Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Katastrofa o poranku


Ostrzegam, że : moje dziwne poczucie humoru daję o sobie znać pod koniec tego rozdziału :)

Rozdział sprawdzony przez betę :)

 ***

Poranek przyszedł zdecydowanie za szybko jak na ich gust, bo oni mogliby jeszcze kilka godzin zostawić resztę świata samą sobie. Niestety zazwyczaj wszechświat nie stosował się do niczyich zachcianek i miał gdzieś, co miała w planach ta dwójka. Dzień zaczął się jedną wielką katastrofą. Jedynym plusem było to, że Stiles tym razem wszystko b. Cała reszta to wielka katastrofa. Zbyt zajęci sobą, poprzedniego wieczoru nie zamknęli drzwi, a McCall oczywiście musiał wybrać akurat ten dzień na nieplanowaną wizytę.

Problem w tym, że jak na zakochaną parę, która dopiero co się zeszła, wykorzystywali każdą okazję, żeby nadrobić stracony czas... Ubrania nadal zbierały kurze z podłogi, a Derek wysysał na szyi Stilesa kolejną malinkę. Młodszy nie mógł uleżeć spokojnie i co chwilę zmieniał swoje ułożenie. Więc gdy Scott przekroczył próg sypialni, zastał ciekawy obrazek: na pierwszym planie nagi tyłek bruneta i nogi Stilinskiego zaplecione tuż nad nim. Pisnął jak wystraszone dziecko i próbował zgrabnie wycofać się z pomieszczenia zgrabnie, ale jak wiadomo zestresowany wilkołak to kłębek nerwów, więc razem z nim na zawsze z pokoju wyleciała też półka na książki, a drzwi zamknięte zdecydowanie ze zbyt dużą siłą skrzypnęły żałośnie, a klamka odłączyła się od reszty zostając w ręce zszokowanego McCalla.

***

Isaac z kolei umierał ze śmiechu, oglądając poczynania przyjaciela, bo naprawdę to było tak ciężkie do zarejestrowania wilczymi zmysłami? Na kilometr czuć było zapach seksu i pożądania... zresztą niedługo pełnia i jako alfa, Scott powinien bez najmniejszego problemu wyczuć takie rzeczy. Teraz płacił za swoją gapowatość...

– Czyżbyś zobaczył coś, czego nie chciałeś? – zapytał słodkim, drwiącym głosikiem.

– Uhm... ja... Kurwa! Powinienem był wiedzieć, żeby tam nie wchodzić, prawda? – jęknął brunet, starając się wymazać obraz wijących się ciał z głowy.

– Tak... nie rozumiem, jak mogłeś tego nie wyczuć! – nabijał się Lahey. – Są raczej cicho, ale zapachy! To było oczywiste odkąd przekroczyłem tylko próg domu, a ty wpakowałeś się aż do sypialni. Gratuluję refleksu. Nie mam pojęcia, jakim cudem ty jeszcze żyjesz, przy naszym trybie życia i ilością polujących na nas idiotów, wrogich watah i wewnętrznych konfliktów.

***

Stiles chichotał jak szalony i nie mógł się uspokoić, ale cóż poradzić, mina McCalla była komiczna i ten jego pisk jak u wystraszonej dziewczynki. Będzie mu to wypominał do końca życia – wielki, prawdziwy alfa brzmiał, jakby nawdychał się helu. To będzie jego ulubiona anegdotka.

– Zastanawia mnie, co jest nie tak z twoim przyjacielem? – Derek również nieznacznie się uśmiechał.

– Dlaczego?

– Mamy lepsze zmysły... powinien był wiedzieć, żeby nie wchodzić, nawet jeśli drzwi były otwarte. Słyszałem, że Isaac kręcił się po salonie i kuchni już od jakichś dwóch godzin, ale wiedział, żeby tu nie zaglądać.

– Der, nie wiem czy zauważyłeś, ale Scott jest czasami wyjątkowo ciężko kapujący.

– To trochę przerażające...

***

W końcu Derek i Stiles zeszli na śniadanie. Co prawda była już pora bliżej do obiadu, ale kto by się tam kłócił o tak mało istotne szczegóły. Oprócz nich w kuchni znajdowali się jeszcze Scott, Isaac i Deaton. Młodszy był odrobinę zaskoczony obecnością emisariusza, ale wilkołak prawdopodobnie wiedział o jego obecności, bo tylko kiwnął mu głową. Zaczeli jeść śniadanie, starając się trzymać chociaż minimalny dystans między sobą. Ręka bruneta czasami uciekała w stronę partnera i za każdym razem McCall zachłystywał się powietrzem, a Lahey uderzał go w tył głowy, szepcząc coś, co brzmiało całkiem jak: idiota". Alan uprzejmie czekał aż skończą posiłek, zanim zdecydował się na rozpoczęcie tej rozmowy. Tak szczerze to bardzo ucieszył się, gdy Derek w końcu dostrzegł coś, co dla niego było oczywiste od początku znajomości tych dwóch osobników. To całe „zamknij się, Stiles" i „Derek mnie przeraża" to były tylko pozory, które miały za zadanie ukryć przed światem, i chyba też przed nimi samymi, prawdziwe uczucia...

Stilinski odłożył naczynia do zlewu, a Derek chwycił za swój kubek herbaty (co dla wszystkich było zdumiewające, kiedy wilkołak odmówił kawy, tłumacząc to tym, że jakoś ostatnio mu nie idzie).

– Uhm... Derek? – mruknął niepewnie Isaac, a brunet oderwał jakimś cudem spojrzenie od twarzy partnera i przeniósł je na przyjaciela. Zmarszczył brwi na lekkie zakłopotanie blondyna. – Widziałem, że ostatnio nie czujesz się za dobrze i pojechałem wczoraj do Deatona, opisałem mu, co zauważyłem u ciebie nietypowego.

– Tak? – Hale nie był zły, raczej zdziwiony aż taka troską. – Dlatego tu jesteście wszyscy? Jaka diagnoza? – Próbował brzmieć na rozluźnianego.

– Nic mi nie powiedział, tylko kazał się do ciebie zawieść, ale woleliśmy wam wczoraj nie przeszkadzać i wyszliśmy z domu...

– Jeśli pozwólcie, chciałbym porozmawiać z Derekiem i Stilesem na osobności – wtrącił Deaton na pozór spokojnym i przyjaznym tonem, ale było w nim też coś ostrzegawczego. Jakby chciał im przekazać, że nie życzy sobie żadnego podsłuchiwania. – Zajmie to chwilkę i wolałbym, abyście mi nie przeszkadzali. Zjedzcie na mieście, zróbcie duże zakupy, czy cokolwiek... Po prostu nie chcę was tu widzieć przez najbliższą godzinę. – To pierwszy raz, kiedy ciemnoskóry mężczyzna był aż tak zdenerwowany i jakby jednocześnie podekscytowany.

– Okay, chcecie coś szczególnego? – zapytał Isaac, zaglądając do portfela.

– Dużo czekolady.

– Jakieś mięso do pieczenia czy smażenia... – odezwali się w tym samym czasie.

***

Gdy zostali we trzech, zapadła pełna napięcia cisza. Stiles zastanawiał się, dlaczego emisariusz był tak jakoś dziwnie poruszony czy szczęśliwy, trochę tak jakby trafił wygrany los na loterii. Skoro jego podopieczny zachorował, to powinien raczej być zmartwiony. Tym bardziej było to dziwne, bo Deaton w każdej sytuacji potrafi zachować pokerową twarz i rzadko zdradzał swoje prawdziwe emocje.

– Wiesz, co mi jest? – syknął zniecierpliwiony wilkołak.

– Prawdopodobnie, a jeśli moja teza się sprawdzi, to nie macie czym się martwić... Jednak nie rozumiem, dlaczego nie przyszedłeś do mnie osobiście? To raczej niespotykane, żeby wilkołak chorował... Nie byłeś zmartwiony czy zdezorientowany, że zacząłeś mieć jakieś dolegliwości typowe dla ludzi? – Deaton wydawał się być zirytowany zachowaniem starszego. – Nie ufasz mi? Czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co wam zaszkodziło lub odmówiłem wam pomocy?

– Nie... – westchnął zawstydzony Derek. – Miałem kilka pilniejszych spraw niż to, więc... Myślałem, że mi przejdzie... byłem pewien, że to kolejny efekt tej mikstury czarownic. – Weterynarz zaśmiał się pod nosem, co wywołało u nich mały szok. To pierwszy raz, kiedy widzieli Deatona tak szczerze rozbawionego.

– Och, pośrednio tak, ale myślę, że to Stiles jest bezpośrednim winowajcą...

– Nie rozumiem... zaraziłem się jakimś wirusem od niego? Parę razy tez wymiotował... wczoraj również – powiedział wilkołak ze zmarszczonym czołem, zastanawiając się jednocześnie, jak ochronić swojego chłopaka przed jakimikolwiek dolegliwościami w przyszłości. Był pewien, że nie zniesie dobrze patrzenia po raz kolejny na to, jak partner cierpi, nawet przez coś tak pospolitego jak choroba...

– Naprawdę?! – zapytał zszokowany emisariusz. – Długo chorujesz?

– Myślę, że może... jakieś dwa tygodnie. Nie zawsze wymiotuję, czasami tylko mnie mdli i jeśli to ma jakieś znaczenie, to znacznie więcej śpię. Prawdopodobnie koło dwunastu czy trzynastu godzin.

– Tak, ja też szybciej się męczę i czasami nie mam nawet ochoty podnosić się rano z łóżka – wtrącił coraz bardziej zaniepokojony brunet. Deaton uśmiechnął się tak jakoś dziwnie i ogólnie wyglądał, jakby gwiazdka przyszła do niego wcześniej albo jakby naćpał się tych swoich ziółek.

– Mieszanka, którą zaserwowały wam czarownicę, miała prawdopodobnie właściwości zwiększające popęd seksualny, co? – Krzywy, loekko złośliwy uśmiech to coś, czego w życiu nie dopasowaliby do poważnej twarzy lekarza, ale on naprawdę tam był. To przerażające i dezorientujące...

– Uhm – potwierdził Stiles.

– Uprawialiścies seks po jej spożyciu? – Deaton dalej nie odpuszczał krępującego ich tematu, przez co Derek zaczął się zastanawiać, czy weterynarzowi sprawiało jakąś dziką satysfakcję wprawianie ich w zakłopotanie.

– Tak – odpowiedział Stilinski, stwierdzając, że im szybciej udzielą precyzyjnych odpowiedzi, tym szybciej się czegoś dowiedzą. Coś w kościach mówiło mu, że ta wiedza wpłynie na całe ich dalsze życie... Trochę się tego bał, bo takie przeczucia nigdy nie prowadziły do niczego dobrego.

– Te składniki, które były zawarte w tym eliksirze wpływają też na płodność... Powiedzmy, że na jakieś dziewięćdziesiąt procent obaj jesteście w ciąży. – Dwaj mężczyźni spojrzeli się w niego szeroko otwartymi oczami, czekając aż emisariusz wybuchnie śmiechem i powie, że żartuje. Derek przypomniał sobie, że faktycznie wśród wilkołaków było kilka takich przypadków, ale żadnego takiego mężczyzny nigdy nie spotkał. Matka owszem, ale był jeszcze za młody, żeby ktoś brał pod uwagę, że sam znajdzie się w takiej sytuacji. Więc nigdy nie omawiano z nim szczegółów ani nie uczono jak rozpoznać objawy.

– Kurwa... ojciec mnie zabije. – Stiles uwierzył lekarzowi, bo w zasadzie już nic go nie zdziwi... nawet wizyta zielonych ludzików. Przy tym całym nadprzyrodzonym gównie, męska ciąża właściwie nie była czymś aż tak szokującym.

***

Scott i Isaac wrócili w dobrych humorach, ale widząc zszokowane twarze przyjaciół, momentalnie stracili humor. McCall usiadł obok przyjaciela i spoglądał pomiędzy milczącą trójką mężczyzn.

– Jest aż tak źle? – Jego głos był odrobinę wyższy niż normalnie, ale jeszcze daleko mu do skali, jaką osiągnął, kiedy wpakował się im do sypialni...

– W zasadzie to nie, Scotty... tylko muszę przełożyć swoje plany wyjazdowe na jakiś czas. No i powiedzieć o tym ojcu tak, żeby do reszty nie wyłysiał, bo szeryf bez włosów to niezbyt sympatyczny i wzbudzający posłuch obrazek...

– Co powiedzieć? – zapytał Lahey, z rosnącym niepokojem wpatrując się w Dereka.

– Tak jakby będziemy mieć dzieci?

– Bez tego „tak jakby" – wtrącił Deaton kpiąco.

–Co?! – Scott zrobił się blady jak kreda.

– Jak to?! – Isaac za to był czerwony jak burak.

– Nigdy nie zapominajcie o zabezpieczeniu... – mruknął Stiles, patrząc z politowaniem na zszokowaną dwójkę. W końcu on miał prawo się tak zachowywać, ale oni? Niby z jakiej racji? – Nie mówcie, że spaliście na biologii... nie będę wam teraz robił wykładu na pszczółkach i kwiatkach.

– Stiles... ale ty masz PENISA!!! – No i proszę, Scott udowodnił po raz kolejny, że mógłby być śpiewaczką operową.

– Dziękuję za przypomnienie, drogi przyjacielu... jeszcze o nim nie zapomniałem. – Stiles wysilił się nawet na lekki uśmiech.

– To możliwe. – wtrącił Deaton, żeby jakoś skrócić tę idiotyczną dyskusję. Są ważniejsze rzeczy do obgadania, ale zanim zdążył dodać coś jeszcze...

– Czy ktoś tu powiedział, ze zostanę wujko-dziadkiem?! – wrzasnął Peter tak, że usłyszał go prawdopodobnie nawet szeryf na komisariacie... – Derek, jak mogłeś mi to zrobić? – zawołał sztucznie zrozpaczonym głosem. – Jestem za młody i zbyt przystojny, żeby jakieś pełzające szczeniaki wołały na mnie „dziadziuś"!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro