Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟙𝟜.

꒰ ❛ konflikt z samym sobą ❜ ꒱

    Reklamówka pękła, a produkty zaczęły uciekać w dół chodnika. Zamyślony chłopak, który właśnie został przywrócony na ziemię, rzucił się w pogoń za kulającymi się owocami i warzywami. Zbierał pospiesznie wszystko, aż w końcu nie miał jak zebrać pozostałości, bo na to nie było miejsca. Nastolatek poddał się i teraz już zwyczajnym spacerem szedł przed siebie. Owoce i warzywa zawsze mogły zaczekać na niego na dole, o ile coś jeszcze z nich zostało. Po drodze starał się sięgnąć wszystko, co musiało wyglądać naprawdę zabawnie. Piękna pogoda, miła okolica i chłopak uganiający się za kolorowymi kulkami.

    Yang Jungwon schylał się właśnie po jednego z pomidorów, kiedy niebo w jednej chwili pociemniało... Nie, to ktoś nad nim stanął, rzucając bezkształtny cień.

    — Pomogę ci. Daj trochę — Jegomość klęknął przed nim, przejmując połowę produktów.

    — Co ty tu robisz?

    — A może jakieś słowa podziękowania? — zasugerował ciemnowłosy chłopak.

    — Nie. — Jungwon wyminął go, kierując się w stronę domu.

    Tamten szybko go dogonił, wyrównując krok. Nawet nie minęła doba, a ten zachowywał się jak zwykle. Szedł normalnie obok Yang Jungwona, a w jego oczach nie dało się wykryć żadnej żądzy mordu. W zasadzie to chłopak wyglądał całkiem dobrze, jakby miał naprawdę dobry humor.

    — Widzę, że go znalazłeś. — Przywitała ich w korytarzu babcia Jungwona.

    Chłopcy odłożyli warzywa i owoce w kuchni, chwilę pogawędzili z kobietą, a następnie udali się gdzieś, gdzie mogli porozmawiać sami, czyli do pokoju szatyna. Jungwon dyskretnie zamknął za sobą drzwi, jakby w pewnej obawie, a następnie zwrócił się do chłopaka równie cicho:

    — Jay, chyba ostatnio wyraziłem się wystarczająco jasno. Nie chce już więcej o tym... — Nie dokończył, bo brunet zatkał mu usta swoją dłonią.

    — Ćśśś... Spokojnie, chciałem porozmawiać z tobą trochę inaczej. Nie musisz od razu się denerwować. — Uśmiechnął się do niższego chłopaka, zdjął dłoń z jego twarzy, i zaczął delikatnie głaskać go po głowie.

    Jungwon w żadnym wypadku nie mógł pozwolić na coś takiego, więc od razu złapał za nadgarstek kolegi i odrzucił jego rękę. Wtedy z twarzy Jay'a zniknął ciepły, przyjazny uśmiech, a zamiast niego pojawiła się powaga. Przygryzł wargę i odwrócił wzrok od chłopaka, spoglądając gdzieś w bok.

    — Myślę, że to koniec. Nie ma sensu tego kontynuować i wcale nie chcę się już dłużej starać — odezwał się brunet. — Jeśli mam być szczery, jesteś totalnie beznadziejny. I skoro naprawdę nie chcesz się ze mną pogodzić, a twierdzisz, że wcale mnie nie nienawidzisz, to musi być z tobą coś nie w porządku. Nie truj w ten sam sposób życia innym, bo to żałosne.

    Te słowa okropnie zabolały Jungwona, przeszły przez jego serce na wylot, jednak dalej nie rozumiał, co Jay chciał mu przekazać.

    — Dobra, już wiem, że jestem podły, nieludzki, potworny i ogólnie najgorszy — podniósł głos, jednak przypomniała mu się babcia krzątająca się gdzieś tam na dole, więc od razu się opanował. — Powiedz mi tylko do czego zmierzasz.

    Nie uzyskał odpowiedzi od razu. Wyglądało na to, że Jay zamyślił się na trochę, jakby szukał odpowiednich słów. To było dziwne, bo jeśli chodziło o tak poważne sprawy to nigdy nie owijał w bawełnę. Ostatecznie się poddał i westchnął, a zaraz potem uśmiechnął się na nowo.

    — Chciałem dać ci jeszcze jedną szansę, ale widzę, że nie jesteś zbyt bardzo chętny i że niczego nie żałujesz. Właśnie dlatego jak głupi tu przyszedłem. Żeby dać ci ostatnią szansę. Rozumiesz to? Ostatnią szansę! — mówił, jakby sam był w szoku.

    Jungwon skrzyżował ręce na piersi i zacisnął mocno szczękę. Nie mógł teraz się rozpłakać, bo Jay od razu poczułby winę i zacząłby go przepraszać, a już raz coś takiego miało miejsce. Niestety chłopak czuł, jak do oczu powoli napływają mu łzy, więc szybko zamrugał, żeby nie dać im uciec.

    Dostał ostatnią szansę, więc czemu nic nie robił? Jay myślał, że szatyn niczego nie żałował, jednak było zupełnie inaczej. Okropnie żałował, wstyd kłuł go w serce, a rozpacz rozdzierała duszę, przebijała ją i gniotła boleśnie. To dlaczego nie potrafił się odezwać i przeprosić? To przez ego? Przez dumę? Czy tak naprawdę teraz liczyło się tylko to? A jednak Jungwon nie wykrztusił z siebie ani jednego słowa, a płacz udało mu się stłumić.

    — Naprawdę mógłbym przebaczyć ci wszystko, ale jednak to ty nie chcesz tego kontynuować. Rozumiem. To znaczy kompletnie nie rozumiem, ale nie będę cię do niczego zmuszać, Jungwon. Będę cieszył się twoim szczęściem, nawet jeśli będę się przez to zadręczał po nocach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro