Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Co za dużo to nie zdrowo!

sprawdzony przez BETĘ

***

 Peter postanowił, że oficjalnie wypisuje się z tej rodziny. On tego nie zniesie. Już jeden ciężarny osobnik doprowadzał go do szału, ale dwóch sprawiało, że jeszcze dzień i zapakują go w ładny biały kaftanik bezpieczeństwa i odwiozą do pokoju bez klamek. Będzie tam sobie egzystował w spokoju bez żadnych zrzędzących, stękających, wzdychających, płaczących i wrzeszczących krewnych. Hale wiedział, że to kompletna rewolucja dla obu chłopaków, ale jednak mogliby od czasu do czasu pomyśleć o kimś innym. Niestety, teraz to mógł sobie tylko pomarzyć o objawach altruizmu u któregoś z nich. Od jakiegoś czasu nie słyszał nic innego jak: DAJ, PRZYNIEŚ, WYNIEŚ, KUP, ZRÓB, UGOTUJ, ewentualnie zdarzało się też: NIEDOBRZE MI, DAWAJ TĄ PIEPRZONĄ MISKĘ, PETER, BO ZARZYGAM KANAPĘ! (zazwyczaj nie zdążał na czas), ODDAJ PILOTA, ZNAJDŹ CHUSTECZKI.

Zdecydowanie przydałyby mu się wakacje, najlepiej takie trwające jakieś dwa lata... A pomyśleć, że minął dopiero miesiąc. Do rozwiązania zostało jeszcze przynajmniej sześć i wilkołak był przekonany, że w ciągu tego czasu własnoręcznie powyrywa sobie wszystkie kudły z głowy, a przez ciągłe tłumienie irytacji na stałe zostanie mu pokaźna zmarszczka na czole. Naprawdę, jego siostrzeniec nie mógł wymyślić lepszego sposobu na uprzykrzenie mu życia. Derek, ta wredota, doskonale wiedział, że Peter na pewno go z tym nie zostawi i będzie trwał przy jego boku pomimo wszystkich nieprzyjemności i bardzo sprytnie to wykorzystywał. Miał ochotę przypierdolić z rozbiegu w betonową ścianę... może chociaż straciłby przytomność na kilka godzin i miałby przyjemne sny? Chociaż prawdopodobne było to, że Stiles znalazłby sposób, żeby uprzykrzyć mu życie i tam.

Wcale nie tak, ze oni robili to specjalnie i Hale to wiedział, jednak to nie zmieniało tego, że czasami miał ich już serdecznie dosyć i najchętniej pokazałby im środkowy palec, a następnie wymaszerowałby frontowymi drzwiami z dumnie uniesioną głową, zarzucając co jakiś czas wyimaginowaną grzywą... Za każdym razem jednak powstrzymywał ten manifest urażonej dumy i zabierał się za przygotowywanie kolejnej z ich zachcianek.

Derek domyślał się, że wuj nie jest szczęśliwy z powodu roli, jaką przypadło mu pełnić. Dlatego zmusił Deatona do wizyt przynajmniej raz w tygodniu i poprosił McCalla, żeby ba, każdy dzień tygodnia wyznaczył kogoś, kto będzie im pomagał. Chociaż zazwyczaj bety miały dosyć już po kilku godzinach. Mimo wszystko ten czas był potrzebny Peterowi na złapanie oddechu.

Tym razem padło na samego alfę... Scott miał do nich dużo cierpliwości i lekką obsesję na punkcie bezpieczeństwa. Sprawdzał każdego, kto tylko chciał się do nich zbliżyć... Niestety nikt nie spodziewał się wizyty Lydii. Następstwa tego przeoczenia w ich linii obrony było dosyć męczące dla ich biednych uszu.

– Dlaczego ja jak zwykle dowiaduję się o wszystkim ostatnia?! – Ostry głos rudowłosej sprawił, że Stiles wybudził się ze swojej drzemki, a Derekowi przebiegły ciarki po plecach.

– Uhm... Nie było cię – mruknął Stiliński i przetarł zaspane oczy dłonią.

– To nie jest żadne wytłumaczenie, Stiles. Zwłaszcza dla kogoś z telefonem przyspawanym do ręki i wymagającym stałego dostępu do Internetu. Maniaka wszystkich najnowszych technologii i chłopaka z poprawnie rozwiniętym mózgiem. Naprawdę?! Kpicie ze mnie czy co?!

– Lydia... – mruknął speszony McCall, i jak na alfę przystało, wysunął się nieznacznie do przodu. – Po prostu czekaliśmy aż wrócisz.

– Błagam! Ty też? – Zacisnęła zęby, aż słychać było zgrzytanie. – Zapomnieliście, że można by było zadzwonić albo chociaż wysłać SMS-a z wiadomością, że zostanę ciocią!

– Co? – Hale zgłupiał odrobinę, bo nie spodziewał się, że Martin będzie chciała tak skutecznie wkomponować się w ich rodzinę.

– No chyba nie myślałeś, że zostawię mojego ulubionego przyjaciela samego z czymś takim? Nawet jeśli, to trudno, jakoś przywykniesz do mojego towarzystwa... Jednak, jak mogliście pozwolić na to, żebym dowiedziała się od Petera?!

– Hej! Maiłaś mnie nie wydawać, zła kobieto! – Z piętra dotarł do nich głos zirytowanego starszego wilkołaka.

– Wujku, mógłbyś tu na chwilę pozwolić?! – wrzasnął Stiles.

– Od kiedy jesteśmy na etapie, w którym mówisz do mnie per „wujku"? – Mina szatyna była interesująca. Równoczesne odczuwanie strachu, rozbawienia i niepewności dawało ciekawe efekty.

– Cóż, myślę, że przyszedł już odpowiedni czas, żeby ostatecznie dotarło do ciebie, drogi Peterze, że już się mnie nie pozbędziesz z rodziny. – Uśmieszek chłopaka był wredny, ale dla Dereka to, co powiedział, było bardzo pozytywne. Znaczyło tyle, że Stiles nigdzie się nie wybiera i zostanie z nim. Nie żeby wcześniej młodszy nie mówił mu tego wprost, ale jednak Hale'a jak zawsze dręczyły wątpliwości.

– O ja biedny. – Starszy wilkołak udał, że ociera nieistniejące łzy, i dla lepszego efektu pociągał jeszcze nosem. Niestety nikt się nim zbytnio nie przejął: Derek i Stiles tylko westchnęli ze zrezygnowaniem, a Martin przewróciła oczami. – Nikt mnie nie rozumie! Wy podłe istoty, bez krzty współczucia i litości! Nie macie pojęcia, jak ta dwójka lubi się znęcać słownie... cóż, bardziej ten mniejszy, bo Derek ogranicza się do stroszenia brwi i krzywych spojrzeń... Czuję się osaczony i zmuszony do niewolniczej pracy! – Może nawet byłby wiarygodny, gdyby nie szeroki, szczery uśmiech na twarzy i dziwnie świecące się oczy. Mógł sobie twierdzić, co chciał, ale prawda była taka, że był dosyć zadowolony z tego, że siostrzeniec w końcu po kilku złych wyborach trafił na odpowiedniego osobnika. A że trafiło na kogoś, kto potrafi dotrzymać Peterowi kroku w pojedynku słownym, to tylko dodatkowy plus.

– Tak, tak oczywiście, współczuję ci bardzo... – Lydia tylko pokręciła głową z rezygnacją. – Teraz, kiedy już jestem... to trzeba wszystko zaplanować. Przecież zostało tak niewiele czasu. – Trójka mężczyzn popatrzyła na nią zdezorientowana.

– To jeszcze sześć miesięcy, spokojnie, mamy czas... – mruknął leniwie Derek.

– I to jest właśnie powód, dla którego każdy facet potrzebuje przy dzieciach pomocy jakiejś kobiety... nawet taki, który sam zaciążył.

– Niby dlaczego?

– Po pierwsze, które pokoje przeznaczacie na dziecięce? Piętro czy parter? Okna mają mieć od wschodu, czy może lepiej południowe, bo północna to na pewno nie... jeszcze by wyrosły na takich ponuraków. – Peter już otwarcie się śmiał, przez co Martin zmierzyła go zimnym spojrzeniem. – Ewentualnie na psychopatów z dziwnymi napadami padaczkowymi. – Stiles lekko zachichotał. No co? On naprawdę uwielbiał to nietypowe poczucie humoru przyjaciółki.

– Uhm, Lydia? – wtrącił Scott niepewnie. – A nie sądzisz, że to ich dzieci i ich decyzja?

– Absolutnie nie! – warknęła rudowłosa. – Jako dobra ciocia nie pozwolę, żeby te biedne istoty miały całkowicie spaczony gust estetyczny i miodowy. – Zmierzyła z czymś w rodzaju obrzydzenia wystrój salonu, a następnie prychnęła na ulubioną kurtkę Dereka. – Jeśli będzie to dziewczynka, nauczę ją wszystkiego. O włosach i skutecznym i łatwym obezwładnianiu silniejszego przeciwnika, manipulacji, graniu słodkiej idiotki dla własnych korzyści... wykorzystaniu fizyki i chemii wżyciu codziennym, dobieraniu stroju i chłopaka do nastroju, matematyki, chodzenia na obcasach, astronomii i filozofii.

– Stop – wycharczał Stilinski, zwijając się ze śmiechu na kanapie, kiedy to Derek jakoś nie podzielał jego dobrego nastroju. – Nie zrobisz z moich dzieci swoich kopii, Lyds...

– Dlaczego? Czy jestem złą przyjaciółką?

– Absolutnie nie, ale czasem mnie przerażasz i nie chcę, żeby miały gust po tobie. Wyobrażenie klona Jacksona, który jest moim zięciem, wystarczająco motywuję mnie do tego, aby każde twoje spotkanie z moim potomstwem odbywało się pod ścisłym nadzorem...

– Amen! – dodał szybko Peter, kiedy Stiles na chwilę urwał, żeby zaczerpnąć oddechu.

– No dobra... bez porad sercowych. Zresztą i tak nie wiadomo czy będziecie mieć chociaż jedną córkę. – Derek spojrzał jakoś dziwnie intensywnie na Martin i stwierdził, że z jego szczęściem to nie będzie miał syna... Przynajmniej nie tym razem.

– Uff. – Westchnął McCall i ruda rzuciła mu spojrzenie w stylu "jeszcze słowo, a twoje jaja będą nową, krwawą ozdobą tego salonu". Alfa od razu zbladł, jakby rozumiejąc przekaz, i w obawie o własne zdolności reprodukcyjne odsunął się na bezpieczną odległość.

– To teraz trzeba poczekać aż będziecie znać płeć. Potem wybrać kolory tapet, meble i ubranka. Kupić wózki, albo jeden podwójny, najlepiej oba. Hm, co jeszcze będzie niezbędne... No przecież! Duża ilość pampersów, przewijak, smoczki, zabawki, przytulanki, kołyski i całą masa innych rzeczy.

– Myślisz, że Deaton może zaczekać jeszcze jakiś czas z kolejnym badaniem? – zapytał Stiles z bardzo niepewną miną.

– Jak go znam to nie – odparł Scott.

– No tak! – kontynuowała Lydia – I jeszcze jakieś ciuchy dla was, bo przecież lada chwila i nie zmieścicie się w swoje ubrania! Peter, dawaj karty kredytowe! Jedziemy na zakupy.

– Co?! – wypiszczał cienkim głosikiem starszy Hale.

– Proszę cię... czy naprawdę myślisz, że problemem było dla mnie wytropienie kilku twoich kont. Powiem wam, że ma zgromadzoną niezłą sumkę... No dalej, zgryźliwy tetryku, nie mamy całej wieczności, a ty już w szczególności. Jestem całkiem pewna, że zacząłeś już siwieć.

– Tak, teraz – mruknął wilkołak, spoglądając z nadzieją na pozostałych domowników.

– No już, już, ruchy! Karty albo gotówka. Jedziemy moim samochodem.

– My? – zapytał bardzo niepewnie Stiles.

– Złotko, ty sobie odpoczywaj albo pieprz się z chłopakiem, podobno ciąża wpływa na libido... My sobie z psychopatą numer jeden świetnie poradzimy. Twój rozmiar znam, wezmę po prostu odrobinę większe rzeczy, a te dla Dereka wybierze Peter.

– Proszę, nie – westchnął brunet, patrząc na złośliwy uśmiech wuja.

– Spokojnie, on tylko wybierze numer, a ja całą resztę. Będziecie wyglądać dobrze.

Po tym Martin skierowała się do wyjścia, ciągnąc ze sobą przerażonego wilkołaka. Warkot odjeżdżającego samochodu był dla reszty sygnałem do wypuszczenia wstrzymywanego powietrza.

– Zamykamy drzwi i okna! – zawołał Derek.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro