. Pod pachami niósł kilka, a nawet kilkanaście zwiniętych w rulony różnokolorowych brystoli.
Yang Jungwon jako pierwszy otrzymał zadanie. Nauczyciel podał mu brązową tekturę z naszkicowanym na niej pniem drzewa. Bez żadnych sprzeciwów wziął do ręki nożyczki i zajął się wycinaniem. W oczywisty sposób byłoby to całkiem łatwe, gdyby nie stojący nad nim, klepiący trzy po trzy Jay. W Koreańczyku aż gotowało się i obiecał sobie, że jeśli jeszcze raz brunet mu przeszkodzi, to wybuchnie.
— Mógłbyś przestać przeszkadzać, a zamiast tego wziąć się do roboty? — wyparował.
Jay od razu się wyprostował. Nie wiedział, jak ma potraktować te słowa. Nie miał pojęcia, czym znów zirytował swojego przyjaciela i czemu ten jest taki nerwowy. Jakoś nigdy nic mu nie przeszkadzało, a teraz proszę, taka zmiana! Brunet ostatecznie nie odezwał się ani słowem do siedzącego chłopaka, tylko ruszył w głąb klasy, a dokładniej w stronę okna, gdzie stali Riki i Jake, którzy wspólnie wycinali jakieś mniejsze elementy.
Jay oparł się o parapet i wyjrzał na zewnątrz. Widok miał na dziedziniec, który znajdował się we wnętrzu szkoły. Otoczony był z czterech stron przez ściany budynku, przez co z korytarzy i niektórych sal widoczne było podwórko. Uczniowie wychodzili tam na przerwy, kiedy było ciepło.
Nagle uwagę nastolatka przykuło coś na zewnątrz, a może raczej ktoś. Obserwował bacznie dorosłego mężczyznę, aż w końcu Jake i Riki również się zainteresowali. Cała trójka przyglądała się ich ogrodnikowi, który był dodatkowo kimś w rodzaju woźnego, lecz ostatecznie wszyscy nazywali go po prostu ogrodnikiem. O ogrodniku krążyło dużo dziwnych plotek, które powstały i rozprzestrzeniły się po szkole już dawno temu. Nauczyciele próbowali z tym walczyć, nawet im się udało, ale różne pogłoski jeszcze gdzieś zostały. A to wszystko przez osobliwą bliznę na twarzy mężczyzny. Niektórzy twierdzili, że to przez oparzenie, a jeszcze inni mieli swoje własne przerażające teorie...
— To podobno przez wszystkich uczniów, których zabił, zanim jeszcze my zaczęliśmy uczęszczać do tej szkoły — wyszeptał Jay.
Pozostali chłopcy spojrzeli na niego jak na wariata.
— Może i brzmi to nieprawdopodobnie, ale mówię, co słyszałem. Jak powiadają — kontynuował — trzymał ich w piwnicy, tam gdzie szatnie. Na pewno kojarzycie te drzwi, na których wisi znak z zakazem wstępu. To właśnie tam przetrzymywał ofiary. Oczywiście ciał pozbywał się naprawdę szybko, żeby nikt nic nie podejrzewał. — Im dłużej opowiadał, tym bardziej kpiące uśmiechy dało się zauważyć na twarzach Jake'a i Rikiego. Dlatego Jay zrobił głęboki wdech, by historia brzmiała choć odrobinę bardziej przerażająco. — Ale co najistotniejsze, akurat brakuje kilku akt w szkolnej kartotece. Podobno właśnie to tych siedmioro uczniów zginęło, zanim my jeszcze przyszliśmy na ten świat. Nie okłamujmy się, ten ogrodnik nie wygląda jakby zostało mu zbyt wiele lat, mimo że jest napakowany. To musiało stać się za czasów, gdzie przed zabójstwami nie przestrzegano, lecz je ukrywano.
Jake i Riki spojrzeli po sobie. Niby zdawali sobie sprawę, że to tylko jedna z durnowatych historii, jakie opowiadano sobie na nocowaniach, jednak było w niej coś przerażającego.
— Gdybyśmy byli w tej sali tylko we trójkę, to może bym się przestraszył — przyznał Jake.
— Pewnie zastanawiacie się, co ta historia ma wspólnego z blizną, co? — Podniósł pytająco brew. — Otóż to nie tak, że ofiary się nie broniły, o nie, nie. Właśnie robiły co w ich mocy, żeby uciec temu szaleńcowi. Jak widzicie, po dokonanych zbrodniach została mu pamiątka.
To było wszystko, co miał do powiedzenia. Historia faktycznie mogłaby być przerażająca, gdyby nie był to środek dnia, a wokół kręciły się inne osoby.
Ostatecznie ze swymi zadaniami uczniowie dość szybko się uwinęli i kiedy wyszli ze szkoły, na zewnątrz wciąż było jasno. Mogli spokojnie wracać do domów,z czego Riki naprawdę się cieszył, bo strasznie dłużyło mu się wycinanie zielonkawych listków i kolorowych motylków, które i tak, nie okłamujmy się, wyszły okropnie. Nożyczki zdecydowanie nie lubiły Japończyka i to ze wzajemnością. Jedyną atrakcją były wygłupy z Jake'm, z którym zbyt często nie rozmawiał i w rzeczy samej mroczna opowieść Jay'a.
Nishimura szedł w kierunku przystanku autobusowego, kopiąc po drodze mały kamyczek. Torturował go, dopóki odłamek nie poleciał w krzaki przez wytrącający z zamysłu Rikiego znany mu głos. Chłopak obrócił się. To był Kim Sunoo, który próbował go dogonić. Choć jeździli innymi autobusami, ruszali z tego samego przystanku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro