Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟙𝟠.

꒰ ❛ obie strony muszą chcieć ❜ ꒱

    Jake oparł się o ceglany, w połowie zniszczony murek. Czuł, jak jego żołądek się ściska i plącze, tak bardzo był zestresowany. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz bał się aż tak. Może przed jakimś ważnym testem, jednak na co dzień pozostawał naprawdę spokojny. Teraz musiał czekać na rozwój wydarzeń. Przez całą drogę aż dotąd myślał nad każdym możliwym scenariuszem oraz nad tym, co mógłby powiedzieć. Prawdopodobne i tak było, że cały plan legnie w gruzach, a sam Jake nie będzie mógł wykrztusić z siebie ani słowa.

Nagle na horyzoncie zobaczył wysoką, szczupłą sylwetkę. To był ten czas. Postać zbliżała się do niego, dosłownie rosnąc w oczach. W końcu była już na tyle blisko, że Jake'a kompletnie sparaliżowało. Nie mógł się ruszyć, a istota się nie zatrzymywała. W pewnym momencie nawet zaczęła biec i wcale nie hamowała. Dwoje chłopaków dzieliły metry, następnie tylko centymetry, kiedy to Sunghoon rzuciła się na Jake'a, mocno go obejmując. Oboje naprawdę się cieszyli.

— Po prostu zapomnijmy o tym wszystkim. Pieprzyć to — powiedział Jake, co było kompletnie niezgodne z planem.

— Przepraszam. Naprawdę przepraszam i to za wszystko — wyszeptał Sunghoon, łamiącym się głosem.

Chłopcy odkleili się od siebie. Otarli łzy, nie wstydząc się ich nawet i po raz pierwszy od dawna poczuli się naprawdę dobrze. Poczuli, że odzyskali część siebie.

꒰—꒱

    Zamaskowany chłopak kucnął na chodniku, chowając się za żywopłotem. Jeśli miał to zrobić, to tylko teraz, dopóki miał siłę, której szukał w sobie od tak dawna. Owa moc i pewność siebie zniknęły na znaczny okres, dlatego zastąpiły je agresja i strach. Ubrany cały na czarno, w czarnej maseczce i w czarnej czapce z daszkiem chłopak, sterczący pod ogromnym domem, zrozumiał już swój błąd. Aktualnie pracował nad poprawą.

    Wyjął z kieszeni komórkę, kiedy nagle rozległ się odgłos jego dzwonka. O mało nie wyrzucił telefonu w powietrze, nie wspominając nic o gwarantowanym zawale. Serce nastolatka zaczęło bić prawie tak szybko, jak prędkość światła w próżni, gdy na wyświetlaczu komórki pojawiło się imię pewnego chłopaka. Jungwon wziął jeden wdech, zaraz po tym drugi i nacisnął zieloną słuchawkę.

    — Halo? — starał się brzmieć naturalnie.

    — Myślę, że chcą mnie okraść.

    — J-jak to?

    — Sam nie wiem, ale chyba powinienem zadzwonić na policję. Naprawdę się boję. — Głos po drugiej stronie wydawał się okropnie zaniepokojony. — Pod moim domem kręci się jakiś mężczyzna ubrany cały ma czarno. Co mam zrobić w takim wypadku?

    Jungwon zdjął czapkę z głowy i przetarł spocone czoło. Na odwrót już było za późno, chyba że miałby teraz uciekać. Stał w bezruchu z zażenowanym uśmiechem, dopóki nie usłyszał szczerego śmiechu w słuchawce.

    — Po prostu chodź.

    Jungwon wstał z chodnika i przeszedł przez furtkę, wchodząc tym samym na gigantyczne podwórko. Będąc tam, zdał sobie sprawę, jak dawno nie odwiedzał tego domu. Nawet nie był w stanie sobie przypomnieć ostatniej wizyty w tym miejscu. Zanim się obejrzał, stał przed dużymi białymi drzwiami. Teraz już nie wahał się przed niczym, z ogromną pewnością siebie złapał za klamkę i nacisnął ją. Kiedy przekroczył próg, w korytarzu już ktoś na niego czekał. Był to wysoki chłopak, ubrany w wyciągniętą koszulkę na krotki rękawek i zwykłe dresy.

    — Jest ktoś oprócz ciebie?

    — Nie. Kompletna pustka.

    Jungwon jęknął rozpaczliwie. Teraz albo nigdy, myślał.

    — Przepraszam. Nie wytrzymam tego dłużej. — Do oczu zaczęły napływać mu łzy. — Nawet nie wiesz, jak bardzo nienawidzę przez to siebie. Ja naprawdę...

    — Spokojnie, spokojnie — przerwał mu Jay. — Wiem, że jest ci przykro. Mnie również.

    Słysząc to, szatynowi zrobiło się jeszcze gorzej i choćby nie wiem, jak się starał, nie potrafił stłumić tych silnych emocji. Mocno objął Jay'a, wylewając strumień łez.

꒰—꒱

    Dzwonek zadzwonił, a Riki zerwał się z łóżka, żeby otworzyć drzwi, zanim zrobiłby to któryś z domowników. Wylatując z pokoju, o mało nie zderzył się ze zdezorientowaną siostrą. Dopadł klamki i otworzył drzwi na oścież.

    — Jesteś już! — wykrzyknął szczęśliwy.

    Jasnowłosy wszedł do korytarza i ledwie zdążył ściągnąć obuwie, bo Japończyk szybko zaciągnął go do swojego pokoju. Właśnie odbywała się ich wspólna próba. Sunoo już dawno obiecał Rikiemu, że pomoże mu przy opanowaniu roli, więc od tygodnia, czy to na przerwach, czy po lekcjach w parku, ćwiczyli razem. Jednak dzisiejsza próba była zupełnie inna od tych wcześniejszych. Gdyby poważnie się zastanowić, Sunoo zawsze skupiał się tylko i wyłącznie na scenariuszu. Kiedy Riki wygłupiał się, jasnowłosy zachowywał powagę, nie zwracając uwagi na durnowate zachowanie kolegi. Priorytetem była nauka i umiejętne odegranie roli.

    Teraz było inaczej. Sunoo cały czas mówił z uśmiechem, był pełen życia, dużo gestykulował, poruszał inne tematy niż te dotyczące przedstawienia. Nikt się tego nie spodziewał, a już na pewno nie Nishimura Riki. Taka nagła zmiana nie tyle co go zszokowała, o ile przestraszyła. Japończyk stał się nadwyraz spokojny oraz uważnie przyglądał się i przysłuchiwał jasnowłosemu.

    Sunoo oczywiście wiedział skąd wzięło się to nagłe przygnębienie u kolegi, a jego nastrój stawał się przez to tylko weselszy. I było to całkiem zabawne, dopóki onieśmielenie Japończyka nie zaczęło przeszkadzać w próbie.

    — Zacznijmy od początku.

    — Znowu?! — Riki spojrzał na chłopaka z niedowierzaniem. Miał dosyć, że nawet jak nie był w połowie, to musiał zaczynać wszystko po raz kolejny i kolejny.

    Sunoo głośno się zaśmiał.

    — Nie o taki początek mi chodzi. — Pokręcił z rozbawieniem głową. — Ja jestem Kim Sunoo, ty jesteś Nishimura Riki. Chodzimy razem do klasy już drugi rok i świetnie się dogadujemy. Jesteśmy dobrymi kolegami, a nasza znajomość ma się na drodze ku świetnej przyjaźni. Teraz ćwiczymy wspólnie, by przedstawienie wyszło naprawdę dobrze.

    Młody Nishimura zamrugał z niezrozumieniem. To był kolejny raz, kiedy na język cisnęło mu się wiele pytań, za to żadne z nich nie było odpowiednie. Musiał powoli przeanalizować słowa. „Zacznijmy od początku", „świetnie się dogadujemy", „nasza znajomość ma się na drodze ku świetnej przyjaźni". To oznaczało tylko jedno.

    Jasnowłosy, który z powrotem wziął do ręki scenariusz, w jednej chwili wylądował na łóżku w objęciach Japończyka.

    — Super, że się cieszysz, ale nie mogę oddychać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro