VII
Sobota. Godzina 11:39. Pospałbym dłużej gdyby nie fakt, iż ktoś dobijał się do mych drzwi. Nie wiedziałem kto to, bo przecież Frank spał u mnie. Zwlekłem się leniwie z łóżka i krzyknąłem „Już idę!". Otworzyłem drzwi, a przed moimi oczami ujrzałem...
-Cześć Gerard możemy pogadać?-spytała lekko zakłopotana
-Tak, jasne. Właź Lindsey.- powiedziałem zaspanym głosem i ziewnąłem.
-No bo jest tak sprawa...-zaczęła ale nie dokończyła
-Słucham- uśmiechnąłem się do niej
-No bo ja...-przerwała- ja chciałam Cię przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie- powiedziała jednym tchem
-Nie ma sprawy, napijesz się czegoś?
-T...- zaczęła, nie wiedziałem o co jej chodzi ale patrzyła za mnie, odwróciłem się i zobaczyłem zaspanego Franka na schodach- Hej Frank
-Mhm hej- ziewnął
-Napijecie się czegoś?- spytałem nagle
-Ja chce herbatę z miodem i cytryną- powiedział zaspany Frank
-A ja...-zamyśliła się- kawę
-Dobra to usiądźcie sobie w salonie a ja się tym zajmę- uśmiechnąłem się lekko
Tak jak nakazałem, tak zrobili. Usiedli na kanapie w salonie i nawet nie odezwali się do siebie słowem. Ja w tym czasie nastawiłem wodę w czajniku elektrycznym bo myślałem, że będzie szybciej niż w zwykłym. Zrobiłem nam ciepłe napoje i ruszyłem do pokoju. Podałem każdemu jego „zamówienie" i usiadłem na jednym z dwóch foteli.
Nikt się nie odzywał, nie wiem może się pokłócili? Ale jakim cudem skoro Frank spał u mnie? To jest dziwne, bardzo dziwne...
Cisza. Głucha cisza. Chciałem ją przerwać, ale... nie wiedziałem jak. Zastanawiałem się co powiedzieć, jaki temat zacząć, nic nie przychodziło mi do głowy. Miałem nadzieję, że któreś z nich zacznie jakikolwiek temat.
-Frank, a ty masz kogoś?- spytała Lindsey- Nic nie sugeruje jak coś.- dodała szybko
-Nie...-wymamrotał
-Jakim cudem?!- prawie krzyknęła z zaskoczenia- Przecież tyle dziewczyn się za tobą ugania!- dodała
-No...Tak jakoś wyszło- westchnął
-A może się w końcu z kimś umówisz?
-Sądzę, że to nie jest dobry pomysł...
-A ja myślę na odwrót- uśmiechnęła się
-To sobie myśl..- powiedział pod nosem, chyba myślał, iż nikt go nie usłyszy
-Frank daj spokój, masz taki wybór, że napewno kogoś sobie znajdziesz- ciągnęła dalej, po minie Franka było widać zdenerwowanie i poirytowanie
-Możesz skończyć temat? Wypytaj Gerarda, albo sama mu coś proponuj. Nie mam ochoty na związek- powiedział poirytowany
-Ale...- chciałem coś powiedzieć
-Nie ma „ale" opowiadaj, dlaczego ty nikogo nie masz Gerard- przerwała mi Lindsey
-Nie mam, bo nie, proste?- też mnie to zaczynało irytować- A może Lindsey sama powiesz, czemu nikogo nie masz, hm?- wtrąciłem
-Ja akurat mam argumenty- fuknęła
-To je podaj- dodał Frank
-Okej, a więc tak- zaczęła- podoba mi się już ktoś i to by nie miało sensu gdybym była z kimś innym- wzruszyła ramionami
-Mhm- powiedział Frank- To czemu podrywałaś Gerarda?- w sumie też mnie to ciekawiło
-A skąd możesz wiedzieć, że to właśnie Gee mi się nie podoba?- pokazała mu język
Zatkało mnie. Jakim cudem kurwa? Nawet się do mnie nie odezwała przez te pare lat. A teraz po jednym spotkaniu nagle jej się podobam? Coś tu jest, do cholery, nie tak.
-Udowodnij- zachichotał
-No spoko, Gee zgadzasz się?
-N...nie zdrabniaj mojego imienia.- tylko tyle powiedziałem
-Nie pytaj się go o zdanie i tak oboje wiemy, że tego nie zrobisz- założył ręce na piersi
-A założymy się?
-O ile?- spytał kpiąco Frank
-No chociażby dychę.
-No dobra.
Nagle wstała z kanapy, podeszła do mnie i mnie pocałowała. Kurwa. Czemu. Frank nagle zamarł.
-Pójdę do toalety...- powiedział cicho
-Ej, ej najpierw dycha Frank- powiedziała Lindsey
-Masz- rzucił w nią pieniędzmi i poszedł, wyglądał na trochę poddenerwowanego
-Co mu?- spytała nagle, wracając na swoje miejsce
-Nie mam pojęcia...- westchnąłem
Po 10 minutach Iero zszedł do nas i oznajmił, iż musi wracać do domu. Tak minimalnie liczyłem na to, że Lindsey też sobie pójdzie. Niestety, to tylko małe marzenia, które się nie spełniają. Została. Kurwa, została. Może...nie wiem, powiem, iż muszę iść na jakiś trening czy chuj? A nie, ja i sport. Ja ledwo co biegam truchtem, a co dopiero jakieś treningi. A może...KÓŁKO PLASTYCZNE! Olśniło mnie. Jednak mam coś w tej głowie. Trzeba wcisnąć kit, że to jest na obrzeżach New Jersey, żeby nie chciała ze mną iść. Tak. To brzmi jak plan.
-Sorry Lindsey, ale przypomniałem sobie, że mam zajęcia plastyczne na obrzeżach miasta.
-A...- powiedziała lekko smutna- To...Ja już pójdę, bo przecież musisz się naszykować.
-Serio przepraszam, na śmierć zapomniałem.
-No okej, to pa Gerard- uśmiechnęła się lekko, założyła buty i kurtkę i wyszła.
WYSZŁA! NARESZCIE WYSZŁA! To oznaczało, że będę miał cały weekend wolny, bo nie zamierzam tu nikogo zapraszać. Czego jeszcze.
Tylko... Zachowanie Iero nie dawało mi spokoju...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro