Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

47

Szliśmy ulicami w ciszy, przerywanej jedynie odgłosami naszych kroków i dźwiękiem mojego telefonu, gdy po raz kolejny próbowałem zadzwonić do Sunoo. Sygnał trwał, ale on wciąż nie odbierał. Zerknąłem na Nikiego, który szedł obok mnie z zaciśniętymi pięściami. Jego twarz była wykrzywiona gniewem, choć nic nie mówił.

— Cholera — wymamrotałem pod nosem, przerywając ciszę.

— Odbiera? — zapytał Jay, choć odpowiedź była oczywista. Pokręciłem głową, wkładając telefon z powrotem do kieszeni.

— Gdzie on mógł pójść? — mruknął Jake, rozglądając się nerwowo na boki.

— Może wrócił do domu? — zaproponował Jungwon, ale w jego głosie nie było przekonania.

Wiedziałem, że to mało prawdopodobne. Sunoo nie zachowywał się jak ktoś, kto szukał schronienia w swoim pokoju. Zbyt długo tłumił wszystko w sobie, by teraz po prostu wrócić i udawać, że nic się nie stało.

— Musi być gdzieś, gdzie czuje się bezpiecznie — powiedziałem, starając się brzmieć logicznie, choć sam nie byłem pewien, czy to prawda.

Sunghoon spojrzał na mnie z poważnym wyrazem twarzy.

— A co, jeśli wcale nie szuka bezpieczeństwa? Może chce po prostu... być sam.

Te słowa zabolały mnie bardziej, niż bym się spodziewał. Miałem wrażenie, że zawiodłem go na każdym kroku. Jak to możliwe, że pozwoliłem mu się tak zamknąć w sobie?

— Nie możemy przestać go szukać — powiedziałem stanowczo. — To nie jest moment, żeby go zostawić.

Przystanęliśmy na rogu ulicy, gdzie od starego boiska dzieliło nas kilka przecznic. Wszyscy wymieniliśmy spojrzenia.

— Jeśli tam nie będzie, rozdzielimy się i sprawdzimy okolicę — zarządziłem, próbując wziąć na siebie odpowiedzialność.

Znaleźliśmy go w końcu niedaleko opuszczonego magazynu, w miejscu, gdzie czas wydawał się zatrzymać. Latarnie rzucały nikłe światło, ledwo przebijając się przez ciemność, a wiatr świstał, unosząc suche liście i zapach wilgoci. Sunoo stał tam, samotny, jakby cały świat o nim zapomniał. Był pochylony, a jego ramiona drżały, choć nie było aż tak zimno.

Serce podskoczyło mi do gardła, gdy zobaczyłem jego stan. Chwiał się na nogach, jakby każdy krok był dla niego walką o przetrwanie. Gdyby nie to, że w porę do niego podbiegłem, jestem pewien, że już dawno osunąłby się na ziemię.

— Sunoo! — zawołałem, mój głos odbił się echem od betonowych ścian magazynu.

Nie zareagował. Jego ciało było jak wyczerpiona marionetka, której ktoś przeciął sznurki. Gdy w końcu złapałem go za ramiona, jego skóra była zimna, a oczy... pustka w nich sprawiła, że coś we mnie pękło.

— Hej, Sunoo, to ja, Heeseung. Spójrz na mnie — powiedziałem miękko, choć w środku czułem narastającą panikę.

Jego spojrzenie powoli uniosło się na moje. Czerwone oczy, opuchnięte od płaczu, wyglądały, jakby widziały coś, czego nigdy nie powinny. Jego wargi były spierzchnięte, a na twarzy malował się wyraz skrajnego wyczerpania.

— Co ty tu robisz? — wyszeptał tak cicho, że ledwo go usłyszałem.

— Szukaliśmy cię. Martwiliśmy się.

Czułem, jak jego ciało lekko osuwa się pod moim uściskiem, więc podtrzymałem go mocniej. W tym momencie reszta chłopaków dotarła na miejsce. Jay przybiegł pierwszy, jego wyraz twarzy był pełen gniewu, ale w oczach czaiła się troska. Jake podążał zaraz za nim, zaciskając dłonie w pięści, jakby przygotowywał się na coś, co zaraz miało nadejść. Jungwon i Niki zbliżyli się wolniej, ich twarze poważne i napięte.

— Sunoo, co się dzieje? — zapytał Jay, kucając obok niego. Jego głos był łagodny, ale nie ukrywał obaw.

Sunoo nie odpowiedział. Zacisnął usta tak mocno, że jego szczęka zadrżała, a potem odwrócił głowę, jakby chciał się schować.

— Musimy go stąd zabrać — powiedział Jake, jego głos przepełniony niepokojem.

— Sunoo, pozwól nam pomóc. Nie musisz mówić teraz, ale musisz wiedzieć, że jesteśmy tu dla ciebie — powiedział Jungwon, próbując złapać jego spojrzenie.

Sunoo w końcu wydał z siebie ledwo słyszalny szept.

— To nic takiego... po prostu... chciałem być sam.

— Nie w takim stanie — odpowiedział Jay, próbując zapanować nad emocjami, choć widziałem, jak jego dłonie lekko się trzęsły.

Nagle Sunoo zachwiał się jeszcze bardziej, a jego nogi ugięły się, jakby nie miał już siły dłużej stać. Złapałem go w ostatniej chwili, przyciągając do siebie.

— Hej, spokojnie. Mam cię — powiedziałem, czując, jak bardzo jego ciało jest wychudzone i napięte.

— Zostawcie mnie... Proszę... — wychrypiał, ale jego głos był słaby, prawie błagalny.

Niki, który do tej pory stał z boku, w końcu podszedł i przykucnął obok nas. Położył dłoń na ramieniu Sunoo, jego spojrzenie było chłodne, ale ton głosu pełen pewności.

— Nigdzie cię nie zostawimy, Sunoo. Zrozum to raz na zawsze — powiedział.

Chłopaki pomogli mi go podnieść. Sunoo był lekki, aż za lekki. Każdy krok, który zrobiliśmy w stronę auta, wydawał się wiecznością. Czułem, jak jego ciało jest napięte, a oddech płytki.

— Zabierzmy go do mojego domu — zaproponował Jay, spoglądając na resztę z determinacją. — Tam będzie bezpieczny.

— Sunoo, słyszysz mnie? — odezwałem się, gdy wsiedliśmy do samochodu. — Nie musisz teraz mówić, ale musisz wiedzieć jedno: nikt cię nie zostawi. Nigdy.

Nie odpowiedział, ale zauważyłem, jak jego zaciśnięte w pięści dłonie zaczęły się powoli rozluźniać. To był drobny gest, ale dla mnie oznaczał wszystko. Mimo że droga do jego odzyskania była daleka, przynajmniej wiedziałem, że pierwszy krok już za nami.

Jazda była cicha, ale napięcie w powietrzu było niemal namacalne. Niki, który usiadł obok Sunoo, spoglądał na niego z lodowatym spokojem, jakby próbował rozgryźć, co dzieje się w głowie chłopaka. Jay prowadził, zaciskając palce na kierownicy, a Jake i Jungwon wymieniali zaniepokojone spojrzenia z przodu.

Sunoo milczał przez cały czas, a my nie chcieliśmy naciskać. W końcu wydawało się, że jego oddech staje się spokojniejszy. Jego ciało, dotąd spięte jak struna, zaczęło się rozluźniać. Myślałem, że w końcu zacznie z nami rozmawiać, gdy nagle poczułem, jak samochód lekko się przechyla.

— Co robisz?! — zawołałem, gdy zobaczyłem, że Sunoo sięga do klamki i próbuje otworzyć drzwi w trakcie jazdy.

Jay gwałtownie zahamował, a samochód zatrzymał się z piskiem opon. Jake i Jungwon momentalnie odwrócili się w naszym kierunku, a Niki błyskawicznie złapał Sunoo za rękę, zanim ten zdążył otworzyć drzwi.

— Sunoo, uspokój się! — powiedział Niki, jego głos był twardy, ale widać było, że próbuje zachować spokój.

Sunoo spojrzał na niego zdezorientowanym wzrokiem, a potem odwrócił głowę, unikając naszego spojrzenia.

— Puść mnie... — wymamrotał ledwo słyszalnie, jego głos był pełen bólu i rezygnacji.

— Nie ma mowy. Nie zostawimy cię samego — odparł Niki, nie poluzowując uścisku.

Jay wyłączył silnik i odwrócił się na siedzeniu. Jego oczy były pełne gniewu, ale nie na Sunoo – na sytuację, która go do tego doprowadziła.

— Co się z tobą dzieje? Dlaczego próbujesz wysiąść? — zapytał, starając się, by jego głos brzmiał łagodnie, choć z trudem powstrzymywał emocje.

Sunoo milczał, wpatrując się w swoje dłonie. Jego ramiona zadrżały, a potem westchnął ciężko, jakby chciał wyrzucić z siebie wszystkie emocje, ale nie wiedział jak.

— Nie rozumiecie... — powiedział cicho. — To nie ma sensu.

— Co nie ma sensu? — zapytał Jungwon, pochylając się do przodu, jego głos przepełniony troską.

— Wszystko... Ja... Nie wiem, dlaczego w ogóle próbujecie... — Sunoo urwał, a potem schował twarz w dłoniach.

Czułem, jak coś we mnie pęka. Wiedziałem, że musimy go zatrzymać, zanim zrobi coś głupiego.

— Sunoo, jesteśmy tutaj, bo cię kochamy. Rozumiesz to? Nie obchodzi nas, co cię do tego doprowadziło. Jesteśmy tu, by pomóc — powiedziałem, próbując złapać jego spojrzenie.

Sunoo nie odpowiedział, ale widziałem, jak jego dłonie powoli opadają, a w oczach pojawia się coś, co przypominało iskierkę nadziei. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale pierwszy krok został zrobiony. Musieliśmy tylko upewnić się, że już nigdy nie będzie musiał iść tą drogą sam.

💦💦💦

I'm back here. 

Chyba właśnie przechodzę mały zastój w pisaniu czegokolwiek, bo wszędzie mam problem w pisaniu nowych rozdziałów. Nawet nie czuję tych zbliżających się świąt.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro