𝟙𝟛.
꒰ ❛ zamknięty w sobie introwertyk ❜ ꒱
Po ciężkim dla wszystkich piątku nastąpił weekend. Nasi bohaterowie mogli w spokoju odpocząć od tych nadzwyczajnych wydarzeń, jakie zadziały się w tym tygodniu, a ten doskonały kwietniowy dzień był wprost idealny na relaks.
Jake wstał o zwyczajnej porze – nie późno, nie wcześnie. Kiedy jego pies wyciągnął go z łóżka, chłopak poczuł ogromne zmęczenie spowodowane wczorajszym dniem. Tak bardzo cieszyła go świadomość, że była sobota, bo gdyby musiał jeszcze choć parę godzin spędzić w szkole, umarłby. Dlatego korzystał. Wziął prysznic, ubrał się, zjadł śniadanie i nawet przy tym nie tknął swojego telefonu. Dopiero gdy miał wyjść z pupilem na spacer, dostrzegł, że na ekranie jego komórki pojawiło się kilka powiadomień. Kiedy zobaczył wyświetlające się imię przyjaciela, pokręcił tylko głową. Ten weekend miał być odpoczynkiem od wszystkiego – od kłótni, od szkoły. Dlatego Jake zignorował SMS-y, włożył telefon do kieszeni i wyszedł za zewnątrz. Podczas spaceru starał się myśleć tylko i wyłącznie o sprawach miłych i przyjemnych.
Szedł i szedł, rozważając to i owo, aż zamyślony zderzył się ze stojącą na chodniku latarnią.
— Nic ci nie jest, Jake?
Chłopak bardziej przestraszył się słysząc swoje imię niż tego, że przed chwilą coś czarnego i wielkiego zajęło całe jego pole widzenia. Jak się okazało, był to tylko kolega z klasy. Akurat oboje mieszkali w tej samej okolicy, więc to nie było jakieś super nadzwyczajne i przypadkowe, że raz na jakiś czas na siebie wpadli.
Owy kolega wydawał się naprawdę chętny do rozmowy. Przy okazji już pod sam koniec nawet spytał się Jake'a, czy ten nie chciałby wyjść z nim oraz z innymi znajomymi gdzieś dzisiaj. Za to Jake, który od początku roku szkolnego tak naprawdę z nikim nigdzie nie wychodził, nie wliczając Sunghoona, po prostu się zgodził. Oczywiście postanowił być naprawdę ostrożny, więc zapytał towarzysza, kto jeszcze miał się zjawić na planowanym spotkaniu. Nie usłyszał nic na temat Sunghoona, dlatego ta propozycja wydała się mu tym bardziej atrakcyjna.
W końcu oboje się pożegnali i odeszli w dwie różne strony. Jake pozostał jeszcze chwilę na dworze, lecz nie za długo. Szybko wrócił do domu, a że do spotkania została jeszcze masa czasu, zajął się swoimi sprawami. W tym czasie dostał kolejne SMS-y od Sunghoona. Oczywiście wszystkie wiadomości były prośbami i próbami namowy do spotkania. Super, nagle ma chęć do rozmowy, myślał Jake. Postanowił jednak odpisać, wmawiając sobie, że to tylko dlatego, aby nie wyszedł na wielce obrażonego. Zbył przyjaciela jakimś krótkim tekstem i czas zaczął płynąć dalej.
Spotkanie zbliżało się, a Jake przyszedł w umówione miejsce, gdzie znaczna część znajomych już była.
— Wszyscy są? — zapytał ktoś.
— Nie, czekamy jeszcze na Sunghoona i możemy iść — odparł ktoś inny.
To zdecydowanie nie była najlepsza niespodzianka dla Jake'a.
— Idzie.
W ich kierunku kroczył Sunghoon. Jednak jego mina wydawała się niezbyt pewna siebie w przeciwieństwie do twardego chodu. Wkrótce doszedł do grupki znajomych i dopiero wtedy okazał jakiekolwiek zadowolenie. Zaczął witać się z wszystkimi najzwyczajniej w świecie. Wszystko było w jak najlepszym porządku, dopóki jego wzrok nie odnalazł Jake'a. Sunghoon otworzył szeroko oczy i buzię, jednak w ułamek sekundy się opamiętał. Jakimś cudem zdobył się na delikatny, aczkolwiek troszkę niezgrabny uśmiech w stronę przyjaciela. Tamten za to w ogóle tego nie odwzajemnił. Nawet nie chciał utrzymywać kontaktu wzrokowego.
Sunghoon poczuł ogromny wstyd. Został przyłapany na gorącym uczynku. Dobrze wiedział, że on i Jake pomyśleli dokładnie o tym samym.
Zawsze ma jakiś plan awaryjny, pan zamknięty w sobie introwertyk – dokładnie to pojawiło się w głowie Jake'a, kiedy zobaczył chłopaka, który jeszcze tego samego dnia chciał się z nim spotkać. I to właśnie tego obawiał się Sunghoon.
Jake przez chwilę, ale to dosłownie kilka minut, czuł się przeokropnie. Przez to zaskakujące wydarzenie nie potrafił się skupić, a tym bardziej wczuć w klimat grupy. Dopiero kiedy wziął kilka głębokich wdechów, najprościej mówiąc, wyluzował. Udawał, że ta sytuacja przestała go dręczyć i odpychanie krążącej mu po głowie nawałnicy myśli utrzymywał przez całe spotkanie. Nie rozmawiał z Sunghoonem, nie patrzył się na niego, choć dobrze wiedział, że przyjaciel co jakiś czas na niego zerkał.
Z biegiem czasu zaczęły znikać kolejne osoby. Najpierw jedna dziewczyna się pożegnała, potem jakaś kolejna osoba. Jake również nie miał zamiaru siedzieć do kto wie jak później godziny, więc wkrótce grzecznie się pożegnał i odszedł. Ręce włożył w kieszenie i pomaszerował dokądś dobrze znaną mu ulicą.
Chłopak zdążył skręcić parę razy, kiedy zorientował się, że ktoś biegnie w jego kierunku. Zanim obrócił się w stronę źródła dźwięku, poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Jake tym razem nie czuł się specjalnie zaskoczony.
Gdyby w tej chwili rozejrzeć się wokoło, nie byłoby zbyt wielu ludzi. Chłopcy znajdowali się w jakiejś dziwnej uliczce, między dwoma budynkami. Tylko w oddali słychać było samochody śmigające na ruchliwej drodze. Poza dwójką przyjaciół nie było nikogo oprócz bezdomnego kota, który wyżerał coś z papierowej torby leżącej obok śmietnika. Mała włóczęga przyglądała się uważnie dziwacznym osobnikom, lecz kiedy uznała ich za niegroźnych, z powrotem zajęła się jedzeniem.
— Słuchaj — zaczął niepewnie Sunghoon, nie patrząc przyjacielowi w oczy. — Wiem, że jesteś na mnie zły i naprawdę ci się nie dziwię. Pewnie na twoim miejscu również byłbym nieźle wkurzony, ale proszę, wcale nie musi tak być — mówił tak chaotycznie, że Jake ledwie go zrozumiał. Koreańczyk musiał naprawdę się zestresować.
Sunghoon miał odezwać się po raz drugi, jednak Jake z widocznie znudzoną miną wyminął go, rzucając ciche „na razie". Ledwie przeszedł parę kroków, gdyż tamten nie dał mu odjeść.
— Przepraszam. Jest mi bardzo, bardzo przykro, Jake. — Sunghoon złapał go za ramię, aby go zatrzymać. W jego głosie dało się wyczuć ogromny żal.
Niestety smutek i starania chłopaka nie zostały odpowiednio docenione.
— Jeśli chcesz się z nimi spotykać, to rób to. — Jake odwrócił się i spojrzał Sunghoonowi w oczy. — Będę cieszył się twoim szczęściem, nawet jeśli będę przez to cierpiał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro