Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|046|




Trzy dni później.

Przebudziłam się dosyć wcześnie o ile w ogóle można powiedzieć, że zmrużyłam oko. Podczas mojego pobytu z Jordanem cały czas starałam się mieć oczy dookoła głowy. Nie potrafiłam smacznie spać, kiedy moje ciało i umysł było sparaliżowane niesamowitym strachem pomieszanym z bezradnością i niewiedzą, co przyniosą mi kolejne godziny. Musiałam czuwać. Nie wiedziałam co mnie czeka. Nie wiedziałam czy nie stanie mi się krzywda i czy w ogóle dożyje kolejnego dnia. Bałam się, a o jakiejkolwiek ucieczce nie było mowy. Z każdym kolejnym dniem traciłam nadzieje, że kiedykolwiek uwolnię się od byłego partnera.

I to było w tym wszystkim najbardziej przerażające.

Plan Jordana był idealny. Wszystko w domu było tak dopięte, abym nie mogła wystawić chociażby palca poza granice tego cholernego więzienia. Mężczyzna wiedział co robi i z każdą kolejną dobą spędzoną w jego towarzystwie przestawałam myśleć, że to wszystko wina narkotyków tylko jego potwornego charakteru, którego przybrał w Bostonie.

Te trzy dni ciągnęły się niczym trzy lata. Nigdy w życiu nie najadłam się tle strachu, ani nie zaznałam takiego ograniczenia wolności co w kwietniu 1997 roku. Z biegiem lat mogę powiedzieć, że był to najgorszy okres w moim życiu. Nie miałam nic. Nie miałam telewizora, radia, ani nawet dostępu do świeżego powietrza. Nie mogłam wychodzić, wyglądać przez okno, czy chociażby poruszać się swobodnie po piętrze. Jordan nie zamykał mnie w jednym, specjalnym pokoju, jednak nie pozwalał mi opuszczać dołu. Nie mogłam też ruszać jego rzeczy. Kiedy to robiłam wpadał w jakąś niewyobrażalną furię, którą śmiało można by było porównać z armagedonem. Nie wiedziałam co dzieje się z moimi dziećmi, mężem i resztą rodziny. Nie miałam pojęcia czy są bezpieczni i czy nie mają problemów związanych z Jordanem. To wszystko mnie przytłaczało. Naprawdę bardzo się bałam, a jedyne co zostało mi robić na tamten moment była modlitwa do Boga, aby wyrwał mnie z tego cholernego koszmaru.

Moje nerwy były już zbyt słabe...

Prawdopodobnie był to czwartek, a ja jak zwykle siedziałam cała zapłakana w rogu kanapy i obserwowałam kolejny atak furii u Jordana. Jeśli mam być z wami szczera, to nawet nie wiem dlaczego tym razem się zdenerwował. Sytuacja wyglądała tak, że wyszedł do kuchni, aby przygotować dla nas obiad, a kiedy wrócił zaczął rzucać przedmiotami w moim kierunku i wydzierać się coś o tym, że wczoraj po raz kolejny chciałam go zdradzić. Domyślałam się, że było to jego kolejne urojenie, które powstało za sprawką narkotyków. Za każdym razem, kiedy coś wziął odstawiał mi takie numery, które zazwyczaj tyczyły się trzech tematów: dzieci, zdrady i ucieczki od niego. Podczas tych trzech dni śmiało mogę powiedzieć, że takie sytuację miały miejsce co najmniej piętnaście razy. Krzyki, wytrząsanie się i zastraszanie były praktycznie na porządku dziennym. Jednak... co ja mogłam z tym zrobić? Nic nie mogłam. Za każdym razem siedziałam z zaciśniętymi oczami i modliłam się, aby szkło które latało w powietrzu nie trafiło prosto we mnie.

To mi tylko pozostało...

- Kiedy ty się w końcu nauczysz, że nie należy się puszczać, co?! – krzyknął, uderzając pięścią w stół.

- Jordan, błagam cię...- wymruczałam cała w łzach. – Ja nic nie zrobiłam...

- Jak to kurwa nie?! – podszedł bliżej. – Widziałem wczoraj tego frajera u ciebie. Jak byłem w Bostonie zdradzałaś mnie z Jacksonem, a teraz sprowadzasz sobie nowych „przyjaciół"?! – szarpnął mnie za rękę.

- Jordan, przestań....- zapłakałam. – To mnie boli...

- Mnie też to boli, Annie. – podniósł mnie dosłownie na siłę. – Boli mnie jak mnie zdradzasz i poniżasz, rozumiesz?!- wrzasnął, po czym z powrotem pchnął mnie na sofę. – Wkurwiasz mnie. – chwycił za kurtkę. – Żeby sprowadzać sobie kochanków do mojego domu?

- Ale ja...

– Mam nadzieje, że zrobiłaś to po raz ostatni. – powiedział na odchodne, po czym wyszedł z domu.

Tyle go widziałam tego dnia.

***

Nie chcę więcej rozdrabniać się nad moim pobytem w tym piekle. Każde, nawet to najmniejsze wspomnienie o tamtym miejscu wywołuje u mnie tyle bólu, który jest wprost niedoopisania zwykłymi słowami. To wszystko trwało półtora tygodnia. Dokładnie 25 kwietnia 1997 roku do posiadłości Jordana wtargnęła policja, która szybko obezwładniła mojego byłego partnera. To był cudowny widok. Tamtego dnia zwrócono mi wolność, za którą tak tęskniłam.

Funkcjonariusze policji pędem wsadzili mnie w służbowy samolot i zabrali do Los Angeles. Pewnie teraz zadajecie sobie pytanie 'Służbowy samolot?', "Do Los Angeles?'. Otóż tak. Jak się później okazało Jordan wywiózł mnie aż do Bostonu, aby próba odnalezienia naszej dwójki była niemożliwa. Chłopak uważał, że w L.A zwęszyliby nas od razu, dlatego pomysł wywiezienia mnie do Massachusetts wydawał się mu idealny. Zaskoczeni? Ja nie bardzo. To było do przewidzenia. Następną nowinką, którą zdołałam uzyskać od gliniaży był fakt, że dom który został mi przdstwiony jako posiadłość jego dziadków, tak naprawdę należał do jednego z jego kolegów, który również był zamieszany w moje porwanie.

Tego wszystkiego było za wiele.

Miałam dość.

Jedyne czego pragnęłam to zobaczenie moich dzieci i Michaela.

Całych i zdrowych. O nic więcej nie prosiłam.

***

- Annie...- powiedział Michael, przytulając mnie z całej siły na środku komisariatu. - Tak bardzo się o ciebie bałem...

- Chcę do domu. - zapłakałam, trzymając kurczowo mojego męża.

- Zaraz podjedzie Robert i pojedziemy. - głaskał moją głowę.

- Co z dziećmi? - zapytałam, spoglądając na jego twarz.

- Wszystko w porządku. - uśmiechnął się delikatnie. - Bardzo za tobą tęsknią.

- Ja za nimi też. - pociągnęłam nosem. - Michael, myślałam...- zaczęłam, jednak ciężko było mi wydusić cokolwiek z siebie. Byłam cała roztrzęsiona. - Bałam się, że już was nie zobaczę. - ponownie zalałam się łzami.

- Nie pozwoliłbym na to, kochanie. - przytulił mnie mocniej. - Odnalazłbym się chociażby na końcu świata, rozumiesz? - ucałował moje czoło.

- Mhm...- wymruczałam.

- Bardzo cię kocham. - powiedział łamiącym się głosem.

- Ja ciebie też.

W końcu byłam bezpieczna.

***
Oh shit, kto tutaj zawitał 😳
Wchodząc przypadkowo na wattpada natknęłam się na nieopublikowany materiał do kolejnego rozdziału TWYMMF, o którym kompletnie zapomniałam. Zdecydowałam się go wstawić, no bo nie będę ukrywać - tylu czytelników, a tutaj pustka już tak długo. No głupio mi i tyle 😢 Przepraszam, ze nie jest długi, może następny będzie taki jaki powinien być. Na ten moment mój laptop jest w stanie agonalnym i jedynie do czego się nadaje, to do oglądania netflixa xd Chciałabym powitać również wszystkie nowe słoneczka, które czytają moje opowiadanie. Mam nadzieje, że nie macie mi za złe nieodpowiadania na komentarze dotyczące kolejnego rozdziału, ale nie chciałam rzucać słów na wiatr, że rozdział się pojawi kiedy tak naprawdę sama nie wiedziałam za ile to nastąpi. Nie będę wam w tym momencie tez obiecywać następnej części, bo sama nie wiem kiedy ją napisze. Chciałabym zrobić to jak najszybciej, bo tęskno mi za wattpadem, ale niestety dorosłe życie nie wybiera. Mam na głowie prace, uczelnie, kursy, siłownie i inne pierdolety których nikt za mnie nie ogarnie 🥺 Mimo wszystko, cieszę się ze znalazłam choć mały kawałeczek z przygód Annie, którym mogę się z wami podzielić. Liczę, że komuś się spodoba 🥰 Dawajcie znać co tam u was 🥳

Moje ostatnie słowa z poprzedniej części, która tak de facto była nominacją brzmiały „Idę spać", na co jedna z was napisała komentarz  „Długo już śpisz", który mnie niesamowicie rozbawił.
WSTAŁAM!!!!🤪

Jak zwykle przepraszam za błędy i proszę o pozostawienia śladu po sobie.

Buziaczki 🥰💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro