XXI
Obudziłem się. Dla mnie trwało to chwilę, ale Frank powiedział mi, że byłem w śpiączce po operacji przez tydzień. Czułem się...słabo. Bardzo słabo. Nie miałem w tym momencie siły na nic. Nawet na powiedzenie czegokolwiek. Nagle do sali wbiegła moja mama.
-Boże, Gerard... Nareszcie... Dobrze się czujesz?- spytała zmartwiona, ja natomiast, nie mogłem jej odpowiedzieć. Pokiwałem jej głową przecząco.
Do sali weszła pielęgniarka. Moja mama natychmiastowo zaczęła wypytywać się czemu jej nie odpowiadam. Nim się obejrzałem, przy mnie stała już piguła.
-Panie Gerardzie, ma pan siłę mówić?- pokiwałem przecząco.
Potem słyszałem tylko rozmowę mojej mamy z tą pielęgniarką. Mało to było ważne.
***
Do sali weszła piguła z jakimś... obiadem? Kurwa, wyglądało to jakby wcześniej już było zmielone, połknięte, a następnie wyrzygane. Nie chciałem tego jeść... Więc tego nie zrobiłem. Miałem wyjebane, nie potrzebowałem w tej chwili jedzenia, a... Franka. Znaczy, co?
Nagle odczułem wielką chęć przeproszenia za wszystko Iero. Nie chciałem żeby przeze mnie płakał czy coś w tym stylu...
Chciałem coś powiedzieć, lecz nie mogłem. Nagle ujrzałem jakiś kawałek kartki z lekami i długopis (co za przypadek). Chwyciłem kartkę i długopis i zacząłem powolnie pisać, kiedy mógłbym stąd wyjść. Pomachałem ręką do pielęgniarki, a ta natychmiastowo podeszła do mnie.
-Wie pan...- zacięła się- Pański stan nie jest za dobry... Podejrzewamy, iż będzie musiał pan tu zostać co najmniej dwa tygodnie...
-Co?!- wrzasnąłem, nagle odzyskałem mowę
-O! Może pan mówić! Zawiadomię pańską matkę.
-N...-nie dokończyłem, bo wyszła.
Nie chciałem, aby matka tu przychodziła...Chciałem żeby to był... NIE, STOP!
———
Ten rozdział to tragedia. Męczyłam się z nim, bo próbowałam sknocić coś sensownego, ale no cóż nie wyszło. Bywa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro